Witamy Fora Szukam Ciebie Wszechobecne poczucie odrzucenia

Przeglądasz 10 wpisów - od 241 do 250 (z 309)
  • Autor
    Wpisy
  • kurianna
    Uczestnik
      Liczba postów: 103

      Cześć, @Cerber!

      Długo nie pisałam (dłużej, w każdym razie). Byłam w bardzo ciemnym miejscu.

      Nie jest jednak tak, że się wznosi i jest coraz lepiej, jak mi się zdaje w dobrych momentach. Bardziej sinusoida. Może jednak ta sinusoida jakoś się wznosi, gdyby ją nanieść na wykres, tylko tak powoli, że tego nie widzimy… Generalnie jak piszesz o terapiach rok czy dwa i ludziom jest po nich lepiej… Chyba w przypadku konkretnego problemu. Ja w swojej jestem prawie 4 lata (3,5) i teraz widzę, że to i tak szybko. Przy naszych obciążeniach. Bo są złożone. Nie jest to jeden konkretny problem, tylko cały szereg. Plus efekt domina – rzeczy z dzieciństwa wywołujące kolejne traumy. I lecz tu człowieku szereg nakładających się negatywnych efektów. Musi potrwać. I boleć. I trwać.

      No więc trwa. Wszechobecne poczucie odrzucenia… Generalnie nie założyłam jeszcze własnego wątku (boję się, nie wiem o czym konkretnie, perfekcjonizm mnie też pęta strasznie, lęk przed odbiorem i wzięciem odpowiedzialności), ale ten jest w punkt. Właśnie przez te dni dotknęło mnie to uczucie, głęboko, do kości. Odrzucili mnie mniej lub bardziej, bez słowa, prawie wszyscy ludzie, z którymi ostatnio się zbliżyłam. A taką poczułam z nimi łączność, ciągnięcie do góry. Plus zbliżający się koniec terapii (bardzo źle znoszę ogromne przywiązanie do terapeuty i konieczność powolnego kończenia, dosłownie jakby ktoś mi odcinał mięso po kawałku).

      Bardzo silnego miałam samobója między sesjami, jakoś to ogarnęłam. Z pomocą dwóch osób, które zostały. Ale jednocześnie miałam wrażenie kompletnej izolacji, bolało jak cholera. Nie dałam rady się tu odezwać, w takich stanach potrzebuję raczej kontaktu przez tel. czy osobiście. A z drugiej strony nie chciałam na mężu za bardzo zawisać, to nie bardzo służy jemu ani partnerskiej relacji, jaką staramy się powolutku budować. I tak jest wystarczająco blisko, żeby go taki mój stan fatalny mocno obciążał.

      Od razu myślę też (zazwyczaj parę razy dziennie, tak w ogóle), o Tobie, Oliwio. Jak Ty ogarniasz? Jesteś gdzieś jeszcze? Boję się, że mogłaś coś sobie zrobić. Mam wrażenie, że Ty, Cerber, też się tego boisz. Nie mam na to wpływu – tak jak i na to, że się nie ujawniasz już tutaj. Ale może pomaga wiedza, że gdzieś są ludzie, którym Twój los nie jest obojętny, Oliwio, a wręcz przeciwnie? Zależy mi.

      Jeśli jesteś wściekła za „skolonizowanie” wątku – też napisz! Nigdy nie wiem, jak etykieta nakazuje postępować w takich wypadkach. Czy już przesadzam, że tu piszę, czy jeszcze jest OK? Z takimi granicami mam problem (jak prawie z każdymi:).

      Cerber, przejrzałam sobie jeszcze raz, co napisałeś. Też mam dwie starsze siostry. I „dosyć” poprawne, zimne relacje z nimi (zwłaszcza najstarszą). Trochę ostatnio lepiej, ale muszę uważać, żeby nie przesadzić. Generalnie może dlatego tak mnie pociągnęło coś w Twoich wpisach, zdjęciu i w Twojej samotności. Ja akurat w rodzinie byłam bardzo samotna. Z czego nie zdawałam sobie sprawy. Dopiero w terapii. Ten lęk przed wyśmianiem i wytykaniem jest mi bardzo bliski. Miałam go głęboko pod skórą.

      Tak mi przykro, że szkoła Ci to tak pogłębiła… Też byłam nauczycielką polskiego i generalnie teraz widzę, jaka jednak odpowiedzialność spoczywa na nas w tym zawodzie… Powinniśmy mieć superwizje, jak socjoterapeuci, żeby np. swoich frustracji nie wyżywać na dzieciach. Tak samo jedno wysłanie po opinię i diagnoza dysleksji może tyle zmienić – na plus z kolei. Przykro mi słuchać, że rówieśnicy też mieli udział w gnębieniu Cię – zwłaszcza jak nauczycielka nadawała ton… Nic dziwnego, że wolisz zwierzęta i maszyny. Ja niestety nie ogarniam ich przewidywalności – dla mnie są jeszcze bardziej nieprzewidywalne i nieme niż ludzie. Pewnie dlatego, że nadal dużo kontroluję w relacjach (a na pewno na tym bazowałam przez wiele lat) – stąd czuję się mimo wszystko pewniej wśród ludzi.

      Dla mnie szkoła była o tyle łaskawsza, że miałam program spełniania oczekiwań – z ogromną górką. Pani od 1 – 3 była bardzo surowa, ale blizny chowałam do wewnątrz i parłam na osiągnięcia. Nigdy nie byłam przez to w gronie jakoś bardziej prześladowanych. Miałam też taki sposób radzenia sobie, że kiedy coś mnie nie lubił czy wyśmiewał, jakoś często to wypierałam. Jakby nie zauważałam. Cały mój radar był nastawiony na: zadowolić system. Zachować fasadę (czyli nic nie mówić co u nas w domu naprawdę się dzieje). Działało. Oczywiście, robiąc straszne rany w środku.

       

      teraz ustawiam sobie życie /planuje je , z perspektywy mojej tj że będę sam , tu też będę musiał wyjaśnić że miałem takie myślenie że powinienem organizować życie dom itp na okazje że będę z kimś BO MUSZĘ !  I w sumie nie wiem czy to postęp czy regres , ale mam takie odczucie że kilka deko zdjąłem z bark , choć na sercu zrobiło się ciężej .

      Tu chyba faktycznie nie wszystko jarzę:) W sensie daję znać, że może nie kumam o co chodzi w Twojej wypowiedzi (musiałam to solidnie parę razy przeczytać). Ale chyba, jak rozumiem, odpuściłeś. Że już nie dajesz sobie presji, że MUSISZ z kimś być, ale że MOŻESZ zostać sam. I trudno. Choć na sercu ciężko.

      Myślę, że to bardzo dobry punkt wyjścia. Serio! Jeśli odpuścisz, że musisz z kimś być, to otworzysz się być może na to, że MOŻESZ. Ale nie musisz. to było głowne osiągnięcie mojej terapii w kwestii mojego związku. Że nie MUSIMY być ze sobą z mężem tylko MOŻEMY i prawdopodobnie CHCEMY. (wcześniej, jako dda, myśleliśmy podświadomie, że musimy być razem, mimo ranienia się, kontroli z obu stron, nadmiernego stopienia się – teraz wiemy, że chcemy być razem, bo mimo wszystko dobro między nami przeważa zło).

      Nawet dam Ci wskazówkę (za którą być może zrąbie mnie paru facetów tutaj:D i oczywiście nie wiem, czy jej potrzebujesz, ale sobie pozwolę), że warto też podejść na lekko. Nie nastawiać się od razu na związek i filmowość, ale np. delikatny flirt? Na początek? Zabawę we dwoje? Oczywiście uczciwie stawiając sprawę.  Nawet podsunę Ci, co bardzo pomaga wypracować taką lekkość, co pomogło mnie i wielu innym ludziom, zwłaszcza nieśmiałym, których znam. Zajęcia z improwizacji scenicznej. To jest jakby uzupełnienie terapii indywidualnej w grupie, widzisz w grupie, co masz w sobie i jak to się rozgrywa w teatrze innych ludzi. Oczywiście są inne sposoby, ale dla mnie te zajęcia razem z terapią były objawieniem co do tego, jak działam w grupie i jak działam z mężczyznami. A oni ze mną:D. Może masz tu jakieś swoje pomysły? Ale na pewno warto wyjść do ludzi. Dla mnie – w grupach jednak jakoś zorganizowanych, nad którymi ktoś czuwa. Inne grupy to np. planszówki czy gracze rpg. Albo inne hobby, koła zainteresowań itd., gdzie można poznać ludzi obojga płci. Różne warsztaty też, jakieś okołoterapeutyczne np. Nie wiem też do końca, co Ciebie interesuje – podałam przykłady z mojego podwórka. Mieszkam na w pobliżu większych miast, więc jest więcej okazji, ale wyjazdowo wszystko jest możliwe. Wiem też, że fajne rzeczy dzieją się na festiwalach (tu za bardzo nie bywam, rodzina i kasa mnie ograniczają, ale może zacznę wreszcie w tym roku coś planować).

      Na razie tyle, poskakałam trochę po tematach. Napisz też, jakbym coś pisała niejasno. Mam z kolei tendencję do nadmiernego rozwlekania. I meandrów na tysiąc stron dookoła;) No, dobra, to już mój krytyk pozdrawia:)

      A ja pozdrawiam Ciebie. Z dużymi emocjami przeczytałam, że też czekasz na wiadomości. Też nie było mi łatwo się z czymś takim odsłonić. Dzięki.

      przerazony234
      Uczestnik
        Liczba postów: 10

        Cześć powiedzcie mi jak postępować z osobą która ma lęk przed bliskością?

        przerazony234
        Uczestnik
          Liczba postów: 10

          W dużym skrócie poznałem dziewczynę która jest super zakochałem się ale z dnia na dzień zaczęła się oddalać. Wiem że mega dużo na siebie brała i czułem że jakby ucieka w te rzeczy przed czym nie wiem. W każdym razie z dnia na dzień stwierdziła że nic do mnie nie czuje z powodu leku przed bliskością i nie umie się zaangażować. Poczułem się wtedy odrzucony spotkałem się z nią tego samoego dnia i wkurzony z powodu tego że napisała mi to przez komunikator. I pisała potem że mnie przeprasza i nie chciała tego kończyć. potem wolałem skończyć te rozmowę. I po dwóch dniach napisałem do niej że chce się spotkać ale ma teraz egzaminy (jest na kierunku medycznym i nie ma czasu) i tak czekam dwa dni temu znowu napisałem i Teresa wiem że zobaczymy się za trzy dni. Od czasu kłótni minęło już 11 dni a ja się martwię i obwiniam o swoją reakcje. Bo wiem teraz co jej jest i jestem wściekły na siebie. Mówiąc otwarcie nie chce jej stracić i lepiej teraz rozumiem ją jak i co ją trapi niż wcześniej

          przerazony234
          Uczestnik
            Liczba postów: 10

            Jak coś nasza relacja trwała miesiąc i teraz żyje w niedopowiedzeniu i czekaniu a na prawdę nie jej stracić

            Cerber
            Uczestnik
              Liczba postów: 142

              Przykro słyszeć o tych dołach , bo też jest mi to znane i wiem że wtedy wszystko odchodzi na dalszy plan , i teraz tak sobie myślę że dobrze ! Sam jakiś czas temu miałem taki epizod (chyba nawet o tym napisałem ) , rozumiem i nie mam żadnych pretensji że dłużej ci to zajęło .

              U mnie to raczej nie sinusoida a zwariowane wykres który kompletnie nie ma sensu i żadnej powtarzalności. Który raz ma pik w górę a potem szoruje po dnie przez pół kartki . Nie wiem czy idzie ogólnie w górę czy w dół. Bardziej mamo wrażenie że w pewnych obszarach życia Idę w górę a w pewnych Idę w dół. W dużej mierze chyba straciłem po prostu sens życia tego po co żyje, dla kogo to już nawet nie pytam. Wiesz wydaje mi się że u faceta jest to duży problem bo facet potrzebuje sensu dla kogo ma się starać lub dla czegoś . Inaczej wariuje, traci chęć do życia i pracy. Z drugiej strony walczę z rolą ofiary którą mam wdrukowaną i tu myślę że mam sukcesy , idzie powoli ale jest inaczej jak było .

              Też miałem temat długości terapii u psycho , mam takie odczucie że ciągle za mało za późno coś zrobiłem , czegoś nie mogę pojąć bo jestem za głupi , za mało się staram , i też że jest tego za dużo. Mam odczucie przytłoczenia , sprawami jakbym był pod lawiną. Tak jak napisałaś jedno otwiera drugie albo kilka traum które bolą … kolejna lawina.

               

              Ostatnio nie tyle znalazłem co przypomniałem sobie o jednej z cech DDA . A dokładniej drugą: ” Staliśmy osobami poszukującymi akceptacji , tracąc w tym procesie własną tożsamość”
              Od zawsze mam straszną tremę jak mam z kimś rozmawiać , zwłaszcza kiedy w jakiś sposób zależny mi na opinii tej osoby lub coś zależy od niej, myślałem że tak po prostu mam i to cecha osobowości ale ostatnio zdałem sobie sprawę że staram się wyczuć nastrój tej drugiej osoby i dostosować się do niego, wyczuć go w sensie w jaki najlepszy sposób zacząć rozmowę czysię z niej wycofać. Przeważnie skutkuje tym drugim (jeśli mogłem ). A w trakcie dostosować się do jej nastroju , oczekiwań, To  tak jakbym cała odpowiedzialność za rozmowę była tylko po mojej stronie.

              Też już jakiś czas temu myślałem że mam dwie osoby z której mogę porozmawiać to otworzyć się ale jedna po prostu przestała się odzywać bo zauważyłem że tylko ja cokolwiek napisałem zadzwoniłem a kiedy przestałem bo chciałem sprawdzić czy ona się odezwie… cisza. A w drugim przypadku okazało się że jestem potrzebny tylko do momentu kiedy jestem użyteczny tak w skrócie.

               

              „Nic dziwnego, że wolisz zwierzęta i maszyny. Ja niestety nie ogarniam ich przewidywalności – dla mnie są jeszcze bardziej nieprzewidywalne i nieme niż ludzie. „

               

              Chyba właśnie dlatego że są nieme.

              Cały mój radar był nastawiony na: zadowolić system.

              A ja raczej schować się i ukryć , co zaczęło się w domu . Gdzie stary był agresywny nie tylko po pijaku , ale i na trzeźwo (i wtedy było gorzej ) . Czasami wystarczyło jedno słowo żeby sprowokować awanturę , to tak jakby chodzić po gęstym polu minowym .

              Jak byłem mały siostry mam wrażenie że traktowały mnie jak zło konieczne . I też z rużnicy wieku ( 6 i 7 lat ) nie mieliśmy wiele wspólnych tematów. Parę razy próbowałem szwendać się za nimi ale już dokładnie nie pamiętam dlaczego ale przestałem , chyba zostawiały mnie w domu , nie chciały nigdzie zabierać . Traktowały jak 5 koło .

              „Tu chyba faktycznie nie wszystko jarzę:) W sensie daję znać, że może nie kumam o co chodzi w Twojej wypowiedzi (musiałam to solidnie parę razy przeczytać). Ale chyba, jak rozumiem, odpuściłeś. Że już nie dajesz sobie presji, że MUSISZ z kimś być, ale że MOŻESZ zostać sam. I trudno. Choć na sercu ciężko.”

              A jednak zrozumiałaś 😄. Z tą różnicą że z zdania „MOŻESZ zostać sam ” ja widzę ”  „możesz ZOSTAĆ SAM” . Nie wiem czy to zrozumiałe, widzę większą (i to znacznie ) szansę na to że zostanę sam niż kogoś znajdę. I jest to przygnębiające. Teraz zaczynam się bać takiej relacji, zaczynam się bać wchodzenia w bliższe relacje niekoniecznie romantyczne. To mnie hamuje i martwi .
              Też chyba o to chodzi że przez te wszystkie lata próbowałem zawiązać jakieś relacje (wręcz desperacko)  i nie tylko mówię tu o romantycznych ale i przyjacielskich Co do relacji związkowych w sumie  obu tych przypadkach, nie wychodziło i nie wychodzi do dzisiaj . Jeszcze tym zmęczony zrezygnowany w jakim stopniu zły. Kolejny punkt który jjakby ciągnie mnie w dół . A jeśli chodzi o złość to też jest  inna kwestia bo widzę że na niektórych nie potrafię się złościć, a niekiedy na niektórych nie umiem reagować inaczej jak złością lub irytacją .

               

              To teraz będę musiał uważać na interpunkcję gramatykę ortografia i w tym punkcie muszę podziękować w górze czy komu tam za słownik w komputerze i telefonie 😄 . Ale myślę że jako nauczycielka jesteś w jakimś stopniu uodporniona na grafomanów 😄 I momentami chaos wypowiedzi.

              Pozdrawiam @kurianno i ciebie @Oliwio

              Sebasttian
              Uczestnik
                Liczba postów: 10

                @Cerber

                 

                „Ostatnio nie tyle znalazłem co przypomniałem sobie o jednej z cech DDA . A dokładniej drugą: ” Staliśmy osobami poszukującymi akceptacji , tracąc w tym procesie własną tożsamość””

                Tak, to jest straszne, bo czuje, że nie żyję własnym życiem, nie widzę siebie, tylko wszystkich w koło, a gdzie zrozumienie siebie, czucie tego co lubię i chce? Nie ma tego!

                „…ostatnio zdałem sobie sprawę że staram się wyczuć nastrój tej drugiej osoby i dostosować się do niego, wyczuć g…”

                Ja myślałem, że tak mam, bo jestem handlowcem, a to zupełnie inna historia. Zawsze zastanawiałem się czy to przez szkolenia, że wchodzę głosem w podobny ton, ale nie ja próbuje być kameleonem, a nie sobą!

                To, że mam problem z budowaniem relacji romantycznych, to już wiem, syndrom unikowy, lękowy… ale mam problem z budowaniem relacji z facetami, tak mi się wydaje, że nie potrafię się zakumplować.

                Chociaż czasem organizuje pokera i wpadają znajomi , to czuje się przy nich dupowato, a pewnie nie powinienem.

                Ta cała bierność w życiu, w relacjach bierze się ze wstydu z braku pewności siebie i to mnie oddala…

                 

                kurianna
                Uczestnik
                  Liczba postów: 103

                  Cześć:)

                  Dobra, to teraz szybko odpiszę z kolei:) Pewnie dlatego, że mam szereg stresujących sytuacji w pracy, przed którymi chcę uciec – więc w ciepełko forum się chronię:)

                  @przerażony234

                  Co ja Ci tu będę pisać… Czasem tak jest, że pakujemy się na szybko, całą sobą, a potem chcemy uciec – bo za blisko się zrobiło. Jeszcze jak mówisz, że dziewczyna egzaminy na medycynie – duuuużo ma na głowie. Nic dziwnego, że jej lęk odpalił.

                  Co to znaczy? Nic to nie znaczy jeszcze na przyszłość. Coś tam między Wami zagrało, miesiąc to niedługi czas. Nie wyrzucaj sobie i nie panikuj – po prostu uzbrój się w cierpliwość. Jeśli coś ma z tego być, to – w skrócie – pod jednym warunkiem. Że będziesz spokojnie komunikował swoje potrzeby. Jaki masz mindfuck po każdym odrzuceniu. Że Cię to rani i że może np. lepiej wycofać się o dwa kroki i zacząć spokojniej (to już rady, sam się musisz rozeznać, czego potrzebujesz).

                  Ale że pojawił się duży ogień, a potem szybkie wygaszenie – tak bywa. Znaczy, że coś zagrało. Od Waszej szczerzej komunikacji (nie od razu, cierpliwie budowanej) zależy, czy coś z tego da się zbudować. Jakaś iskra zagrała, więc jest podstawa do ostrożnego optymizmu. A jeśli poczujesz, że np. za dużo cierpienia Cię to kosztuje, są trzy opcje:

                  • to jest głównie o niej i jej „borderlinowym” tańcu – podejdź blisko, spier_alaj, tak już będzie i pytanie, czy chcesz się z tym bujać;
                  • to jest też o Tobie – gonitwie myśli, lęku, może za bardzo się starasz zadowolić partnerkę itd. i warto się temu przyjrzeć w terapii (nawet konkretnie pod to skrojonej, niekoniecznie jakiejś mega długiej);
                  • to jest o Was – macie oboje taki taniec unikowo-zbliżeniowy w związku, więc warto to wyświetlić, uświadomić sobie i zastanowić się, jakie potrzeby są pod spodem i jak (oraz czy w ogóle) się je da w związku spełnić.

                  Na pewno warto się zaangażować w komunikację. Nawet jako bardzo potrzebny trening na później. Bo takie rzeczy to nie tylko w tym związku, ale w każdym mogą się pojawić. Też jest tak, że coś Cię pociąga akurat do niej – więc tym bardziej warto się z tym zmierzyć, bo pewnie jakoś Cię to dogoni.


                  @Cerber

                  Naprawdę miło mi było przeczytać Twoją odpowiedź. Masz taki fajny sposób odnoszenia się do moich problemów – w ogóle nie lekceważący, a zarazem nie podgrzewający za bardzo. Piszesz też o swoich złych momentach… Bardzo mi to odpowiada. Taki dystans i ciepło zarazem – bardzo zdrowa mieszanka. Dzięki.

                  U mnie to raczej nie sinusoida a zwariowane wykres który kompletnie nie ma sensu i żadnej powtarzalności. Który raz ma pik w górę a potem szoruje po dnie przez pół kartki .

                  No, też tak myślałam, nie widziałam żadnego porządku w tym, co mi się przydarza. Pomogło mi spojrzenie terapeuty (pani kurianno, było tak a tak, a jest tak a tak, tylko Pani tego nie widzi – Ty też siedziałeś w domu dwa lata, a teraz ogarniasz relacje w pracy, udzielasz się na forum etc.).

                  Pomogła mi też baaaardzo praca z emocjonalnymi flashbackami. Mogę więcej napisać jeśli chcesz – ale przynajmniej dzięki temu wiem, kiedy mam zdrowy osąd, trzeźwy emocjonalnie, ze zdrowej dorosłej części. A kiedy bolesny flashback, atakujący poczuciem bezbronności, bezwartościowości etc. Nadal to bardzo dotyka, ale jestem w stanie z tego wyjść. I nawet w trakcie wiem (prawdopodobnie, wtedy przypuszczam tylko), że to jest przejściowe. I może nie jestem taka całkiem sama na świecie i beznadziejna. Tylko mam jednak sporo tych zasobów wokół (to forum, lekarzy, terapeutów, jakieś znajomości, nawet jeśli dalekie od ideału czy tego, czego akurat potrzebują). Stąd mimo solidnego samobója, wiem jednak, że jest lepiej. I wydaje mi się, że z tego co piszesz – to samo możesz spokojnie założyć o sobie. „Coś” jednak nie pozwala Ci tego zobaczyć, pęta Cię.

                  Też mam tak, że w złych momentach skupiam się na brakach. A potem powoli zmieniam optykę na zasoby. Czyli np. Ty masz samotność (brak), ale za to zadziwiającą samowystarczalność i poziom ogarnięcia (sam się utrzymujesz etc.). Ty też piszesz o tych sukcesach w ogóle.

                  A może coś trzyma Cię w tej samotności? Poznawanie ludzi jest poza strefą komfortu (dlatego napisałam o tych różnych ułatwiających sposobach). Samotność bywa wygodna. Nie jest to mój wniosek, ale ostatnio ktoś mi to przyniósł.

                  Teraz zaczynam się bać takiej relacji, zaczynam się bać wchodzenia w bliższe relacje niekoniecznie romantyczne. To mnie hamuje i martwi .

                  No, akurat strach jest powszechny. I zawsze hamuje. „Rób to, czego boisz się zrobić” – kiedyś dla mnie to było nieosiągalne. Teraz trochę wychodzę jedną nóżką – boję się, ale robię to. Satysfakcja jest ogromna wtedy, jak się pokona lęk. Pomaga mi też zdanie: co najgorszego może się stać? Choć kiedyś mnie paraliżowało (mam dużo naprawdę trudnych doświadczeń w relacjach, jak wracają, to panikuję). Ktoś Cię wyśmieje? Odrzuci? I co z tego w sumie? Ważne, że próbujemy, nie zamykamy się. Inaczej patrzę po 2 tygodniach na tamte „odrzucenia” – daję ludziom do nich prawo, a sama staram się je oceniać w odpowiednich proporcjach.

                  Wiesz wydaje mi się że u faceta jest to duży problem bo facet potrzebuje sensu dla kogo ma się starać lub dla czegoś . Inaczej wariuje, traci chęć do życia i pracy.

                  No, nie wiem, czy tak tylko u facetów (chociaż mój mąż twierdzi dokładnie to samo, co Ty)… Ja to mam też bardzo silne – że muszę być dla kogoś. U mnie też jest tak, że mam pracę, gdzie bardzo dużo z siebie daję dzieciakom. Pod wpływem tego, co dostałam w terapii, moje grupy teatralne zmieniły się z artystycznych w takie bardziej wspierające. I to mnie dużo kosztuje, ale daje kolosalną satysfakcję. Natomiast gorzej jest bez pracy, poza pracą – jak wracam do swoich dzieci np. Więc też mam ten silny drive żeby być dla kogoś. Dla samej siebie się nie chce. Uczę się tego. Zastanawiam się w ogóle jak bym funkcjonowała bez kręgosłupa pracy. Czy by mi nie puściło wszystko.

                  Przykro mi, że Twój stary był przemocowy… (u mnie biła matka, ojciec nas nie tykał za bardzo). Mój też był trudniejszy do wytrzymania na kacu, na trzeźwo było większe napięcie. Ale jak obrywałeś, to może być bardzo blokujące i właśnie „trzymające” w roli ofiary. A jak nad tym w terapii pracujesz? U mnie dużo bólu musiało się odblokować na sesjach i pomiędzy, żebym zdołała sobie te różne nadużycia na moim ciele i psychice zacząć leczyć. W ogóle teraz widzę, jak to mi się wszystko w ciele zapisało i siedzi. Poblokowane. Powoli mam z tym kontakt.

                  Nie na wszystko odpiszę, a chciałabym. Ale się nie da. Pozdrawiam Was!

                  przerazony234
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 10

                    To ogólnie super dziewczyna która po prostu została zraniona. A cała relacja zaczeła się w sumie  w październiku pod koniec a dopiero od grudnia się zaczęło. Bardzo mi na niej zależy i uwielbiam spędzać z nią czas. Martwię się tylko że tym co wtedy powiedziałem mogłem jakoś ją zranić. Też nagle ten krok wstecz pojawił się w momencie w którym miała coraz więcej na głowie. Martwię się o nią i liczę że pogadamy i zaczniemy się lepiej komunikować. Bo co mnie cieszy to fakt że sama wtedy przyszła do mnie i opuściła gardę. Teraz też czekam aż skończy egzaminy i zobaczymy co dalej. Wiem na pewno że ta sytuacja pokazała mi że mi zależy i żę musimy zacząć się komunikować + bardziej zagłębić się w tematyke lęku przed bliskością.  Także trzymajcie kciuki żeby było okej.

                    Cerber
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 142

                      Cześć @kurianno

                      Masz taki fajny sposób odnoszenia się do moich problemów – w ogóle nie lekceważący, a zarazem nie podgrzewający za bardzo. Piszesz też o swoich złych momentach… Bardzo mi to odpowiada. Taki dystans i ciepło zarazem – bardzo zdrowa mieszanka. Dzięki.

                      Bo sam wiem jak to jest „nakręcać się ” na różne sytuacje , myśli itp. Nadal to mam jakoś z tym walczę , z różnym skutkiem , raz jestem górą raz nie .

                       

                      Pisząc o „zwariowanym wykresie ” myślałem o dużej zmienności nastroju i problem z dostrzeżeniem co powoduje dany stan. Dlaczego staje się przygnębiony ?  Teraz mam to zwłaszcza w jakby mniej nasilonych stanach emocjonalnych , wtedy trudniej mi rozeznać się co czuje i dlaczego .  Ale też trudno rozeznać się dlaczego jestem zadowolony ?

                      Czy co sprawia przyjemność  , ale taką głębszą ? Co mnie relaksuje ? Bo nie umiem odpoczywać , jest to raczej ..nie wiem nawet jak to nazwać z coś zastępczego które nie daje pełnego wypoczynku ( wyłączenie ? )  . … i znów narzekam :/ albo to ta pogoda . Człowiekowi zawsze mało , zawsze chce lepiej , bo jest lepiej , tylko ciagle jakby nie wystarczająco

                      Pomogła mi też baaaardzo praca z emocjonalnymi flashbackami. Mogę więcej napisać jeśli chcesz

                      Co masz na myśli pisząc flashback? Wspomnienia ? Pomyślałem sobie że te „doły” pojawiają się kiedy coś , jakieś wydarzenie skojarzy mi się z czymś z przeszłości . I nawet nie świadomie dokręca mi śrubę. Coś takiego masz na myśli ?   Chętnie poczytam jak ktoś sobie z tym radzi .

                      A kiedy bolesny flashback, atakujący poczuciem bezbronności, bezwartościowości etc. Nadal to bardzo dotyka, ale jestem w stanie z tego wyjść. I nawet w trakcie wiem (prawdopodobnie, wtedy przypuszczam tylko), że to jest przejściowe.

                      Też tak to sobie tłumacze czasem dociera czasem nie .

                      I może nie jestem taka całkiem sama na świecie

                      Oj z tym ooowiele trudniej

                       

                      „A może coś trzyma Cię w tej samotności? „

                       

                      Jakbyś czytała mi w myślach ! Właśnie mam wrażenie że „COŚ ” (wielkie litery celowo) siedzi we mnie i nie pozwala uwolnić się, to wszystko co osiągnąłem, robiłem wbrew temu „czemuś ” każdy skrawek muszę wyrywać , jakby z paszczy rekina który trzyma i nie chce pościć. A najgorsze to to że nie wiem czym to „coś ” jest 😔 albo wieloma „czymś ” bo chyba jest tego więcej . Nie raz zastanawiałem się czy to nie coś fizycznego , w sensie czy to nie jakieś zaburzenia hormonalne , lub brak czegoś to powoduje

                       

                      Strefa komfortu to jedno , kiedyś gdzieś przeczytałem że jest kilka stref : komfortu , uczenia i paniki . I powiedziałbym że coś w tym jest bo robienie czegoś czego się boisz OK ale jeśli zrobisz to w nie odpowiedni sposób zrobisz sobie tylko krzywdę . Terapeutka mówi że to „przekraczanie siebie” wcale nie będzie takie rozwojowe a wręcz przeciwnie może zaszkodzić. Według mnie tu chodzi o robienie odpowiednich kroków w odpowiednim czasie . Sam przeżyłem taki przykład i to właśnie jeśli o relacje chodzi .  Otóż słyszałem że powinienem rozmawiać i rozmawiać z ludźmi , spotykać się  , inicjować , inicjować . robiłem tak przez miesiąc albo dwa , efekt … tak nie to zmęczyło zraziło że przez kolejne 3 miesiące praktycznie z nikim nie zamieniłem więcej jak 3 słów na raz . A do tego byłem strasznie zgorzkniały i sfrustrowany .

                      Ktoś Cię wyśmieje? Odrzuci? I co z tego w sumie?

                      Miewam dobre dni , czas nawet dłuższy i wtedy fakt spływa to po mnie , a i sam takiemu potrafię puścić „wiązankę ” . Jak puściłem takiemu jednemu to bardzo mało brakowało żebyśmy zaczęli się bić  (sytuacja mała miejsce 2-3 razy ) ale od tego czasu gość hamuje się .

                      Przykro mi, że Twój stary był przemocowy… (u mnie biła matka, ojciec nas nie tykał za bardzo). Mój też był trudniejszy do wytrzymania na kacu, na trzeźwo było większe napięcie. Ale jak obrywałeś, to może być bardzo blokujące i właśnie „trzymające” w roli ofiary. A jak nad tym w terapii pracujesz?

                      Trudne pytanie jak wychodzę z roli ofiary bo to powolny proces . To powolne uświadamianie sobie że masz prawo powiedzieć  „nie ” kiedy ktoś wymaga od ciebie „tak” . Najpierw w drobnych rzeczach i powoli w coraz większych. Powiedzeniem ” ja chcę to ”  zamiast „może być byle co ” . Takie powolne łamanie barier lub powolne stawianie płota własnych granic , sztacheta  po sztachecie .

                      Jeśli chodzi o przemocowość starego to do mnie objawiał się jako zwymyślanie wyśmiewanie , dogadywanie. byłem mały i  najmłodszy , zawsze tak się działo że w awanturach byłem spychany w kąt żeby nic mi się nie stało . (choć późnej biłem się z nim )

                       

                      @sebasttian
                      
                      

                      ale mam problem z budowaniem relacji z facetami, tak mi się wydaje, że nie potrafię się zakumplować.

                      Chociaż czasem organizuje pokera i wpadają znajomi , to czuje się przy nich dupowato, a pewnie nie powinienem.

                       

                      znam , mam tak samo . Myślę że u mnie ugruntowało się to z przeżyć w szkole a zaczeło w domu . Dla mnie drugi facet to zagrożenie . I trudno mi zawiązać jakąś relację na równych warunkach .

                       

                      kurianna
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 103

                        Cześć, @Cerber

                        Nie pisałam dłużej. Przytkało mnie. Żywcem nie wiedziałam, co bym miała napisać.

                        Tak ostatnio mi się wydaje, że takie moje „hura i do przodu” to jest jakiś mechanizm, który mi schodzi. Może przez to, że dużo czytam, lubię wiedzę książkową. To jest pozór.  Nic nie wiem. Nie mam rozeznania w niczym, udaję sama przed sobą, że coś jestem w stanie rozeznać. I że jak jest lepiej, to już będzie dobrze. Jasne.

                        Dokładnie – DOKŁADNIE – tak jak piszesz:

                        Pisząc o „zwariowanym wykresie ” myślałem o dużej zmienności nastroju i problem z dostrzeżeniem co powoduje dany stan. Dlaczego staje się przygnębiony ?  Teraz mam to zwłaszcza w jakby mniej nasilonych stanach emocjonalnych , wtedy trudniej mi rozeznać się co czuje i dlaczego .  Ale też trudno rozeznać się dlaczego jestem zadowolony ?

                        Czy co sprawia przyjemność  , ale taką głębszą ? Co mnie relaksuje ? Bo nie umiem odpoczywać , jest to raczej ..nie wiem nawet jak to nazwać z coś zastępczego które nie daje pełnego wypoczynku ( wyłączenie ? )  . …

                        Kompletnie nie umiem się oddać przyjemnościom – stresują mnie. Np. lubię malować, ale nieperfekcyjny od razu wynik mnie stresuje – farby stoją. Albo raz na ruski rok wyciągam. Lubię tańczyć, ale sama nie umiem tego zorganizować ani się wybrać.

                        Przyjemności typu alko, seks czy jedzenie – łatwo się uzależnić, wpaść w kompulsję. Po gimnastyce mam z kolei doła, jak już minie. Nie umiem po prostu być. Zawsze napięcie. Próbuję medytować, 15 minut. To jest męka. Sznur myśli do zrobienia, uczucia rozpaczy pod powiekami, takie powoli narastające, trudno z tym wysiedzieć.

                        Flashbacki to jest taka metoda Petera Walkera… Generalnie to jest ileś kroków, które najpierw wydają się sztuczne, ale potem pomagają zmieniać myślenie. Wiesz, kiedy przeszłość do Ciebie puka (emocjonalnie, z czasów kiedy byłeś źle traktowanym dzieckiem), a kiedy reagujesz na bieżącą sytuację. Tyle że ostatnio mam takie, że nie radzę sobie nawet z tymi krokami.

                        Postaram napisać Ci to później, bo na razie nie umiem zebrać myśli wystarczająco.

                        Trudne pytanie jak wychodzę z roli ofiary bo to powolny proces . To powolne uświadamianie sobie że masz prawo powiedzieć  „nie ” kiedy ktoś wymaga od ciebie „tak” . Najpierw w drobnych rzeczach i powoli w coraz większych. Powiedzeniem ” ja chcę to ”  zamiast „może być byle co ” . Takie powolne łamanie barier lub powolne stawianie płota własnych granic , sztacheta  po sztachecie .

                        Bardzo fajnie to ująłeś. Czasem nawet dopytuję o coś w restauracjach czy tam sprzedawcę – zwykle po prostu brałam, co dawali, i jeszcze dziękowałam, że ktoś w ogóle ze mną miło rozmawia. Albo uciekałam od razu, żeby nikogo nie rozczarować, że nic nie kupuję:D Jakbym nie mogła sobie pooglądać. Byle nie robić problemu.

                        Takie mam  wrażenie, że się czasem mądrzę… Że muszę np. napisać czy powiedzieć coś „mądrego”, co się komuś przyda, żeby w ogóle zabrać głos.

                        Nie mam dzisiaj nic. I tak od paru dni. Przychodzę z pustymi rękami. Nie dogaduję się z własnym terapeutą (nie napiszę tutaj, bo jednak najpierw spróbuję to z nim załatwić, ale generalnie chodzi o zablokowanie możliwości wyrażenia uczuć przeze mnie).

                        Nie mam teraz pracy – jestem na zwolnieniu (l4). Walczę ze sobą, żeby o siebie zadbać, rundka po lekarzach to jest dla mnie jak zasiek z drutu kolczastego. Każdemu mówić, co mi jest, trzymać w gardle u foniatry jakieś rozgrzane rurki i jeszcze słyszeć, że nie umiem się wyluzować i że z moją psychiką to serio nie ma co gadać. Ech… Jakoś mało nadziei, mało dobrych rzeczy. A też nie umiem tak wychodzić z tym jeszcze (mam wrażenie, że powinnam dodawać otuchy, nie chcę się żalić, a jednocześnie to, co u mnie, to smutek i rezygnacja).
                        Trzymaj się, Cerber

                        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, 2 miesięcy temu przez kurianna.
                      Przeglądasz 10 wpisów - od 241 do 250 (z 309)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.