Witamy Fora Szukam Ciebie Wszechobecne poczucie odrzucenia

Przeglądasz 10 wpisów - od 351 do 360 (z 408)
  • Autor
    Wpisy
  • Oliwia75
    Uczestnik
      Liczba postów: 150

      I z tym zgodzę się Jakubek, że poszukiwanie miłości u innych z góry jest skazane na przegraną. I tylko z tym. A reszta…. nie czuj się proszę urażony, to „belkot psychologiczny”. Powiedz osobie autodestrukcyjnej czującej obrzydzenie do siebie, żeby pokochała siebie, to ryzykujesz…. jak myślisz co?

       

       

      kurianna
      Uczestnik
        Liczba postów: 109

        Czytam sobie ten wątek (dobre, że uważasz, że nie umiesz wyrażać:) Krytyk na sterydach! myślę, że wyrażasz za jakąś ważną część nas tutaj; może mnie). Dawno miałam napisać, przytrzymało mnie w miejscu, że tu tak płyną te Wasze głosy.

        Oliwia, piszesz tutaj, jakby ze studni czy z tamtego lasu… Nic zdaje się nie dawać Ci komfortu. Mam wrażenie, jakbyś stała w miejscu i biegła z całych sił zarazem. Znam takie stany. W średniowieczu nazywano to acedią. Nic-nie-robienie, a zarazem gonitwa wewnętrzna. Lenistwo, które męczy. Choroba mnichów.

        U mnie jest tak, że takie stany odczytuję jako rany. Do opatrzenia. Nauczyłam się opatrywać i robię to już sama. Tęskniąc niemiłosiernie za większym wsparciem. Płacząc parę razy dziennie.

        Czasem robię też tak jak Ty… Przez miasto, a łzy płyną. Nikt mnie nie wyzwał, nie wiem, czy by przylgnęło, pewnie tak. Z perspektywy widać mocno, że to było o tym człowieku bardziej niż o Tobie czy kimkolwiek. A Ciebie to poruszyło. Jak głos oprawcy w głowie? Gdy tak mam, wzywam na pomoc swoje obrony. Kiedyś to była Atena (kontra krytyk, bardzo silny), czasem potrzebuję też wsparcia z zewnątrz. Ono też potrafi zranić, bo nie daje tego, czego potrzebuje (czasem puste pocieszenie: przecież wiesz, że nie jesteś debilem, tylko mądrą osobą – jasne, ale kiedy słyszę coś takiego w momencie odsłonięcia… Nie tego potrzebuję).

        Najtrudniej jest poradzić mi sobie ze stwierdzeniem o mojej tuszy. Pisałaś coś takiego. Sama siebie za to oceniam surowo, więc jak ktoś się dołączy, to jest bardzo raniące. Pomogło mi zrozumienie, po co się otaczam warstwą tłuszczu (dla obrony, zatarcia atrakcyjności, oddzielenia od świata, w próbie nie zwracania na siebie większej uwagi, w ramach buntu wobec kanonów, w celu mimikry przed mężczyznami, którzy mogą zagrażać). Po co jem – żeby się otulić. Na chwilę znieczulić. Nie czuć stresu i napięcia. Teraz sprawdzam znowu temat. Czy ta obrona jest mi jeszcze potrzebna. Jem zdrowiej i bardzo regularnie. Trzymam za siebie kciuki. Nie chodzi mi już tak bardzo o wygląd i atrakcyjność, tylko o zdrowie. Dbanie o siebie. Powoli się zmieniają mi priorytety.

        Niezwykłe dla mnie, co napisałaś o oceanie. To było w tym roku moje marzenie. Zrealizowałam je nad Bałtykiem. Wystarczyło aż nadto. Miałam wrażenie, że spotykam swoją Mamę (nie tę ludzką, tę, z której naprawdę jesteśmy), kochanka, przyrodę, mnie samą… Wcale to nie było cukierkowe doświadczenie (burzliwe fale i realne możliwe niebezpieczeństwo przy kąpieli). Poczułam przynależność. Do kogoś/czegoś poza mną, kto nie jest w prosty sposób moralny ani opiekuńczy, tym bardziej ludzki, ale kto mnie obejmuje. I mieści. I kołysze. I bawi. Choć mógłby zabić przy mojej chwili nieuwagi. Przeniesienie i coś więcej. Pamięć tej komórki, która po raz pierwszy poczuła, że żyje? Wspólnego przodka? Nas wszystkich.
        Jest taka piosenka voo voo, która mi się z tym doświadczeniem kojarzy. Morza jako początku i końca, zabawy i powagi, kobiecości i czegoś jeszcze. Wiersz e.e.cummingsa. Maggie, i Molly, i Millie i May raz poszły plażę…

        Jeszcze jedno napiszę. O „Chłopkach”. O żesz… Ta lektura tylko poprzez przejrzenie wprowadziła mnie w stan, o którym wolałabym zapomnieć ja i moi bliscy. To nie jest przeszłość zamknięta. To jest żywe dziedzictwo we mnie i 10tkach znajomych historii. Bardzo bardzo bolesna lektura. I jak mówię – nie zdołałam przeczytać, jedynie przejrzałam. Mogłabym dłużej ciągnąć wątek, ale napiszę tylko, że nie dziwię się, że nie dała Ci rozrywki ta lektura. Broną po sercu i ciele…

        Ukoiły mnie w miarę „Księgi Jakubowe”. Czytałam w sanatorium. Historia, która wciąga jak drzwi do dawnego świata, a zarazem ciekawe studium łączenia religii. Strony ludzkiej (sekciarstwo i manipulacja) i nieludzkiej, boskiej (tam jest pochwała niezależności duszy, bardzo mi bliska). Też poszukuję.

        Natomiast książka, która mi się bardzo z Tobą kojarzy i którą mogę w pełni polecić, to „Życie warte przeżycia” Marshy Lineham. Też szła przez ciernie. Lecz u niej walka z chorobą przybrała taki waleczny kształt, który jest mi bliski, a zarazem trudny do naśladowania (bo mam wrażenie szybkiego zużycia sił). Marsha pisze o tym, jak zaczęła pomagać ludziom i na czym polega terapia DBT. Że prowadzi od uczenia umiejętności, zmiany zachowania i wtedy prowadzi do zmiany myślenia. Myślę, że to bliskie mi podejście. Nigdy nie wierzyłam w behawioralne „podkładanie myśli” (choć czasem może się to na chwilę udać), ale przekonała mnie zmiana od uczenia się konkretnych umiejętności i zmiany zachowań. W tym roku miałam zmianę na poziomie samotnych wyjazdów. Bardzo ważną dla mnie lekcję niezależności. A umiejętności samoregulacji, wglądu, uważności, samowspółczucia uczyłam się w terapii, wpatrzona w tą empatyczną osobę w fotelu naprzeciwko, której tak zazdrościłam „ogarnięcia” i paru innych rzeczy. Teraz wiem, że można zmienić zachowanie, a po nim myślenie. Pomieścić sprzeczne uczucia – złości i miłości, wdzięczności i cierpienia. Nie dałabym jednak rady zrobić tego samej. Bez wsparcia bliskich, także tych tutaj.

        Tak Ci macham z oddali. Trzymaj się. Nie jesteś sama. Nawet jeśli masz wrażenie oddzielenia od innych kropli (one też się czują hydrofobowe;). I Was także pozdrawiam, Jakubku, Cerberze i inni udzielający się. I dziękuję za ważne słowa, wymiany myśli i uczuć. Odsłanianie się tutaj.

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 977

          Też bym uznał wezwanie do kochania siebie za bełkot psychologiczny. Nawet uznawałem kiedyś. Obecnie jednak staram się sobie samemu tę miłość okazywać. Widzę, jaką ulgą i uspokojeniem reaguje moje ciało, gdy mówię do niego: masz prawo czuć w tej sytuacji lęk, masz prawo teraz czuć samotność, to naturalne, że czujesz się gorszy, możesz teraz się nienawidzić, możesz się wstydzić, przyjmij te uczucia, one są twoje, skoro ich doświadczasz, one są dobre, bo je odczuwasz, pozwalam ci na te uczucia i kocham cię razem z nimi. Teraz już możesz się rozluźnić, moje ciało, możesz się uspokoić, wszystko, co przeżywasz jest naturalne i dobre.

          Napisane brzmi jak bełkot. Kiedy jednak w chwili dużego napięcia emocjonalnego w myślach powtarzam sobie takie słowa, „skanując” ciało w poszukiwaniu napiętych miejsc, obejmując czule te miejsca (myślą albo nawet realnie), to jest tak, jakby brał mnie w objęcia kochający dobry rodzic. Czuję fizyczną ulgę, odprężenie, napływ poczucia bezpieczeństwa, zdenerwowanie powoli ustępuje. Okazanie sobie miłości w ten sposób, mi akurat często pomaga. Dlatego uwierzyłem w tę radę, by skupić się na pokochaniu siebie. Reszta przyjdzie sama.

           

           

          Oliwia75
          Uczestnik
            Liczba postów: 150

            Jakubek i Kurianna wiem, że chcecie dobrze i naprawdę pięknie piszecie. Mówię to szczerze. Jestem Wam wdzięczna.

            Jest w tym dużo treści i myślę, że wielu może, to co piszecie, pomóc. Jest w tym duża wartość. Widać, że doświadczyliście swoje i czerpiecie też wiedzę. Czy jesteście „pomagaczami” zawodowo?

            Odsłaniacie też „kawałek” duszy w tym co piszecie. Ostatnio z ważną dla mnie osobą rozmawiam o duszy. Jakoś mi to nie wychodzi, czuję się pusta, właśnie jak bez niej. Co jest naszym rdzeniem, gdzie jest to nasze „ja”? To abstrakcja jak dla mnie. Coś utraciłam, jeżeli w ogóle miałam.

            Pięknie piszecie o zrozumieniu i współczuciu dla siebie. Kolejna abstrakcja dla mnie. Ale mam pytanie: czy wam ktoś też to daje? Czy to się zdarza w relacjach ludzkich? Mimo wszystko widzę w tym samotność.  Przepraszam, wychodzi tu u mnie już brak nadziei i zawiedzenie. Próbuję dawać mimo wszystko innym( kiedyś Jakubek o tym), podnosić, dawać nadzieję, być, a nawet zachwycać się, cieszyć się z obecności. Już mi nie wystarcza, nic nie mam, wyczerpało się. Czy z pustego można czerpać? Nie sądzę. Od wielu miesięcy codziennie rano zastanawiam się czy powinnam iść do pracy. Ale to inna historia. czy można ciągle wmawiać sobie, że to tylko destrukcyjne myśli? Ignorować je? Jak długo?

            Ciało? Całe mnie boli. Spać nie mogę. To chyba zapisane w nim traumy, które odtwarzają się co chwile, i głownie w relacji z osobami ważnymi, jeżeli zdarzają się.

            Tak próbuję pisać niepesymistycznie, trochę zmieniać tematy. Zauważać to co pozytywne. Tak widzę, ludzie umieją sobie poradzić, akceptują sie, mają relacje i zasługują na nie. Jednak ja mam wewnętrzne głębokie przekonanie, że nie zasługuję na nic i wszyscy się męczą ze mną. Nawet jak zainteresują się, to jednak, gdy poznają mnie bardziej, wycofują sie, znikają unikając problemów.

            Ale to już było, powtarzam się. Faktycznie biegnę w miejscu, nie odnajduję drzwi, pozbyłam sie drabiny, aby wyjść z głębokiej studni. W gruncie rzeczy dążę do destrukcji, samozniszczenia. Pływając w tej wielkiej wodzie… wróciłam tylko dlatego, bo dzieci siedziały na brzegu. Jest to temat tak trudny w moim życiu, że do tej pory go nie przerobiłam. Ciągłe umieranie matki, jej samobójstwa, ściąganie jej ze sznura. Całe lata to obserwowałam, uczestniczyłam w tym. Pamiętam gdy siedziałam z nią na strychu po szarpaniu się, żeby sie nie powiesiła. Rozmawiałam próbując dać jej nadzieję. Wierzyłam wtedy w to. Teraz już nie i myślę sobie, że nic nie ma sensu i nie warto tego męczenia przedłużać. zaczynam coraz mocniej zgadzać się z matką. Myślę, że ona naprawdę cierpiała, działała pod wpływem emocji, ale nikt nie był w stanie już tego wytrzymać. Było tego za dużo. Tak bardzo potrzebowała uwagi i pomocy, ale nie otrzymywała tego tym bardziej. Nie poradziłąm sobie do tej pory z tym. Jednak to w tej chwili te moje doświadczenia są zamknięte tylko we mnie. One są i towarzyszą mi codziennie, w każdej chwili. Świadomość siebie samej jest nie do zniesienia.

            Sama sie dziwię, że wasze posty w gruncie rzeczy doprowadziły mnie do takich wynurzeń. Mój umysł nie działa racjonalnie i nie jest to niczyja wina. Zawsze znajdzie sobie korytarze w absurdalne rejony. Nie jestem w stanie na terapii utrzymać jednego tok myślenia. Zawsze mam ich wiele. Może dlatego są trudności, aby wydobyć się z tego. Jestem w impasie.

            Nie wiem w sumie o czym piszę. Jestem blisko tej drugiej strony lustra wody. Wciąga mnie, nęci. Jakoś nic mi sie już nie chce.

            Słowa, tak słowa są ważne, ale to jednak mało. Ale nie jestem w stanie nic więcej zrobić, zmienić, bo świat relacji jest dla mnie abstrakcją. Już się zmęczyłam, w sumie już dawno. Teraz trwam, siedzę zakleszczona pomiędzy twardymi, suchymi skałami. Nawet trudno jest mi się rozejrzeć i zaczerpnąć powietrza. Światło, gdzie ono jest?

            Książki….

             

            Oliwia75
            Uczestnik
              Liczba postów: 150

              Nie mogę spać choć jestem wykończona. Czym jest spokój, akceptacja, zrozumienie, czlowieczenstwo? Nie wiem.

              Kochać siebie to nonsens. Owszem można sobie wmawiać.  Dla tych, którzy czują tą wielką niezgodność, wiedzą, że coś jest z nimi nie tak, i nie umieją tego zmienić. To jak walić głową w mur. Nie zagłuszę tej realnej, która od zawsze wie, że pomyłką było kontynuowanie istnienia i dalsze życie na kredycie. Nie mam już z czego spłacać.

              Ten głupi instynkt przeżycia, ta iluzja. Już nie mam czego się uchwycić.

              To nienormalne być tylko dla siebie, przecież dopiero w lustrze innych się widzimy. Wszyscy żyjemy w zależnościach. Tak naprawdę nasza decyzja o losie jest ograniczona. Wydaje nam się że wybieramy, decydujemy. I jesteśmy egoistami, mamy swoje gusta i preferencje i jesteśmy wygodni nazywając to aserywnością i dbaniem o siebie.

              A ja, ta zaburzona dla świata, mogę tylko tą obcą częścią siebie stanąć z boku i zasugerować całej reszcie siebie, żeby choć jak najmniej innym szkodziły. I tak mi to nie wychodzi. Wszystko mi nie wyszło. I też to od innych słyszę.I słyszę jak z tyłu za mną wyśmiewają mnie demony, mając uciechę.

              Tak coś dzieje się więcej wokół mnie ostatnio, powstał jakiś szum w „świecie duchowym”, coś miga, coś towarzyszy, zwierzęta są jakoś bliżej, jako pośrednicy. Czy mam urojenia? Nie sądzę. Chyba jestem w realności jak nigdy. I żenujące jest to, że tu wypisuje to wszystko. Czy naprawdę chcecie mi radzić?

              Kolejny cykl zatacza koło. Nie wiem czy nie wypadnę tym razem z tego biegu, z tego toru, myślę, że jest szansa.

               

               

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana temu przez Oliwia75.
              Oliwia75
              Uczestnik
                Liczba postów: 150

                Siedzę i rozglądam się w koło. Jakoś pusto. Czasami próbuje mówić, jednak jakby wszyscy byli za niewidzialną zasłoną. Nie wiele też do mnie dociera. Mimo wszystko próbuję jeszcze na coś się przydać, by nie być obciążeniem dla tego świata, który i tak ma nadmiar swojej biedy. Tylko problem jest taki, że z racji swoich obciążeń psychicznych robię to źle. Staram się, ale odbywa się to zbyt dużym kosztem, bo nie mam z czego wziąć. I czuję się jak „ułom”. Miałabym ochotę gdzieś uciec, z tej swojej niemocy i bylejakości, ale gdzie? I znowu beznadzieja, bo brak możliwości, środków i sił. Taki stan utkwienia i potrzeba aby się wyłączyć, choć na siłę. Ludzie próbują koić to substancjami, a za chwilę okazuje się, że ich to niszczy i wpadają w coraz większy dół bezsensu i niemocy. Nie odnajduję swojej drogi. A czasami chcę, żeby już się skończyła, w sumie od dziecięcych lat mi to towarzyszy.

                Ciągle szukam swojej „bezpiecznego miejsca”, bezpiecznego domu, spokoju, gdzie można zaczerpnąć, nawet jak wydaje się, że nic się nie należy. Czy gdzieś można uniknąć poczucia odrzucenia. Czy istnieją takie miejsca?

                Oliwia75
                Uczestnik
                  Liczba postów: 150

                  Piszę, piszę, ciągle piszę. Dopóki żyję, chyba będę pisać, jednak czuję już, że nie jest ta strona na to właściwym miejscem. Wyczerpało się. Chyba już to nie pasuję.

                  Teraz jak na siebie patrzę, na to mało dziecko, dziewczynkę i dziewczynę, to dziwię się, że jestem jeszcze względnie „normalna”. To co przeżyłam, w takim nasileniu, w takiej chroniczności jest ciężkie do opowiedzenia. Tego nie można wypowiedzieć. Jest to nie przyjmowane, nie ma na to miejsca, a pewnie usłyszałabym, że to było już tak dawno i powinnam sobie z tym poradzić itd. Nie poradziłam i przeszkadza w pracy zawodowej. Czasami uświadamiam sobie cienką granicę, kiedy jest ryzykiem szkodzenia, albo zbytniego przejmowania od innych.

                  Nie udało mi się stworzyć domu, relacji partnerskiej, ani przyjacielskich. Mam w sobie wciągającą pustkę, która powoduje tego niemożność. Sama nie umiem w tym być, chyba jestem niezdatna do relacji. Nie widzę też możliwości na przyszłość. Zastanawiam sie jak mam żyć. Jakbym już się „przeterminowała”. To i tak łagodne określenie. Niestety ciągle są pragnienia i potrzeby. Zdała sobie sprawę, że uśmiercałam to od lat. W gruncie rzeczy wiedziałam, że już nic nie zbuduję.

                  A dom? Poczucie bezpieczeństwa? Nie ma we mnie i nie ma poza . Jakoś czuję się wypychana z wszelkich przestrzeni. Chciałabym faktycznie być gdzieś, gdzie nie stanowię już problemu. Może wieczna plaża, wieczne ciepłe morze. Ale wyszłam już ze świata iluzji i fantazji.

                   

                  Mirka 221
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 39

                    Oliwia75

                    Bardzo mnie poruszyło to, co napisałaś o swojej matce. Mogę tylko zapłakać nad tą dziewczynką, która tego doświadczała. Nie wiem jak straszne rzeczy Cię jeszcze spotkały ale już samo to, jest nie do ogarnięcia przeze mnie, osobę dorosłą a co dopiero przez dziecko… Nie dziwię się więc, że tak Ci trudno. Co do innych ludzi, relacji z nimi. Nie wiem ile masz lat, ale podobno z wiekiem liczba bliskich osób spada. I coś w tym jest- sama tego doświadczam. Zniknęli wieloletni przyjaciele, oprócz męża i dziecka- pustka. I nawet będąc introwertyczką brakuje mi ludzi. A jednocześnie trudno mi wyjść do ludzi a co dopiero nawiązać znajomość.

                    Sama mam problemy ze snem i dziś była taka kiepska noc. Rano czułam wściekłość, niemoc, nienawiść do swojego ciała. A potem, jak Jakubek- po kilku godzinach udało mi się samą siebie przytulić, pogłaskać. Wciąż się tego uczę- bycia dobrą dla siebie.

                    Tak się chciałam podzielić, bo „życie to nie bajka” i my o tym dobrze wiemy. Przytulam.

                    Oliwia75
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 150

                      Dziękuję Wam za wypowiedzi. Widzę w tym Waszą wrażliwość, chęć pomocy oraz częściowo wspólne przeżycia.

                      Jakoś trudno mi pogodzić się ze wszystkim, przestać wracać do przeszłości. To dzieje się samo. Ciągle mnie gonią przeszłe doświadczenia, sklejają się z teraźniejszymi wydarzeniami. Wczoraj czułam się jak małe zbite dziecko, z którym inni źle się czują, ponieważ też jest to trudne do doświadczania. Taka bezradność. Wymaga a raczej spodziewa się ode mnie dojrzałości. Chyba też odpowiedzialności. To takie absurdalne. Jestem w swojej niemożności, niewystarczalności. Zawsze mam za mało w każdym wymiarze. Za mało, żeby pracować, być żoną, matką i znajomym a nawet rodziną. Nie ma skąd brać. Trzeba przecież coś mieć, żeby dać. Z pustego nie nalejesz.

                      Ale gdzie się udać….

                      Ramoiram nowy
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 40

                        Hej Oliwia, Hej wszystkim,

                        Przyszła jesień i też tragicznie sie czuję, dlatego tak bardzo Cię rozumiem. Gigantyczny strach pomieszany z ciemnością w głowie, ciemnością i zimnem na dworze, z trudnymi sytuacjami w pracy, z jakąś silnie stłumioną silną agresją, z depresją i nerwicą, ze zwariowaniem i z wieczną ucieczką w odralnienie. Ale uciekać już mi się nie udaje.

                        W zasadzie rozumiem Oliwia każde Twoje słowo. I czytam każdy Twój wpis, mimo że rzadko odpisuję.

                        Nie mam rady, nie mam rozwiązania, wiem że ja już z tego nie wyjdę. Już w tym zostanę do mojej śmierci.

                        Życie jest bardzo trudne, a rzeczywistość, w gruncie rzeczy, bardzo brutalna. W tej kwestii miał chyba rację mój ojciec-kat.

                        Nawet nie wiem, co mógłbym Ci napisać. Więc nic nie piszę, bo chyba żadne tzw dobre słowo tu nie pomoże.

                        Mnie już od lat nic nie cieszy. Nawet na wczasy na urlop już nie chcę jeździć. Wolę siedzieć w domu.

                        Jedynie jeszcze dynamiczne ćwiczenia kundalini jogi pomagają mi wyjść z głowy i wrócić do ciała i do stłumionych emocji. Ale to tylko tak na chwilę. Bo facet chyba jednak potrzebuje szybkiego ruchu fizycznego.

                        Chociaż zestawienie jogi kundalini ze skrajnie silną nerwicą i depresją to tykająca bomba, to samobójstwo.

                        Ale ćwiczę dalej, mimo tego, co joga kundalini robi już ze mną. Najwyżej zwariuję lub zdechnę.

                        Pozdrawiam Was.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 351 do 360 (z 408)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.