Witamy Fora Szukam Ciebie Wszechobecne poczucie odrzucenia

Przeglądasz 10 wpisów - od 361 do 370 (z 391)
  • Autor
    Wpisy
  • Cerber
    Uczestnik
      Liczba postów: 158

      Cześć Oliwio.

       

      Nie raz zaskakujesz mnie tym co napisałaś bo tak podobne i znane mi. Zdarzało się (chyba nadal się zdarza) że przerywam czytanie bo jest zbyt znajome. Tak jak w którymś „mam wrażenie że wszyscy się ze mną męczą” , ja mam wrażenie że jestem „nie mile widziany” że jestem nie tyle intruzem a nie proszonym gościem który „przyszedł nażreć się za darmo” i wszyscy o tym wiedzą. Choć nie raz dostawałem znaki wprost że jestem mile widziany ale ja im nie wierzę. Nie potrafię uwierzyć a chcę! Ale jak w to uwierzyć skoro sam siebie nie akceptuję, „kochać siebie” do tego podchodzę właściwie tak jak ty. Więc cofam się i najpierw staram dowiedzieć czego ja chcę, co mnie boli , ale nie „słyszę” tego natomiast bardzo dobrze”słyszę” pretensje,krzyk, wyszydzanie , powinieneś to a to , nie powinieneś tego czuć ile ty masz lat? Dlaczego masz nie umiesz zdobyć, sięgnąć po to a tamto bo powinieneś!

      To męczy i wywołuje lęk i tylko wywołuje niemożność wykonania jakiego kolwiek ruchu a to wywołuje to co napisałem powyżej. I koło obłędu zamyka się. Próbuję z niego wyjść i nawet są pewne efekty ale one kosztowały mnie olbrzymi wysiłek i trwały latami nawet już bym powiedział że dziesiątki lat. Miałem marzenie że kiedyś całkowicie mi to minie i będę „zdrowy” na umyślne. Ale to nie realne bo zawsze z czymś będziemy się zmagać, czasem to ucichnie ale przyjdzie kryzys i to wróci ale czy z zdwojoną siłą? Może nie … I co sądzę dużą rolą w tym procesie (choć nie lubię tego słowa) odgrywa otoczenie, bo jeśli oni nie jest choćby neutralne to jeszcze bardziej dobija, zwłaszcza kiedy jest się w złym stanie.

      Więc Oliwio w pewnym sensie rozumiem cię . Mnie kiedy było mi źle najbardziej dołowało to kiedy ktoś mówił „będzie dobrze” albo dawał rady „zrób tak i tak, a ja czułem się jeszcze gorzej bo tak nie potrafiłem. I kolejny „dowód” że że mną coś nie tak , beznadziejny przypadek itp. . Trochę ponure zakończenie ale może powiem jaką strategię ja przyjąłem . Otóż robić to na co mam siłę, a na co nie nie robić tego , nie mówię tu o rzeczach fizycznych czy konkretnych czynnościach np. domowych ale o pracy w głowie lub przy relacjach. Efekty? W 99,99% przypadków nie udawało się ale ten 0,01% popychał mnie ku światłu . Tak to widzę z perspektywy czasu, bo w tamtym czasie nie widziałem postępów.

      Trzymaj się Oliwio.

      Oliwia75
      Uczestnik
        Liczba postów: 144

        Dobrze Was widzieć Cerber i Ramoiram. Jesteście trochę jak „starzy znajomi”.

        To miłe uczucie Was czytać, choć smuci mnie w jakim stanie jesteście. Zastanawiam się czy pisząc o swojej beznadziei nie dokładam Wam i utwierdzam w przekonaniu, że świat jest „do dupy”. Przykro mi, że mogłam się do tego przyczynić. Przepraszam.  Chciałbym jakoś pomóc, ale nie umiem. Może nawet szkodzę.

        Doceniam wszelkie słowa, które wszystkie osoby tu napisały. To naprawdę duża wartość. Dzielenie się „kawałkiem” swojej duszy, jakkolwiek ją pojmujemy. Rodzaj spotkania. Bo rozmowa przecież jest spotkaniem.

        Ja niestety znowu siedzę w „ciemnym lesie”, tak jak kiedyś jako nastolatka, i nie wiem co mam zrobić. Czy wrócić i dostać porządne lanie, czy zostać w ciemności i ukryciu i przeżywać duży lęk. Jak w zaklętym kręgu.

        Ramoiram. Kundalini? Niby wiem co to, ale nie wchodziłam w te rejony. Słyszałam, że może to być niebezpieczne.

        Cerber podoba mi się określenie „nażreć się za darmo”, dużo wyraża. Ale czy wszyscy w gruncie rzeczy nie jesteśmy tylko przechodniami i gośćmi na tej planecie? A dusza nie jest naszą własnością?

        Ramoiram nowy
        Uczestnik
          Liczba postów: 38

          Hej Oliwia,

          Lubię czytać Twoje wpisy i one mnie nie dołują. Bo mam w zasadzie tak samo (różnice tylko w szczegółach, ale ogół jest taki sam).

          Ciebie i Cerbera, z racji że jesteśmy chyba podobni wiekowo, też traktuję jak dobrych znajomych. W jakiś sposób jesteście mi bliscy.

          Czasem, gdy jest mi lepiej, uciekam stąd, ale raczej częściej tu wracam.

          Mam tendencję, bardzo silną tendencję niszczenia wszystkiego, co jako tako stworzyłem. Zwłaszcza w pracy w relacjach z ludźmi. Najpierw rok, dwa, trzy znoszę wszystko, a potem „jak nie ryknę”…

          Ech. Jak poczuję się pewniej, to wtedy właśnie ryknę. Ale to chyba jest już z tej niemocy i z sytuacji olbrzymiego zagrożenia.

          Kundalini chyba jest niebezpieczne dla takich jak ja, ale traktuję je jak ćwiczenia dynamiczne, gdyż one mnie rozluźniają. Chociaż to fakt, ta jakąś energia, którą ostatni raz czułem we wczesnym dzieciństwie, rozwala mnie. Mój układ nerwowy jest przez to na granicy wytrzymałości, a przecież trzeba iść jeszcze do pracy. I wtedy, taki słaby, w pracy ryknę.

          Tak, ćwiczenia jogi kundalini to jakieś szaleństwo. Ale tylko one jakoś na mnie działają. Choć można przez nie popełnić samobójstwo, bo wywalają na wierzch olbrzymią ilość własnych emocji. To przytłacza.

          Pozdrawiam Was.

          Oliwia75
          Uczestnik
            Liczba postów: 144

            Tęsknię za czasem, kiedy wierzyłam w ciągłą obecność Boga. Nawet jak spotykały mnie krzywdy i trudności, to jakoś to było, bo przecież On był ze mną, cokolwiek by się nie stało. Aż do momentu, kiedy było mi zbyt ciężko i nie mogłam się przebić za czarną zasłonę. A On znikł. Pytałam się Go, jak to jest możliwe, przecież On jest ponad wszystko i jest we wszystkim, choćby najciemniejszym doświadczeniu, nawet w chorobie psychicznej. Niestety nie udało mi się przebić tej zasłony, choć naprawdę latami starałam się 'modlitwą” i działaniem. Parę miesięcy temu usłyszałam od ważnej dla mnie osoby, że przecież to człowiek opuszcza Boga, a nie odwrotnie. Ale skoro człowiek robi wszystko, żeby odnaleźć choćby skrawki Jego istnienia? Ale to się nie udaje. Pytam więc, czy Bóg jest również w chorobie psychicznej? Czy On już tam nie sięga. Zostawia to „lekarzom od różnych kolorowych tableteczek”. Tam już się nie miesza.

            Wiem, to nie na to forum dla takiego pisania. Być może też nie dla „zdrowych” ludzi. Moje zawiedzenie już osiągnęło apogeum, we wszystkim. Nawet w pozornej życzliwości ludzi, jest zawsze jakiś podstęp. Rozeznanie to za mało dla umiejętnego poruszania się w świecie ludzi. Zbyt dużo umiejętności mi brakuje. Zbyt duże deficyty nie do nadrobienia. Widzę to coraz wyraźniej i zastanawiam się więc jak żyć. Jak żyć? Nic się nie skleja, nic z niczym nie łączy. Dla nikogo nie jestem ważna, ale chyba nikt też już dla mnie. A to już jest ciemna dolina, głębiny oceanu. Zbyt głęboko, aby wypłynąć. Ciemny las, który się nie kończy.

            Nie jestem dla nikogo wartością. Zawsze na końcu i z dużą łatwością pomijana, odsuwana. Ciągle ta głupia dziewczyna z buzią napchaną trawą. Nawet terapeuta nie podjął ze mną tego tematu. Bo to takie brzydkie przecież. Jak pracować z taką traumą?

            Tak przeżywam duże poczucie opuszczenia, krzywdy i niezrozumienia, nieustannie. Staram sie nie odbierać do siebie, wmawiać sobie, że to tylko myśli, moje przekonania, wadliwy i nadmierny sposób reagowania na wydarzenia i zachowania innych ludzi. Ale chyba mam jeszcze cokolwiek obiektywizmu w sobie. Chyba.

            Nie chce mi się nic, nic mnie nie cieszy. Głupie tabletki, już nie wiem które to podejście, nie pomagają mi. Dzieje sie coś wręcz odwrotnego, jak przy ADHD. Stymulanty uspakajają. Może mam mózg lekoodporny w tej kwestii? Jak mam zasypiać, wstawać, działać, planować? Nie chcę już tego robić.

            Wiem, że szukam czegoś niemożliwego, jak to małe dziecko, tej bezwarunkowej miłości. Nie miałam jej, nie znajduję i nie znajdę. W życiu dorosłym jest tylko bazar , targowisko, kupowanie i sprzedawanie. Tak wyglądają relacje. Usłyszałam również, że wystarczy odpowiednia autoprezentacja, „umiejętność sprzedania się”. Tak to pewnie działa. Ale jak głupia, szukam czegoś autentycznego i jeszcze trwałego stałego. Ta głupia niezaspokojona potrzeba bezpieczeństwa i uwagi. tak silna, że to pragnienie wchodzi w kategorię zaburzenia. to kolejna paranoja. Trudno mi się z tym wszystkim pogodzić. Kiedy to wszystko się skończy? Czy istnieje dla takich psycholek jak ja jakiś spokój , jakieś miejsce gdzie mogę być sobą, nawet jak jestem rozsypana na wiele części? Choćby chwila ukojenia?

            To brzmi w gruncie rzeczy tak beznadziejnie, tak choro.

            Ramoiram nowy
            Uczestnik
              Liczba postów: 38

              Hej Oliwia,

              Moje życie też w pewnym sensie już się kończy. A w zasadzie się skończyło. Jestem odrętwiały, martwy. A zarazem cierpię. A zarazem dostaję obłędu.

              Rozumiem Ciebie. Też mam rodzinę, syna. Na szczęście mam wspaniałą i zdrową Żonę, ale Ona nie umie mi pomóc.

              Mnie zawsze odrzucało od Boga. Nie chciałem się nigdy do niego modlić i nie modliłem się. Odrzuca mnie od niego. Chcę wszystko sam. Mimo że już mam blisko 50 lat na karku.

              Mówiąc Bóg, czuję odrętwienie, śmierć, nic, nudę.

              Pewnie Ci, co w niego wierzą, mają w życiu lepiej. Ja nie mam. Mój koniec już nastał lub jest bardzo bliski. A mimo to nie chcę do Boga. Wolę ciemność, samotność, ucieczkę, kryjówkę. A Bóg to przeciwieństwo tego wszystkiego. Bo Bóg to przecież otwartość, światło, zaufanie.

              Ja tego nie mam i nie chcę mieć. Wolę moją śmierć i moje codzienne umieranie.

              Ale ktoś mi ostatnio mądrze powiedział, że Bóg to też ciemność. Że Bóg to też samotność. Że Bóg to też ucieczka i kryjówka. Bo nic beż Niego nie może być zrodzone. Więc i sama ciemność również. Że to tylko może nasz dwoisty umysł tylko to nazywa ciemnością, a tak naprawdę ta ciemność to dalej Bóg. To 2 strony tej samej monety: światłość i ciemność. Tą monetą jest może Bóg?

              Sam nie wiem. Ale już nie uciekam od ciemności. Chłonę ją całym sobą.

              Pozdrawiam Cię i Was serdecznie.

              Jakubek
              Uczestnik
                Liczba postów: 967

                Na mnie dzisiaj spadła prawda, że jestem SAM. Chyba po raz pierwszy w życiu odważyłem się tak pomyśleć. JESTEM SAM. Przeraziło mnie to. Nie ma nikogo, do kogo mogę się udać po przytulenie, po ugłaskanie, po ukojenie. Moje życie to zupełnie indywidualna historia (przygoda). Opowieść jedynego aktora dla jedynego widza. I to jest ta sama osoba. Zawsze mi się wydawało, że musi być ktoś, kto mojego życia wysłucha, kto się nad nim zawiesi, zamyśli, kto poświęci uwagę. Zawsze mi się wydawało, że muszę kogoś takiego znaleźć. Kogoś, kto to moje życie jakoś „uważni”. No bo, jak to tak, tylko przed sobą to życie odgrywać? Tak bardzo pragnę moje życie współdzielić. Niech ktoś je przeżywa ze mną. Ukochana kobieta. Przyjaciel. Przewodnik duchowy. Niech ktoś w to moje życie wejdzie i przeżywajmy je razem,

                Nic z tego. Dziś spadła na mnie myśl, jakie to złudne pragnienie. Fantazja. Siedziałem na skraju łóżka, a obok mnie leżała moja dziewczyna. Jest dobrą osobą. Ale to niczego nie zmieniało. Byłem SAM – w moim życiu. Taka jest prawda. Choćbym, był otoczony tłumem ludzi, własne życie przeżywam sam. Jestem sam, wobec każdej emocji, każdej decyzji, wyboru, czynu. W ostatniej chwili życia też będę odchodził SAM. Nie będę rozliczał życia według tego, co zrobił ktoś. Będzie się liczyło tylko to, co zrobiłem ja. Ta świadomość jest prawie jak „noc ciemna”. Ogarnia mnie lęk, że żaden człowiek „nie ma znaczenia” w kontekście mojego życia. A ja tak za tymi ludźmi gonię, tęsknię, marzę o nich. Ale nie. Ja przeżywam życie SAM. Na własną odpowiedzialność.

                Ktoś pisał o kundalini. Przypomniało mi to, że kiedyś marzyłem o zjednoczeniu się w tantrycznej miłości z  drugą osobą. Jedna energia w dwóch ciałach. Zatracenie. Kolejna ułuda.

                W tym poczuciu, że jestem sam, bez drugiego człowieka, to już chyba tylko Bóg może dać nadzieję. Mam nadzieję, że On jest. Szukam go w sobie.

                Niezborne to, ale taki mam nastrój. Trzymaj się Oliwio.

                 

                Oliwia75
                Uczestnik
                  Liczba postów: 144

                  Siedziałam i czytałam ten „swój” wątek prawie całą noc. Od początku do końca, prawie wszystko.

                  Rozpoczęłam go pisać, tak po prostu, bez określonego celu, a Wy pisaliście tu ważne i piękne rzeczy. Jestem Wam za to wdzięczna, to jest coś naprawdę dużego, choć nigdy nie spotkaliśmy się. Może gdzieś minęliśmy się jako nieznani sobie przechodnie.

                  Czasami chciałabym móc Was gdzieś z ukrycia poobserwować, posłuchać waszego głosu, przyjrzeć się Waszej postawie, twarzy. Ale nie ośmieliłabym się zbliżyć, wchodzić w Waszą przestrzeń. Jest ryzyko, że mogłabym zaszkodzić, lub przekroczyć Wasze granice. Nie mnie jednak jest to przyjemna myśl o „zobaczeniu” Was, doświadczeniu.

                  Na pewno czytając teraz siebie w tym wątku, widzę, że byłam wobec Ciebie Jakubek czasami zbyt surowa, chyba trochę odreagowywałam wyrzucając swoją złość, byłam niesprawiedliwa, kierująca się swoją urazą. Przepraszam KuriAnna, że nie odpowiadałam na Twoje zapytania, nie byłam w stanie.  Dużo by tu pisać o tym, nie mam na to siły (cała ja…zajęta zbyt sobą). Cerber i Ramoiram byłam dla Was za mało pomocna, widząca tylko swój czubek nosa. Wy za to bardzo starający się. Ważne słowa padły od Justyny 2024, od ABCD, 2wprzód1wtył (motyw sympatycznego osiołka). Byłam niemiła Dla Nieistotne i Outsid3r i pewnie nie tylko. Przepraszam. Wiem, że bywam nie fer, ale to nic nie zmienia, że o tym piszę teraz, nie umiem tego naprawiać, a słowa to za mało.

                  Nie mogąc spać przeczytałam prawie wszystko. Nie jest to dla mnie łatwe czytać siebie, ale za to fascynujące czytać Was. Nie mogę spać, jest tak od wielu dni, miesięcy, lat. A ostatnio paradoksalnie pogorszyło się jeszcze bardziej, mimo zwiększonej dawki leków przeciwdepresyjnych. Jakoś nie nastraja mnie optymistycznie moja przyszłość myśląc o swojej matce i o tym co też dzieje się z moimi siostrami. Traumy to jedno, a drugie to czynnik genetyczny oraz jakiś rodzaj braku umiejętności.

                  Nie wiem co mam z tym zrobić, z tym pogarszającym się stanem. Bycie w leczeniu farmakologicznym jest też warunkiem bycia w terapii, którą rzucam i wracam.  Teraz też to zrobiłam. Teraz, bo poczułam się zbyt dużym obciążeniem i zmęczeniem. Trudno jest mi wytrzymać siebie samą, taką zaburzoną, brzydką, odkrytą, ułomną w obecności innej osoby, nawet jak jest do tego przygotowany.

                  Rozumiem stawianie mi warunków przez terapeutę i jego bezsilność. I w gruncie rzeczy może to właśnie świadczyć o jego profesjonaliźmie, logika mi to podpowiada. Jakaś struktura, ramy przy takim zaburzeniu… muszą być. Ale ta moja głowa odbiera to jako karę i przymus. Zawsze sobie utrudniam, niszczę efekty terapii, nie podejmuję pomocy, a idę w różne inne korytarze (niektóre bywają ślepe, ale ja nie umiem tego ocenić). Widzę też to u innych członków mojej rodziny. jest to chyba pewien stan umysłu… którego nawet nie potrafię nazwać i ogarnąć. Może po prostu głupota?

                  W każdym razie jestem wyczerpana, zmęczenie się nawarstwia. Śpię po 2, 3 godziny. Nie wiem co ze mną jest, z moim umysłem. Nie ma oczekiwanej reakcji w kierunku zdrowienia. Staram się być tym neutralnym dla siebie obserwatorem i widzę, że coś tu jest u mnie na opak. Wiem wiem, potrzebna jest kolejna wizyta u lekarza i zmiana leków. Tylko nie wiem już który to raz.

                  Jakubek wzruszyłeś mnie swoim ostatnim wpisem. Miałabym ochotę Cię tak po prostu przytulić, gdybyś na to pozwolił i oczywiście chciał (ale to w innym nierealnym wymiarze). Tylko nie wiem czy by miało to dla Ciebie jakieś znaczenie. Bo sami wiemy jak to jest z ważnymi i chcianymi osobami w życiu. Jedno przytulenie z drugim nie równa się. ale to znowu odrębny temat… i znowu brak mi sił.  I dotknąłeś tego czegoś we mnie najbardziej bolesnego, „klątwy” poczucia samotności, ale Ty tak to łągodnie, spokojnie opisujesz, bez takiego chorego udręczenia jakie ja mam. W moim domu rodzinnym zawsze było mocno, dramatycznie, przemocowo. I nie wiem jak to jest z tym bólem wewnętrznym. Mnie aż boli fizycznie, trudno mi zebrać myśli, mój układ nerwowy jest w wiecznym pobudzeniu, wiecznie w stanie zagrożenia. Niewiele trzeba, żeby odtwarzały mi się traumy. Trochę jak w matni, w amoku. Chwila względnej równowagi, potem reakcja, złość, roznoszenie a potem dół i tak od lat nastoletnich. Różne fazy, różnej długości i intensywności. Oczywiście dużo lęku i poczucia winy, krytyki. Teraz też czuję się winna, oskarżam się i krytykuję. Emocje mnie opanowują, odbierają oddech, powodują ból fizyczny. Szukam równowagi, wkładam maski, próbuję zajmować się nie sobą. Czasami to się udaje.

                  Potrzebuję bezpiecznego miejsca, domu, czymkolwiek to jest. Uspokojenia i  ukojenia, o którym piszesz Jakubek. Próbujemy zrobić to na terapii, ale ja cały czas jestem w jakimś obłędnym kryzysie, który uniemożliwia mi to. Próbuję złapać dystans, nie udaje mi się to.

                  Jak to się mówi piekło i niebo mamy w sobie. Jest w nas, nie na  zewnątrz.

                  Ramoiram nowy
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 38

                    Hej,

                    Ja dzisiaj byłem na warsztatach z grupą pracowników z mojej firmy i pozwoliłem sobie chyba pierwszy raz od dawna na smutek, na odsunięcie się od grupy pracowników, na odrzucenie mnie przez grupę pracowników. Kompletnie nie miałem już dziś sił, aby się do kogoś odezwać i naprawiać zepsute relacje. Byłem odsunięty przez grupę i trwałem w tym. Zostałem w tym odsunięciu i nic już nie robiłem na siłę (w sensie: by coś naprawiać).

                    Coś się psuje, coś się chyba kończy. Kiedyś jeszcze walczyłem z tym, że się kończy. Teraz depresja powoduje, że nie walczę. Kończy się, to się kończy.

                    Nie wiem co dalej.

                    Ramoiram nowy
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 38

                      Oliwia,

                      I piszę tutaj, ale nie musicie mi nic pomagać, ani mnie wspierać.  Macie mnóstwo swoich problemów, bym Was jeszcze obarczał swoimi.

                      Piszę tu tylko, aby świat wiedział, co się ze mną dzieje. To mi w zupełności wystarczy.

                      Zresztą, i tak wiem, że nikt nie jest mi w stanie pomóc.

                      Oliwia75
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 144

                        „Piszę tu, aby świat wiedział „…….

                        Czym i kim jest ten świat?  Myślę, że ten świat ma nas w d…… . W gruncie rzeczy chodzi nam o osoby ważne dla nas. Tak jak to było w dzieciństwie. Chciałam być dla kogoś ważna, i choć na chwilę najważniejsza. Tak nie było. Dlatego ta potrzeba jest głębokim ciemnym dołem wieczne głodnym.  I chce jeśććć. Wiecznym głód przy braku pokarmu.  Czasami rzuca się na cokolwiek, nawet jak niesmakuje, a czasami wchodzi w tryb przetrwania. Oszczędza energię, śpi, itd. A jest dziwnie i napięciowo jak czasami otrzymam tą uwagę. Nie umiem się w tej kwesti poruszać, po prostu być.

                        Trudno jest mi nawet wyrazić, nie umiem tego napisać, wypowiedzieć.

                        Rozumiem tę potrzebę ” żeby choć swiat wiedział”. Tutaj nikt nie musi czytać i odnosić się. I to jest dobre. Nic nie jest pod przymusem i z obowiązku. Tak jak od urodzenia to czułam. Nie na mnie czekano. Nie ja miałam się urodzić. To miał być chłopiec. Byłam zawodem. Nikt nie miał siły i czasu i chęci aby poświęcać dla mnie uwagę. Tylko zniecierpliwienie złość i wykonywanie poleceń, nie reagowanie, nic nie potrzebowanie. Długo by pisać. Kiedyś wierzyłam że wiele można zmienić i odwrócić. Mogłoby przecież być inaczej. Teraz jestem zniechęcona i wyczerpana. Wielokrotne dawki leków przeciwdepresyjnych na to nie pomogą.

                        A swoją drogą podzielę się czymś o czym nawet trudno rozmawiać, bo może jest takie glupie, ale przecież tu nikt nie musi mnie czytać. Poprzedniej nocy miałam dość realistyczny sen. Przyszła do mnie młoda dziewczyna i mi wykrzyczała z żalem, że o niej zapomniałem. Budząc wiedziałam kim jest. Moim pierwszym nienarodzonym dzieckiem, które straciłam. Przez lata nosiłam ją w sercu. Ostatnio zapomniałam. Bo jak mozna zapomniec o dziecku, nawet jak żyje juz w innym wymiarze? Są jakieś niewidzialne połączenia o ktorych nie ma się pojęcia. Tak sobie myślę, że jest świat duchowy o którym my ludzie nie mamy pojęcia. Żyjemy i zmagany się z przyziemnymi sprawami, jakimiś problemami a coś nas omija. Myślę że zatraciłam to co najcenniejsze. I żyje teraz w pustce, w ciemności i bólu. Co jakiś czas ten świat duchowy dobija się, a ja go ignoruję. To że nie widzę, nie znaczy że nic nie ma.

                        Ramoiram, to jest istotne co piszesz. Choć się nie znamy chyba wiem co czujesz.

                         

                         

                         

                         

                         

                         

                         

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 361 do 370 (z 391)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.