Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Pragnienie zaręczyn i poważny kryzys (długo)
-
AutorWpisy
-
<i>”Czasem mówi mi, że to dla niego obojętne, czasem, że po co się tak śpieszyć, co mnie też boli i przekonuje, że powinnam była poczekać, może za kilka lat byłoby inaczej? Mam wrażenie, że otrzymałam od niego dużo sprzecznych sygnałów: że trzeba, ale że nie ma pośpiechu, że kiedyś, ale tylko wtedy jak coś się stanie, a w sumie to dobrze że nie będzie mieć za teścia mojego tatę. </i>
– Dobrze czujesz. Otrzymałaś sprzeczne sygnały od partnera. Zwróć jednak uwagę, że w tym wszystkim kompletnie nie zajmujesz się sobą- piszesz tylko o ogromnym poczuciu winy. I jeśli jesteś w terapii, to myślę że widzisz iż to poczucie winy jest kompletnie nieadekwatne do sytuacji. Bo powiedziałaś partnerowi czego chcesz i czego oczekujesz a on tego nie przyjął? To poczucie winy to Twój kawałek, którym masz się zająć. Zobaczyć skąd tak naprawdę ono płynie. Jeśli z tego powodu czujesz się odrzucona- to też jest o Tobie a więc do zaopiekowania się tym kawałkiem (musisz zobaczyć kiedy i przez kogo byłaś porzucona. Może to być np. historia typu: matka mnie porzuciła bo pozwoliła by ojciec mnie zawłaszczył, ale też: ojciec mnie porzucił bo nie mogłam być sobą, musiałam być taka jak on chciał a więc nie przyjął mnie takiej jaka jestem, odrzucił jakieś części mnie, które mu nie podobały się).
I musisz sobie odpowiedzieć na pytanie (szczerze, bez ściemniania!!!) co dla Ciebie jest ważne? Jakie potrzeby stoją za tym „ślubem?”
<i>”Chodzę na terapię, ale wcale nie jestem bliżej prawdy. Lekarz zwiększył mi bardzo dawkę leku, ale też nie pomaga. Mam lęki i stany depresyjne” </i>
Jak długo jesteś w terapii i w jakim nurcie? I tu sobie myślę, oczywiście mogę się mylić, że te stany depresyjne to wołanie podświadomości: „zobacz jak mnie boli!! zobacz!!! Nie puszczę Ciebie dopóki nie spojrzysz prawdzie w oczy” A Ty nie chcesz czegoś widzieć: tego, jak ktoś Ciebie zranił/ zawiódł/ wykorzystał. Być może w przeszłości tej dawnej a być może też tej dużo bliższej. Te lęki nie biorą się znikąd i bez powodu.
Z tego co piszesz to ja widzę że partner nie chce ślubu. Koniec. Kropka. Ruch jest po Twojej stronie.
I to nie oznacza, że jest coś w tym złego. Tak jak nie oznacza nic złego, że Ty chcesz. To oznaczy tylko tyle, że macie inne potrzeby. I pytanie jest: jak ważna jest dla Was ta potrzeba? Może więc warto wybrać się na sesję pary? …
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez
Mirka 221.
Psychodynamiczna 5 lat, ale zakończona kilka lat temu. Podczas tego kryzysu kilka miesięcy CBT, a potem kilka Gestalt. Teraz dostałam poradę, żeby wrócić do psychodynamicznej.
Partnerowi powiedziałam o pierścionku i go dostałam. Może to jakiś rodzaj sabotażu, że wynikła z tego taka dziwna sytuacja? Tak mi sugerowano. Czyli wychodzi, że to ja wszystko schrzaniłam 😉 a zaczęło się od sugestii taty. Gdyby nie on, może w ogóle nie pojawiłaby się u mnie ta potrzeba zaręczyn i ślubu…
wiadomo, każdy spojrzy na to inaczej, eh.
Chodzi mi o to, że nie powiedziałam wprost o swojej potrzebie partnerowi. Pierścionek to nie to samo…
Lekarz sugeruje, że może to borderline, gdy spytałam o diagnozę. Tylko że ja jestem nieśmiała, wycofana, zgodna, kiedyś bardzo spokojna, nie kłamię, nie osaczam. Całkiem stabilnie było do tej pory. Nie mam problemów z uzależnieniem/ryzykownym zachowaniem.
Jakoś nie pasuje mi ten opis. Myślałam, że może osobowość zależna. No ale nie znam się na tyle.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez
Artemida.
Czy partner przyjął moją potrzebę? Myślę, że częściowo tak. Oświadczył się miesiąc po tym, jak dostałam pierścionek i płakałam. Potem był mój pogłębiony kryzys i jego wyznania, w które nie do końca wierzę (że raczej od zawsze miał takie podejście – czuje że nie jest tego pewien i że to mój kryzys mógł być przyczyną, dla której zraził się do tego wszystkiego).
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez
Artemida.
Artemido, widzę jak Ci trudno.
To co próbowałabym zrobić na Twoim miejscu, to przede wszystkim zaopiekować się sobą. Na czym by to zaopiekowanie polegało?
W pierwszej kolejności na wewnętrznym dialogu: za każdym razem, gdyby pojawiła się myśl „to przeze mnie/ to moja wina/ schrzaniłam to itp.” odprawiałabym wewnętrznego krytyka z kwitkiem i mówiła do niego, że jak tak mówi to mnie nie wspiera i dziękuję ale już nie będzie rządził/ ok, popłynęłam z emocjami i biorę to na klatę- coś w ten deseń. Ty sama wiesz, co będzie dla Ciebie najlepsze.
Druga rzecz w takim kryzysie to poszukanie wsparcia z zewnątrz. Jeśli czujesz że psychodynamiczna wesprze Cię- to idź, ale jak woła coś innego to spróbuj inny rodzaj terapii.
Trzecia rzecz zadbałabym o wypoczynek, sen, jedzenie. Sprawdziła, czy jest coś tam do poprawienia, czy nie jestem przemęczona.
Mam wrażenie że hula w Twoim wnętrzu każący, silny krytyk. Nie wiem też jak mocno jesteś jeszcze pod wpływem ojca (fizycznie i psychicznie), bo jak jesteś wciąż blisko, to może faktycznie z tym ślubem to go posłuchałaś a nie siebie… To są tylko domysły- musisz sama sprawdzić czy tak jest.
I na pocieszenie: stare schematy, lęki zawsze wychodzą w kryzysie. Dlatego tak ważne jest wiedzieć jak się sobą zaopiekować gdy ten kryzys nastąpi. To że przejdziemy terapię to nie oznacza że schematy z dzieciństwa, mechanizmy obronne nie zadziałają. Zadziałają, one będą pierwsze. Ale my już wiedząc o tym, szybciej się na tym złapiemy i będziemy potrafili się zatrzymać.
I sprawdź, co jest Twoje a co jest partnera pamiętając że w relacji Twoje 100% to jest 50%. Bo drugie 50% jest już partnera. Ty mogłaś czuć się odrzucona gdy nie wspomniał o ślubie ale z jakiego powodu raz mówi tak a innym razem inaczej? On też ma swoje rany i też może z nich działać… Piszę to z własnego doświadczenia, gdy sama nie wiedziałam i winiłam się że coś zepsułam w relacji a pracując ze sobą i w terapii teraz jak na dłoni widzę jak mąż próbuje mnie wkręcić w swoją grę, bo coś w nim się wydarza trudnego. Także wiesz…
Cześć, Artemido,
Wiesz, co mnie najbardziej uderza? Że cały czas w tej sytuacji gdzieś się przewija – moim zdaniem zupełnie tu niepotrzebna – postać Twojego ojca. Czy Ty chciałaś tych zaręczyn dla siebie, czy dlatego, że Twój ojciec ich chciał?
Pytam, bo kiedyś widziałem sytuację, gdy dziewczyna chciała mieć dzieci dlatego, że jej tata naciskał na wnuki, i dlatego, że nie chciała okazać się gorsza od siostry, która dzieci już miała. Czy Ty przypadkiem tymi zaręczynami nie chcesz przypodobać się swojemu ojcu?
Wbrew pozorom to bardzo ważne, bo dopóki centralne miejsce w Twoim świecie zajmuję ojciec (a jest to możliwe przez sposób w jaki Cię zagarnął na wyłączność), może w tym świecie nie być miejsca dla innego mężczyzny. Wszyscy inni faceci będą wówczas tylko statystami, kiedy reżyserem będzie Twój tata (spójrz na analogię w postaci tych wielu dorosłych facetów zawłaszczonych przez matki…).
Jeśli oboje nie jesteście ortodoksyjnie religijni (o czym wnioskuje z tego, że od kilku lat mieszkacie razem bez otoczki urzędowych form) i nie chcecie mieć dzieci (choć tego akurat nie rozumiem, bo dla mnie zdrowy związek to związek otwarty na potomstwo), nie macie wspólnych kredytów i żadne z Was nie umiera na raka, to po kiego, przepraszam, grzyba Wam ten ślub?
Oczywiście, Ty taką potrzebę ślubu, zaręczyn, ceremonii możesz mieć (o ile to ma być DLA CIEBIE – nie tylko po to żeby zadowolić tatę!). I tu jest bardzo ważna rola dla Twojego partnera, bo jeśli mu na Tobie zależy, to powinniście szukać jakichś rozwiązań dobrych dla Was obojga. A fakt, że Twój partner wydaje się być w tej kwestii trochę bezwładny i mało domyślny (jak to faceci).
Może też jest tak, że przez to wspólne mieszkanie razem trochę już staliście się takim „starym małżeństwem”. A w Tobie budzi się potrzeba romantycznych uniesień i świeżości tych uczuć, kwiatów, patrzenia sobie w oczy i trzymania się za ręce – to naturalne i fajne moim zdaniem. Tylko coś trzeba w tej kwestii zrobić. Jakiś wspólny wyjazd może, z dala od rodzin i codziennych spraw?
Na koniec ważna uwaga: rozmowy o zaręczynach i ślubie to pole minowe, często taka gra w „przeciąganie liny”. Kobieta często boi się, że on z nią jest tylko dla seksu i wygody, i bez ślubu opuści ją, kiedy ona zachoruje lub będzie miała wypadek (to są ważne rzeczy i czasem duże ludzkie tragedie), albo po prostu się zestarzeje. Mężczyzna zaś boi się usidlenia – że ona po ślubie przestanie pachnieć i się malować, zacznie chodzić w podartych ciuchach, a on stanie się darmowym parobkiem jej rodziny. Dlatego to bardzo trudne i warto zachować dużą uważność.
Z domu wyprowadziłam się kilkanaście lat temu, z ojcem się widuję, ale nie pozwalam mu na ingerencję w moje życie. Chronię się też tak, że o wielu rzeczach mu nie mówię. Na tych spotkaniach jest zwykle podobnie, tzn. narzeka na moją mamę i to, że wszyscy są źli, a on zdany na siebie. Jeśli chodzi o jego podejście do mnie to ostatnio łapię się na tym, że krytykuje mnie, ale nie wprost. Np. wybieram sobie danie, smakuje mi, a on sugeruje, że złe wybrałam. No ale przyzwyczaiłam się do tego i wiem, że on się nie zmieni, jest to związane z jakimś zaburzeniem, które prawdopodobnie ma. Nie czuję, żeby to jakoś bardzo negatywnie wpływało na mnie, bo nie widujemy się często i mamy też bardziej normalne tematy. Musiałabym całkiem zerwać kontakt, a tego nie chcę/nie mam odwagi.
Ojciec uważa że zawsze ma rację i lubi kierować innymi. Od roku albo dłużej ma inny temat – chciałby żebym miała dzieci. Tutaj już nie czuję żadnej presji, bo wiem, że tego nie chcę. Więc ta jego presja nie zawsze działa. Szkoda, że w wypadku ślubu miało to na mnie wpływ.
Szukam terapeuty, a między czasie mam nowy lek, który chyba zaczyna coś działać.
Przeraża mnie tylko wizja tego odgrzebywania się z problemów po raz któryś w życiu. Opowiadanie kolejnej osobie o dzieciństwie. Skutki uboczne leków. Jestem zła na siebie, że wymyśliłam sobie jakieś głupoty. Patrząc racjonalnie to rzeczywiście niewiele jest powodów, dla których ten ślub jest potrzebny. Z mojej strony to tylko sentymentalne sprawy, chyba jestem zbyt romantyczna. I może dlatego tak mnie to boli, że partner tego nie potrzebuje. Bo u mnie łączy się to bardzo z uczuciami i poziomem zaangażowania. Tak czy inaczej przykro mi, że tak to się potoczyło, z czegoś co było dla mnie piękne, stało się czymś, czego już nawet nie chcę.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 1 tydzień temu przez
Artemida.
Hej Artemido,
„<i>Jestem zła na siebie, że wymyśliłam sobie jakieś głupoty … Z mojej strony to tylko sentymentalne sprawy, chyba jestem zbyt romantyczna. I może dlatego tak mnie to boli, że partner tego nie potrzebuje. Bo u mnie łączy się to bardzo z uczuciami i poziomem zaangażowania.” </i>
Mogę się mylić, więc to co napiszę może, ale nie musi Ci się przydać.
Twój krytyk wewnętrzny mówi do Ciebie <i>„Jestem zła na siebie, że wymyśliłam sobie jakieś głupoty”-</i> w tym zdaniu nie ma zrozumienia, czułości, miłości do samej siebie. Osobiście nie uważam, że wymyślasz głupoty.
A prawda o Tobie (dotycząca ślubu) to: „<i>u mnie łączy się to bardzo z uczuciami i poziomem zaangażowania”-</i> tutaj widzę odpowiedź dlaczego chcesz ślubu. Jeśli oczywiście jest to Twoja wewnętrzna prawda a nie ojca/ matki/przyjaciółki.
Zbyt romantyczną postawę do sprawy ślubu mamy chyba wszyscy 🙂 Promuje to mocno kultura, gdzie jesteśmy karmieni tym od małego w postaci bajek a potem już jako starsi oglądając filmy w których np. bad boy/ bad girl spotyka grzeczną dziewczynę/ chłopaka i po trudnych przeżyciach, turbulencjach staje się cudowny/cudowna i biorą ślub. Tu film się kończy, i my, jako widzowie dopowiadamy sobie : <i>i żyli długo i szczęśliwie</i>. Co jest oczywistą bzdurą 🙂 Ale kto nie lubi takich bajek?… 🙂
Co do ojca. Jeśli widzisz, że obecna relacja jest DLA CIEBIE ok, to dobrze. Warto byłoby sprawdzić na ile on jeszcze jest w Tobie, jak bardzo go zinternalizowałaś i czy jeszcze do Ciebie gada ale już wewnątrz. Oczywiście nie tylko on- bo inni np. matka, nauczyciele itp. także. Przy dużej ważności na to co mówimy do siebie w głowie można naprawdę zdziwić się co sami do siebie gadamy (osobiście sama się mocno zdziwiłam. U mnie krytyk miał się świetnie i głównie to była, matka ale też kościół).
Sprawdź czego potrzebujesz w terapii? Grzebania w dzieciństwie czy może wsparcia w obecnych problemach?
Jeśli ta relacja ma wg Ciebie więcej plusów niż minusów i jest do uratowania, to może warto umówić się na wspólną sesję? Myślałaś może o tym?
Na ten moment jest we mnie też trochę złości na partnera, który uważa, że nie ma po co się tak spieszyć… To wpływa na moją samoocenę i dochodzę do wniosku, że jesteśmy na innym poziomie zaangażowania (choć oprócz tej kwestii nie widzę różnic w tym poziomie). Z drugiej strony często myślę, że ma rację.
Mam nadzieję, że na terapii poznam lepiej siebie, bo teraz nie wiem kogo słuchać. Własne zdanie uważam za mało istotne i nie dość obiektywne.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.