Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Pragnienie zaręczyn i poważny kryzys (długo)
-
AutorWpisy
-
Najtrudniejsze w relacjach jest zrozumieć czyjąś perspektywę. Biorąc pod uwagę nasz wiek i staż ja nie widzę myślenia o ślubie w kategorii spieszenia się. To raczej według mnie naturalna kolej rzeczy i dobry czas. Dla niego jest inaczej i powinnam to zaakceptować, jeśli chcę z nim być, a chcę. Tylko ja to od razu przekładam na stopień zaangażowania i miłości, pewnie niepotrzebnie.
A tak jeszcze wracając do tego ślubu w razie choroby albo wojny… Teraz sobie pomyślałam, że wcześniej mi tego nie powiedział, bo może rzeczywiście po prostu o tym nie myślał szczególnie. A że ja miałam dosyć wymijających odpowiedzi, zaczął zastanawiać się, czego tak naprawdę chce. I dostałam odpowiedź. Więc może dobrze się stało, że doszło do tej sytuacji. Gdybyśmy nie poruszyli tego tematu, to pewnie dalej byłoby to wielką niewiadomą…
Dobija mnie to, że wszystko jest takie pisane po piasku… To są tylko moje domysły jak było i jak jest. Oczywiście rozmawiamy, ale we mnie jest dalej jakaś niepewność i przekonanie, że ja wpłynęłam na zdanie, które ma teraz.
Wiem, to wszystko tematy na terapię 😉
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok temu przez
Artemida.
OK, nie możemy wprawdzie wykluczyć najgorszego możliwego scenariusza – że Twój partner Cię nie kocha, że jest z Tobą tylko dla wygody i że chce się przez tą relację „prześlizgać”. Ale nawet wtedy może warto na to spróbować spojrzeć z tej drugiej strony:
Z DDA czy borderline jest problem taki, że te osoby często same nie wiedzą, czego chcą. Co jest ich, a co cudze, co słuszne, a co nieodpowiednie. W miarę zdrowy człowiek ma swój wewnętrzny kompas, ufa sam sobie. Mówi, czego potrzebuje i albo to dostaje, albo nie, albo można się jakoś dogadać i spotkać w połowie drogi.
Ale jak uszczęśliwić osobę, która sama nie wie, co czyni ją szczęśliwą? Moim zdaniem nie da się.
Teraz jeszcze tak: Wyobrażam sobie, że decydując się na mieszkanie razem jakby zawieraliście pewien układ – że np. pomieszkacie razem „na próbę”, a potem zalegalizujecie swój związek – albo, że w ogóle ślub do niczego nie jest Wam potrzebny – albo nie rozmawialiście o długofalowych planach, myśląc tylko o tu i teraz – albo wszystko odbyło się na niedopowiedzeniach i nadziejach, że może kiedyś coś się zmieni.
A teraz Ty chcesz ten cały delikatny układ wywrócić do góry nogami. To nie znaczy, że nie masz prawa. Bo każdy ma prawo „renegocjować kontrakt”. Tylko, na litość boską, żebyś Ty, Dziewczyno, sama dobrze wiedziała, czego Ci potrzeba – bo chyba z tym jest w tej chwili największy problem.
Myślę, że terapia do dobry pomysł. Pozwoli Ci dojść do ładu samej ze sobą. I masz rację, dobry pomysł nie zaczynać jej od kilkunastu godzin opowieści o dzieciństwie (choć niektórzy psycholodzy tak lubią, bo taka liczba sesji nabija im kabzę). Raczej w kierunku „Dziś mam w życiu następujący problem… Jak na mnie wpływa to, co mnie spotkało kiedyś?”.
Jeśli musisz brać leki, to widocznie masz jakiś supeł do rozplątania i trzeba się tym zająć. Bez dokopywania sobie. Bez niechęci do siebie i wyrzutów. Z miłością. Po prostu.
Jestem pewna, że jest ze mną, bo mu na mnie zależy. I tak, nie rozmawialiśmy o przyszłości zbytnio. Ani co będzie, gdy już będziemy mieć mieszkanie. Ja liczyłam na to, że pójdzie to w stronę zaręczyn.
Teraz jest mi wstyd i jednocześnie czuje się upokorzona, że drugi raz zaczęłam temat zaręczyn. Mam to stale z tyłu głowy i czuję urazę z tego powodu. To wpływa na mnie o na związek.
Wydaje mi się, że nie było dobrego rozwiązania. Ta cała sprawa się rozgrywa o to, że ciężko mi z tym, że ja wyszłam z tym tematem. A wyszłam, bo już nie dawałam rady tłumić tego w sobie. I teraz mierze się z konsekwencjami, fatalnym samopoczuciem. Dla mnie sprawa jest już przegrana, nie do rozwiązania. Pewnie brzmi to bardzo niedojrzale… Nie spełnił się mój scenariusz, więc przekreśliłam cały temat.
To, co jeszcze w tym zauważam, to fakt, że stale szukam potwierdzeń, że on nigdy nie chciał ślubu. Na przykład oglądamy film, gdzie jest temat ślubu i kobieta (matka bohatera), która negatywnie wypowiada się na temat małżeństwa. Po tym filmie mi smutno (była tam młoda para i mężczyzna, któremu zależało na ślubie) i czuję potrzebę, żeby skomentować to przy partnerze w stylu „ta postać ma takie poglądy jak Ty, prawda?”. Robię to po to, żeby się upewnić. Dręczy mnie to, że to ja poczułam ten temat i przed rozpaczą chroni mnie chyba takie potwierdzanie tego non stop. Dziś udało mi się powstrzymać przed takim pytaniem, ale widzę, jak mnie to zadręcza.
A gdy już zadam takie pytanie, to zwykle nie dostaje zadowalającej mnie odpowiedzi, np. twierdzi, że on tak nie myśli, bo dla niego ślub jest obojętny, a to co innego niż bycie przeciwnym. I to mnie strasznie wkurza.
W skrócie czuje ogromne poczucie winy, że przyczyniłam się do tego, w jakiej jestem sytuacji… I że już tego nie zmienię. Jakbym nie mogła się obudzić z koszmaru.
Te napady płaczu, gdy je mam, to czuję z całą siłą, że to ja jestem odpowiedzialna za tą sytuację i nie mogę tego znieść, załamuje się. Bo obiektywnie patrząc tak jest, ja to wykreowałam. Gdybym dała wtedy spokój, to dalej byłoby dobrze.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok temu przez
Artemida.
Kto wie, może mój partner po prostu „gra w moją grę”. Mój kryzys trwa już rok, może chciał mi ulżyć, dlatego twierdzi, że ślub jest mu obojętny, że w sumie to w ostateczności… Może widział, że już nie daje sobie rady z poczuciem winy i chciał mnie jakoś ratować… W takich chwilach jak ta czuje, że zaraz oszaleję…
Zobacz, słońce świeci, deszcz pada, ptaki śpiewają, na targach coraz więcej letniego owocu, gdzieś w może nie tak odległym kraju bomby sypią się dzieciom na głowy… – a Ty ciągle myślisz tylko o zaręczynach i ślubie. Czy to nie obsesyjne i niebezpieczne?
Do tego pogarszasz swój stan, oglądając telenowele i komedie romantyczne – bo wszystko kojarzy Ci się tylko z jednym.
Zdaje mi się, że jesteś na ostatniej prostej do zerwania swojego związku. Z moich doświadczeń zakończenie związku, w którym nie ma dzieci (które by cierpiały mając rodziców osobno) jest banalnie proste: zabierasz zabawki i wychodzisz.
Tylko czy tego naprawdę chcesz?
Zaatakowały Cię nagle wcześniej mało uświadomione potrzeby. Na pewno coś z tym trzeba zrobić, bo inaczej będziesz cierpieć. Szczerze porozmawiać z partnerem i rozwiązać problem – ale nie wśród płaczy i nacisków – gdy ochłoniesz.
Mówisz, że partnerowi zależy. Słuchając Cię, momentami zaczynam mu współczuć, bo zdajesz się być bardzo rozchwiana emocjonalnie.
Czy to na pewno dobry moment na podejmowanie takich ważnych decyzji, być może na resztę życia? Jeśli coś będzie w pośpiechu i pod presją emocji i chwili, to i tak za parę lat czy miesięcy może gruchnąć. A wtedy oglądając się wstecz możesz spojrzeć na te lata jako czas stracony.
Moim zdaniem powinnaś teraz zadbać o siebie: Zero czytania romansów. Bez rozmyślania o niczym. Wyjdź i zajmij się czymś – zrób coś, co możesz i lubisz – idź pobiegać, ugotuj coś, popracuj w ogródku – zrób cokolwiek co Cię zajmie i zmęczy fizycznie – a przede wszystkim oderwie Cię od błędnego koła myślenia.
Jeśli dostałaś nowe leki, daj czas im się 'zalogować” (zwykle ponoć to trwa co najmniej 2 tygodnie).
Z psychiką jest tak, że najbardziej rosną te demony, które dokarmiamy sami.
I nie bój się terapii. Zajmij się tym, proszę, pilnie – „na wczoraj”. Pewnie będzie bolało, ale traktuj to proszę jak czyszczenie zakażonej rany.
Zdaje sobie sprawę, że w obecnej sytuacji ślub nie ma sensu, pewnie by się nie udało. Wiem o tym, to nie jest obecnie moim problemem, tylko przeszłość wpływa na mnie źle.
Również współczuję swojemu partnerowi.
Dziękuję Wam za cenne wskazówki i komentarze, chyba nie ma sensu już dalej ciągnąć tematu.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok temu przez
Artemida.
Nadal jest ciężko, ale zaczynam się więcej zastanawiać nad swoim dzieciństwem. Mój ojciec był i jest narcyzem, mam 99% pewności. Już wcześniej wiedziałam, że ma zaburzenie, ale nie wiedziałam jakie. Oczywiście nie jestem osobą kompetentną, żeby diagnozować innych, ale przyswajam dużo materiałów na ten temat i czuję się, jakby ktoś dokładnie opowiadał o moim ojcu.
Teraz czas na pracę nad sobą.
Może zrobię mały update, od ponad miesiąca jestem na terapii, na razie czekam na oficjalną diagnozę. Leki działają na mnie dobrze, ale objawy jeszcze pozostają. Jednak myślę, że to dobrze. Łatwiej o tym mówić na terapii, kiedy te emocje są bardziej dostępne.
Moje odczuwanie i myślenie o całej sytuacji, gdy porównać je do tego sprzed roku, niewiele się zmieniło.
Mam ataki paniki, kiedy uświadamiam sobie co się stało i jest ze mną ta sama myśl: że ja do tego doprowadziłam i wszystko zniszczyłam. Bardzo mi z tym ciężko. Samo poczucie, że cała kwestia zaręczyn i ślubu jest przegrana, jest dla mnie nie do zniesienia. Nie potrafię z tym żyć i nie wiem co będzie dalej. Płaczę mniej, bo leki mnie blokują, ale ból jest podobny. Czuje się w tym sama, bo to ja do tego doprowadziłam. Czasem myślę, że zwariuję od tego.
Zauważam głównie dwie rzeczy: że przez tą sytuację pękło mi serce oraz poczucie winy. Jakieś głębokie cierpienie, którego nie rozumiem.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez
Artemida.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok temu przez
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.