Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Pragnienie zaręczyn i poważny kryzys (długo)
-
AutorWpisy
-
Może zrobię mały update, od ponad miesiąca jestem na terapii, na razie czekam na oficjalną diagnozę. Leki działają na mnie dobrze, ale objawy jeszcze pozostają. Jednak myślę, że to dobrze. Łatwiej o tym mówić na terapii, kiedy te emocje są bardziej dostępne.
Moje odczuwanie i myślenie o całej sytuacji, gdy porównać je do tego sprzed roku, niewiele się zmieniło.
Mam ataki paniki, kiedy uświadamiam sobie co się stało i jest ze mną ta sama myśl: że ja do tego doprowadziłam i wszystko zniszczyłam. Bardzo mi z tym ciężko. Samo poczucie, że cała kwestia zaręczyn i ślubu jest przegrana, jest dla mnie nie do zniesienia. Nie potrafię z tym żyć i nie wiem co będzie dalej. Płaczę mniej, bo leki mnie blokują, ale ból jest podobny. Czuje się w tym sama, bo to ja do tego doprowadziłam. Czasem myślę, że zwariuję od tego.
Zauważam głównie dwie rzeczy: że przez tą sytuację pękło mi serce oraz poczucie winy. Jakieś głębokie cierpienie, którego nie rozumiem.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 1 tydzień temu przez
Artemida.
Artemida,
Fajnie, że nam o tym piszesz, napewno nie jest Ci łatwo. Terapeuta to moim zdaniem świetny pomysł. Dobrze gdy ktoś życzliwy spojrzy na coś z czym masz problem.
Moim zdaniem to nie prawda, że te Twoja wina. Nie zadręczaj się tym bo to niesłuszne. Przecież jak ludzie są tyle razem to jest naturalne, że rozmawia się o ślubie – przynajmniej dla mnie i mojego otoczenia. Także ja bym nigdy nie ujął, że to jest Twoja wina.
Natomiast mi nasuwa się pytanie : Dlaczego ten ślub był/jest dla Ciebie taki ważny ?
Czy nie chciałaś może komuś zaimponować
Czy gdybyś była na bezludnej wyspie ten ślub dalej miałby dla Ciebie znaczenie ?
Mi ślub był potrzebny bo chciałem założyć rodzinę i mieć dzieci bo już miałem 30 na karku. Gdyby ze mną dziewczyna nie chciała się ożenić po 2 latach chodzenia to bym Jej powiedział, żeby to przemyślała, bo mam już 30 tkę na karku, chcę mieć dzieci i jeśli ona ma inna wizję to może już czas się rozejść.
Moje obwinianie się ma związek z tym, że bardzo chciałam, żeby to partner wyszedł z inicjatywą za drugim razem… I tak już wspomnienie o pierścionku to nie było coś komfortowego. Właściwie nigdy nie chciałam o tym mówić.
Niestety partner przez 5 lat o tym milczał, przy wręczaniu mi pierścionka też. Ja tak bardzo chciałam żeby to wyszło od niego. Dla mnie to było dziwne, że przy wręczeniu mi pierścionka nie wspomniał nic o tym.
Czuje też, że nie do końca dałam na to przestrzeń. Tzn dałam, ale widocznie za mało… Wiem, że są osoby, które później o tym zaczynają myśleć… Ja nie dałam rady dotrwać do tego momentu i tego nie mogę sobie wybaczyć.
Można powiedzieć, że to ojciec rozpoczął ten temat w mojej głowie. Ale ja sama gdzieś w środku tego chciałam. Poczuć się taką… wybraną.
Ale tak, nienawidzę tego, że ojciec się w to wmieszał, tak mi przykro że jednak trochę na mnie wpłynął. Wyobrażam sobie, że gdyby tego nie zrobił, to może partner pierwszy by poczuł chęć tego całego ślubu. Bez moje presji. Tak bardzo mi przykro 🙁
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 1 tydzień temu przez
Artemida.
Artemido, bardzo mnie martwi Twoja fiksacja na rzeczach nie do końca od Ciebie zależnych. Wiele osób nie wytrzymałoby takiej męki przez tydzień, Ty zaś gnębisz się tym miesiącami.
Po wykluczeniu przyczyn fizjologicznych Twojego bardzo złego stanu emocjonalnego (ewentualne nadciśnienie, cukrzyca, nieprawidłowości gospodarki hormonalnej) myślę, że warto byś kontynuowała psychoterapię wraz ze wsparciem farmakologicznym.
Dla mnie ogromnie niepokojące jest to, jak bardzo uzależniasz swoje emocjonalne być albo nie być, miłość do siebie samej, poczucie własnej wartości – od spraw tak naprawdę zewnętrznych.
Z psychoterapią i lekami w zasadzie mam do czynienia od wieku nastoletniego przed depresję i stany lękowe. Do tej pory radziłam sobie na minimalnych dawkach leku i byłam po 5 letniej terapii. Właśnie to wydarzenie spowodowało, że rozpoczęłam kolejną terapię i biorę teraz leki stabilizujące nastrój. Jest o wiele lepiej, głównie dzięki lekom, bo terapię dopiero zaczynam. Bez leków to była męka.
Wiem, że to wszystko nie wygląda ciekawie i za daleko to zaszło.
Naszła mnie taka refleksja, że w dzieciństwie byłam pod kontrolą ojca + liczyły się głównie jego zmienne nastroje/wybuchy złości. Każdy dzień to było życzenie, żeby nie był zły. Złości nie kierował do mnie, ale bardzo mnie dotykała sytuacja w domu, przeżywałam co się dzieje.
Ja byłam jego ulubienicą, kochaną córeczką (dostawałam wszystko co chcialam i nie miałam obowiązków) i trochę powiernicą (może coś a’la parentyfikacja), ale nie mogłam w pełni wyrażać siebie, bo ojciec się wtedy obrażał. Musiałam uważać na to, co mówię. Zawłaszczył mnie. Czułam że się duszę i jak tylko mogłam, wyprowadziłam się i usamodzielniłam (wiele lat temu). To co zostało to izolacja od innych, potrafię być sobą tylko w bardzo bliskich związkach. Wobec obcych zwykle podporządkowuje się. Często chce mieć coś na już, chociaż w większości to kontroluje. Takie dwie sprzeczności – jestem uległa i zdystansowana wobec obcych, ale w związku nie boje się wyrażać swojego zdania. Poplątane.
Ale za mną były lata terapii, czułam się już dobrze…Przykro mi, że znowu wpłynął na moje życie… Powinnam była może w ogóle mu nie mówić o moim związku. Zniszczył tak ważny dla mnie temat, kolejny raz na mnie wpłynął. Mimo że wielu informacji mu nie przekazuje i go dystansuje, to jakimś dziwnym sposobem znów na mnie wpłynął. Może mogło to się potoczyć inaczej… Gdybym nie czuła tego ciśnienia, to może przyszłoby to wszystko naturalnie, nawet po wielu latach byłoby to coś pięknego (zaręczyny).
Pozwalam sobie tu na uzewnętrznianie, ale wiem, że nikt tutaj nie rozwiąże moich problemów, nie oczekuje tego. Nie wiem dlaczego, ale potrzebuje to wyrzucić z siebie… Poza terapią też. Przez to, że tego jest tak dużo.
Wszyscy tutaj chyba mamy jakieś problemy podobnego pokroju DDA/DDD czy coś także jesteś w dobrym miejscu 😉
Także pisz Artemida, chętnie Cie posłuchamy 😉
Ja zapamiętałem chyba ostatnie zdanie mojej terapeutki, które była zmęczona , cytuje ( DDA/DDD ):
„Czy wy nie możecie po prostu żyć i cieszyć się życiem ?”
Mój tato z kolei nie żyje od 20 lat. Ale gdy żył to poświęcał nam mało uwagi. Głównie zamykał się w swym pokoju i tam grał w grę.
Gdy poszedłem do terapeutki i powiedziałem, że mam pretensje, że żona tak mało czasu i myśli poświęca na zarabianie pieniędzy i wszystko jest na mojej głowie, a zasuwałem już dużo ponad etat.
A ona się mnie pyta jakie było moje dzieciństwo i czy mam niskie poczucie własnej wartości ?
No i po jakimś czasie jak żeśmy się sobie opowiadali jak tam było u mnie to doszedłem do wniosku, że ja tak zasuwam, żeby ojciec wybrał mnie, ze mamy dużo kasy, ładne mieszkanie, żeby nie wybierał broń boże mojego rodzeństwa ani kolegów, ale żeby wybrał mnie i powiedział że jest ze mnie dumny.
Chciałem zaimponować mojemu 20 lat już nieżyjącemu ojcu ! masakra !
Także dałem sobie z tym spokój, skupiłem się na sobie i bliskich, a imponowanie zostawiam innym.
Natomiast książka, która mi pomogła to Znajdź Spokój Wewnętrzny, Tian Dayton.
Szczerze Ci ją polecam.
Możesz tam wyczytać, że główny problem jaki maja DDA/DDD to, że żyją oni wiecznie przeszłością, której nie zmienią albo przyszłością, która jest niewiadomą. DDA/DDD natomiast nie potrafią żyć teraźniejszością. I kompletnie się z tym zgadzam.
Odkąd skupiam się na teraźniejszości i nie myślę o tym co było albo będzie żyje mi się znacznie lepiej.
Pozdrawiam i dużo cierpliwości do siebie życzę 😉
Dzięki za polecenie, sprawdzę 🙂
Ostatnio grzebię w publikacjach naukowych dotyczących zaburzeń osobowości. To może trochę moja nowa obsesja, ale jest zaleta – wreszcie czytam coś w języku angielskim 😀
Jeśli czytasz takie rzeczy często i gdy już wydostaniesz się ze swojego piekiełka, gdybyś chciała, będziesz miała otwarte drzwi do zostania asystentem zdrowienia 🙂
O, nie wiedziałam nawet o istnieniu takiego pojęcia jak asystent zdrowienia, ciekawe 🙂
Na razie nie zanosi się u mnie na wyjście z kryzysu… Czasami mam trzeźwy umysł i zaczynam mieć do tego jakiś dystans. Zauważam wtedy, że moja reakcja była w pewnym stopniu zrozumiała przez niepewność, którą czułam w tym temacie. Jednak to są krótkie momenty. Dziś znowu wieczorem miałam „atak”. Tym razem poczułam, że w jakiś sposób upokorzyłam się przez tą sytuację i nie czuje się już tak pewnie w związku jako kobieta jak kiedyś. Że jestem na gorszej pozycji… Wiem, że partner się stara i jest dla mnie dobry. Ale czasem ciężko pomieścić w sobie sprzeczne uczucia. Łatwiej jest widzieć świat czarno-biało.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 1 tydzień temu przez
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.