Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Zdrowienie, katharsis, nirwana

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 457)
  • Autor
    Wpisy
  • Fenix
    Uczestnik
      Liczba postów: 2551

      Jestem DDA, jestem DDRR, ale nadal jestem i to mnie cieszy, chociaż czasem przychodzą gorsze dni.
      Jestem dziewczyną po wieloletnim związku, a w zasadzie mogę z całą pewnością powiedzieć, że coraz bliżej jest mi do świadomej siebie kobiety.

      Moja historia jest taka jak wiele innych, o których można przeczytać tu na forum. Dlatego nie zamierzam się aż tak bardzo nad tym pochylać. Myślę,
      że bardziej interesujące i pomocne może się okazać przedstawienie w jaki sposób dotarłam do miejsca, w którym teraz jestem.

      Pochodzę z rodziny, w której jeden z rodziców był alkoholikiem a z drugim relacje też nie należały do najłatwiejszych.
      Przez całe życie moimi najwierniejszymi towarzyszami była samotność, ból, smutek, wstyd, uczucie wyobcowania i poczucie bezsensowności własnego istnienia. Czułam się jakby ktoś wrzucił mnie do kuli, którą się ciągle bawi, potrząsa, podrzuca, kopie z całej siły. Czasem przypominałam takiego chomika
      w kołowrotku, który ciągle przebiera łapkami byle się tylko nie zatrzymać ze strachu przed tym co będzie gdy przestanie być w ciągłym ruchu.
      Postrzegałam siebie jak jakieś monstrum, zombie. Nie czułam się ani żywa, ani martwa. Ciągle zawieszona na cienkiej linii między życiem i śmiercią.

      Tak się nie da żyć i przychodzi taki moment, że nie ma się siły już dalej walczyć. Nie inaczej było w moim przypadku. W moim życiu zaczęło się wiele rzeczy walić: zdrowie, praca, związek. Miałam wrażenie, że coraz głębiej wpadam w otchłań. Mało brakowało, żeby już mnie nie było.

      Najśmieszniejsze jest to, że w jakiś sposób uratowało mnie spotkanie i rozmowy z zupełnie przypadkową osobą, która jak się później okazało chciała wykorzystać kryzys w moim związku i zabawić się moim ciałem. Kuriozalnie ta znajomość stała się początkiem mojej drogi do siebie i zapłonem do zmian. Wtedy też pierwszy raz przyznałam się wprost, że mój ojciec był alkoholikiem i to było główną przyczyną jego śmierci.

      Zaczęłam szukać odpowiedzi, dlaczego jestem jaka jestem i co z tym zrobić.
      W ten sposób kilka lat temu trafiłam tutaj na forum, nigdy się nie zarejestrowałam i nigdy nie udzielałam. Nie czułam się na tyle kompetentna, żeby zabierać głos. Czytałam, poznawałam ludzkie historie. Dzięki temu zrozumiałam, że to nie ze mną jest coś nie tak, tylko doświadczenia życiowe sprawiły, że zachowuję się tak a nie inaczej. Moje reakcje są sposobem obrony przed krzywdzeniem, moją zbroją, moją tarczą.
      Wtedy myślałam, że głównym problemem był alkoholizm mojego ojca. Czas miał pokazać, jak bardzo się myliłam. Niewątpliwie stanowił ważny element ale był to tylko fragment góry lodowej. Bardziej destrukcyjne okazały się relacje na linii matka ? córka.

      cdn.

      Fenix
      Uczestnik
        Liczba postów: 2551

        Pierwszą oznaką rozpoczętego procesu zdrowienia było wytłumaczenie sobie, że bycie córką alkoholika nie jest powodem do wstydu i z tego powodu nie jestem wcale gorsza.
        Zawsze przerażało mnie co o mnie myślą inni. Uważałam, że picie ojca może być powodem
        do wyśmiewania się ze mnie i pokazywania palcem ( chociaż nigdy się z czymś takim nie spotkałam).
        Z czasem zrozumiałam, że nie ma ideałów a ludzie plotkują o innych, żeby nie zauważać problemów we własnym domu. Przecież wtedy sami okazaliby się ułomni i trzeba by było zmierzyć się
        z problemami.

        Moje zdrowienie płynęło sobie niczym spokojny strumyk, w którym pojawiają się czasem mniejsze lub większe kłody.

        Pobyt na forum bardzo pomógł mi w początkowym etapie, odpowiedział na wiele pytań z całej sterty. Po długim namyśle zdecydowałam się na uczestnictwo w spotkaniach grupy terapeutycznej. Jednak po kilku zrezygnowałam. Dla mnie wyglądało to trochę jak takie forum w realu. A wtedy już miałam fundamenty i bardziej zależało mi na konkretnych wskazówkach co dalej robić.
        Odpuściłam sobie grupę i zaczęłam rozwijać się zawodowo. Myślałam, że poradziłam sobie
        z problemem i teraz muszę tylko odbudować poczucie własnej wartości. Niestety nie zauważałam,
        że mój związek mimo wszystko zmierza ku upadkowi i jest tylko źródłem cierpienia.
        I nastąpiło bum ? koniec związku.
        Ponownie poczułam się jakby pochłaniała mnie otchłań ale tym razem gdzieś podświadomie czułam, że jestem wystarczająco silna, żeby walczyć a jedynym sposobem na ratunek jest pozwolenie sobie
        na to pochłanianie przez otchłań. Zaczęło do mnie powoli docierać, że głównym moim problemem nie jest alkoholizm ojca a ciężkie relacje z matką. Tylko nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Przecież rodziców powinno się kochać i szanować a stwierdzenie, że zachowywali się niewłaściwie rujnowałoby ten pogląd i stalibyśmy się złymi, niewdzięcznymi dziećmi.
        cdn.

        Fenix
        Uczestnik
          Liczba postów: 2551

          Zaczęłam szukać literatury, która pomogłaby mi w tym kolejnym trudnym momencie. Ale tym razem czułam się silniejsza i czułam ten postawiony wcześniej fundament.
          Rozważałam pomoc terapeuty, psychologa, ale nigdy jakoś nie miałam do nich zaufania, postrzegałam jako osoby, które tylko chcą odbębnić robotę i zainkasować pieniądze. Wydawało mi się, że bardzo często mają sami problemy więc jak mnie mogą pomóc.
          Takie spotkanie kojarzyło mi się z pytaniami ?co ani czuje? ?dlaczego pani tak myśli? a ja najzwyczajniej nie wiedziałam do końca co czuję, dlaczego tak czuję i jak wyjść z impasu. Potrzebowałam, żeby ktoś pomógł mi zdefiniować różne myśli i emocje kłębiące się w mojej głowie, dał mi drogowskaz dokąd dalej zmierzać, żebym się całkiem nie pogubiła i wreszcie znalazła drogę do siebie i osiągnęła wewnętrzny spokój.

          Tak jak wcześniej napisałam, zaczęłam czytać różne publikacje, robić z nich notatki, analizować
          i przenosić na własny grunt. Zaczęłam zadawać sobie różne pytania, jak w filozofii kaizen, nie skupiałam się na nich, pozwalałam sobie na swobodny przepływ myśli. Stopniowo te pytania zaczęły, przynosić odpowiedzi. Zaczynałam coraz więcej rozumieć i zaczynałam zadawać sobie coraz trudniejsze pytania. Takie podejście w moim przypadku przyniosło bardzo dobre efekty.
          Niestety nigdy nie jest łatwo. Wraz z odpowiedziami pojawiały się emocje, bardzo trudne emocje, które sprawiały, że czułam się jakby dopadły mnie jakieś potwory i próbowały rozerwać na części.
          Nie broniłam się przed nimi pozwoliłam porwać się w wir ich zabawy. W wyniku tego czasem krzyczałam, czasem płakałam, czasem boksowałam poduszkę. Wszystko po to, żeby przestać tłumić emocje w sobie, wywalić je na zewnątrz, żeby nie zabijały mnie od środka.

          W ten sposób dotarłam do małej skrzywdzonej dziewczynki, która potrzebowała czuć się kochana
          i akceptowana.
          Zaczęłam tworzyć coś w rodzaju wizualizacji, wprowadzać się w coś w rodzaju transu podczas, których mówiłam tej dziewczynce wszystko to czego sama potrzebowałam, zapewniałam ją, że może na mnie liczyć i może wreszcie odetchnąć i uspokoić. Ona zawsze we mnie będzie, ale teraz faktycznie czuję, że czuje się spokojniejsza. Wierzę, że kiedyś zacznie się wesoło śmiać, beztrosko bawić i skakać.

          Nie ukrywam, że był to bardzo trudny i bolesny proces ale było warto. Znalazłam odpowiedzi na wiele pytań. Wreszcie zrozumiałam siebie i co najważniejsze zaakceptowałam i pokochałam siebie taką jaka jestem i dobrze mi z tym.

          Została mi do załatwienia sprawa ran, które coraz mniejsze ale jeszcze są. Jednak szósty zmysł albo świadomość siebie podpowiadają mi, że nie do końca wynikają z tego co działo się w domu rodzinnym.

          Odbyłam długą, trudną i krętą drogę, która jeszcze się nie skończyła ale czuję, że zaczyna się prostować. Coraz wyraźniej widzę horyzont, jasne światło zamiast mroku. Z pewnością nadejdą słabsze dni ale one już mnie tak bardzo nie przerażają.

          Czuję się o wiele silniejsza i tego samego Wam życzę. Wystarczy podjąć wyzwanie i pomimo strachu ruszyć w nieznane.

          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931

            Bardzo piękna i budująca opowieść. Jej smutną stronę pomijam celowo, bo smutek przenika wszystkie forumowe opowieści. Ciekawe są Twoje spostrzeżenia dotyczące grup i terapeutów. Co do terapeutów miałem kiedyś podobne refleksje, ale wydaje mi się, że zapominałem wtedy, że są tylko ludźmi i oczekiwałem od nich zbyt wiele (idealnej wręcz postawy). Poza tym sądzę, że dużo zależy od wzajemnego dopasowania się i terapeuta doskonały dla jednego pacjenta/klienta może stworzyć niezbyt udaną relację z innym. Terapia to też rodzaj związku – podporządkowanego określonemu celowi – a jak trudno w życiu o udany związek wszyscy wiemy.

            A jeszcze bardziej zaciekawiło mnie krytyczne spojrzenie na grupę. Moje skromne dotychczasowe doświadczenie jest pozytywne, ale być może zaczynam już przeczuwać pewne ograniczenia tej formy pomocy, o których Ty wspominasz. Wydaje mi się jednak, że można je kompensować właśnie terapią indywidualną. Mimo wszystko, tylko grupa może dać to wyjątkowe poczucie wspólności. Nie chodzi tylko o wyzbycie się przeświadczenia, że jest się życiowym dziwolągiem i zyskanie pewności, że mnóstwo osób zmaga się z podobnymi problemami. Chodzi o coś nieuchwytnego, delikatną, eteryczną aurę otaczającą życzliwych sobie ludzi, którzy spotykają się w jednym miejscu i w spokoju zastanawiają nad swoją tak podobną przeszłością. Momentami niemalże widać jak ich myśli skupiają się w jednolitą mgiełkę unoszącą się nad głowami.

            Praca nad sobą w odosobnieniu jest wspaniała i prowadzi często do wielkich rezultatów. Niemalże każdy, kto ponadprzeciętnie rozwinął swą duchowość, do tego stopnia, że aż stał się wzorem dla potomnych, miał w życiorysie okresy dłuższego odosobnienia. Budujące jest to co piszesz, że można samemu. Czy faktycznie szłaś tą drogą zupełnie sama, czy miałaś jakiegoś przewodnika?

            Osobiście jednak jestem zwolennikiem łączenia pracy w samotności z wyjściem do ludzi. Spotkanie człowieka z człowiekiem to także ogromne pole do autorefleksji i pełne niespodzianek spotkanie z samym sobą.

            Poszukujmy:)

            Pozdrawiam:)

            Fenix
            Uczestnik
              Liczba postów: 2551

              Do Jakubek:

              Bardzo piękne podsumowanie – „Poszukujmy” 🙂

              Sama czasem postrzegam siebie jako takiego wędrowca a nawet bardziej – poszukiwacza.
              Poszukiwacz nowych ścieżek.
              Poszukiwacza dążącego do poszerzania horyzontów, rozwoju wewnętrznego.
              Poszukiwacza spragnionego wiedzy, nowych przeżyć i doznań.

              Jeżeli chodzi o krytyczne spojrzenie na grupę:

              Tak jak wcześniej napisałam, na samym początku mojej drogi chciałam znaleźć odpowiedź na główne pytania:
              Dlaczego jestem jaka jestem?
              Co z tym mogę zrobić?

              Moim celem było uporządkowanie przeszłości, zamknięcie tego rozdziału i rozpoczęcie życia bez zbędnego balastu.
              Myślę, że głównym zadaniem grupy jest pomoc w zbudowaniu fundamentu pod dalszą pracę, a to jak się okazało, w moim przypadku zapewniło czytanie forum. Na uczestnictwo w w grupie zdecydowałam się z czystej ciekawości i chęci jak najszybszego wyzdrowienia. Nie szłam tam z założeniem spotkania pokrewnych dusz, znalezienia przyjaciół. Ale z góry też tego nie wykluczałam. Na moją rezygnację wpłynęło może to, że nie poczułam tej energii, o której pisałeś. Po spotkaniach miałam trochę wrażenie jakbym trafiła do sekty, zamkniętego kręgu.
              A to , ze względu na mój światopogląd, budziło bardzo silny wewnętrzny sprzeciw.
              Czułam, że dalsze uczestnictwo nie przyśpieszy zdrowienia.

              Kluczowy etap:

              Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że do kolejnego, kluczowego etapu przygotowałam się bardzo skrupulatnie. Coś na wzór przygotowania się do dalekiej podróży w nieznane.
              Bardzo dużo czytałam na temat DDA, toksycznych relacji, filozofii kaizen i jeszcze wiele innych rzeczy. Robiłam sobie notatki, założyłam dziennik, w którym zapisywałam własne pytania, przemyślenia i różne mota życiowe.

              W dalszej drodze nie miałam żadnego fizycznego przewodnika. Ruszyłam w drogę z wiedzą, którą sama zdobyłam.
              Lubię wyzwania i chyba ta cecha była motorem do podjęcia ryzyka. Jednocześnie czułam się do tego przygotowana. Zaufałam swojemu wewnętrznemu głosowi i wewnętrznej, głęboko we mnie tkwiącej sile.
              Dałam sobie pozwolenie pozwolenie na przerwanie w chwili, gdy nie będę mogła sobie sama poradzić, bez obwiniania się za to. Gdybym poczuła, że nie daję rady, z pewnością szukałabym pomocy psychologa-specjalisty.

              Ja zaryzykowałam, ale nikomu nie powiem- próbuj zrobić tak jak ja.
              Każdy najpierw powinien dobrze się przygotować, dowiedzieć czego może się spodziewać na takiej drodze, na spokojnie przemyśleć co dla niego jest dobre, zabezpieczyć tyły i zapewnić koło ratunkowe.

              Uważam, że każdy ostatecznie odbywa tę drogę sam, ale dobrze mieć pewność, że nie jest się samotnym i gdzieś w pobliżu jest wsparcie ( w formie grupy terapeutycznej, psychologa czy bliskiej osoby).

              Pozdrawiam 🙂

              Fenix
              Uczestnik
                Liczba postów: 2551

                Do Jakubek:

                Nie wiem czy to tylko subiektywne odczucie ale z Twojej wypowiedzi bije straszna tęsknota za takim niezwykłym, mistycznym porozumieniem dusz.
                Czytając Twoje wpisy pojawia mi się obraz człowieka niezwykle bogatego wewnętrznie, wrażliwego i bardzo inteligentnego. Myślę, że to niezwykły dar ale jednocześnie przekleństwo w dzisiejszych czasach.

                Życzę Ci zatem, abyś odnalazł własną właściwą drogę do wewnętrznego ukojenia, spotkał osoby, które będą potrafiły Cię zrozumieć i docenić.

                Pozdrawiam 🙂

                Fenix
                Uczestnik
                  Liczba postów: 2551

                  Do tej pory swoją przeszłość postrzegałam jedynie jako źródło cierpienia.Teraz dostrzegłam jej ogromny pozytywny aspekt. Zrozumiałam, że stała się motorem do mojego szeroko rozumianego rozwoju osobistego, duchowego i rozwinięcia inteligencji emocjonalnej.
                  Doskonale widzę i czuję własną siłę wewnętrzną.
                  Zaczynam dostrzegać jak powoli odbudowuję swoje poczucie wartości.Są momenty kiedy jeszcze zaczyna się ono chwiać, szczególnie odczuwam to w chwilach kontaktu z osobami, które odbieram za bardzo silne i inteligentne oraz w relacjach damsko-męskich. Myślę jednak, że na to ostatnie olbrzymi wpływ miały różne zdarzenia, które miały miejsce w moim związku.
                  Jestem jednak pewna, że i to uda mi się przepracować.
                  Coraz wyraźniej widzę możliwość osiągnięcia harmonii i wewnętrzego spokoju.

                  Chłopiec Papuśny
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 3706

                    Co to jest DDRR?

                    Fenix
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 2551

                      Do Chłopiec Papuśny:

                      DDRR oznacza Dorosłe Dzieci Rozwiedzionych Rodziców

                      Fenix
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 2551

                        Rozwód to nie jest tylko formalne zakończenie związku. Rozwód to nawet bardziej brak emocjonalnej więzi między partnerami.
                        Wiele cech łączy DDRR i DDA. Jednak dla mnie określenie DDA jest pojeciem szerszym ze względu częste zdarzenia patologiczne, częstą przemoc psychiczną i fizyczną.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 457)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.