Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD zerwane kontaktu z przemocową, toksyczną rodziną

Przeglądasz 3 wpisy - od 1 do 3 (z 3)
  • Autor
    Wpisy
  • bukszpan
    Uczestnik
      Liczba postów: 3

      Kochani,

      piszę do Was, bo mówiąc wprost, szukam otuchy, wsparcia ciepłym słowem od osób, które zerwały kontakty z rodziną, bo nie dało się inaczej…

      Podjąć ten radykalny krok nie jest mi łatwo, jednak jako dorosła osoba, która jak dotąd życie spędza w walce z syndromem DDA, czuję, że to ten czas. Czas zamknąć drzwi przed upiorami i zaryglować, co by siłą nie weszły…

      Czuję się jak na rozprawie sądowej, gdzie rozważam za i przeciw. I tak, boli mnie to, bo widzę, że muszę siebie ratować, chcę. Fakty są następujące: wszystko zaczęło się od ojca alkoholika, tyrana, despoty. Moja mama jest osobą z ewidentną (choć nie stwierdzoną) niepełnosprawnością intelektualną (nie była w stanie być matką, ale czasy były takie, że nią została i jest do dziś). Kiedy miałam 13 lat wpadła w uzależnienie od leków psychotropowych, w którym tkwi. Oboje tkwią w swojej patologii, jednak ojciec nie utrzymuje ze mną kontaktów. Myślę, że nieźle poradziłam sobie z akceptacją jego stanu i tego, że nie mam wpływu na jego alkoholizm i narcyzm.

      Przez kilka ostatnich lat miałyśmy nikły kontakt. Uciekłam od niego, nie odbierałam telefonów, nie rozmawiałam. Stało się tak, że kontakt nam się nieco odnowił i mimo świadomości, jak się sprawy mają,  wpadłam jak mucha w smołę (pozwoliłam ucieszyć się mojemu wewnętrznemu dziecku, że na moment ma mamę). Dziś już wiem, że nie ma. Nie miało i nie będzie miało, a mi pozostaje zaopiekować się tym moim dzieckiem w środku siebie i być dla niego najlepszym rodzicem, jakim potrafię być. Sama, w dorosłej części siebie, zapewne też przeżywam właśnie jakiś rodzaj „żałoby” po matce, której przecież realnie nie mam…

      Matka za to, rozpaczliwie próbuje wciągać mnie w swoje życie i traktuje tak mnie, jak i innych ludzi, jak swoją przytulankę i kogoś, kogo można finansowo i emocjonalnie wykorzystać. Nigdy nie była dla mnie matką, co najwyżej „starszą”, nieporadną życiowo siostro-koleżanką. Moje role w relacji z nią to: bohater, maskotka, rozjemca między nią, a ojcem. W relacji z ojcem byłam dzieckiem we mgle.  Szybko uciekłam w domu, ale mając takie nikłe fundamenty, bardzo szybko pogubiłam się w swoim młodo-dorosłym życiu. Staram się jednak, pomimo wszystko wstawać i iść dalej. Wiem, że matka nie patrzy na nic więcej, tylko na siebie. Kilka mscy temu odnowiłyśmy kontakt. Zachłysnęłam się, wiem, mój błąd, ale stało się. Moje wewnętrzne dziecko oszalało z pragnienia tego kontaktu…Dałam się wciągnąć w pomoc jej, by zorganizować dokumenty do rzekomego rozwodu czy separacji, wysłuchiwałam jej rozpaczliwych relacji z tego, co ojciec wyprawia po alkoholu i  zobaczyłam, że moje wewnętrzne dziecko  znów zostało zranione.  Matka nie zrealizowała niczego, jak zawsze dalej tkwi w swoim bagienku, a ja zostałam postawiona w sytuacji „tej złej”, bo oczywiście bez mojej wiedzy pochwaliła się ojcu, że to ona ma moje poparcie w całym ich zamieszaniu z separacją… Rozumiem ją – ja, dorosła. Rozumiem współuzależnienie, rozumiem jej decyzję, choć to smutne i próbuję teraz ukoić moje wewnętrzne dziecko i zaopiekować się nim. Ona jednak nie odpuszcza. Spamuje mnie, pisze, wysyła nieproszone przesyłki, szantażuje emocjonalnie, próbuje napuszczać na mnie resztę rodziny, bym tylko się odezwała. Kłamie, wymyśla powody, abym przyjechała do niej, bo ona, albo ktoś, już jest na łożu śmierci…Rozpaczliwie próbuje mnie namówić na kontakt z sobą, jakkolwiek; argumentuje to faktem, że matkę mam jedną i innymi powodami równie „powiedzonkowymi”.

      Mówię temu dość, choć serce  mi pęka. Nam się wmawia, szczególnie w katolickiej Polsce, że matkę ma się jedną i żyjemy w tym poczuciu, że wybaczenie poniekąd jest naszym obowiązkiem, a za tym idzie kontakt z rodziną, powszechnie funkcjonują powiedzonka o wyrodnych dzieciach….Ale ja już odeszłam od roli chłopa pańszczyźnianego w relacji co do moich rodziców.

      Coś we mnie płacze, coś szuka lżejszego sposoby ratowania siebie (moje wewnętrzne dziecko mówi – „hej, to moja mama…”, a ja muszę teraz podjąć dobrą na nas obojga decyzję…). Chcę żyć, a nie mogę, bo wpływy matki oraz jej wysłanników (babka, jej matka) powodują, że żyję w ciągłym lęku i mam wrażenie, że mój mózg ciągle, mimowolnie nawraca mi obrazy z domu rodzinnego i wciąga mnie w życie „tam”.

      Próbowałam zganiać na inne sprawy, szukać innych przyczyn mojego stanu, depresji, rozpadu relacji, lęków, które mnie hamują nie pozwalają się rozwijać…Nie ma innego rozwiązania, to już wiem, ale przychodzi też myśl, że trzeba będzie jakoś sobie z tym poradzić. To bardzo trudne, bo mimo wszystko czuję do niej jakieś uczucia i bardzo mi jej szkoda. Widzę jej zagubienie, jej strach, ale też to, że ona nie rozumie słów, intencji, mówi to, co jej się opłaca, lawiruje, kłamie mnie i ludzi wokół, obmawia, szuka dla siebie najlepszych rozwiązań nie zważając na innych, nie ma nigdy dość, jest wiecznie nienasycona… I zawsze wybiera mojego ojca.

      Dla niej jestem obsesją posiadania. Ona obsesyjnie pragnie mnie mieć przy sobie, za wszelką ceną. Obecnie przeprasza mnie ciągle, błaga o wybaczenie i kontakt, a ja wiem, że jeśli nie zatrzasnę tych drzwi, spadnę na dół jeszcze bardziej…

      To takie trudne, być DDA. Nie lubię użalać się, ale widzę ten paradoks, że waham się, czy mam prawo wybierać życie, swoje życie. Dawać sobie do niego prawo, by żyć jak dorosła osoba. By żyć w prawdzie. Moja matka okłamywała przez ostatnie lata całą rodzinę  i wspólnych znajomych na temat mojego życia (zerwałam ze wszystkimi kontakty, tak się stało…) i chyba najbardziej bolesne jest to, że zawsze byłam dla niej niewystarczająca.  Dlatego też wymyśla, ściemnia, kłamie… Przez to, sama odizolowałam się od dalszej rodziny, kuzynostwa, bo co mam powiedzieć? To ja czuję winę. Czuję jej balast, choć wiem, że to skrzywienie poznawcze.  Czuję, że często tak mi wstyd i już nie wiem, czy za siebie bardziej, bo jestem „rozczarowaniem rodziny”, czy za nią, bo jest tak podła. Przez to,  tkwię w tym modelu izolacji od rodziny, w ich iluzjach, które tak dobrze znam  z ich domu, w tym, by udawać i kłamać, by prawda nie wyszła na jaw.  Czuję, że nie chcę tak żyć. Chcę wybierać prawdę, życie. Chcę otaczać się ludźmi, których kocham i którzy mnie kochają. Chcę nie wstydzić się własnych wyborów, nawet jeśli matka i ojciec wstydzą się mnie. I wiem, że mam po swojej stronie Bożą Łaskę.

      Mimo wszystko, kocham ją i to takie trudne powiedzieć swojemu sercu, że czas zranić kogoś dla siebie, dla ratowania siebie. Że teraz to czas na to, bym wybrała życie, a nie tkwienie w powolnej agonii, którą ktoś, nawet nieświadomie do końca, sączy w Ciebie jak przez kroplówkę.

      Od 10 lat szukam sobie miejsca w świecie, szukam siebie, poznaję to, kim jestem naprawdę, popełniam błędy i staram się pokochać siebie. Muszę wykonać jeszcze ten jeden krok, mimo że już nie chcę walk, bo tak bardzo jestem nimi zmęczona… Czas boleśnie przeciąć pępowinę, którą sączy się moja cicha trucizna. Wyzwolić siebie i dać sobie prawo do godności i życia w prawdzie.

      Tylko co z poczuciem winy, które jakoś nie chce się sugerować logiką i tym, co racjonalnie sobie tłumaczę?

      Czuję, że jestem już w dobrym miejscu swojej pracy nad sobą, nie chcę zniweczyć tego wszystkiego.

      Czy ktoś z Was ma podobne doświadczenie? Z chęcią pokoresponduję, porozmawiam. Szukam wsparcia tutaj, bo wiem, że choć o tym się nie mówi często, nie jestem jedyną osobą na świecie, która podejmuje decyzję o totalnym zerwaniu kontaktów dla chronienia siebie.

      Jeśli ktoś przechodzi podobne rozterki, zapraszam do kontaktu mailowego. Czasem dobrze się mentalnie chwycić za dłoń i wspólnie zrobić pierwszy krok ku wolności. 🙂

      pozostawiam mail: bukszpan@interia.com

      • Ten temat został zmodyfikowany 3 lat temu przez bukszpan.
      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931

        Nie zerwałem więzi z matką, ale znacznie ograniczyłem kontakty. Kiedyś złapałem się na tym, że prowadzę z nią dialog właściwy bardziej relacji romantycznej. Matka zawsze jakoś ISTNIAŁA w moich związkach z kobietami. Właśnie jestem u niej, a partnerka pisze do mnie pełne żalu i złości smsy, chcąc bym nie siedział tu zbyt długo. Partnerka też ma powikłaną relację z własną matką. O moją jest zazdrosna. Dziś miałem taki sen, w którym dowiedziałem się, że moja matka umarła, a mnie nikt nie zawiadomił. Chodziłem po pustym domu, szukając jej. Siostra powiedziała, że to się stało tydzień temu. Wpadłem we wściekłość. Niszczyłem sprzęty, rozbijałem szkło. W tym pelnym rozpaczy szale, zauważyłem jednak iskierkę spokoju, gdzieś tam wewnątrz mnie tliła się zgoda na ten nieodwracalny bieg rzeczy. Do tej pory nie potrafiłem wyobrazić sobie Świata bez Matki. Była mi niczym respirator, z którego ciągnąłem ożywczy tlen. Myślałem, że umrę (że chcę umrzeć) wraz z nią. W tym śnie jakby poddałem się losowi. Mój świat będzie trwał, nawet bez Matki. Ból jest duży, kiedy to piszę. Ten sen, to było samoleczenie się mojej podświadomości.

         

         

        dda93
        Uczestnik
          Liczba postów: 624

          Bukszpan, myślę, że masz już doskonale rozwiniętą świadomość zarówno tego, jak wygląda sytuacja, jak i tego, co należy zrobić. Jedyne czego Ci zapewne brakuje, to energii do przeprowadzenia tych zmian.

          Pytanie brzmi, co Tobie mogłoby dać wystarczającą ilość takiej energii – dla jednych jest to miłość do dziecka lub partnera, dla niektórych złość, skłaniająca do porzucenia krzywdzącego dla nich układu z ewidentnym „emocjonalnym wampirem”, dla innych religia/wiara, dla jeszcze innych psychoterapia…

          Cokolwiek by to było dla Ciebie, mam nadzieję, że to odnajdziesz i życzę Ci powodzenia 🙂

        Przeglądasz 3 wpisy - od 1 do 3 (z 3)
        • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.