Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › zostałam sama jak stoję
-
AutorWpisy
-
Anonim
29 sierpnia 2013 o 19:50Liczba postów: 20551witam was
bardzo długo was czytałam, zanim odważyłam się tu napisać. myślałam, że już stanęłam na nogi i że temat mnie nie dotyczy, ale powracające kryzysy pokazują mi, że daleka jestem od pełnego ozdrowienia…
jestem świeżo po (kolejnym, w tym kolejnym "ostatecznym") zerwaniu z chłopakiem. czy cierpi on na syndrom DDA – nie mam pewności, bo nie ma diagnozy. jednak wasze wypowiedzi na tym i na innych forach, lektura wielu książek i artykułów mnie nie daje szansy na choćby cień wątpliwości. on odmówił terapii, choć zaproponowałam mu, abyśmy poszli na nią wspólnie (po sugestii terapeuty). za to sama na terapię trafiłam, bo nie potrafię sobie poradzić z tym, co mnie spotkało.
nie pamiętam jak trafiłam na informacje o DDA, pamiętam jedynie morze łez wylanych przy czytaniu i tę myśl, że przecież "to o nim, to o nas". wszystko to, co doprowadziło mnie do momentu, w którym jestem teraz, zdarzyło się już po pierwszym "ostatecznym" rozstaniu, kilka miesięcy temu. piszę w cudzysłowie, bo mimo tego, że mój były chłopak zarzekał się, że już nigdy z nas nic nie będzie i prosił, bym uszanowała taką jego decyzję, sam chciał wrócić.
pomysł, że to z nim może być coś nie tak narodził się właśnie w czasie, w którym próbowałam samodzielnie stanąć na nogi. praktycznie wszystkie osoby, z którymi rozmawiałam, którym opowiadałam, co się działo w naszym związku, jak wyglądały jego zachowania, mówiły mi, że były chorobliwe. mój były przez cały związek wmawiał mi, że ja jestem jedyną przyczyną złego, że on po prostu reaguje na moje zachowanie, że gdybym nie była taka a taka, to on by nie wybuchał… co było mi zarzucane? przede wszystkim chłód. nieczułość. nigdy tak sama o sobie nie myślałam, nigdy też wcześniej nikt mi czegoś takiego nie zarzucił. no ale skoro on mówił… starałam się. naprawdę starałam się jak mogłam. ale zawsze było za mało… potrafił zrobić mi okropną awanturę za to, że nie rzucam mu się na szyję za każdym razem jak go widzę (dosłownie). było źle kiedy byłam smutna ("skoro nie przeze mnie jesteś smutna, to dlaczego jak mam przez to obrywać?"). zrywał ze mną średnio co miesiąc z takich powodów… potrafił tak jasno przedstawić swoje argumenty, że ostatecznie zawsze to ja pozostawałam z poczuciem winy. że nie jestem wystarczająco dobra. chcę zaznaczyć, że zrywał, ale zawsze sam wracał… na drugi dzień. jego tłumaczenie najczęściej było takie, że "kocha mnie i nie chce rozstania, ale chciał mną wstrząsnąć". nie mogłam mówić o swoich sukcesach, o pasjach, bo czuł się ode mnie gorszy. nie mogłam wyjść z koleżankami na imprezę, bo "będę kręcić d*** przed obcymi facetami" (on za to mógł wychodzić bez tłumaczeń). potrafił się do mnie nie odzywać, bo założyłam sukienkę i "stroiłam się dla obcych facetów". na imprezie nie mogłam odejść na moment od niego, bo czuł się opuszczony, byłam "pieprzoną egoistką, zapatrzoną w siebie, lansiarą", kiedy rozmawiałam z kimś innym… ktoś zapyta: dlaczego z nim byłaś? kochałam go, wierzyłam, że to ja jestem ta zła.
bać się zaczęłam, kiedy pojawiły się u niego wybuchy złości, wręcz furii. jedno moje zdanie było w stanie spowodować, że krzyczał, wymachiwał rękami, szarpał mnie, wyzywał. miałam wrażenie, że traci kontakt z rzeczywistością. po takich epizodach płakał i prosił mnie, bym nie zostawiała go samego, bo on nie wie co się z nim dzieje. zostawałam… wszyscy wokół mówili mi, że to co on mi robi, jest chore, że obrywam za każdą najmniejszą błahostkę. nie słuchałam. on też po jakimś czasie "zdrowiał", te epizody zrzucając na mnie (że ja byłam ich przyczyną) i twierdził, że przecież nic mu nie jest.
oficjalnym powodem pierwszego "ostatecznego" zerwania była moja zazdrość i, oczywiście, co pisałam wyżej – chłód. on zerwał. powiedział, że nie da rady z tak zimną osobą, a ja wewnętrznie umierałam, bo dawałam mu wszystkie pokłady ciepła, jakie mam. uwierzyłam w to tłumaczenie, do czasu. zaczęłam analizować. jak pisałam wyżej – rozmawiać z ludźmi, porównywać, pytać o radę. nie wiem jakim cudem trafiłam na syndrom DDA. w każdym razie lektura pomogła mi się choć trochę oswobodzić od poczucia winy, że to ja wszystko zepsułam. on dążył do kontaktu, ja się najpierw opierałam, ostatecznie uległam. on twierdził, że nie miał racji, że wcale nie byłam taka zła, że się mylił itd. próbowaliśmy wrócić, wystarczył jeden mój gorszy dzień, żeby powiedział, że to nie ma sensu, bo "nic się nie zmieniłam, dalej jestem zimna". w to też uwierzyłam, bo on stał się oazą spokoju (obiecał mi wcześniej, że "popracuje nad sobą", bo wyrzuciłam mu wszystkie żale mówiąc, że teraz wiem, że to nie była tylko moja wina, żeby pomyślał nad swoim zachowaniem itd.). jak się okazało, ten spokój i opanowanie były pozorne, a wybuch miał nastąpić już wkrótce.
mimo tego wszystkiego jakiś kontakt był. męczyło mnie to, ale nie potrafiłam się uwolnić. poszłam do terapeuty, specjalisty od uzależnień i DDA zapytać, co mogę zrobić, jak mogę mu pomóc. pierwszym, co powiedział było to, że jest przerażony tym, w czym tkwię. zapytał, czy zdaję sobie sprawę z tego, że to jest relacja przemocowa, że on stosował i stosuje wobec mnie psychiczną przemoc (i nie tylko psychiczną…). ostatecznie stanęło na tym, co było oczywiste: on musi chcieć jakiejkolwiek zmiany. terapeuta pozwolił nam na terapię w parze, nawet to sam zaproponował. ja się ucieszyłam, że ex nie będzie przez to musiał przechodzić sam.
słysząc propozycję terapii powiedział, że to ja jestem nienormalna i powinnam się leczyć z "chłodu i ignorancji". zgotował mi piekło w postaci wyzwisk i fizycznej przemocy. krzyczał, że mnie nienawidzi, że zniszczyłam człowieka, że kiedy nie miał ze mną kontaktu, to był spokojny. przeraźliwie płakał, nie mogłam go uspokoić. powróciło to, co zawsze powracało w jego tłumaczeniach "że nigdy przy nikim się tak nie zachowywał" i że to moja wina, że "jestem toksyczna". terapeuta twierdzi, że to manipulacja (nie uważam, że świadoma), ale z tym poczuciem winy nie potrafię sobie poradzić.
kiedy zagłębiłam się w temat DDA (jego ojciec pił) i odnalazłam w opisach jego i to, jak nasza relacja wyglądała, zaczęłam go sama przed sobą tłumaczyć. dopiero terapeuta pokazał mi, że nie tędy droga i że powinnam stawiać jasne granice. stąd ta propozycja terapii. obiecał mi, że sam z tym powalczy, bo "nie chce mnie w to wciągąć" i że już wystarczająco dużo złego mi zrobił. chciałabym w to wierzyć, ale nie potrafię. puściłam go wolno, bo tak definiuję miłość. dałam mu wolność wyboru, bo go kocham, a terapia miała być przede wszystkim dla niego… ja tylko chciałam mu w tym pomóc.
rozstaliśmy się w zgodzie, ale daleka jestem od spokoju i poukładania w tej kwestii. szczególnie to trudne, że mówił, że mnie kocha, ale boi się cierpienia. w kontekście tego, co już wiem o DDA, jest to dla mnie zrozumiałe. ale pogodzić się trudno.
czy ktoś ma podobne doświadczenia? jak sobie radzicie z bezsilnością…
czytam sama siebie i widzę chaos, mimo długiego tekstu wielu spraw tutaj nie opisałam… ale jeśli ktokolwiek poświęcił czas i to przeczytał, dziękuję. po prostu bardzo bardzo potrzebuję się wygadać, nadal.
On po prostu tak odbiera rzeczywistość i Ty tego nie zmienisz.
z zewnątrz jest bardzo pewną siebie, wesołą, towarzyską osobą… ale to tylko pozory. pełno w nim kompleksów. ma okropnie niskie poczucie własnej wartości. twierdzi, że jest od wszystkich gorszy… nikt nie wie, jaki jest naprawdę, to mnie było dane się o tym przekonać, ciężko sobie z tym radzę…
najgorsze jest to, że powiedział, że przed nikim się tak nie otworzył, a jednocześnie potraktował to jako argument, żeby odejść, bo "zburzyłam mu obraz siebie, który budował całe życie, a przy mnie wyszły jego najgorsze cechy, które tłumił."
przecież nie robiłam nic specjalnie… 🙁 co zrobić, kiedy się kogoś takiego kocha
Medulla – witaj na forum, dobrze że się odezwałaś. Wmawianie komuś, ze jest przyczyną wszystkiego zła – to jest chore. Nikt nie jest doskonały, a w kimś innym najłatwiej widzi się wady, trudniej w samym sobie. Czasem jest chaos, zgadza się – ale myślę, żę z każdego problemu można powoli wychodzić sobie i radzić sobie i tego życzę Tobie 🙂
Nic nie można zrobić, On może, jeśli mu się uda.
popo14 – dziękuję.
to wszystko jest takie trudne, bo on bardzo zręcznie posługuje się tym wykreowanym wizerunkiem, maska spadła przy mnie, zostałam z tym sama 🙁 i niestety kocham go dalej.
pszyklejony – ja się boję, że on nic nie zrobi, że to były tylko słowa na uspokojenie. w naszej ostatniej rozmowie powiedział mi, że jest tak strasznie, okropnie przerażony tym, co z niego wyszło… że cały jego obraz samego siebie legł w gruzach. kiedyś mi wmawiał, że to ja wywołuję te złe cechy, że "nie jest sobą". ostatnio przyznał, że wiedział, że je ma, ale je stłumił.
dalsze tłumienie jest łatwiejsze niż konfrontacja. dlatego chciałam z nim być w tej terapii, nawet gdyby powiedział, że nie chce związku ze mną. żeby nie był z tym sam. czuję bezradność.
medulla zapisz:
” i niestety kocham go dalej.”To nie jest miłość tylko uzależnienie, jak się pozwala dawać kopać .
pszyklejony – jak Twoim zdaniem powinnam okazać miłość? odejść, gdy płakał jak dziecko i prosił, bym go nie zostawiała z tym samego?
No właśnie, jak dziecko. On nie jest dojrzały, chcesz dla siebie takiego losu?
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.