Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 6 wpisów - od 1 do 6 (z 6)
  • Autor
    Wpisy
  • jaga89
    Uczestnik
      Liczba postów: 7
      w odpowiedzi na: Tak mi ciężko… #485844

      Tak to już były, nie mamy kontaktu.

      Dzisiaj mialam pierwsza konsultacje z psychologiem. Mam nadzieję, że to pomoże.

      jaga89
      Uczestnik
        Liczba postów: 7
        w odpowiedzi na: Tak mi ciężko… #485841

        Jeszcze jedna rzecz. Przepraszam, że tak w kawałkach, ale naprawdę ciężko mi sie ogarnac.

        Zastanawiające było podejście jego znajomych i rodziny. Jego znajomi twierdzili, że on nigdy nie był tak zakochany i do żadnej dziewczyny nie podchodził tak na poważnie. Jego brat powiedzial, że cieszy się, że w końcu znała odpowiednią kobiete. A jego matka, która najwyraźniej wie jaki on jest (na pewno tylko czesciowo), po jednym naszym rozstaniu i powrocie, gdzie przyznał się całkowicie do swojej winy, powiedziala mi „Jako matka chcialam Ci bardzo podziękować, Ty wiesz za co…” nic więcej nie powiedziala, bo on był podczas tej rozmowy. Czy to możliwe, że wszyscy dookoła wiedzieli co on potrafi i świadomie pchali mnie w ta pułapkę??

        jaga89
        Uczestnik
          Liczba postów: 7
          w odpowiedzi na: Tak mi ciężko… #485840

          Sorry nie doczytałam ostatnich akapitów. Ja juz dziś wiem, że tutaj nie mogę pozwolić na ewentualny powrót. Ja musze się od tego odciąć, chociaż bardzo bym chciała zeby on się leczył i żeby była jakaś szansa. Ale ja juz po prostu słabo wierze w to, że on potrafi to zmienić i że dotrwa do końca leczenia jeśli takowe podejmie. Poza tym on milczy i nie sądzę, że kiedykolwiek się jeszcze odezwie. A ja pierwsza jeśli znowu wyciągnę rękę (nawet gdyby miał się leczyc) to strzele sobie przyslowiowo w kolano. Także poki co opanowuje system odstawienia czyli leczę się z uczuc. Biorę dzien za dniem, chwile za chwilą. Mama namawia na wyjście z domu i kontakt z ludźmi, ale póki co ja mam siłę tylko na zaszycie się w zaciszu domowym i przetrwanie.

          jaga89
          Uczestnik
            Liczba postów: 7
            w odpowiedzi na: Tak mi ciężko… #485839

            Bardzo Wam dziękuje za odpowiedzi. Każda kolejna bedzie dla mnie również cenna.

            Najgorsze jest to, że w teorii ja to wszystko wiem i wiedziałam od dawna, ale wizja utracenia tego uczucia i tych wszystkich rzeczy, które otrzymałam byla nie do zniesienia.

            Moj były partner był również dość zazdrosny i zaborczy. Delikatnie kontrolował (ja kontrolę akurat dobrze znam z poprzednich związków dlatego akurat na to mu nie pozwoliłam i od poczatku widzial, że tak do końca mnie nie skontroluje), on miał jakiś dziwny syndrom pomagania wszystkim, a jak tylko ktoś tej pomocy nie chciał lub robil po swojemu to ten był bardzo urazony. Często chcial mi coś dac lub coś dla mnie zrobić albo na siłę wcisnąć mi jakąś radę. Jeśli tego nie chcialam to był urazony. Twierdził, że to faceta rola zeby dbać o kobiete, o finanse i rozpieszczanie kobiety. Ja na szczęście jako niezależna finansowo i mieszkaniowo, nigdy nie dałam się pod tym względem uzależnić. Chyba jednak mialam jakis instynkt. Najgorsze były te chustawki. Raz Cie kocham, raz Cie skrzywdzę, raz bylam najinteligentniejsza kobieta jaka zna innym razem bylam tepa i glupia. Raz bylam super w lozku, a innym razem po klotni usłyszałam, że nigdy nie miał w lozku takiej beznadziejnej baby. Raz bylam silna i zdolna do osiągnięcia w zyciu wszystkiego co chce, innym razem nie nadawałam się do niczego.  Nikt nigdy mi takich rzeczy nie powiedział, nikt nigdy tak na mnie nie narzekał i mimo, że wiedziałam, że to wszystko to nieprawda to w momentach słabości zaczynałam w to wierzyć. Często probowal wmówić mi słowa, których nie powiedzialam (zrezzta nie tylko mi, ale przekręcał slowa praktycznie wszystkich ludzi, z którymi doszło do spięcia- również z moją rodzina), interpretował wszystko pod siebie i często sam wypierał się pewnych slow. Często kiedy wpadł w swój szał wyzywania to ja usuwałam się z klotni, mowilam, że nie chce tego kontynuować, żeby dal mi spokoj. Potrafił godzinę za mna chodzic (ja na górę to on na górę, ja na dol to on na dol, ja na dwor na papierosa to on za mna) I dosrywac mi i czekać na moją reakcje. Czasami mialam tego tak dosc, że wpadałam w szał, czulam, że nie mam dokąd uciec przed nim, zaczynałam krzyczeć, kazalam mu się wynieść, straszyłam policja. Zdążyło mu się wtedy wziąć telefon i nagrywać mnie zapłakana w piżamie i mówić „no powtorz co mówiłaś, pokaz jaka z Ciebie oaza spokoju” zeby mieć na filmie dowod, że to ja jestem ta nienormalna. On doprowadzał mnie czasem do zachowan, których ja nigdy w sobie nie mialam i za które mi wstyd. Czyli darcia się, przeklinania, wyrzucania go, rzucania przedmiotami albo podchodzenia do niego w taki sposób jakbym chciała go uderzyć mimo, że tego nigdy nie zrobilam. Jest mi z tym zle, ale wiem, że to on doprowadzał mnie na skraju wytrzymałości. Usłyszałam też raz, że spali mi dom (to było jak chcialam zeby zniknął z mojego zycia). On duzo z tych rzeczy poprawil. Te najgorsze wyzwiska skończyły się już dość dawno temu. Ale wtedy przyjął łagodniejsza formę dosrywania mi i czepiania się o każda pierdole, a każde niepowodzenie zwalał na mnie. Byla taka sytuacja, że jechaliśmy nad morze. Ja nieraz mowilam mu podczas jazdy samochodem, żeby nie korzystał z telefonu, bo to niebezpieczne i niezgodne z prawem. Zawsze byl  o to zły. Mowilam zeby jechał wolniej, ze jest ograniczenie prędkości, że nam się nie spieszy. Jak jechaliśmy nad morze to przygazowal (nie jakos mocno ale było to trochę ponad limit) No i była kontrola (tu gdzie mieszkam stoją Często Vany policyjne z fotoradarem automatycznym w srodku) … ten nie wiedząc nawet czy go zlapal czy nie – wpadł w szał. Ja wtedy powiedzialam mu „to po co tak pędzisz?” No i mi się oberwało. Oberwało się też policji „co za gnoje!! Na ch** oni tu stoją!!” Itd itd.. powieesialam mu wtedy, że przecież oni wykonują swoją pracę… no i wtedy dopiero zaczela się awantura. Gdybym wiedziała, że tak bardzo mi się oberwie to bym nic nie powiedziała. A usłyszałam, że go nie wspieram jak on się zdenerwuje, że jestem taka i owaka, że ma w duoie ten wyjazd i zawrocil do domu. Ja bardzo czekałam na ten nasz wyjazd nad morzem i było mi przykro, ale nic już sie nie odzywałam. Po chwili po prostu znowu zawrócił i nad morze pojechaliśmy, ale mój wyjazd był juz popsuty…zepsuł mi swieta Bożego Narodzenia gdzie odwalił szopke w domu mojej mamy i potem spakował się i pojechał do swojej rodziny. Zepsuł Walentynki w zeszłym roku bo dzien przed walentynkami mieliśmy kłótnie i on się spakował I wyszedl.. wiele okazji i wyjść mi po prostu popsuł. Mial do mnie pretensje, że rzadko wychodzimy, a ja zdałam sobie sprawę po czasie, że czasami ja się po prostu boje, że on cos odstawi i narobi mi wstydu w miejscu publicznym.  Także pewne wyjścia były ograniczone. Wtedy slyszalam, że jestem nudna i zachowuje się jak 80latka. Często miał wrażenie, że ludzie chcą go oszukać, naciągnąć, że go nie szanują. Ja mam calkiem inne podejście i nie doszukuje się na siłę zlego w innych. Nie czuję się atakowana przez każdego, a on tak się czuł.

            Mialam wrażenie, że on jest mieszanka borderline, dwubiegunowca i paranoika. Ale jak to naprawdę z nim było i jest to nie wiem.

            Ja mocno wierze w to, że ludzie staja na naszej drodze nie bez powodu. Ten czlowiek widocznie miał być moim ostatecznym kopniakiem do zrobienia ze sobą porządku. Z wyleczenia swojej psychiki i nie popadania w związki przemocowe. Do nauki szacunku i miłości do siebie. Do nauki stawiania granic i bycia konsekwentnym. Nigdy nie byłam konsekwentna z nikim. Zawsze dawałam szanse i tlumaczylam innych zle zachowanie (moze zostal/a skrzywdzony/a, może ma ciezki czas w zyciu itd). Ale gdzie w tym wszystkim jestem ja i moje uczucia?.. czas nauczyć się zdrowego egoizmu…

            jaga89
            Uczestnik
              Liczba postów: 7
              w odpowiedzi na: Tak mi ciężko… #485835

              Wiem. Zdaje sobie z tego wszystkiego sprawe. Wiem, że ja tez zrobilam kilka zlych rzeczy. Tak jak z tym napojem. Ale czulam się jak zwierzę zapedzaone w kąt, które musi gryźć i drapać zeby się obronić.

              Dla nas nie ma już szans, bo ja powoli „trzezwieje” I zaczynam rozumieć, że choćby nie wiem co się działo ten człowiek nie może mieć już miejsca w moim zyciu. Zresztą milczy co moi bliscy nazwali zbawieniem. Gdyby się odezwał to znowu bym się ugiela namówiona jego obietnicami i zapewnieniami o miłości.

              Mieszkam za granicą i będę musiała poszukać terapeuty przez internet. Bo mimo, że po angielsku porozumiewam się bardzo dobrze to jednak będzie mi łatwiej wgłębić się we wszystko w języku ojczystym.

              jaga89
              Uczestnik
                Liczba postów: 7
                w odpowiedzi na: Tak mi ciężko… #485829

                Po ostatniej klotni, gdzie zostałam nazwana epitetami i rzucił we mnie niedopalkiem papierosa (czego się potem wyparl), a ja wylałam na niego szklankę napoju (zaluje tego, ale zranił mnie swoimi oskarżeniami w moja stronę i to był impuls) nie odzywaliśmy się do siebie cały weekend. On sie spakował i pojechał. Po 2 dniach ciszy. Ja czekałam az on przyjdzie porozmawiać. Dlaczego ja po wszystkim znow mialam wyciągnąć rękę i załagodzić sytuacje. Na drugi dzień od jego wyprowadzki pisaliśmy do siebie i tam zostałam o wszystko oskarżona, że to moja wina, ze go olalam przez cały weekend, że on wywrócił teraz cale zycie od tak, że mu ciezko i zle sie czuje. Odpowiedziałam, że taka była jego decyzja, że myslalam ze sie dogadamy. Więc stwierdził, że ja nie prostestowalam i nie zatrzymałam go. I ze on nie wyobraża sobie życia ze mna. Zawsze mowil, że nie wyobraża sobie życia beze mnie. Ja wybaczyłam mu tyle okropnych slow, wyzwisk, krytyki, złośliwości, niszczenia przedmiotów, wyprowadzek i powrotów, gróźb, szantazy…

                Nigdy nie podniósł na mnie ręki, zawsze dawał mi ogrom ciepła, kiedy było dobrze. Bardzo dbał o mnie i moją córkę. Troszczyl sie, bronił przed złem, a potem krzywdził. Gdzie tu jest sens??

                I dlaczego ja zamiast odpuścić to nadal tesknie, kocham i chciałabym go zobaczyć?? Brak mi szacunku do samej siebie skoro potrafie w imię miłości pozwalać na takie traktowanie. Ale gdyby było tylko zle to byłoby łatwiej. A przez większość czasu było nam cudownie. Pare dni przed klotnia mowil jakie życie jest piękne..widzialam, że jest szczęśliwy, czulam jego milosc. Ostatnia klotnia zaczela się o to że miał ugotowac obiad i zapytał co ugotowac. Ja powieezialam zeby on cos wymyślił i tak się zaczęło. Stwierdził że on więcej gotuje niż ja i że nie jest kura domowa żeby jeszcze wymyslac co ugotowac. A to nie jest prawda, że on więcej robil w domu. Robil duzo, ale nie więcej niż ja….

              Przeglądasz 6 wpisów - od 1 do 6 (z 6)