Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 881)
  • Autor
    Wpisy
  • Jakubek
    Uczestnik
      Liczba postów: 892

      Pytanie jeszcze, czy ojciec ma własne mieszkanie. Jeśli tak, opiekun mógłby starać się o sprzedaż i umieszczenie ojca w jakimś odpłatnym ośrodku.

      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 892

        Ciekawe to podejście braci. Olewka totalna. Siostra, ty się tym zajmij i koniec tematu. Może sprawa o alimenty dla ojca przywrociłaby im poczucie rzeczywistości. Zwłaszcza, że oni wychowali się jeszcze w pełnej rodzinie. Poza tym ubezwłasnowolnienie i przymusowe umieszczenie na odwyku, służą wlaśnie do tego, aby przejąć „kontrolę” nad niesamodzielnymi osobami dla ich dobra, ale właśnie nawet wbrew! ich woli.

        Jeśli jesteś z tym zupełnie sama, to może warto zajrzeć do Ośrodka Pomocy Społecznej i szczerze, bez wstydu, pogadać nawet z kierowniczką o sytuacji. Może akurat trafisz na osobę otwartą i życzliwą, która wczuje się w problem i przynajmniej pokaże, jakie są możliwości działania.

        Możesz też skorzystać z nieodpłatnej pomocy prawnej w prawie każdej gminie. Adwokat lub radca doradzą w sprawie i  pomogą napisać wniosek o ubezwłasnowolnienie lub skierowanie na odwyk. Nie musisz oglądać się na braci.

        A lęki, nerwice, to najlepiej na terapii omawiać. Może trzeba czasowo skorzystać z czegoś na uspokojenie. Mów o tym terapeucie. Sytuacja z ojcem podsyca te lęki.  Jednak osoby DDA i tak mają w sobie mnóstwo pokładów lęków, czasem zupełnie nieracjonalnych i niezwiązanych z rzeczywistością. Omawiaj to na terapii.

         

         

         

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 892

          A od czego jesteś uzależniony? Może poszukaj dopasowanych grup wsparcia. To, co tam usłyszysz od innych osób (kiedy będą mówić o swych własnych problemach) może pomóc Ci skonfrontować się z tym uzależnieniem i nieco wypełnić „pustkę” w głowie. To zadziwiające, jak można się odnaleźć w historiach innych uzależnionych.

           

          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 892

            Przejmująca historia. Też nie rozumiem, dlaczego sąd przyznał ojcu opiekę nad dwuletnim dzieckiem. Jedyne wyjaśnienie, jakie się nasuwa, to takie, że jeszcze wtedy nie był zaawansowanym alkoholikiem i dawał gwarancje właściwej opieki (być może przy pomocy swej matki).

            Teraz to już nie ma wielkiego znaczenia. Chyba musisz dać sobie prawo do „odpuszczenia” ojca. Musisz zadbać o swój dobrostan psychiczny dla dobra swego dziecka. To trochę taki wybór, komu oddać swe siły: ojcu (który jest już właściwie u kresu dni i raczej nie podniesie się ani sam, ani z pomocą), czy swojej rodzinie, a zwłaszcza dziecku (które ma całe życie przed sobą i potrzebuje matki na 100% i to stabilnej psychicznie matki).

            Wiadomo, że łatwo pisać… A poczucie winy i tożsamość oparta na współuzależnieniu i tak nakazują zrobić co się da dla rodzica pogrążonego w nałogu. Chociaż, bracia jakoś psychicznie poradzili sobie z tym.

            Może warto go np. ubezwłasnowolnić (raczej nie powinno być z tym problemu w opisanej sytuacji). Przynajmniej długów nie będzie robił. Opiekunem wcale nie musi być ktoś z rodziny. Zamknąć go przymusowo w ośrodku. I zobaczyć, co będzie dalej. Skonsultowałbym to z braćmi. Ciekawe co powiedzą. Jeśli dorosłe dzieci są jakoś zobowiązane do alimentacji rodzica żyjącego w ubóstwie, to dotyczy to wszystkich dzieci, więc to wspólna sprawa. Choć wiadomo, że wobec takiego rodzica obowiązek pomocy mu jest wysoce dyskusyjny.

             

            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 892

              • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 tygodni temu przez Jakubek.
              Jakubek
              Uczestnik
                Liczba postów: 892

                DDA w Licheniu, to chyba grupa mocno katolicka, blisko związana z kościołem. Nie każdemu pasuje takie „profilowanie”, ale wielu osobom to nie przeszkadza. Osobiście wolę grupy całkowicie świeckie i niezależne religijnie, choć życie pokazuje, że bez wsparcia proboszczów (poprzez udostępnianie grupom 12 krokowym salek mityngowych za symboliczne odpłatności lub za „co łaska”) rozwój wspólnot 12 krokowych byłby chyba mocno zahamowany w Polsce. Te wspólnoty bardzo często znajdują schronienie właśnie w salkach przy kościołach, za co księżom należą się wyrazy wdzięczności. Grupy utrzymują się z własnych datków, a na zasadach komercyjnych musiałyby płacić za salę (4 mityngi w miesiącu) regularnie co najmniej kilkaset złotych miesięcznie, co raczej wyeliminowałoby z życia większość grup DDA, składających się z kilku osób. Dodać trzeba, że proboszczowie z zasady nie wtrącają się w samo funkcjonowanie grup. Natomiast to, jakich liderów grupa posiada jest już wewnętrzną sprawą „sumienia grupy”.

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 tygodni temu przez Jakubek.
                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 892

                  Cześć Fenix:))

                  Wydaje mi się, że obecnie szukam wewnętrznego spokoju. Może zresztą zawsze go szukałem.

                  Wykonuję obecnie dużą pracę, aby nie pozwolić odbierać sobie tego spokoju przez różnych ludzi, w tym bliskie i ukochane osoby. Nawet bliscy i ukochani, nie zawsze są źródłem spokoju. Coś zresztą o tym wiemy. Często są źródłem maksymalnego wkurzenia, rozczarowania, pretensji, żalu, bólu, poczucia winy… Z tymi swoimi stanami właśnie próbuję sobie radzić. Staram się opanować jedną z częstych wad DDA, którą nazwałbym „współuzależnieniem emocjonalnym”.

                  Mam tu na myśli dwa sposoby reagowania na stany emocjonalne innej osoby:

                  • wejście w jej stan psychiczny, przejęcie tych emocji, jako własnych (twój smutek wywołuje mój smutek, twoja radość wywołuje moją radość, twój gniew wywołuje mój gniew, itd.);
                  • lub zablokowanie się emocjonalne, odcięcie, zamrożenie, gdy nie jestem w stanie przyjąć cudzych emocji (np. wkurzasz się lub płaczesz, a ja odsuwam się, bo nie chcę wchodzić w twoje problemy i patrzę na ciebie obojętnie, jak na myszkę laboratoryjną lub nierealną postać z ekranu telewizora).

                  Oba sposoby reagowania są dla mnie destrukcyjne, bo pozwalam, aby kierowały mną tak nieprzewidywalne okoliczności, jak stany emocjonalne drugiego człowieka. Nie jest łatwo to rozeznać, bo pierwszy sposób reakcji może wyglądać na empatię (cecha pozytywna), a drugi na skrajny egoizm (cecha negatywna). To jednak uproszczenie. Oba sposoby są po prostu wyrazem nieumiejętności reagowania na emocje drugiego człowieka.

                  Dlatego obecnie staram się odsuwać, ale nie odcinać (od sytuacji).  Może to nienajlepsze porównanie (ups! proszę ludzi o wybaczenie, ale sam chciałbym być przez nich traktowany jak taki pies), ale przypomina to obchodzenie łukiem szczekającego i rzucającego się psa uwiązanego na łańcuchu. Nie lecę do niego, żeby go głaskać i obłaskawiać, ale też nie mijam go obojętnie, idąc dalej swoja drogą. Zatrzymuje się poza zasięgiem łańcucha i staram się zrozumieć, co dzieje się z tym psem i czy mogę coś w tej sprawie zrobić. O co mu chodzi? Czy go boli? Czy on cierpi? Czy jest głodny, chory lub skrzywdzony? Co ja mogę zrobić, żeby poprawić mu życie? Nakarmić. Uwolnić. Opatrzyć. Uspokoić słowami. Porozmawiać z jego właścicielem. Czasem, najlepsze co można zrobić, to odejść swoją drogą, a pies uspokoi się, gdy zniknę mu z oczu.

                  Generalnie staram się od jakiegoś czasu praktykować (niestety nieregularnie) medytację metta. To buddyjska medytacja miłującej dobroci, w której przekazuje się życzenia szczęścia i wolności od cierpienia wszystkim istotom żywym, nawet swoim wrogom. Musze powiedzieć, że dla mnie jest to przydatna praktyka, pomagająca mi uwolnić się od uraz (w tym również do rodziców), a także uniezależnić od właśnie opisywanych wyżej emocji innych osób. Po prostu, gdy czuję, że ktoś zaburza mój spokój emocjonalny kieruję w myślach w jego stronę życzenia szczęśliwego życia i uwolnienia od cierpienia. Pomaga, czasem, a czasem nie:)

                  Pozdrawiam:)

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 tygodni temu przez Jakubek.
                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 tygodni temu przez Jakubek.
                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 tygodni temu przez Jakubek.
                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 892

                    Moje zmiany rodzą we mnie chęć poszukiwania. Im bardziej czuję „kim” jestem i „o co” mi chodzi w życiu, tym większa we mnie chęć poszukiwania ludzi, miejsc i sytuacji, które będą z tym moim rozbudzonym uczuciem współgrały.

                    Oewnie można na to spojrzeć z dwóch stron. Przyciągamy to, co dla nas dobre albo pozwalamy się temu przyciągnąć.

                     

                    Jakubek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 892

                      Brzmisz, jakbyś szukała mężczyzny, a nie chłopca. Nie będzie łatwo. Gatunek rzadki i pod ochroną:)

                      Wszystko chyba zależy od naszej własnej gotowości. Widzę to po męskiej stronie. Deklaracje wzniosłe, a wybory i czyny w istocie chłopięce, podszyte marzeniem o zastępczej mamie albo koleżance do zabaw w piaskownicy.

                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 892

                        Wydaje mi się, że w takiej sytuacji, jak opisywana trzeba zacząć od zerwania dotychczasowej więzi z mamą. To nie oznacza całkowitego porzucenia jej, ale jednak porzucenia dotychczasowych oczekiwań i pragnień z nią wiązanych. Warto zastanawić się, kto komu tutaj (w obecnym układzie) jest naprawdę potrzebny. Czy mama jest potrzebna córce? Czy to córka jest potrzebna matce? Kto tutaj odnosi większe korzyści? Jakiego rodzaju są to korzyści?

                        Mogą w ten sposob wyjść na jaw ukryte motywacje, które spajają ten „symbiotyczny” związek matki z córką. Może się okazać, że tak życiowo wcale się nie potrzebujecie nawzajem. A trzymają Was razem tylko skrywane lęki.

                        Z własnego doświadczenia wiem, że nie ma szans na stworzenie udanej relacji w dorosłym życiu, dopóki nie zostanie ZERWANA DZIECIĘCA WIĘŹ z rodzicem. Po prostu w inne relacje będziemy wchodzić z nadal rozbudzonymi dziecięcymi oczekiwaniami. Partner czy partnerka, w jakimś stopniu, będzie miał nam zastąpić tego rodzica. Będziemy ich dobierać wg tego klucza. Lęk przed śmiercią rodzica będzie lękiem przed tym, że już nigdy nie znajdziemy rodzica „zastępczego”.

                        Prawdopodobnie w ten sam sposób będziemy organizować sobie otoczenie towarzyskie, dobierając kolegów, pracodawców, znajomych wg nieuświadomionego skryptu „dziecko vs rodzic”.

                        W rodzinach DDA ta dziecięca więź, która wymaga zmiany, dotyczy obojga rodziców. Z każdym z nich należy tę więź zerwać! To bardziej proces psychiczny, emocjonalny niż faktyczny (typu zerwanie kontaktów, fizyczne oddalenie, wyjazd, itp.).Te ruchy w realu są ważne, ale mają wspomagać, to co dzieje się w naszej głowie. A w tej głowie żegnamy rodzica. Przestajemy być dzieckiem. Nawiązujemy z rodzicem inną relację, opartą na naszej dorosłości. Współpraca rodzica nie jest tu rzeczą najistotniejszą. Myślę nawet, że czasem ten proces uwalniania się dziecka z toksycznej więzi może odbywać się już po śmierci rodzica. Po co jednak czekać do tej chwili, odbierając sobie szansę na wystąpienie w relacji z rodzicem, jako dorosły (dojrzały wewnętrznie) człowiek?

                        Takie przemyślenia nasuwa mi moja własna historia.

                         

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 881)