Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 919)
  • Autor
    Wpisy
  • Jakubek
    Uczestnik
      Liczba postów: 931
      w odpowiedzi na: Wspomnienia… #487369

      Powroty DDA do domu są trudne. Jest zresztą taka cenna książka dla DDA „Powrót do swego wewnętrznego domu” Johna Bradshawa. Powroty, to długi i trudny proces. Ponad ćwierć wieku żyłem fizycznie poza dysfunkcyjnym domem rodzinnym i wiem już, że była to jednak ułuda wyrwania się z jego psychologicznych objęć. Mój wewnętrzny dom nie był uzdrowiony i woziłem go ze sobą w każde miejsce w kraju i na świecie. Mimo to, jednego jestem pewien: dystans fizyczny jest potrzebny. Pozwala odetchnąć od duszącej rodzinnej atmosfery. Pozwala wyjść poza obszar bezpośredniego zagrożenia, wyłączyć nieustanną czujność, wyciszyć nerwy, obniżyć poziom hormonów stresu, można wreszcie skierować myśli na inne tory (bez obawy, że przez chwilę nieuwagi zaraz rozjedzie mnie walec domowego szaleństwa).

      Tak więc dystans fizyczne jest ważny. Jednak dystans fizyczne sam nie leczy. Istotne jest to, co robimy, będąc w oddaleniu od rodziny. Niestety, nie mogę o sobie powiedzieć, że wykorzystałem cały ten czas na odbudowanie w sobie wewnętrznego domu i danie schronienia wewnętrznemu dziecku. Długo miotałem się w pogoni za różnymi kompulsywnymi uciechami. Ta pogoń była ucieczką. Gdzieś tam w środku męczyła mnie tęsknota za innym życiem, ale nie umiałem się z nią skontaktować. Dopiero po latach (ponad dwudziestu) przyszedł nowy impuls (poczucie, że sięgnąłem „dna”) i zacząłem po raz kolejny odgrzebywać przeszłość. Coś się otworzyło w mózgownicy. Od tamtego czasu odbieram moje życie jednak jako wspinaczkę w górę. W stronę lepszego. Okoliczności zewnętrzne nawet nie są tak bardzo ważne. Ważniejsze jest to, że mój wewnętrzny dom ma dość solidne fundamenty, wciąż jest w budowie, ale jest już bezpiecznym schronieniem dla mojego wewnętrznego dziecka przed niepogodą. Liczę na to, że w końcu stanie się tak solidny, jak bunkier przeciwatomowy. Wtedy będę czuł się bezpieczny w każdych okolicznościach i przy każdych hipopotamach.

      Jakubek
      Uczestnik
        Liczba postów: 931
        w odpowiedzi na: Wspomnienia… #487366

        Ja się zgodzę, ze wybaczanie dzieje się w nas „w środku”. Nie trzeba z tym do nikogo chodzić i gromko ogłaszać: Oto! wybaczam ci! To głęboko wewnętrzny, cichy akt.

        Któryż jednak z DDA nie rozmarzyłby się nad wizją, w której rodzic-oprawca pełznie na czworakach do swego, dorosłego już, dziecka i wznosi błagalnie ręce” Wybacz mi synu! Wybacz mi córko! Jestem złym, egoistycznym człowiekiem. Skrzywdziłem cię. Odebrałem ci szczęśliwe dzieciństwo. Naznaczyłem cię na całe lata bagażem mych okrutnych czynów.  Nie kochałem cię i odebrałem ci umiejętność kochania. Proszę przebacz mi. Wiem, że nie da się tego naprawić. Unieszczęśliwiłem moje własne dziecko. Ukarz mnie. Zabij, jeśli chcesz.

        Trzeba przejść długa drogę, żeby zrezygnować z takich marzeń. I stawiałbym tu po równo na drogę rozwoju duchowego oraz pracę psychologiczną.

        Moja osobista sytuacja jest bardzo ciekawa i daje wiele okazji do zmagania się z urazami. Na ojca reaguję z odrazą, lękiem i agresją. Każde jego chrząknięcie, postawa ciała, zachowanie wywołuje we mnie odruch odrzucający. Dokładnie tak samo miałem w dzieciństwie, kiedy to lęk przed nim mieszał się z obrzydzeniem. To naprawdę niesamowite przez ile dziesiątek lat myśli i emocje potrafią przetrwać w mózgu. On nadal czuje się tym podręcznikowym „hipopotamem”, który zajmuje główny pokój w domu i cała rodzina chodzi wokół niego delikatnie na paluszkach, żeby go nie zdenerwować (tak czasami opisuje się w literaturze DDA pozycję alkoholika we współuzależnionej rodzinie). Sęk w tym, że on nie widzi, że jest już tylko cieniem dawnego groźnego zwierza, a rodzina krąży wokół niego na paluszkach jedynie z chorego przyzwyczajenia.

        Co do postępowania w swojej sytuacji, to oczywiście analizuję wszystkie możliwe opcje. Te sugerowane tu oczywiście też. Myślę, że to zależy od osobistej oceny swej siły. Można nie mieć w ogóle sił, aby pakować się do toksycznego domu. Można jednak czuć się na tyle silnym, że pojawia się chęć, aby się z tym zmierzyć. Na pewno staram się wzrastać w tej lekcji, a nie cofać w zdrowieniu.

        Ingrata88 taka podejrzliwość, że akurat o Tobie mówią sąsiedzi, zwróciła moją uwagę. Sam kiedyś tak miałem – słysząc śmiech za plecami, myślałem, że to na pewno ze mnie się śmieją. Byłem jednak wtedy w słabej kondycji psychicznej, znerwicowany, przepełniony lękami i smutkiem.

        Co do ponownego kontaktu z ojcem, to widzę, że zniknęło jedno uczucie, którym kiedyś go obdarzałem. Jako dziecko wstydziłem się go i byłem gotów kłamać i fałszować rzeczywistość, byle tylko ojciec nie został skompromitowany (a wraz z nim reszta rodziny, że żyje obok takiego „zakały”). Dziś widzę, że ten lęk przed ujawnieniem jego problemów i tego że mam takiego ojca minął. Nie wstydzę się go, bo nie czuję się odpowiedzialny za jego nałóg i charakter. Nie czuję też, że jego osoba i nasz wspólna przeszłość jakoś mnie wstydliwie naznacza. Mógłbym pójść do telewizji i w paśmie najwyższej oglądalności szczerze opowiedzieć o sobie i swoim ojcu. I wiem skąd się we mnie wzięła ta zmiana – to efekt chodzenia przez lata na mityngi, na których opowiadałem moje historie przed kilkoma, kilkunastoma, a nawet przed kilkudziesięcioma obcymi ludźmi. Na mityngach doświadczyłem tego, że nawet ta najgorsza i najbardziej wstydliwa (w moim mniemaniu) prawda o mnie, może być przyjęta przez ludzi w atmosferze spokojnego i życzliwego wysłuchania.

         

        DDA93 Mnie brakowało Twojego hartu ducha, który nakazywał Ci iść piechotą. Potrafiłem upokarzać się przed ojcem, wypraszając pieniądze, kiedy byłem w potrzebie. Rzucał mi je jak jałmużnę. A ja brałem z radością, czując wstyd i wstręt do siebie.

        • Ta odpowiedź została zmodyfikowana temu przez Jakubek.
        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931
          w odpowiedzi na: Wspomnienia… #487356

          Pomyślałem o przykazaniu: „Czcij ojca swego i matkę swoją.”. Alice Miller bardzo je krytykuje. Najgorsze, wg mnie, jest to, że każdy rodzic jednak jest w jakiś sposób dla dziecka „bogiem”. Przecież stworzył to dziecko. Powołał do życia. Dał mu szanse istnienia. Choć to zwykła biologia, to jednak jest w niej jakiś „boski” akt. Nawet jeśli potem już nic dobrego nie potrafił lub nie chciał dziecku dać. To jednak miał ten moment „boskości”. Pytanie, czy należy go za to czcić?

          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931
            w odpowiedzi na: Wspomnienia… #487345

            Trudno jest wyjść z tego „domu”, który zapisał się w nas głęboko. Groza, lęki, upokorzenia, wykorzystania, wstyd, poczucie bycia nikim, niewyrażony gniew… To może być wewnętrzny autopilot, który steruje naszym życiem przez dziesiątki lat, a nawet do samej śmierci. Kiedyś trzeba powiedzieć „STOP! Chcę naprawdę żyć, czy tylko udawać, że żyję?”.

            Mam okres powrotu do tego umownego „domu” po śmierci mamy. Po 25 latach mieszkania poza nim. Przekazała mi ich nowy dom w testamencie. Został w nim starzejący ojciec. Wysoko funkcjonujący alkoholik. Z pozycją społeczną i dokonaniami. Równocześnie człowiek totalnie odcięty od emocji. W mojej ocenie o rysie socjopatycznym. Dostałem od mamy całkiem jeszcze nowy dom z taką „zakałą” w środku.

            Postanowiłem przeprowadzić się do tego domu na jakiś czas i zobaczyć, co będzie. Mam stąd blisko do miasta, w którym pracuję. Muszę powiedzieć, że wszystko odżywa. Na poziomie emocji wchodzę w rolę nastolatka. Jestem w moim (teraz) domu, a czuję się jakbym był persona non grata, zawalidrogą i intruzem, który przeszkadza ojcu panoszyć się po wszystkich pokojach z bałaganem, z kadziami i butlami pędzonego przez siebie wina z wszelkich możliwych owoców. Niektóre pomieszczenia wyglądają, jak połączenie bimbrowni ze sklepem monopolowym. Brak matki uczynił go, w jego mniemaniu, panem „tej ziemi”.

            Wybuchają we mnie uczucia gniewu, nienawiści, chęci odwetu, ukarania go, wywalenia na zbita mordę z tym całym bajzlem. Równocześnie pojawia się dziecięcy lęk. Kiedy siedzę na strychu i słyszę jego kroki na schodach, cały spinam się nerwowo. Jakby nadal mógł pomiatać mną tak jak kilkadziesiąt lat temu. Muszę sobie naprawdę długo i wyraźnie tłumaczyć, że już tak nie jest, że to minęło, że jestem dorosłym mężczyzną. W przyjmowaniu tej dorosłej prawdy jestem oporny, jak przedszkolak. Jednak da się, trzeba do siebie mówić cierpliwie, z troską, łagodnie, jak do dziecka i wybaczać, kiedy nie ma efektów, postępu. Wewnętrzne dziecko często jest tym najbardziej opornym uczniem z ostatniej ławki, tym „tumanem”, któremu zawsze trzeba tłumaczyć coś kilka razy, choć inni pojmują w lot.

            Nie czuję, że mogę tam mieszkać z nim w środku (w środku siebie i w środku tego domu). Zawsze myślałem, że to on odejdzie pierwszy i będę mógł poczuć to, co żona jednego alkoholika powiedziała o śmierci męża w ostatnim programie w TV „Ocaleni”: Poczułam wreszcie ulgę.

            Marzyłem, żeby mama mogła tak powiedzieć. Choć ona jednak zgodziła się żyć z nim przez pół wieku. Może więc potrafiła wybaczyć.

            Może to teraz tylko mój osobisty problem. Wątpię, by on mógł się zmienić. Jest już zbyt zakonserwowany. Pragnę jednak zmienić siebie. Przede wszystkim nie chcę działać pod wpływem tych negatywnych uczuć, pod wpływem gniewu i nienawiści.

            Przeglądam książkę „Uzdrawianie ludzkich zranień”. Już na samym początku autor pisze o uzdrawianiu pamięci, że nie polega to na zdawkowym podsumowaniu swojego stosunku do przeszłości stwierdzeniem, że jest już „w porządku”, ale na zmaganiu się w próbie przebaczenia tym, którzy nas zranili. Jesteśmy uzdrowieni nie wtedy, gdy potrafimy powiedzieć: „w porządku”, ale „Przebaczam ci, że mnie zraniłeś, gdyż obdarzyło mnie to wzrostem i jestem wdzięczny, że tak się stało.” Cholernie trudne zadanie. Może łatwiejsze dla osób z zaangażowanych kręgów chrześcijańskich, jak autorzy książki.

            Z drugiej strony Alice Miller w książce „Bunt ciała” pisała, że przymuszanie do „wybaczenia” krzywdzicielom, to największa (kolejna) krzywda, jaką się robi ofiarom. Krytykowała nacisk na wybaczenie kładziony przez wielu terapeutów (zwł. chrześcijańskich). Twierdziła, że to dowód, iż oni sami nie wyszli jeszcze ze swojego „uwikłania” w toksyczne relacje z rodzicami i ich autorytetem. Wręcz przestrzegała przed pochopnym wybaczaniem, które może zablokować powrót do zdrowego i pełnego życia.

            Nie wiem, którą drogę wybrać. Znalazłem buddyjską medytację zalecaną, gdy męczy nas nienawiść wobec kogoś, kto czyni wobec nas zło (Budda zalecał, aby mnisi powtarzali ją sobie np. w sytuacjach, gdyby bandyci okrutnie cięli im ciała na kawałki, część po części tnąc dwuręczną piłą.). Nawet w takim udręczeniu należy powtarzać:

            “Nasze umysły pozostaną niewzruszone i nie będziemy wypowiadać złych słów. Pozostaniemy pełni współczucia, dobrej woli i wolni od nienawiści. Napełnimy tych ludzi świadomością przepojoną dobrą wolą, napełnimy ich wszechogarniającym światem dobroci i świadomości. Zrobimy to szczodrze, z głębi serca i bez granic. Wolni od wrogości i wolni od złej woli.”

            Powtarzam sobie to.

             

            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 931

              Wydaje mi się, że jeśli psycholog powiedział, że „wygląda to” jak syndrom dda, raczej tylko po to, żeby zaznaczyć szerszy temat w historii rodzinnej. Psychologowie raczej nie diagnozują syndromu dda. W ogóle trzeba pamiętać, że syndrom dda to nie jest żadne kryterium diagnostyczne i można w nim umieścić wiele innych, dobrze rozpoznanych przez naukę zachowań i zaburzeń.

              Rodzic alkoholik ZAWSZE odciśnie się na życiu dziecka.

              Ta uwaga o syndromie dda mogła być jedynie (może niezbyt delikatnym) nakierowaniem na źródło problemów. Być może pijący ojciec to nieruszony temat w historii rodzinnej żony i może zacząć od niego pracę nad sobą. Niemniej sam fakt „etykietowania” pacjenta na pierwszym spotkaniu wydaje mi się mało profesjonalny.

              Zwróciła moja uwagę ta „oziębłość” i „brak okazywania uczuć” ze strony żony. Może warto zastanowić się z czego ona wynika. Czy istniała zawsze, czy pojawiła się po porodzie? Czy mogłeś mieć w tym jakiś udział? Czy żona słusznie wypomina, że to Ty nie okazujesz uczuć? Atrakcyjność seksualna jest ważna w związku. Warto zastanowić się, co sprawiło, że przygasła. Odnoszę wrażenie, że prawie nie rozmawiacie bezpośrednio ze sobą. Może warto dać dobry przykład i nawet samemu pochodzić do terapeuty i poustawiać sobie niektóre sprawy,

              Jakubek
              Uczestnik
                Liczba postów: 931
                w odpowiedzi na: Void #487319

                Naprawdę dużo traum przeszedłeś. Zastanawia mnie to, że nie posiadasz jakiejś konkretnej diagnozy od psychiatry – konkretnego F.. coś tam. Te dwie osobowości dobra i zła wydają mi się bardzo ogólnym opisem. W każdym razie halucynacje mogą sugerować jakieś zaburzenia schizoafektywne. Dlatego chciałbym polecić Ci forum schizofrenia.evot.org, które mi bardzo pomogło, kiedy miałem stany depresyjne(sic!). Mimo że forum ma w nazwie schizofrenię, to wg mnie nawet osoby nie „schizo”, ale spod innego F…. coś tam, mogą tam szukać informacji, wymiany myśli i ukierunkować dalszą pracę nad swoim zdrowiem. Tak przynajmniej było ponad 10 lat temu, ale chyba forum nadal nieźle działa. Założył je bardzo mądry facet, sam chory na schizofrenię. Poznałem tam fajnych, życzliwych i konkretnych ludzi. A nawet super dziewczynę. Gdybym miał coś polecić, to… zajrzyj tam.

                 

                Poza tym polecam poszukanie jakichś mityngów 12 krokowych, jako sposób na bezpieczne wyjście do ludzi. Piszesz o problemach z nadużywaniem wielu substancji i zachowań, więc może warto zajrzeć na mityngi NA, SLAA, SA, AA, DDA, itd. Można pójść tylko z ciekawości lub zrobić sobie taki „test odwagi społecznej”. Jeśli Ci się nie spodoba, możesz wejść – po chwili wyjść i już więcej nie wrócić. Nikt nie będzie z tego robił problemów.

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 1 tydzień temu przez Jakubek.
                Jakubek
                Uczestnik
                  Liczba postów: 931

                  Wymieniasz kilka kompulsywnych zachowań: dążenie do perfekcji i nadkontrola otoczenia, redukowanie napięcia przez nadużywanie alkoholu oraz przez utrzymywanie oznak atencji ze strony nieznanych mężczyzn. Zwłaszcza nadużywanie alkoholu przez osobę pochodzącą z alkoholowej rodziny świadczy o małym zrozumieniu swoich wewnętrznych problemów. DDA, którzy pracują nad sobą zwykle równocześnie dystansują się od alkoholu i podejmują trud trzeźwego życia.

                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 931
                    w odpowiedzi na: Śmierć rodzica #487281

                    Generalnie, człowiek jest sam wobec straty. Musi to przepracować w sobie. Życzliwi ludzie wokół mogą jednak stworzyć ku temu pomocną atmosferę. Najgorzej, jak ludzie „ponaglają”, że już czas kończyć żałobę, brać się za życie, nie mazać się… Od takich z daleka.

                    Jakubek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 931

                      Dziękuję. Trudno mi o tym rozmawiać.

                      Pozdrawiam

                      Jakubek
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 931

                        Trochę zapomniana, ładna piosenka na jesienne nastroje.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 11 do 20 (z 919)