Odpowiedzi forum utworzone
-
AutorWpisy
-
w odpowiedzi na: Odradzam związków z DDA/DDD #486400
Mimo tego że targają mną teraz bardzo trudne emocje zamierzam póki co pozostać z nimi sama, bez psychologa, ewentualnie dzielić się nimi z najbliższymi jeśli poczuję taką potrzebę. Chcę się trochę wyciszyć, „wsłuchać” dokładnie w to jak się czuję.
Wiem że potrzebuje terapii bo to jak o sobie myślę po zakończeniu tej relacji, na czym się skupiam, że nie potrafię być na niego zła i to że w ogóle weszłam w taki związek pokazuje mi że w najważniejszych obszarach mojego życia nic się nie zmieniło.
Poszukam innego terapeuty i tym razem od początku będę uważna.
Mam wrażenie że ten związek był mega ważnym momentem tej terapii, który mógł mi dać bardzo dużo w sensie terapeutycznym.
w odpowiedzi na: Odradzam związków z DDA/DDD #486395Dokładnie tak, wrzucił mi w trakcie relacji fikcyjną lub realną kobietę i ja w tamtym momencie czyli trzy miesiące temu zanim jeszcze zaczęliśmy się spotykać chciałam się z tego wycofać bo dla mnie jego podejście do pojawienia się tej kobiety z informacją o chorobie było absurdalne. Psycholog powiedziała mi wtedy, że on najprawdopodobniej myli uczucia i podpowiedziała, że powinnam napisać mu co czuję. Czasu nie cofnę ale cały czas zastanawiam się czy to nie był moment w terapii żeby się zatrzymać i skupić na moich uczuciach w tej konkretnej sytuacji a były one nie bez powodu negatywne. Pamiętam że czułam się wtedy skrzywdzona, zdezorientowana, bałam się i według mnie tutaj idealnie pasuje fragment „ona jest żeby słuchać co przeżywasz, pomagać ci się temu przyjrzeć i pokazać co możesz ze swoimi przeżyciami zrobić, a nie żeby cię uchronić przed innymi ludźmi”. Tymczasem my omawiałyśmy na dwóch kolejnych sesjach wiadomości o tym jak to on musi wiedzieć na co ona jest chora bo inaczej sobie tego nie wybaczy itd. A pytanie czy terapeutka nie powinna drążyć co mnie motywuje do tego żeby w ogóle o tym czytać, jakie emocje to we mnie budzi, jak to wpływa na moja i tak niską samoocenę o czym ona wiedziała itd. I jeśli wyszłoby że nie motywuje mnie do tego nic zdrowego i budzi to we mnie tylko negatywne emocje to faktycznie decyzja należy do mnie co z tym robię idę w to na własną odpowiedzialność albo się z tego wycofuje. Mój brat który też chodzi na terapie zdziwił się że terapeutka nie zwróciła uwagi właśnie na to że on zaczyna mi opowiadać niestworzone rzeczy o jakiejś innej kobiecie. Ona wysłała mi komunikat że „nie chce go usprawiedliwiać ale” on myli uczucie miłości z chorym poczuciem odpowiedzialności „bo pochodzi z rodziny alkoholików” i ja miałam go z tego wyleczyć wyznając mu swoje uczucia? Brakowało mi właśnie tego rzucania światła.
Chodziłam na terapie 3 lata i nigdy nie oczekiwałam że ktoś będzie za mnie decydował ani że ochroni mnie przed złem tego światła. Chciałam tylko nauczyć się rozpoznawać uczucia które mi szkodzą albo mogą mnie niszczyć zwłaszcza w relacjach międzyludzkich i uczyć się na nie reagować.
w odpowiedzi na: Odradzam związków z DDA/DDD #486391Kiedy 7 lat temu zostawił mnie mój były po 7 latach związku, który był jedną wielką huśtawką emocjonalną utknęłam w poczuciu że nie można mnie kochać. Teraz mimo tego że ludzie naokoło tłumaczą mi że kobieta dla której zostawił mnie 2 tygodnie temu mój były jest manipulantką i mogą się tak naprawdę nigdy nie spotkać bo to jest jakaś chora relacja ja nadal doszukuję się winy w sobie i znowu mam poczucie że jestem beznadziejna do tego stopnia że ktoś nierealny jest bardziej atrakcyjny ode mnie… ponownie ugrzęzłam w przekonaniu że nie można mnie kochać.
Dlatego właśnie zastanawiam się czy moja terapia przebiega w prawidłowy sposób. Skoro sytuacja sprzed 7 lat powtarza się jeden do jednego. Wychodzi na to że nie przepracowałam tego i pytanie jak mam to przepracować skoro moja terapeutka nie widzi nic nieprawidłowego w relacji w której byłam. Jedyne co mam przyjąć do wiadomości według niej to to że „ktoś na pewnym etapie znajomości może się okazać bardziej atrakcyjny niż ja”. Manipulantka bardziej atrakcyjna? W taki sposób mam budować swoje poczucie własnej wartości?
Całe życie radzę sobie z poczuciem odrzucenia bo innych uczuć w relacjach nie znam. Chciałabym w końcu zrozumieć dlaczego wybieram partnerów którzy nie rokują na zdrową relację bez terapii bo jak widać przez 3 lata do tego nie doszłam.
w odpowiedzi na: Odradzam związków z DDA/DDD #486374Rozumiem ale dalej nie wiem gdzie tu miejsce na prace nad poprawą swojego życia. Sama jestem córką alkoholika, mam za sobą długi toksyczny związek i nie wiem czy terapeutycznym jest stwierdzenie „nic dziwnego że on pije”. Mam za sobą trzy lata terapii a nic się nie zmieniło ani w temacie tego jakich wybieram partnerów ani w tym jak czuje się sama ze sobą. Ona uważa że w tej relacji wszystko było w porządku to gdzie tu miejsce na wyciąganie wniosków i uczenie się nowych schematów zachowań w relacjach. Jeśli mam chodzić na terapie kolejne lata po to żeby ktoś mi pomagał w radzeniu sobie z poczuciem odrzucenia to dla mnie nie ma to sensu bo chciałabym w końcu zdobyć narzędzia do tego aby stworzyć zdrowy związek.
w odpowiedzi na: Odradzam związków z DDA/DDD #4863722 tygodnie temu zostawił mnie facet z którym byłam w relacji pół roku. Dodam na samym początku, że od trzech lat chodziłam na terapię indywidualną do specjalisty od spraw uzależnień. Wracając do mojej relacji to poznaliśmy się przez internet. Bardzo szybko złapaliśmy kontakt, rozmawialiśmy godzinami o wszystkim, on opowiadał mi o swoich trudnych relacjach z rodzicami (matka piła, ojciec pił i bił mojego Byłego). Ex opowiadając o tym był mocno zdenerwowany i często wracał do tego tematu, widziałam że go to bardzo boli. Moja psycholog powiedziała że to dobrze, że opowiada mi takie rzeczy bo oznacza to że jestem dla niego ważna i że mi ufa. Ja cały czas trzymałam dystans nie chciałam się angażować bo bałam się odrzucenia ale on nie dawał za wygraną. Przekonywał mnie że można mnie traktować inaczej że jestem wyjątkowa itd. Z rozmów wywnioskowałam że ma skrajnie niskie poczucie własnej wartości, miał nadwagę i potrafił mi powiedzieć, że zastanawia się czy będę chciała takiego grubasa jak on. Był mega wrażliwy a jednocześnie szybko się „zapalał”, bardzo źle znosił żarty. Powiedział mi któregoś razu że kojarzą mu się z docinkami ze strony jego matki. Czas mijał, mieliśmy kontakt praktycznie bez przerwy, zaczęliśmy rozmawiać o spotkaniu. Niby bardzo tego chciał, widział że ja się boje ale kiedy w końcu podjęłam spontaniczną decyzję o tym żeby umówić się na spacer on odpisał że właśnie umówił się z kolega „i że gdybym tylko napisała wcześniej o tym pomyśle…”. Po godzinie napisał że źle się czuje i że z kolegą też się nie spotka. To była sobota. W niedzielę nagle zmienił wieczorem podejście, stał się chłodny a w poniedziałek rano napisał mi że musi coś sobie przemyśleć. Kilka dni później napisał mi że odezwała się do niego jakaś kobieta z którą zerwał rok temu 2-letnią internetową relację, powiedziała mu że jest bardzo chora ale nie chciała mu powiedzieć na co i że przez to że on ja zostawił rok temu wpadła w nerwicę. Powtarzał mi że czuję się winny i odpowiedzialny bo ona tyle dla niego zrobiła, jak zapytałam co takiego to powiedział że chciała sprzedać mieszkanie w Holandii żeby mogli zbudować dom w Polsce ale finalnie tego nie zrobiła. Wcześniej mówił mi że ostatnie pół roku ich znajomości wyglądało tak że ona znikała gdzieś na weekendy i nie chciała mu powiedzieć co się dzieje, rozmawiała z nim tylko poza domem. A po tym jak się teraz odezwała stwierdziła że weekendy spędzała w szpitalu i nie mówiła mu o tym bo chciała go chronić. Mówił też że była zawzięta i wybuchowa. Nie traktowałam tej kobiety jak zagrożenie bo nie mogłam uwierzyć że ktoś może chcieć być tak oszukiwanym i manipulowanym a on zachowywał się tak jakby nie widział pewnych rzeczy. Pił prawie tydzień bo stwierdził że nie wie co ma zrobić, miał giga doła. Ja chciałam sobie wtedy odpuścić tą relację bo nie rozumiałam jak relacja z kobietą która nie szanuje jego uczuć może go interesować ale moja psycholog powiedziała mi że on najprawdopodobniej myli miłość z chorym poczuciem odpowiedzialności które zna z domu gdzie rodzice byli alkoholikami i że powinnam mu napisać co czuję. Zrobiłam to. Z jednej strony pisał mi że tęskni za mną a z drugiej czytałam np że ma nadzieje że ta choroba okaże się czymś łagodnym bo wtedy będziemy mogli być razem, że musi wiedzieć na co ona jest chora bo nie wybaczyłby sobie tego gdyby był spokojnie ze mną a ona zostałaby z tym sama. Ona mu finalnie nie powiedziała na co jest chora mimo jego próśb i gróźb. Wysyłała mu tylko wiadomości że żle się czuje i że kontakt z nim dobrze jej robi. On po 2 tygodniach zerwał z nią kontakt a ona przyjęła to bardzo spokojnie. Po miesiącu od tej sytuacji doszło do naszego pierwszego spotkania, i od tego momentu spotykaliśmy się na weekendy (dodam że dzieliło nas 250km). On był bardzo opiekuńczy, dbał o mnie, przedstawił mnie swojemu szwagrowi, okazywał mi przy nim uczucia jak i w miejscach publicznych. Psycholog stwierdziła że ewidentnie zaprasza mnie do swojego świata. Planowaliśmy wspólną przyszłość. W jego mieszkaniu kazał mi robić wszystko pod siebie.. powtarzał że za mną tęskni spontanicznie w trakcie rozmów, kiedy u niego byłam to prosił mnie żeby zostawała jak najdłużej itd itd. Przyznam że nigdy nie czułam się tak zaopiekowana i ważna dla nikogo. To samo słyszałam od niego że nikt nigdy tak się o niego nie troszczył. Ja jestem z natury spokojna dlatego nigdy się nie kłóciliśmy. Powtarzał że daje mu dużo spokoju czego nie miał w poprzednich związkach bo kobiety zawsze były wybuchowe. Wszystko zmieniło się praktycznie z dnia na dzień 2 tygodnie temu. Wcześniej powiedziałam mu że u narzeczonego mojej siostry podejrzewają chłoniaka. I pewnego poranka dostałam od niego wiadomość że on nie wie co się dzieje ale info o tej chorobie sprawiło że zaczął znowu myśleć o tej kobiecie i nie może przestać. Napisał że musi do niej jechać i wyjaśnić pewne sprawy, że jestem cudowną kobietą i gdybyśmy tylko spotkali się wcześniej to nie było by tych akcji… chciałam żeby ze mną porozmawiał ale napisał że nie ma na to siły, prosił żebym do niego nie pisała bo on zwariuje. Zablokował mój nr telefonu i usunął konto w aplikacji w której pisaliśmy a ja od dwóch tygodni nie mogę uwierzyć że zostawił mnie dla kobiety której w życiu nie widział na oczy i która nim jawnie manipuluje, nie chciała się spotkać przez 2 lata znajomości. Powiedział mi kiedyś że ona przez rok nie mówiła mu że za nim tęskni dlatego że chciała mu zrobić na złość… Mam kompletny mętlik w głowie. Zastanawiam się czy on sobie tego nie wymyślił bo nie mieści mi się w głowie jak zdrowy emocjonalnie człowiek może podejmować takie decyzje… a jeśli nie był zdrowy to czemu nie wyszło to na mojej terapii… wiem wiem to była moja terapia a nie jego ale mówiłam psycholog o wszystkich niepokojących mnie rzeczach o których pisałam wyżej a na koniec usłyszałam od terapeutki że według niej wszystko było ok i ona by się w życiu nie spodziewała takiego zakończenia i że nie rozumie jego zachowania. Czy ktoś z Was miał może podobne doświadczenia z partnerami z DDA i opowiadał o tym na terapii? Dostawał wtedy jakieś sygnały ostrzegawcze albo wskazówki co robić i jak reagować? Chciałabym wiedzieć na ile psycholog mogła mnie pokierować w tej relacji, nie widziała że on jest DDA? Wychodzi na to że psychoterapia miała mnie tylko prowadzić ku katastrofie a rolą psychologa jest towarzyszenie mi w tej drodze… Nic z tego nie rozumiem
U mnie jeszcze dochodzi aspekt praktyczny samotności bo mieszkam na wsi w dużym domu, w którym ciągle jest coś do zrobienia bo dom jest do remontu. Mieszkam z chorą mamą i babcią. One nawet nie chcą słyszeć o wyprowadzce do mieszkania. Mama jest na rencie, nie pracuje z domu wychodzi tylko wtedy kiedy musi jechać do lekarza. Moje młodsze rodzeństwo wyjechało na studia do większych miast i tam mieszkają ze swoimi partnerami. Do domu wracają coraz rzadziej co jest oczywiście naturalne. A ja już nie raz musiałam np wrzucać węgiel do piwnicy bo nie ma nikogo kto mógłby to zrobić. Ja już chyba też przez to nie myślę nawet o tym żeby szukać jakichś nowych znajomości. Bo muszę myśleć o masie innych rzeczy. Mama niby mówi mi, że powinnam się wyrwać z domu a po kątach opowiada babci, że modli się o to, żeby tylko ona pierwsza umarła bo nie wyobraża sobie zostać sama. Poza tym problemem dla niej jest nawet zrobienie zakupów, tzn fizycznie byłaby to w stanie zrobić ale jak ostatnio wyjątkowo ja nie zrobić zakupów to nasłuchałam się że ona sobie nie poradzi, że zapomni o połowie rzeczy itp tak jakby chciała we mnie wzbudzić poczucie winy choć oczywiście mogę się mylić…
Cześć
Mnie samotność zaczyna przerażać, boję się tego co będzie za rok, dwa czy dziesięć lat. Dużo o tym myślę, ostatnio zaczynam mieć nawet koszmary z tym związane. Nikomu o tym nie mówię bo też za bardzo nie mam komu. Paradoksalnie im bardziej czuję się samotna tym bardziej zamykam się na ludzi. Nie mam przyjaciół. Mam kilku znajomych ale są to osoby, które mają swoje rodziny i swoje problemy więc ja nie mogę im głowy zawracać kiedy np jest sobota wieczór a ja „wyję” o pomoc bo dobija mnie pustka i samotność, którą czuję. Tak bardzo chciałabym z kimś czasem po prostu porozmawiać, pobyć. Poczucie samotności i jakiegoś takiego wyobcowania wzmaga we mnie też to, że jako samotna kobieta bez rodziny i dzieci czuję się jak jakiś margines, znajomi z pracy rozmawiają ciągle o swoich dzieciach o tym czego się nauczyły, co śmiesznego zrobiły a ja wracam do pustego domu i nie ma tutaj nic… Nie ma tego co najważniejsze czyli rodziny. Zostawił mnie ojciec alkoholik, kiedy byłam dzieckiem później zostawił mnie facet z którym byłam 7 lat, na koniec zostawiła mnie moja jedyna przyjaciółka. Wszystkie te osoby twierdziły, że bardzo mnie kochają. Mam oczywiście poczucie, że te wszystkie odejścia to moja wina, że nie byłam dość dobra, że nie można mnie kochać. Jestem introwertykiem więc również przez to ciężko mi się otworzyć do ludzi. Poza tym mam w sobie takie poczucie, że nie mam prawa zawracać nikomu głowy. A kropką nad i jest fakt, że zwyczajnie w świecie już chyba nie mam siły na kolejne relacje. Czuję że te następujące po sobie odejścia najważniejszych dla mnie ludzi złamały mnie psychicznie i emocjonalnie co tylko potęguje niechęć do wyjścia z tej samotności…
w odpowiedzi na: Moja historia w pigułce #470767Zytka – doskonale Cie rozumiem, ja też z roku na rok czuję się coraz bardziej wyczerpana, smutna i zrezygnowana, mimo tego, że mogę powiedzieć, że jestem niezależna finansowo, że coś tam w życiu w sensie zawodowym osiągnęłam. Ludzie z zewnątrz powtarzają mi, że powinnam się z tego cieszyć ale ja mam w głowie ciągle to, że jestem sama. Jak słucham opowieści moich rówieśników, którzy opowiadają o swoich dzieciach, rodzinach, planują święta sylwestra czy np weekendy to robi mi się przykro bo dla mnie weekend jest czymś strasznym. Perspektywa wolnego dnia zawsze mnie dobija. Chodzę w domu z kąta w kąt i nie wiem co ze sobą zrobić i cokolwiek bym nie zrobiła i tak nie daje mi to satysfakcji, nie cieszy mnie bo wiem, że nie mam tego co w życiu, przynajmniej dla mnie, jest najważniejsze czyli swojej rodziny… Samotność przeraża mnie coraz bardziej.
Moja psycholog powiedziała mi kiedyś, że ciężko mi będzie zbudować w sobie poczucie własnej wartości jeśli nie zbudowali tego we mnie moi najbliżsi. Ja mam czasem tak, że jeśli usłyszę coś miłego na swój temat to przez ułamek sekundy czuję się lepiej, choć po tym jak zostawił mnie mój były już nawet komplementy na mnie nie działają, a jeśli już to jest tylko chwila. Takie pochwały obcych nie pomagają, przynajmniej mnie na dłuższą metę. Szybko zapominam o tym co usłyszałam za to jak kiedyś moja babcia z którą mieszkam od urodzenia powiedziała mi, że „nigdy nie będę wyglądała dobrze”, to to stwierdzenie pamiętam doskonale i boli mnie to za każdym razem jak o tym pomyśle. I takie „komplementy budujące moje poczucie wartości” mogłabym mnożyć. Moja psycholog nie mogła się nadziwić temu, że od obcych ludzi potrafiłam usłyszeć miłe rzeczy na swój temat podczas gdy własna rodzina karmi mnie takimi przykrymi dla mnie stwierdzeniami. Te nasze lęki i smutek wynikają pewnie z tego, że nie mamy w sobie tego najważniejszego fundamentu w postaci miłości i poczucia bezpieczeństwa, które powinni nam dać rodzice i na których można budować dalsze życie.
Ja uświadomiłam sobie, że jestem DDA koło 30stki. I teraz mam nauczyć się nowych wzorców zachowań, zbudować w sobie poczucie bezpieczeństwa zacząć wszystko trochę na nowo, pogodzić się z tym, że dla osób które zajmowały najważniejsze miejsca w moim życiu byłam tylko petentem itd itd. Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić. Zwłaszcza jeżeli jest się samym jak palec.
A co do terapii Zytka to mam identycznie jak Ty – jak chodziłam do psychologa to było w miarę. Przestałam chodzić wszystko wraca. Gorszy nastrój, brak nadziei, brak marzeń i planów na przyszłość. Mama namawiała mnie długo na psychotropy – tabletki „szczęścia”- jeżeli są one w stanie wyłączyć myślenie to poproszę….
Mam zamiar po nowym roku spróbować jeszcze terapii grupowej. Zobaczymy czy coś to da.
w odpowiedzi na: Moja historia w pigułce #470749Jakubek – historia którą przytoczyłam miała miejsce jakieś 8-9 lat temu. Teraz mam 30 lat i potrafię, nie powiem że każdemu, powiedzieć bez stresu, że mój ojciec jest alkoholikiem a matka jest po 2 rozwodach. Kiedyś chyba strasznie się tego wstydziłam i uważałam, że jeżeli powiem komuś coś takiego, zwłaszcza komuś na kim mi zależy, to zacznę być przez to źle oceniania. Uważałam, że jest to w jakimś sensie miarą mojej wartości – to kim jest mój ojciec itd. I że po takim uzewnętrznieniu się zostanę z marszu przekreślona. Z resztą teraz jak wracam myślami do tej sytuacji to przypomina mi się, że chyba nawet powiedziałam coś takiego mojej „przyjaciółce”, tzn że okłamywałam ją bo byłam przekonana że jak powiem jej prawdę to się ode mnie odwróci, że nie będzie mnie chciała znać, a bardzo się tego bałam, nie chciałam jej stracić bo w tamtym momencie była to chyba jedyna bliska mi osoba. Na zewnątrz pielęgnowałam kłamstwa a w środku dusiłam się myśląc o tym, że kłamię, oszukuje ale wtedy nie umiałam inaczej. Strach przed stratą był chyba silniejszy. Teraz jak o tym myślę to wiem, że musiałam wtedy strasznie siebie nie szanować, nie lubić, nie doceniać. I to był jeden z pierwszych sygnałów który uświadomił mi że chyba coś jest ze mną nie tak… Wtedy właśnie trafiłam do mojej Pani Psycholog, która tak naprawdę uświadomiła mi w czym i z czym żyję.
Mój świat był hermetycznie zamknięty, wykreowany poniekąd przez mocno nadopiekuńczą matkę, która chciała za wszelką cenę żyć moim życiem. A ja żyłam w tej „błogiej” niewiedzy a o tym jak bardzo jestem „połamana” emocjonalnie dowiedziałam się na terapii. Moje problemy ze sobą zaczęły się mnożyć a może raczej ujawniać w momencie kiedy zaczęłam zapraszać do swojego zamkniętego życia LUDZI… dopóki byłam sama było „OK”
w odpowiedzi na: Moja historia w pigułce #470748Szorstkiczopek – w moim słowniku nie ma czegoś takiego jak „granice”, przynajmniej jeżeli chodzi o to jak traktuję samą siebie w relacjach międzyludzkich. Dowody na to można by mnożyć, aktualnym na tą chwilę jest moje podejście do pracy – jestem jedyną osobą wśród osób ze mną pracujących, która wykona każde powierzone jej zadanie – szef szybko zauważył, że jestem skrupulatna, zadaniowa, że można na mnie polegać ale też niestety szybko zaczął to wykorzystywać powierzając mi rzeczy, które nie należą do zakresu moich obowiązków; krok po kroku zostałam wmanewrowana w szereg rzeczy, które powinny wykonywać inne osoby, a w uzasadnieniu usłyszałam od szefa, że robi to po to żeby odciążyć Pana XY który na marginesie nie jest zbyt zapracowanym człowiekiem i widzę to nie tylko ja. Nie potrafię odmówić (NIGDY szczególnie szefowi) i efekt jest taki, że jest to kolejna praca w mojej krótkiej karierze zawodowej, w której zaczynam się powoli mocno frustrować, za mocno. Analogiczna sytuacja miała miejsce w mojej poprzedniej pracy, z której zrezygnowałam właśnie dlatego, że nie mogłam już znieść tej narastającej we mnie frustracji….
Moja Pani Psycholog powiedziała mi kiedyś, że mam w sobie dużo empatii i dla mnie odruch udzielenia komuś pomocy kiedy o nią prosi jest czymś naturalnym i oczywistym ale czy to na pewno chodzi tylko o empatię? Rozmowy z ludźmi, którzy są „wyżej”, z przełożonym, zawsze mnie paraliżowały, nie potrafię w takiej rozmowie odmówić, przyjmuję wszystko jak leci, wszystkie obowiązki co mnie powoli i skutecznie zniechęca do pracy. O tym żeby zawalczyć o swoje nie ma mowy. Szef potrafi zadzwonić do mnie w niedzielę po 22.00 albo przed 7.00 kiedy pracę zaczynam o 9.00 i ja oczywiście odbiorę choć moi koledzy z pracy już dawno zakomunikowali mu, że weekend to dni wolne od pracy i nie życzą sobie takich telefonów. Ja odbieram bo boję się reakcji tego że jak tego nie zrobię to wezwie mnie na „dywanik” a w takiej konfrontacji czuję się jak małe dziecko podczas gdy reszta wpuszcza takie gadki jednym uchem a drugim wypuszcza czyli ma do tego zdrowy dystans.
Napisałeś wcześniej, że syndrom DDA to choroba z określonym programem leczenia, a nie jakieś egzotyczne paskudztwo i że to Cię pociesza. Szczerze tak myślisz? Bo ja mam poczucie piętna i tego, że moje życie już zawsze będzie wyglądało jak szarpanina z własnymi emocjami. Chodziłam do psychologa, poznałam lepiej siebie, swoje ograniczenia i staram sobie sama różne rzeczy tłumaczyć, dużo czytam artykułów i książek tematycznych i dlaczego nadal czuję się tak samo jak kilka lat temu? Z tego naprawdę można „wyjść”? Znasz takie przypadki?
-
AutorWpisy