Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 29)
  • Autor
    Wpisy
  • Karolina92
    Uczestnik
      Liczba postów: 30

      Tak mi się jeszcze nasunęło, bo mówiłaś że czułaś się nic niewarta jakbyś nic nie osiągnęła… Nie wierzę w to, bo już widać po pisaniu że jesteś wartościową osobą, niemniej jednak mogę powiedzieć z własnego doświadczenia- też długo miałam takie wrażenie  o sobie. Kiedyś. (Takie wmawianie to był sposób mojego ojca na 'dopingowanie’ mnie.) Więc zaczęłam robić bardzo dużo, zasłużyć na miłość, przeniosło się to na moje życie uczuciowe. Nic nie dało, rzecz jasna. Teraz robię wiele tego co lubię, lub co chcę bo chcę, nie by przypodobać się komuś. Dużo się dzieje. Ale mam poczucie że nie mam tego z kim dzielić. Przychodzą też momenty stresu- nie ma mnie kto przytulić.  Dotąd mi to raczej nie przeszkadzało i nie uwierało, teraz już zaczyna. Osiągnięcia same w sobie nie dają mi szczęścia – choć są spoko i je lubię. Szczęście =/= sukces.

      Uwierz mi.

      Karolina92
      Uczestnik
        Liczba postów: 30

        Hej Makadamia, generalnie  u mnie dobrze.

        Idzie wszystko w moim życiu w tę stronę o której pisałam na początku- przeprowadzka, teraz sesja czyli zaliczenie semestru- kolejnego etapu  w moim życiu, zawodowo dalej działam. Dużo się dzieje, dużo działam. Więcej niż zwykle. Sporo stresu. Jedyne co mi doskwiera to brak wsparcia. Mam poczucie że nikogo prócz  mnie to nie cieszy, a wiadomo chciałoby się mieć dla kogo to robić. Czy może- z kim to dzielić ?

        Pamiętam, że gdy studiowałam po raz pierwszy (a były to dość wymagające studia) to tego mi właśnie brakowało- koledzy i koleżanki mieli tę motywację, że wkuwają, pracują, bolą ich oczy od patrzenia w komputer/ notatki, ale zdają i weekend po kolokwium spędzą z kimś. Ja wiedziałam, że zdam i będę nie dość że sama to przeciwko światu- bo wtedy w domu źle się działo.

        Teraz niby mówię czasem znajomym ale wiem że każdy ma swoje życie. Na dniach doszła do kolekcji jeszcze jedna sprawa, związana z TV, nie chcę jeszcze zapeszać 🙂

        Więc sięgam po wiele, robię to dla siebie i być może lepszej mej przyszłości, ale obecnie jest mi ciężko.  Trzyma mnie nadzieja na to, że TAM dokąd pojadę niedługo na wymianę będzie lepiej. I że jest to to, o czym zawsze marzyłam zastanawiając się jak ma do tego dojść (przeprowadzka zagranicę).

        Niemniej sam proces jest trudny.

        Trzymajcie kciuki.

        Karolina92
        Uczestnik
          Liczba postów: 30

          Tak, myślę że warto być wdzięcznym i doceniać to co dobre. Ale jednocześnie odrzucać poczucie winy, tym bardziej że jest nieuzasadnione.

          Gdzieś czytałam że w sytuacji rozpadu małżeństwa, rozwodu dziecko ZAWSZE czuje się winne, że to przez niego. Widać tyczy się to też dużych dzieci, mówię o sobie bo miałam też momenty wahania po rozejściu się finalnym rodziców. Uspokojone gdy realnie spojrzałam na to że im chyba lepiej teraz.

          Starasz się jak możesz pomóc, więc  jesteś w porządku. Wychowanie Ciebie to nie była Twoja odpowiedzialność, więc co się wtedy działo, nie jest i nie będzie twoją winą. Odpowiedzialna jesteś teraz za swoje dziecko i by jemu przekazać to co najlepsze 🙂

          Karolina92
          Uczestnik
            Liczba postów: 30

            A ja dziękuję za Twoją odpowiedź.

            Co do tego co napisałaś w ostatnim poście- czy Twoja to wina, że tata pije piwo? Że mama, dorosła i starsza od Ciebie (a  podejrzewam że jeszcze nie niedołężna ) osoba tym „się biczuje”? Poczucie Twoje winy jest tu nieadekwatne, bardziej Ty byłaś ofiarą i pewnie to wiesz ale trudno Ci z nim się i tak uporać. My DDA często tak mamy… To by sugerowało że terapia może Ci pomóc, byłoby wskazane ją rozważyć.

            Czy udało mi się przestać żyć ich życiem? W dużej mierze tak. Pamiętam gdy miałam 22 lata, trafiłam do psychologa w MOPSie, studiowałam już  i zarabiałam, ale nie mogłam znieść tego co działo się w domu (podobna sytuacja do Twojej). Raz że uciążliwe dla mnie, dwa bałam się i martwiłam o nich, bardzo wiele wtedy gadałam z mamą i próbowałam przekonywać, z ojcem się też zdarzało. Pamiętam, że ta psycholog spytała „Wiele wiem już o Twoich rodzicach, a gdzie w tym wszystkim Ty jesteś?”

            Tak, wtedy- choć pracowałam, studiowałam- nie było mnie. Byłam uwikłana.

            Jak się domyślasz, sytuacja narastała, rozmowy nic nie dały, ojciec nie chciał się leczyć ani prośbą ani groźbą, mama nie chciała nic robić bo co ludzie powiedzą,  bo tak to jest gdy mamy alkoholika i osobę współuzależnioną. Ja też byłam współuzależniona. Powiedzenie , że chcesz zmieniać świat (rodziców) zacznij od siebie okazało się słuszne. Bo po wielu latach takiego życia doszło do kulminacji, opisywałam to w wątku „Moja historia i sytuacja” w pierwszym poście. Kilka lat terapii DDA, mijające lata, ta kulminacja. Dziś nie mam kontaktu z ojcem od kilkunastu miesięcy, nie odzywa się do mnie. W domu zostałam ja z mamą, wyprowadził się z własnej woli. To pozwala mi nie przejmować się nim (zadbał zresztą byśmy nie poznały jego adresu, postanowiłam to uszanować). Mama, nawet jakbym chciała żyć jej życiem to widzę że nie ma czym 😀 w sensie, widzę, że ma wsparcie od kilkorga rodzeństwa, zarówno emocjonalne, kontakt, jak i nieraz praktyczne. Ma emeryturę, zapewnioną przyszłość, wiele od siebie mi dała (wsparcia, pomimo że kiedyś mnie nie ochroniła; lubiła dla mnie gotować, dużo energii i zaangażowania w szkolne życie itd), pewnych rzeczy od niej nie dostanę i wiem że czas zająć się sobą. Bo to ja kiedyś mogę zostać sama w świecie, jestem jedynaczką. Nie ona.

            Nawet sporadycznie ojciec wpada do domu jeszcze po jakieś swoje rzeczy i ZAWSZE ich krótkie spotkanie przy tym kończy się kłótnią. Nie mogli żyć razem, rozejść się też nie mieli motywacji ale widzę że dziś naprawdę każde z nich ma się lepiej niż wcześniej. On sobie pije  w spokoju ile chce, nie ma już wymówki że przez żonę pije, ona nie musi narzekać że w domu cuchnie alkoholem i nie ma spokoju. Oboje mają emerytury, ojciec naprawdę wysoką.

            Więc tak to wygląda u nas obecnie, uważam że nie mam czym się przejmować u moich rodziców obecnie – ale widzisz że to był proces, i wynik tego taki, że w wieku 30 lat dopiero od niedawna nie działam z pozycji ucieczki od domu, ofiary, nie mam za bardzo wsparcia poza mamą i jedną ciocią, nie mam swojego „stada”. Coś za coś. Działam teraz sama i nie poddaję się bo życie mnie zmusiło trochę do tego.

            Też nie masz rodzeństwa? Mieszkacie z Twoimi rodzicami?

            Można powiedzieć że jestem i wierząca i wątpiąca (ale to też częste u nas, zachwiana relacja  z  Bogiem). Niemniej jednak, kilka nowenn, w tym nawet wymagająca Pompejańska w intencji ułożenia sobie życia osobistego mam „zaliczone „. Z tym, że ja jako nastolatka nie modliłam się o to, jakoś nie czułam od zawsze potrzeby posiadania rodziny. Nie wiem, fascynowały mnie podróże, świat, lubiłam się uczyć. Często czytam właśnie świadectwa i dziewczyny które poznają kogoś w miarę wcześnie, też wcześnie się o to modlą, już jako nastolatki, wiedzą że tego chcą. Ja koło 25 roku życia dopiero zaczęłam się o rodzinę kiedyś modlić. Co jeden facet, nie wychodziło:) – to też opisałam w mojej historii. To jest ciekawe, bo mam swojego ulubionego świętego, i do niego o co się nie zwrócę z takich konkretnych rzeczy, to otrzymuję. A ta jedna sprawa- jakoś nic. Nie żałuję dziś że nie mam jeszcze męża, bo uważam z perspektywy czasu, że ważne było poukładać sobie pewne sprawy w życiu i głowie przed poznaniem kogoś.  Wiem np. dziś, że gdybym poznała kogoś teraz – nie muszę się już martwić o rodziców ani działać z pozycji „niech ktoś mnie wreszcie dokocha i uwolni od tego co się tu dzieje”. Może Bóg wie, co robi. (Z drugiej- oczywiście jest niepokój, że to nigdy może nie nadejść. )

            Ale na lepsze nigdy nie za późno by coś zmienić. Na terapii  poznałam sporo osób po 30tce z dziećmi, które robiły to też dla nich.

            A, i jeszcze jedno- relacja z mamą poprawiła się dopiero, gdy ją „odpuściłam”, gdy się pogodziłam, że jesteśmy inne, że ma swoje humory i się NIE ZMIENI ale ja nie muszę tym manipulacjom się poddawać. Moja mama wie że na mnie pewne już nie zadziałają. Twoja wie, że i tak się złamiesz bo Tobie wciąż zależy. Może gdybyś spróbowała następnym razem czegoś w rodzaju „ok, mamo, widzę że nie potrzebujesz teraz rozmawiać,  potrzebujesz sobie pewne rzeczy poukładać, w porządku. Odezwij się jak Ci przejdzie. „,  i odczekała, nie przepraszała. za którymś razem te 4 tygodnie skurczyłyby się.  do tego potrzebny jest też mentalny shift, inaczej ta cisza Cię zamęczy.

            Ja, tak myślę, skupiłabym się bardziej na relacji z mężem i dzieckiem. Nadmierne skupienie się dorosłego człowieka na relacji  z rodzicem to też objaw syndromu DDA. Wybacz mi proszę to moje wymądrzanie się, ale ja też nie byłam (i może całkiem jeszcze nie jestem) od tego wolna.  Piszę  całkiem szczerze jak ja to widzę. W razie czego pytaj mnie o co chcesz 🙂

            Karolina92
            Uczestnik
              Liczba postów: 30

              Cześć,

              bardzo dużo tego co opisujesz zgadza się z moją historią.

              Znam to, myślę, że twoja mama się już nie zmieni, nauczyła się tak wymuszać obrażając się jak dziecko. Pewnie w psychologii jest to powiązane z jakimiś zaburzeniami osobowości a bierze się pewnie z dzieciństwa czy traumy takiej osoby.

              Czy potrzebujesz terapii? Nie wiem, zależy jak Ty czujesz i jak bardzo pewne rzeczy przeszkadzają Ci w życiu.

              Mi terapia dała dużo, dziś już nie kieruję się zdaniem mamy, nie narzekam i nie cierpię tak przez to, że jest dziecinna. A  odkąd we mnie zaszła zmiana, ona sama też się – mimochodem- sporo zmieniła. Ma czasem momenty obrażania, w końcu na innych to działa, ale wobec mnie obecnie je kieruje nie częściej niż raz na 3-4 tygodnie i szybciutko jej przechodzi, gdy widzi, że nie ustępuję/ nie poddaję się manipulacji. Czyli jakby próbuje co jakiś czas, bada od nowa granice, ale szybko się wycofuje. Powiedziałabym nawet że nasza relacja- jak na osoby o różnych poglądach politycznym, zupełnie innym podejściu do życia, zainteresowaniach i temperamencie – jest dziś naprawdę dobra!

              Tobie gratuluję posiadania własnej rodziny!

              Pozwól mi zapytać jako wiecznej singielce (jeżeli to nie tajemnica)- skoro nie imprezowałaś, miałaś pewne niezdrowe i niesprawiedliwe przekonania wtłaczane, trudno Ci było wyjść z kąta i ruszyć w świat- jak Ty w takim razie spotkałaś swojego męża? 🙂

               

              Karolina92
              Uczestnik
                Liczba postów: 30
                w odpowiedzi na: Raniące słowa… #487044

                zapomniałam dodać, że teraz koncentruję się na dobrych osobach, zdarzeniach w moim życiu, prowokuję takie. a te gorsze staram się rozwiązywać, albo ignorować jeśli to np czyjś zły humor. Kiedyś też przeżuwałam i przeżywałam

                Karolina92
                Uczestnik
                  Liczba postów: 30
                  w odpowiedzi na: Raniące słowa… #487043

                  Właśnie jak się wczytasz, to nie KAŻDY. Po prostu tak trafiłaś. Albo na takich się koncentrujesz.

                  Ja gdy byłam jeszcze dużo potulniejsza, to więcej miałam tego typu sytuacji i to na różnych polach (rodzina, koleżeńskie, pracownicy i pracodawcy), teraz by się niektórzy nie odważyli ale były wówczas też osoby wspierające mnie psychicznie bezinteresownie, np. mama jednej koleżanki.  Ale nie wpadłam na to by przerwać te toksyczne relacje wtedy, potem dopiero to zrobiłam. W miarę gdy zaczęłam wychodzić  pozycji ofiary w moim życiu. Nie mam kontaktu z tymi ludźmi, bo teraz unikam chamstwa ale gdy na siebie wpadniemy- oni widzą że się zmieniłam bo już nie próbują tak postępować jak kiedyś.

                  Tak jak przedmówca mówił, musisz dać sobie prawo zerwania z tymi osobami. To że kiedyś był, stało się. przeszłości nie zmienisz, ważne co zrobisz z przyszłością nad którą musisz pracować TERAZ.

                  Karolina92
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 30
                    w odpowiedzi na: Raniące słowa… #487031

                    Uważam, że dużo zależy od 'vibe’u jaki wydajemy. Im mocniejsi i pewniejsi siebie jesteśmy wewnątrz, tym mniej takich sytuacji nam się przydarza. Im bardziej widoczne nasze zagubienie, skurczenie przed życiem, tym częściej. Oczywiście, jest też kwestia kultury osobistej drugiej strony. Bo kulturalna, dojrzała, zadowolona z życia osoba nie powie czegoś takiego – nieważne komu.

                    Karolina92
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 30
                      w odpowiedzi na: Przemoc #487013

                      Zgadzam się z przedmówcą. Też miałam duże problemy z tym, ludzie wchodzili mi kiedyś na głowę. Przemoc była u nas w domu, w gimnazjum też byłam ofiarą dokuczania przez rówieśników. Wczesna dorosłość – mnóstwo sytuacji gdzie ktoś próbował zdominować, dokuczyć, w pracach też. Najgorsze nie było nawet to, tylko fakt, że potem się nie mogłam skupić na niczym  bo były myśli „a, trzeba było tak odpowiedzieć’, ” a, czemu się nie postawiłam?”. To był proces wieloletni pracy  nad sobą – i dalej trwa-  bo nie mam asertywności w sobie  z natury. Także rozumiem co przeżywasz, ale innej drogi teraz niż praca nad sobą i stawianiem granic nie ma. Motywacja żeby następnym razem cię coś 8 miesięcy nie męczyło/ mnie też sytuacje kiedy się nie obroniłam, nachodziły potem długo we wspomnieniach niespodziewanie/ jest bardzo dobra. Pomyśl sobie, że nic złego nie zrobiłaś, Ty nie masz czego się wstydzić- a jak raz, drugi, trzeci staniesz za sobą, to odzyskasz ten szacunek do siebie, inni też będą patrzeć inaczej i też wspomnienia słabej wersji Ciebie zaczną zanikać /mnie już np. nie męczą/.

                      Karolina92
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 30

                        Hej,

                        ile masz lat? byłaś może na terapii DDA? Masz rodzeństwo?

                        Ja nie rozumiem Cię w sensie dosłownym, gdyż moja mama żyje, natomiast trafiłam tu w styczniu i założyłam wątek pod wpływem lęków właśnie- o to, co będzie, gdy nadejdzie ten dzień, który opisałaś. Jestem jedynaczką bez jakichś większych bliższych relacji rodzinnych (oprócz tej z mamą) i nie mam faceta. Mam 30 lat, jesienią będzie 31. Ja nie zastanawiam się, czy mama dożyje mojego ślubu  i czy zobaczy wnuki- bo te i tak są coraz mniej prawdopodobne. Moja mama miała mnie raczej późno, więc liczę się z tym.  A ojciec? Tym bardziej. Też ma swoje lata, on zerwał kontakt ze mną ponad rok temu. Nigdy nie wiadomo,  nieraz przy narodzinach wnuków kontakt z rodzicami się jakoś poprawia, odnawia. Ale też liczę się z tym, że go nie będzie przy mnie wtedy.

                        Jako dziecko, gdy uświadomiłam sobie że kiedyś mama umrze, bałam się tego bardzo. Moja mama była nadopiekuńcza gdy miałam do ok 12, 13 lat. / potem typowe współuzależnienie jak u Twojej, i też choroba psych. – miałam wrażenie że odwrót o niemal 180 stopni, jeden temat- ojciec, ja poszłam w odstawkę; potem ok. 20-27 r. ż. moje żale więc temat strachu o jej śmierć wyparty. Potem, po „uregulowaniu” spraw z ojcem, wrócił na moment ten lęk/

                        Moja relacja z mamą teraz? Lepsza. Przerobiłam żal, że mnie nie obroniła. Różnimy się. Już pogodziłam się  z tym, że nie pojedzie ze mną więcej na wycieczkę. Nie pójdzie na spacer, nie lubi wychodzić. GDYBYM miała dziecko, nie pomoże, nie weźmie wózka na spacer. Ma tendencje do ucieczek w chorobę, chce by inni wokół niej skakali, sama boi się wyjść z domu. Rodzeństwo, prawie były mąż, ja, bratankowie… Wszyscy mają jej załatwiać wszystko, polega na innych i oczywiście zaraz obraza jeśli ktoś nie jest na jej zawołanie. Ja jestem inna, bardziej aktywna i samodzielna bo życie mnie w pewnym momencie zmusiło, i  wiem że kiedyś będę musiała poradzić sobie sama. Pogodziłam się już chyba z tym, że nie będę mieć w mamie przyjaciółki (bo zbyt się różnimy) ale zazdroszczę tym dziewczynom które z mamą idą na spacer, na wycieczkę czy na miasto na pizzę choćby i mogą tak po prostu pogadać.

                        Większy żal do niej i losu ustąpił niedawno jakoś, bo zaczęłam odczuwać potrzebę właśnie kupić jej coś fajnego na Dzień Matki, a wcześniej za dużo tego żalu było bym chciała z nią świętować tak od serca, nie „bo wypada”. Bliższe mi teraz myślenie, że jaka jest taka jest, ma też mnóstwo pięknych cech, świętujmy póki jest.

                        Mnie osobiście dużo pomogła terapia, bardzo bym Ci polecała kontakt z dobrym psychologiem w tym momencie. Gdybyś chciała pogadać po prostu ze mną, to śmiało. Wydaje mi się, że to normalny etap u Ciebie- żałoba i do tego żal za dzieciństwem. Daj sobie czas.

                        Moje dwie koleżanki straciły mamę, obie nie mają dzieci, jedna jest wdową, druga panną. Mam też koleżankę, która mamę straciła dość wcześnie. Odbiło się to oczywiście na niej, ale potem poznała świetnego faceta, wzięli ślub. Widuję ją teraz, ona nie ma w sobie już tej pustki. Na pewno lepiej sobie radzi z życiem i jest w dużo lepszym stanie psychicznym niż dwie pozostałe. Moja przyjaciółka-panna niestety w jednym roku straciła mamę, pracę i jeszcze odszedł od niej wtedy narzeczony… Ona, po okresie tej żałoby, ma swoje rytuały, np. związane z chodzeniem na grób, czy jeżdżeniem w miejsca, które marzyły się jej mamie a nie zdążyła ich zwiedzić (też jej mama zmarła przedwcześnie, nagle). To jej pomaga. Ja staram się na co dzień świadomie koncentrować na pozytywach i doceniać że moja mama przynajmniej jeszcze żyje. Proszę, pociesz się , że Twój facet jest i do tego stara się Cię wspierać.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 29)