Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 103)
  • Autor
    Wpisy
  • kurianna
    Uczestnik
      Liczba postów: 103
      w odpowiedzi na: Brak drugiej osoby #487530

      PS. To, co jest istotne, do czego trzeba najprawdopodobniej sięgnąć, to LĘK, który czai się pod spodem rozmyślań. Tak na pewno było u mnie. Dlatego to jest nieprzyjemne (konfrontować się z lękiem, własnymi przekonaniami nt. siebie wyniesionymi z domu/szkoły etc.), przeżywanie dawnej relacji w fantazjach pozwala uciec od tego. Ale rodzi kolejne problemy – utkwienie w fantazjach, przytłoczenie, o którym piszesz. Przekierowanie energii na coś, co nie karmi.

       

      https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC8641115/

       

      Wysyłam jeszcze link do artykułu o leczeniu limerence. Najbardziej przydatna jest tak taka tabelka (infografika bardziej, wykres), która zawiera myśli, przekonania, uczucia tej osoby i pokazuje ten wzór utknięcia w męczącym schemacie, który może Ciebie też dotyczy. Mi takie uporządkowane rozpisanie przypadku innej osoby pozwala się przejrzeć jak w lustrze, wiele tych przekonań okazało się mi bliskich. Można spróbować sobie rozpisać taki graf – wtedy dojdziesz, co się kryje za rozmyślaniem o utraconej osobie i będziesz mogła sobie pomóc.

      kurianna
      Uczestnik
        Liczba postów: 103
        w odpowiedzi na: Brak drugiej osoby #487529

        Cześć,

        przesyłam link do podcastu:

        Generalnie laska mówi dość szybko, mój mąż słucha jej na zwolnionym tempie, ale warto moim zdaniem. Dużo konkretów. Nawet czasem muszę zatrzymać, bo tak mnie to rusza, wprost w mechanizmy mi trafia. Wracam potem po kawałku. Innych jej wideo w temacie na razie nie oglądałam, ale pewnie też warto. Merytorycznie jej kanał jest bardzo wartościowy, wspiera się na wiedzy o stylach przywiązania (skończyła takie studia – w Stanach można studiować wszystko:), swojej drodze zdrowienia i praktyce terapeutycznej.

        Generalnie z wieloma rzeczami, które napisałeś, dda93, się zgadzam. Najczęściej długaśna tęsknota po kimś i rozpamiętywanie dotyczy starych zranień, które w ten sposób dopominają się uwagi i plasterka. Uleczenia. Różne straty, których doświadczyliśmy. Uwagi rodziców, ich miłości, dzieciństwa, bezpieczeństwa; może te straty były później utrwalane jako rany w kolejnych relacjach.

        W tym podkaście jest też mowa o tym traktowaniu innych jak tokeny naszych fantazji, a nie wchodzenie w autentyczne relacje. Też zauważyłam, że mam taką tendencję: nawet kiedyś w bardzo bliskiej relacji usłyszałam bardzo wyraźną granicę: Nie idealizuj mnie! To było bardzo mocne i dało mi duży wgląd. Generalnie chodzi o kontrolę i poczucie bezpieczeństwa. Relację w głowie można kontrolować. Jest ona bezpieczna, nawet jeśli myślenie o niej jest raniące. Prawdziwa bliskość może zagrażać, ryzykuje się, wchodząc w bliską relację.

        Może więc chodzić o to, żeby się ochronić w coś fantazmatycznego (wyobrażona relacja, do której tęsknię i w której przeżywaniu po raz kolejny troszkę, jak napisał dda93, się lubuję) przed realnym niebezpieczeństwem prawdziwej relacji. Ja tak miałam na pewno. Trwało to wiele lat.
        Oczywiście, prawdziwe relacje zwykle nie są tak niebezpieczne jak w naszych głowach. Zwłaszcza jeżeli ogarnia się granice i mówienie wprost. Ale to długa droga – z głowy do tu i teraz. Uwzględniania prawdziwego drugiej osoby (a nie na zasadzie fantazmatu, kobiety w czerwonej sukni z Matriksa, uwielbionego ideału, który zranił albo zniknął, ale był spełnieniem wszystkich naszych potrzeb i fantazji). Według mnie to jest wysiłek warty podjęcia.

        W podkaście wartościowe jest to, że Heide mówi dokładnie, co należy zrobić, żeby z tego wyjść. Konsekwetnie skupiać się na tu i teraz w relacji, swoim ciele i odczuciach z niego, i relacjonowaniu tego drugiej osobie w konkretny, nieobwiniający sposób. Wskazuje też, po co. Bo tam kryje się wartość. Przynajmniej dla mnie.

        Terapia behawioralna zalicza też limerence do rodzaju ruminacji, myślenia bliskiego kompulsji. Stąd radzimy sobie z tym, dochodząc do przekonań wyższego rzędu (np. jestem bezwartościowa, jeśli ktoś fajny się mną nie zainteresuje etc.) i pracując z nimi. Dla mnie najistotniejszym wskazaniem jest danie sobie maksymalnie dużo współczucia i miłości. Jeśli cierpisz, trzeba mądrze to opatrzyć.
        Chcesz napisać więcej, jak to przeżywasz? I jak masz w obecnych relacjach? Na pewno mi pomogło rozkminienie tego i przeżycie w bliskich relacjach (terapeutycznej, małżeńskiej, przyjacielskiej), ale też wyrażenie tego tutaj, na tym forum.

        Przesyłam dobre myśli, Szarotko!

        kurianna
        Uczestnik
          Liczba postów: 103
          w odpowiedzi na: Brak drugiej osoby #487523

          Cześć, Szarotka!

          Współczuję bólu po utracie bliskiej osoby. Słychać, że nadal to bardzo przeżywasz.

          Gdy przeczytałam Twój wpis, przypomniała mi się strata pierwszego chłopaka. Bardzo to przeżywałam, to była pierwsza miłość, zerwanie było nagłe i niespodziewane, bardzo bolesne. Podobnie jak Krzysia, wyrzuciłam wszystkie przedmioty, nie utrzymywałam kontaktu, straciłam też wspólnych znajomych. A jednak przez wiele lat tęskniłam i śniłam o tym człowieku, budząc się nadal zakochana, nawet w późniejszym związku. I mimo że relacja miała więcej cieni niż blasków.

          Pomogła mi dopiero terapia (choć nie wygasiła uczuć, ale pozwoliła je wyrazić, zniuansować i przeżyć do końca). Ważne było w niej przepracowanie relacji z rodzicami – jeśli tu są niedokończone tematy, to to bardzo wpływa później na relacje romantyczne, zwłaszcza na taką nieugaszoną tęsknotę. Współczuję, bo wiem, jak mocno dała mi się ona we znaki.

          Ostatnio słucham sporo o stylach przywiązania. I tu mi się też odsłoniło, że jako osoba o niespokojnym stylu przywiązania też tak przeżywam relacje – mocno, dążąc do bliskości, przeżywając je intensywnie w wyobraźni, tęskniąc, rozmyślając godzinami etc. Zwłaszcza odkrywcze było dla mnie poznanie terminu słowa „limerence” – rodzaj uzależnienia od przeżywania relacji w głowie raczej niż w rzeczywistości. Bardzo bliski mi temat. Jeśli słuchasz po angielsku i temat Cię interesuje, mogę polecić podcast, gdzie wskazują, jak sobie z tym radzić.

          Jeśli utracona relacja była po prostu częścią życia (tak jak w tym wzruszającym klipie Pink, który dzięki Tobie poznałam, dzięki) – tym bardziej współczuję. Wtedy pomaga mi perspektywa buddyjska, pogodzenie się z cierpieniem w taki „tu i teraz” sposób, żeby go nie zwiększać dodatkowo i się nie ranić bardziej. Akceptacja, tego, że to część życia. I że boli, bo było wartościowe.

          Pozdrawiam, życząc dużo samowspółczucia i łagodności dla siebie w tej żałobie po ważnej relacji.

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 tygodni temu przez kurianna.
          kurianna
          Uczestnik
            Liczba postów: 103

            Cześć!

            Tak naprawdę szukam troszkę zrozumienia, ciepła, zobaczenia we mnie człowieka, który też czuje, choć jest „zaburzony”.

            To, co piszesz, jest bardzo ludzkie i mocno mnie przejmuje. Współczuciem. Trafnością. Cała opisana przez Ciebie huśtawka „ani tu, ani tam” brzmi bardzo prawdziwie. Po tym, co przeszłaś, ból jest realny i promieniuje na całą teraźniejszość, a nawet przyszłość, tak że nie widać światła. Pewnie bardzo cierpisz. Przesyłam z daleka dobrą, ciepłą myśl – także niedoskonałą, ludzką, może trafiającą obok.

            Piszesz też: zamykam wątek, światło jest gdzie indziej. Czyli piszesz o świetle też jednak… Życzę Ci serdecznie, żebyś czasem je odnalazła. Choćby w odbiciu szkiełka trzymanego w dłoni. Albo w czymś bliskim Tobie i małej Oliwii, która przetrwała niemożliwe. I ciągle jest. Jest mi to bliskie i budzi czułość.

            Piszesz, że krzywdzisz innych. Nie wszędzie. Mnie ten wątek dał bardzo dużo. Jestem Ci głęboko wdzięczna. Znalazłam tu relację, którą bardzo sobie cenię i która towarzyszy mi w ciemnych i jasnych chwilach. Jest dużą wartością. To nie byłoby możliwe bez Ciebie, bez Twojej otwartości i gościnności tutaj.

            Podobnie jak to, że mogłam się sobie przyjrzeć w odpowiedzi na Twoje wpisy. Ratownikowi, który galopuje, nie patrząc na nich i pragnąc się wylać cały, od razu, na ślepo. Poczuciu odrzucenia, które tak łatwo mi było striggerować i które wydawało mi się wszechobecne (wcześniej go nie zauważałam, bo tkwiłam w studni siebie, Ty to tak nazwałaś i było to dla mnie odkrywcze; postawiłam dzięki temu parę własnych kroków). Poczuciu łączności w cierpieniu. Byciu człowiekiem. Matką, kobietą, żoną z całą paletą sztywnych mechanizmów. Która wyszła z piekła, ale piekło zabrała ze sobą. I uczy się z nim spacerować w codzienności.

            Kiedyś bym protestowała: nie zamykaj! A teraz myślę: ile można się nauczyć z domknięcia czegoś, z pożegnania… Może to Ci doda siły i nadziei? Ten akt?

            Będzie mi miło, jeśli się odniesiesz, ale nie oczekuję tego. Życzę Ci światła, które przebija studnię. I ukojenia. Z wdzięcznością – kurianna.

             

            kurianna
            Uczestnik
              Liczba postów: 103

              Rodzina jest dla mnie tymi samymi osobami, które dają sobie prawo do krzywdzenia mnie. Ciągle te same zależności i schematy. Probuje zmieniać,nieudolnie. Ale to ja wychodzę z poczuciem winy. Chcę się ukarać, zniszczyć.

              Finansowo jesteś uzależniona od kontaktu z nimi? Bytowo? Bo wygląda na to że identyfikujesz świetnie, czemu jest źle i czujesz się z powrotem jak krzywdzone dziecko. Bo jesteś wśród ludzi z którymi relacje z powrotem wrzucają cię w koło traumy.

              Nieudolnie próbujesz zmieniać… I kończy się poczuciem winy…

              Jakieś szczegóły czemu tak to wygląda? Jeśli chcesz się podzielić?Wygląda że raczej oni Ci nie służą, dlaczego masz mieć poczucie winy? Że zrywasz kontakt ? Co cię przed tym blokuje?

              Chyba faktycznie nie masz teraz zasobów żeby się poczuć w dorosły sposób. Brzmi że najpierw powinnaś poszukać bezpiecznego miejsca. Ale może masz jakieś dorosłe zasoby z których możesz skorzystać? Urlop? Zwolnienie? Jakieś inne miejsce zamieszkania? Nie wiem jak wygląda twoja sytuacja mieszkaniowa pod tym względem.

               

              Na pewno to co piszesz gra we mnie mocno. Przypomina ostry bol dzieciństwa (i porażki w dorosłości). Wpadam często w stan beznadziei, czując że wyczerpałam wszelkie środki. Ale przychodzą z pomocą wyuczone sposoby: medytacja. Znalezienie bezpiecznego miejsca. Danie granic tym którzy je naruszają. Rozmowa z terapeutą w głowie.

               

              Co byś powiedziała sobie Oliwia jakbyś przyszła do siebie po pomoc jako do terapeuty? Co byś zrobiła z taką Oliwią?

              kurianna
              Uczestnik
                Liczba postów: 103

                Oliwia,

                Psychologia nie może tam sięgnąć, piszesz. Pewnie że nie. Głębokie są Twoje rany i gdy czytam o katowanym.dziecku, któremu zabroniono płakać rodzi się we mnie współczucie i wściekłość. Nie dziwię się że masz poutrwalany obraz, że ludzie są zagrażający tylko dlatego że istniejesz.

                Chcesz napisać jaka jest Twoja sytuacja teraz? Odbieram to tak że dalej jesteś jakoś w systemie który Cię rani.

                Piszesz że pomagalas innym. A jak wyglądała pomoc Tobie? Nie jest łatwo znaleźć np. dobrego terapeutę borderline, często kończy się współczuciem, ale też pobłażaniem i odpuszczaniem Twojej części pracy. Widzę że masz mocne sposoby na wzbudzanie współczucia i uruchamia ratownika. A jak to było z pracą nad Twoją częścią roboty? Odróżnianiem, ile należy do Ciebie w relacjach? Wyciąganiem wniosków też z dobrych rzeczy które Cię spotykają (np. nie cały świat jest zagrażający, są ludzie którzy życzą ci dobrze)? Schodzeniem z czarno-białego obrazu świata? Pracą nad utuleniem siebie i objęciem tego, co w Tobie wrażliwe?

                 

                Co może sięgnąć, Oliwia? Pytałaś o to siebie? Wiadomo że nie psychologia jako nauka, to brzmi zimno, a tu potrzeba ciepła i dużo współczucia. I bandaży. A nie kolejnej pracy poznawczej, która zamyka w umyśle. I potrzeba też gniewu na to co Ci zrobiono. Żeby z tego popłynęła obrona siebie. I stopniowe opatrywanie ran tej ośmiolatki, która nie mogła nawet zapłakać, Oliwia.

                Jeśli piszesz tu, to pewnie szukasz pomocy. Co Ci pomaga?

                Moje rany bolą parę razy w tygodniu. Kiedyś tygodniami. Kiedy wrażliwa, poraniona cześć mnie wychodzi, jest ciężko. Jest wkurzanie się na bliskich i żądanie niemożliwego. Płacz i depresja. Niewychodzenie z łóżka. Albo działanie w trybie kapo. Dla siebie i innych.

                Pomaga mówienie o tym. Przytulanie się do bliskich. Mozolne rozeznawanie się w potrzebach (np. mam dużą potrzebę bycia zauważoną tutaj przez Ciebie więc walczę;) Ale coraz więcej uwagi daję sobie już sama).

                Pomaga mi korzystanie z tego, że mam dostęp do tej części wrażliwej, która też wie, jak się bawić. Umie się cieszyć naturą, kontraktem z dziećmi. Powoli bardzo nieśmiałym kontaktem ze zwierzętami (boję się zwierząt, ale tęsknię do nich).

                Z Bogiem na huśtawce jest dla mnie tak, że szukam go w sobie i w innych. Sam z siebie – jak piszesz – huśta się na huśtawce. Rozumiem, że chciałaś oddać obojętność? Wobec Twojego losu? I oddzielenie? Dla mnie to w ogóle jest genialny obraz. Bliski myśli Nietzschego, którego podejście do religii i duchowości lubię. Bóg na huśtawce. Bawi się. Koi. Nawet nie musi tańczyć, stwarzać, tylko się huśta… Sam dla siebie. Czasem się przyłączam i huśtam razem z nim. Jak masz z tym? Z zabawą, z lekkością? Wrażliwość na zranienia u mnie łączy się z wrażliwością na dobre strony życia. Jeśli potrafię sobie do nich dać prawo i okazje. Zawalczyć o nie. W te lepsze dni.

                Chcesz napisać jak z tym masz? Czy za ciężko Ci teraz, żeby pisać o lekkości? Dla mnie to remedium na depresję. Powoli się huśtam coraz wolniej też. Bez takich przeskoków na adrenalinie.

                 

                Anila

                 

                Sama nie wiem czy to dobre miejsce faktycznie… Twój wątek jest jakby odrębny, może nowy temat założysz?

                 

                Wszystkie związki przeżywają kryzys, kiedy kończy się początkowa euforia, a zaczyna codzienność. To, że zamiast mierzyć się z rzeczywistością, uciekasz w stronę fantazji o dawnej sympatii, jest też naturalne.

                Mogę Ci powiedzieć z własnego doświadczenia:

                 

                – warto się przyjrzeć Twojej części odpowiedzialności. Co wnosisz do tego związku, jak mówisz mężowi o swoich potrzebach. Czy rozmawiacie. Coś podobnego wskazał abcd. Choć nie podoba mi się forma, w jakiej to zrobiłeś, abcd, jest miejscami napastliwa dla mnie.

                 

                – marzenie o innych facetach często wynika z nieprzepracowanych tematów z dzieciństwa. Z potrzeb, które powinny się wtedy spotkać z odpowiedzią, a nie zostały. Więc w dorosłości szukamy tego zaspokojenia nie tam, gdzie jest to możliwe.

                 

                Fantazja też daje ulgę od rzeczywistości, nie trzeba się z nią wtedy mierzyć… Ani z cierpieniem tu i teraz. W fantazji wszystko kontrolujemy, a z kolei emocje jakie tam przeżywamy są realne i odczuwamy to w ciele. Uzależniające… Znam to świetnie. Schodzę z tego z bólem i powolutku.

                 

                – na te dwie rzeczy (rozpoznanie własnych potrzeb, komunikowanie się, określenie roli przeszłych doświadczeń w dzisiejszych problemach) bardzo pomaga terapia czy inne formy pracy nad sobą. Jak to u Ciebie czy u Was wygląda, Anila?

                kurianna
                Uczestnik
                  Liczba postów: 103

                  Cześć, Oliwia. Napiszę może najpierw od siebie o uldze. I takiej wzruszonej radosci. Ze się odezwałaś – że jesteś.

                  Idzie październik, melancholia i takie odczucie przemijania dotyka i mnie. Plus tęsknota za rodzicem – za tą opieka która jak piszesz powinna być… i całe ciało mi tęskni do tego ciepła, którego potrzebuje. Już też wiem (nawet nie tylko głową ale nawet sercem) że nie dają jej mężczyźni ani kobiety, jak piszesz zakochania, za którymi można pogonić. Okazuje się to puste – w tym sensie że może coś przynosi (relacje) ale nie zaspokojenie tych potrzeb o których piszesz. Nie zaspokoi ich też terapia co długo było moja iluzja. Nie zaspokoi praca.

                  Mam też długą pauzę w pracy. Pracy która dawała sens, satysfakcję, wysiłek, frustrację – cały ten koktajl emocjonalny który wypełnia dni. I fajne ramy na które można kląć że kierat ale które były niedyskutowalne i trzymały.

                  Sama zadecydowałam o rocznej pauzie. Teraz widzę że to był ostatni dzwonek. Żeby pogodzić się z przemijaniem i np tym że zdrowie to coś o co trzeba aktywnie zadbać. Właściwie codziennie. Pokonać zaniedbanie wtłoczone mi od dziecka ze sama z siebie mam być zdrowa i nie sprawiać kłopotu. Ale bez dbania – bo ono obciążało moją matkę i dla mnie też jest emocjonalnie ciężarem. Nie zawsze zdrowy tryb życia wystarczy – czasem trzeba zrobić dużo więcej. Tego się boję. Unika. Potem działam małymi krokami mimo lęku. I takiego obrzydzenia do tych wszystkich starań. I wkurzenia że tego jest tyle. Do ogarnięcia. Do zaplanowania. Błeeee.

                  To, co mi pomogło, to łagodność w kwestii tempa. Jeśli się umiem na to zdobyć. To że sobie tę opiekę daje tak opieszale. Ale robię to. I żadna terapia nie zdejmie tej odpowiedzialności ze mnie. Ze moja rzeczą jest zadbać o siebie. Prawem. Przywilejem. I niechcianym obowiązkiem. Który robię jak mycie zębów czasem – bo trzeba. Ze złością. Ale potem satysfakcją z małych kroków.

                   

                  To co mnie też dobija to za duża ilość relacji… ciągle jestem dla kogoś. Nie ogarniam tych granic. Eksperymentuję. A chciałabym od razu wiedzieć czego chce.  Je wiem. Lecę w nowe relacje jak w ogień, potem mam za dużo i się wycofuję. I rozczarowuje. I niosę brzemię tego rozczarowania… ech…

                  Praca nad sobą, nad tym samoopiekowaniem, dostarczaniem tego ciąglego ognia którego zabrakło w kluczowym momencie dzieciństwa albo było przed chwilę niewystarczające- nie jest to żadna frajda (czasem jest, ale nie generalnie). Nie daje adrenaliny. Często jest jak robota papierkowa w pracy – ta część która po prostu trzeba zrobić obok tych fajnych rzeczy. Samodyscyplina. Obrzydliwe słowo dla mnie. Na ciebie nie można liczyć bo robisz świetnie swoją część ale tylko wtedy kiedy masz melodie. Kiedy nie masz odpuszczasz – powiedział mi mój mąż. Wzięłam sobie to do serca. Robię nawet gdy nie mam melodii. Albo mówię bardzo wyraźnie – nie mam dziś melodii tak bardzo że nie zrobię. Ale to jest moja robota do zrobienia. Nawet gdy melancholia i poczucie pustki zalewają. Pomogło mi trzymanie się tego że realizuję krok po kroku swoje wartości. Same nie przyjdą. A jeśli za bardzo się zapędzę – upadam i liżę rany. Bardzo długo. Urealniajac, co faktycznie jest w mojej mocy, a z czym muszę się pogodzić (utrata uznania, ram, starzejące się ciało, trudność stawiania granic i zmudnosc pracy nad sobą w niektóre dni).

                  Nie wiem czy coś z tego będzie Ci pomocne. Może też za ogólnie piszę. Ale też trudno mi uchwycić Twoje tematy bardziej konkretnie, mam jednak poczucie , że Twoje wypowiedzi coś we mnie łapią. A zarazem wyczuwam w nich jakąś taka pułapkę na siebie samą. Jak w tym memie że postać na obrazku trzyma się krat w oknie,a stoi jedynie przy jednej ścianie zburzonego więzienia. Wokół jest łąka. Czasem umiem te kraty puścić i powolutku obejść ścianę. Czasem się trzymam i płaczę.

                   

                  Mam też tak że czuję się zbyt nieważna żeby zabrać głos w tym wątku (serio). No to zabieram mimo tego. Przesyłam ciepłe myśli.

                  kurianna
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 103

                    Cześć, Julita!

                     

                    Nie mam pojęcia, czy mój głos Ci się do czegokolwiek przyda, ale nikt bardziej zorientowany nie zabrał głosu.

                     

                    Nie mam za bardzo doświadczenia z programem, więc wiem jeszcze mniej niż Ty. Ale to, co mogę doradzić, gdzie możesz poszukać pomocy, to np. grupy – mityngi online. Ja sprawdziłam grupę Mandala – bardzo polecam. Tam się pracuje na literaturze 12 krokowej, też wzbogaconej o najnowszą wiedzę z psychologii (czyli głównie złożony zespół stresu pourazowego), co jest dla mnie istotne pod względem merytorycznym. Jeśli bym nie wiedziała gdzie zacząć stawiać pierwsze kroki w krokach – tam bym zaczęła.

                    Na takim mityngu powoli poznaje się literaturę 12 kroków i co ważniejsze, widzi się świadectwa ludzi (i daje się samemu). Dzięki temu od razu w praktyce poznajesz te kroki, bez zatrzymywania się wyłącznie na.literze (ta literatura sama.w sobie jest np. dla mnie archaiczna i trochę podniosła w stylu, więc zapoznanie się z nią poprzez mityngi dużo mi dało i osłabiło mój opór).

                     

                    Też to forum to kopalnia informacji. Są one rozsiane ale jest np. taki jeden blog, który rozwija poszczególne kroki i tematy w nich zawarte. To jakbyś wolała samokształcenie. Ja wolę na żywo, wśród ludzi tę wiedzę poznawać, stąd moja rada co do mityngów.

                     

                    W ogóle fajnie że pracujesz nad sobą. Może w ogóle uczęszczasz na mityngi? A co to w praktyce znaczy miec sponsora? Moje doświadczenie – amerykańskie filmy w.ktorych trzeźwiejący alkoholik ma „starszego brata”, mentora, wolontaryjnie wspomagającego go na ścieżce powrotu do trzeźwości. A dla dda? Jak to wygląda w praktyce? Bardzo jestem ciekawa.

                    kurianna
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 103

                      Cześć Chris!

                       

                      Z starością wypełniłam ankietę – uwielbiam to😌. Była bardzo szczegółowa i z chęcią dowiem się skąd brałeś te przekonania, z którymi się identyfikowało ? Z jakiejś książki? W sensie np. jednej konkretnej? Chętnie poznam taka podstawową bibliografię która służyła Ci do zbudowania kwestionariusza. Wydaje mi się że fajnie rozpisane są tam role w rodzinie alkoholowej, cechy narcystyczne i inne – zaintrygowało mnie to. Jaka metodologia itd. możliwe że coś o tym było w samej ankiecie, ale może chcesz napisać?

                       

                      Natomiast mam jedną uwagę. Być może ludzie nie kończą Twojej ankiety też z innego powodu. Jestem po latach terapii i uczenia się otwartości, ale nawet dla mnie  pytanie o leki i choroby psychiczne od razu z grubej rury było trudne. Generalnie na 1. stronie jest zwykle bardziej neutralna metryczka, która jakby buduje i rozkręca zaufanie do narzędzia, a nie od razu testuje otwartość ankietowanego na tak wysokim poziomie.

                      To taka uwaga, ale generalnie narzędzie bardzo fajnie opracowane – i życzę powodzenia! Chętnie bym nawet zapoznała się z rezultatem, Twoją praca. Pozdrawiam – kurianna

                       

                      kurianna
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 103

                        Cześć, Cichawodo!

                        Współczuję. Brzmi to jak naprawdę ciężki moment.Bolesny bardzo. I takie wzruszające, że nie dajesz się zatopić, tylko szukasz przyczyn – i w sobie, i w nim, i w relacji… Fajnie, że nie poddajesz się ciemnym myślom, tylko tak świadomie starasz się to przyjąć. Heroiczne dla mnie. I budujące.

                        Cóż Ci mogę napisać, nie znam człowieka… Ale mogę jakby w przybliżeniu Ci wskazać moją optykę, opierając się na własnych i poznanych przykładach podobnych uczuć, zachowań.

                        Facet zaangażowany, unika nagle… i rani. Hmmm… Obawiasz się, że to wcześniej było nieprawdą. Moim zdaniem, nie jest to takie proste. Mi z pomocą przychodzi to, że jesteśmy pokawałkowani, różne części w nas mieszkają. Ja np. szczerze kocham mojego partnera, ale ze względu na niedostatki naszej relacji, nasze mechanizmy obronne – nienawidziłam go także szczerze i raniłam. Czasem nadal to czuję i robię (z wzajemnością), nie tak ogniście i głęboko jak kiedyś, szybciej też wracamy do równowagi. W żadnej z tych skrajności nie byłam nieszczera! Ale terapia i dojrzałość ułatwiają nawigowanie w tym gąszczu uczuć i zachowań – i przede wszystkim szczere komunikowanie tych trudnych rzeczy. Na wcześniejszym etapie, zanim się nazbiera tyle, że człowiek rani. Albo ucieka.

                        Jeśli tego się nie umie, włączyć tej nawigacji – włącza się unik. Ale nie dlatego, że wcześniej było nieszczerze – bo było tak szczerze jak się dało. [poza socjopatami, którzy z założenia manipulują dla korzyści – ale jednak wydaje mi się to w życiu bardzo rzadkie, częste za to w filmach i książkach]. Tylko np. dlatego, że za dużo z siebie dawałam, to potem mi się włączał unik lub gniew (ale nie dlatego, że nie chciałam dawać – tylko nie wiedziałam, ile będzie dobrze, dawałam za dużo). Albo zgadzałam się na coś, na co nie powinnam – i potem też to się w partnera obracało.

                        Więc nie przejmowałabym się, że to Ci w jakiś sposób uchybia – że wydawał się sobą, a potem nagle jest zimny i uciekł. Po prostu był sobą, ale nieumiejętnie np. gospodarował czułością, zaangażowaniem etc. – i potem tak samo był sobą, uciekając.

                        A to, że ktoś na forum napisał, że nie kochał, ale nie umiał powiedzieć – tak bywa. Ale to też może być uproszczenie. Myślę, że najczęściej „myślałam, że kocham, ale jednak to było np. przywiązanie, wzorce z domu, strach przed samotnością etc., a nie miłość”. Rzadko kto pakuje się w związek z założenia, by być nieszczęśliwym lub nieszczerym. Bardziej chodzi o to, że nie potrafi się być szczerym z sobą samym. Mechanizmy to zasłaniają, uniemożliwiają.

                        A jak Wasza relacja wyglądała pod tym kątem? Rzeczywiście czarno-biało zaangażowanie i unik? Czy były sygnały? Pytam pod tym kątem, żebyś też mogła się ustrzec na przyszłość tkwienia w takim systemie i umiała go rozładować w razie potrzeby. Oczywiście jak sobie opatrzysz rany i spojrzysz z nadzieją – czego Ci gorąco życzę.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 103)