Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 62)
  • Autor
    Wpisy
  • Mary Yellan
    Uczestnik
      Liczba postów: 63
      w odpowiedzi na: Bliskość #484269

      Jakubku

      U mnie podobnie – stworzyłam swój własny świat, lubię swe mieszkanie, mam grupkę przyjaciół, pracę. Spotykam ludzi, ale… wracam do samotności, która kiedyś była dobrym schowkiem. Dziś już nie. Dziś brakuje mi tak na prawdę tylko człowieka. Wydawało mi się, że zrozumiałam mechanizmy manipulacji toksycznych osób, albo osób pochodzących z ddd lub dda, nie skreślam ich pod kątem związku (bardziej boję się tego, że po prostu szybciej i z większym hukiem się zakończy i znów będę musiała zaczynać wszystko od nowa, a coraz częściej wydaje mi się że nie mam już tylu sił – każda znajomość – analiza danej osoby mnie wysysa energetycznie). Najlepsze, że to tylko mój głupi strach, a nie doświadczenia po kilkuletnich związkach :/ znowu więc wygodnie uciekam w pracę i tłumaczę brak progresu w znajomościach tym, że mam nowe zadania w pracy, które są ważniejsze. No tak, bo to poczucie stabilności i niezależności finansowej ciągle tkwi u mnie. I nie potrafię się go pozbyć. Jedyny postęp to taki: mogę zaufać komuś że mnie kocha (powiedzmy, że w to wierzę lub, że się komuś podobam) ale nie potrafię zaufać, że nie doprowadzi do upadku materialnego (brak środków do życia, mieszkania – jakimiś nieodpowiedzialnymi zachowaniami). Oczekuję stabilizacji, ale jeśli już to spotykam się z osobami, które widzą we mnie taką ostoję same chcąc żyć na luzie. Jak pozbyć się tej potrzeby kontroli? Z resztą czy trzeba się jej pozbyć? W końcu jak się wszystko posypie z powodu mojego lekkiego podejścia to kto mi pomoże? Jedyne czego mogę być pewna to słów mojej Mamy: a nie mówiłam, że trzeba było to czy tamto…Paradoksalnie boję się relacji z partnerem kropka w kropkę jak mój ojciec nieodpowiedzialny lekkoduch poza alkoholem. Ale z takim najłatwiej mi się dogadać :/

      Poza tym wszystkie wypisane przez Ciebie Jakubku cechy relacji i potrzeb są również moimi.Co do jednej.

      To jednak nie oznacza, że nie mogę zaufać innym ludziom.” bo to są słowa klucz. I trzeba je sobie powtarzać codziennie. Teraz powinno być łatwiej. Po uświadomieniu sobie tych cech relacji (ja długo tego nie widziałam, tych błędów) i nie uświadamiałam sobie potrzeb. Były gdzieś spychane. Ale może teraz powoli będzie się to zmieniało.

      Pamiętam jak lata temu ktoś z rodziny próbował wmówić mi, że nie wszyscy są źli, żebym się otwarła na innych, ale to było wtedy tylko puste zdanie, przy jednoczesnym krzywdzeniu przez alkoholizm i nieakceptację przez rówieśników, którzy wtedy byli całą moją społecznością. Musiało minąć parę lat nim sama do tego doszłam, bo mogłam sama sprawdzić jakich ludzi mogę spotkać na swej drodze i jakich przyciągnę takim a nie innym zachowaniem. Nie byłam już skazana na niszczące środowisko, wyszłam jakby z jaskini platońskiej.

      Dziękuję Ci za jak zawsze trafne i dające do myślenia wpisy 🙂

      Mary Yellan
      Uczestnik
        Liczba postów: 63
        w odpowiedzi na: Tęsknota za domem #484268

        @dedra

        To może działa trochę na zasadzie wspomnień osób pamiętających wojnę (w końcu to ich dzieciństwo, młodość) mimo wszystko tęskni się za tymi miłymi skrawkami, bo w końcu dzieciństwo czy młodość ma się tylko raz.

        Do niedawna nigdy o tym nie myślałam, choć ja akurat nieszczególnie tęskniłam do mojej rodzinnej miejscowości z powodów braku innych życzliwych ludzi (np sąsiadów) a właściwie ich zniknięcia na przestrzeni lat lub bardzo małej ilości w porównaniu do tych, z którymi chciałam uciąć kontakt bo ranili. Tłumaczę sobie to też tym, że po prostu złe wspomnienia jakby zalewają całokształt przeszłości, a niekoniecznie tak było w rzeczywistości – może było więcej tych dobrych wspomnień? Jednak jakoś to nie sprawia, że chcę tam wrócić. Wieś jak wieś, dość malownicza, dobre miejsce do życia pod kątem pracy, wypoczynku, założenia rodziny. Właśnie rodziny… Doszłam do etapu, że jestem w stanie zaaklimatyzować się gdziekolwiek, choćby na drugim końcu kraju, byle odciąć się od tego marazmu w domu rodzinnym, który wciąż nie znika, bo póki ojciec żyje to nie ma rozwiązania na jego zachowanie.


        @dda93

        Starego a nowego jeszcze nie ma: Najgorsze jak jednocześnie chce się uciec od starego a jednak panicznie boi się, że za parę lat tego już nie będzie i nie będzie do czego wracać:/ Jako dziecko strasznie przeżywałam „Bożą Podszewkę” dziś tak myślę, że może to chodzi o nieprzepracowany ból z przeszłości, że nie można tak łatwo zapomnieć i zbudować tego nowego, a nie o sam proces bezpowrotnego odcięcia się od tamtego miejsca.

        Ciekawy pomysł do pamiętania innego miejsca z tamtych terenów. Szkoda, że u mnie nie zadziała. Bo przebywając w jakiejkolwiek części mojej miejscowości (zupełnym przypadkiem) napotykam ojca podpitego albo zachowującego się jak to alkoholik ma w zwyczaju :/ choćbym nie chciała. Takie memento dla mnie. Nikt z pozostałej części rodziny tak nie ma. Wręcz muszą go szukać jak potrzebują coś od niego. Może to jakaś kara, że ja nie muszę z nim już mieszkać, więc chociaż tak los daje mi znać od kogo pochodzę… żebym zbyt szybko nie zapomniała i nie uderzyła mi sodówa. Zatem póki co – przyjemne zakątki mej rodzinnej miejscowości są zajęte. Więc pozostaje mi szukać innych. Na szczęście mam w pobliżu góry. Tam raczej żaden alkoholik się nie zapuści…

        Mary Yellan
        Uczestnik
          Liczba postów: 63

          Hej,

          Pod wieloma poruszonymi przez Ciebie problemami mogę się śmiało podpisać. Jedynie może oprócz wchodzenia w bliskie relacje z kobietami. Owszem zawsze miałam więcej koleżanek, przyjaciółek niż męskich przyjaciół, bo się ich po prostu bałam – dosłownie – ku zdziwieniu mojej rodziny (choć o dziwo to się ostatnio zmienia w drugą stronę bo jakoś teraz lepiej dogaduje mi się z facetami – w końcu (!) często jestem ich powierniczką, doradcą. Kobiece przyjaźnie dla odmiany teraz właśnie zaczęły mnie irytować. Ich pojmowanie świata. Lubię rozmowy z facetami i ich proste, bezproblemowe schematyczne myślenie. Wcześniej uciekałam przed jakimkolwiek posądzeniem mnie o jakąś relację bliższą z kolegą, potrafiłam nawet zwykłą znajomość z pracy zmierzającą w takim kierunku usadzić już w zarodku swym chłodem. Teraz jednak tym razem uciekam bo oni z kolei chcą zbyt szybko przejść do etapu dalej. Może trafiam też na  takich, którzy sami mają problemy ze zrozumieniem swej emocjonalności i oczekują od związku czegoś innego niż ja.

          Tak z perspektywy czasu myślę, że u mnie winna była też postawa Mamy. Oprócz nieangażującego się nieobecnego ojca miałam nadmiernie kontrolującą matkę i również nie traktującej poważnie problemów nastolatki wyśmiewającą pierwsze nieśmiałe wzmianki o chłopakach. To wszystko wyrobiło we mnie poczucie, że relacje damsko męskie są jakieś złe, prowadzące do kłopotów i nie warto się na nich skupiać, bo tylko się cierpi. Zwłaszcza przez ludzi z zewnątrz. Więc początkowo skupiłam się na zdobywaniu pracy i samodzielności w życiu, mimo wszystko nie stałam się samotną osobą usilnie czepiającą się kogoś by był. Wręcz przeciwnie, ja całe życie uciekałam od bliskości. Nie odczuwałam jej braku, a raczej był on tłumiony przez moje potwornie niskie poczucie własnej wartości jako człowieka i jako kobiety. Zmieniło się to jednak. Teraz szukam tej bliskości.

          Natomiast relacje z kobietami zawsze miałam w takim zwykłym znaczeniu. Związku z kobietą nie próbowałam i nie pociągało mnie to nigdy. Pociągają mnie mężczyźni i wcześniej też tak było – po prostu zostało to na jakimś etapie przez różne sytuacje stłumione. Więc wcześniej wolałam po prostu być sama, pomimo usilnych prób swatania mnie albo podsuwania wolnych znajomych – czułam się jakbym opcję poczucia bliskości do facetów miała wyłączoną (to była moja skorupa – obrona). Dziś tłumaczę to sobie tak – że po prostu czułam wtedy się nieatrakcyjna jako kobieta – przez ignorowanie przez ojca, albo wręcz szydzenie przez niego ze mnie w wieku dorastania oraz kpienie ze mnie przez kolegów. Dziś jako trochę starsza myślę, że to po prostu mogły być ich tzw końskie zaloty w wielu przypadkach – ale przez ubogie relacje z ojcem nie rozumiałam męskiej psychiki i nie umiałam rozgraniczyć kiedy byli po prostu chamscy i trzeba było im odpłacić liściem 🙂 a kiedy po prostu nieumiejętnie próbowali zaczepić koleżankę pod innym kątem. Nie miałam też starszych krewnych męskiej płci, którzy wyjaśnili by mi takie kwestie. Przez to wszystko czułam, że nie mam po co próbować bliższych relacji z chłopakami bo nie mam im nic do zaoferowania jako dziewczyna. Z biednego domu, nieatrakcyjnie ubrana bo nigdy nie było kasy, a jak była to krytykowanie wyglądu również przez Matkę która nie umiała być przyjaciółką nastolatki, zrozumieć jej zachowania tylko wymuszała pewne zachowania. Tłumienie budowania swej indywidualności było u mnie w domu na porządku dziennym. Jak w takich realiach rozwinąć się jako kobieta? Więc wzrastałam w swych blokadach i zahamowaniach. Rodzina miała ze mnie ubaw widząc strach w oczach przed spotkaniem obcego faceta, ale nikt nie wpadł na to by posłać do psychologa a sama też nie sądziłam, że to się kwalifikuje do takiej wizyty. po prostu znów czułam się winna, nie taka jak trzeba, wolałam zatem być przezroczysta. Z resztą świat i tak kręcił się wokół problemów z ojcem. Więc co tam moje problemy. Słyszałam w kółko od Mamy, że ona w moim wieku miała gorzej itd….I że tylko ona jest w tym wszystkim ofiarą.

          Tak więc jeśli chodzi o mężczyzn to jakbyś opisywała moje życie. M. in strach, nieufność podejrzliwość wobec tych miłych – schemat – coś tu nie gra – ucieczka. Dodam tylko, że oprócz tego, że w domu oprócz ojca alkoholika, będącego niedostępnym emocjonalnie, była nadmiernie kontrolująca, krytykująca i wyśmiewające takie drażliwe tematy jak miłość między kobietą a mężczyzną Matka. Zatem mieszanka: ojciec nie dostrzegający dorastającej córki – brak zapewnienia akceptacji jako mężczyzna – kobiecej tożsamości w połączeniu z szykanowaniem w szkole przez kolegów w chamskich wyzwiskach zupełnie za nic ot tak bo byłam tzw. osobą do bicia (trafiłam do grupy później więc się na mnie początkowo wyżywano) w grupie – zrobiła swoje. Wtedy zupełnie nie potrafiłam się bronić. A nikt z rodziny czy otoczenia nie powiedział że mogę, nie obronił. I tak wzrastałam w poczuciu że jestem nikim i niczego wielkiego nie mogę od życia oczekiwać. Dodatkowo w domu porównywana non stop do starszej siostry stawianej za wzór nie do doścignięcia przeze mnie bo cokolwiek robiłam dla zbyt wymagającej matki i tak było to mało. Tak to wtedy widziałam. Nastawiłam się na przetrwanie a nie na szukanie bliskości. Ale minął czas odkąd z nimi nie mieszkam i odbudowałam swą tożsamość. Która nagle jest doceniana. Mam grono przyjaciół. Spotykam się z facetami. Podobnie jak Ty ciągnie mnie do tych złych lub podświadomie sama ich przyciągam bo po prostu z nimi umiem się dogadać. I co mi z tej wiedzy, że schemat kobiet dda jest taki a nie inny? Wiem to ale sama nie umiem go przełamać :/ Póki co.

          Ale na pocieszenie – może to coś Ci pomoże – nie wiem ile masz lat, ale nie ma to chyba znaczenia (co było poruszane w pozostałych wątkach) niewykluczone, że i u Ciebie nastąpi w pewnym momencie jakiś przełom. U mnie tak było. Nie wiem kiedy właściwie. Chyba wtedy gdy uświadomiłam sobie, że nie jestem nikim, tylko kobietą, mogącą się podobać komuś, ale nie muszę wszystkim. I to ja decyduję teraz z kim się chcę spotykać a z kim nie muszę. Czego ja oczekuję od dobrego wg mnie związku, czy relacji, a na co np się nie zgodzę i mówię o tym bez ogródek komuś z kim się np spotykam, również staram się słuchać czego chce on. Jednak jeszcze trochę pracy przede mną bym nie bała się tych „dobrych”. I bym sama umiała zaoferować im swą dobrą stronę, a nie podświadomie sabotować kolejną znajomość. Wierzę, że mi się to uda. Że to kwestia czasu. Nie wiadomo jakiego, ale jednak. Czego i Tobie życzę 🙂

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat temu przez Mary Yellan.
          Mary Yellan
          Uczestnik
            Liczba postów: 63
            w odpowiedzi na: Bliskość #484146

            Paraliż bliskości oswajam, a właściwie zaczęłam oswajać odkąd uświadomiłam sobie, że brak prawdziwego związku z powodu tych wszystkich obaw przed odrzuceniem, ośmieszeniem odarciem z pancerza uczuć to jakiś ABSURD i zachciałam spróbować, otworzyć się mimo wszystko. Zbliżyć do kogoś, dać się komuś oswoić. U mnie to zadziałało, ale dopiero po okresie zapewnienia sobie stabilizacji materialnej, dopóki nie czułam, że jestem w stanie żyć sama nie szukałam i nie chciałam być z nikim w związku, bo potwornie bałam się uzależnienia nie tylko emocjonalnego od drugiej osoby, ale i materialnego, że w razie czego nie będzie dokąd uciec jeśli coś się posypie. Może to wynika z potrzeby zostawienia sobie otwartej furtki? Paradoksalnie lubię i znam dobrze samotność i umiem sobie z nią radzić, można powiedzieć, że wielokrotnie uratowała mnie, ale jednak teraz potrzebuję drugiego człowieka tak na co dzień. Takiego zwykłego bycia, bliskości, przytulenia. Bo dopiero teraz czuję sens bycia w związku – wcześniej kojarzył mi się tylko z gehenną i niszczeniem się wzajemnym, tkwieniem w czymś bez możliwości ucieczki. Poza tym zauważyłam, że łatwiej jest mi otworzyć się przed kimś z podobnymi przejściami z domu rodzinnego (bo wyobrażam sobie, że jedyne czego ta osoba potrzebuje to uczucia, nie chęć wykorzystania takiego czy innego), co też z kolei nie ułatwia tworzenia związku z solidnymi podstawami, jak już było to poruszane na innych wątkach, niemniej jednak sporo taka relacja mi dała jako osobie, która raczkuje w tym temacie. Sporo uczy o mnie samej jak i drugiej osobie. I nie wiem jak jest w Waszych przypadkach, ale myślę, że to też JAKIŚ sposób na przełamanie tej blokady, na oswajanie (nieraz zakończyłam zupełnie bez sensu obiecującą znajomość tyko z powodu obaw o odrzucenie i nieakceptację mojego pochodzenia i jestem już tym zmęczona, taka droga nie prowadzi donikąd, więc postanowiłam otworzyć się przed kimś o kim wiem, że tego nie zrobi, nie odrzuci mnie, bo sam zna te mechanizmy. Czy to jest dobry sposób? Nie wiem, ale na pewno sprawił, że coś drgnęło. Ten wielki mur wokół zadrżał, powoli zrzucając pojedyncze cegiełki, a chyba ostatecznie o to chodziło. Duże znaczenie jak wspomniał @2wprzod1wtyL – ma też ćwiczenie swojego poczucia własnej wartości, nabywanie tej odwagi, uświadomienie sobie tego, że jesteśmy tak samo warci kochania, przywiązania do siebie jak i inni. Tego, że możemy być atrakcyjni dla innych – to wszystko sprawia, że łatwiej złamać tą blokadę przed bliskością również wobec osób pewniejszych siebie, pochodzących z normalnych „dobrych” domów, z którymi zawsze trudniej było mi się dogadać na płaszczyźnie tych głębszych uczuć. Bo powierzchowne znajomości i przyjaźnie to zupełnie co innego. Można mieć tłumy takich przyjaciół a nie umieć z nimi wejść w bliższe relacje, miłość, przez tą blokadę. Z osobą dda jest łatwiej. A to, że dochodzi strach przed powielaniem złych wzorców i obawa niszczenia dzieciństwa własnym dzieciom to temat osobny już wcześniej poruszany. Ale właśnie sama bliskość jest łatwiejsza wobec osoby o której czujemy,  że również poszukuje bliskości. Takiej emocjonalnej, wtedy nie ma już miejsca na analizowanie czego ona chce, czy nas nie skrzywdzi.


            @2wprzod1wtyL

            „a z drugiej możemy mieć poczucie kompromitacji tego, że nigdy z nikim nie nawiązaliśmy prawdziwie bliskiej, szczerej relacji.”

            Tak, ten strach jest okropny, rozwalił już pewnie niejedną fajną znajomość. Ale myślę dziś, że nie warto czasem od razu wszystkiego o sobie opowiadać, najpierw przywiązać, zainteresować sobą osobę, a potem wchodzić w szczegóły – jeśli będzie to już na tyle głęboka znajomość – to nie będzie miała dla niej znaczenia nasza przeszłość. Do tej pory robiłam tak, że zbyt wcześnie zwierzałam się poznanej osobie i potem równie szybko chciałam uciec, bo byłam pewna, że po tym czego się dowiedziała będzie chciała uciec. Więc niejako sabotowałam i uprzedzałam to co miało nastąpić. I jeszcze się wielce dziwiłam, że znowu nie wyszło. Dziś już się nie dziwię. Dziś pokazuję tylko to jaka jestem TERAZ. Nie wracam do przeszłości i o dziwo jest zupełnie inny efekt. Jeśli zapyta o przeszłość oczywiście opowiem, ale jeśli mimo to odejdzie to już tak nie boli. Bo wiem, że zrobiłam co mogłam by być w porządku i wobec siebie i wobec tej osoby – nie kłamałam, nie uciekałam przed konfrontacją. A że ona nie jest gotowa na bycie z taką osobą jak ja to już nie moja wina.

            Fajnie, że @dda93 tutaj poruszył problem metkowania jako osoby dda i zasłaniania tym wszystkich swoich niepowodzeń. Zupełnie się z tym utożsamiam. Jest jak jest. Osoba dda czy ddd jest specyficznym zlepkiem cech, ale nie jest nietykalna i nie do zmiany. Może nad sobą pracować i zazwyczaj to robi. No chyba, że tak głęboko tkwi jeszcze w zaprzeczeniu, ale to też nie powód do pobłażań jej. Po prostu kiedyś przyjdzie czas na uświadomienie sobie problemu. Każdy ma swój etap na zdrowienie i robienie postępów. Także na to oswajanie paraliżu bliskości. I pomyśleć, że jeszcze tak niedawno myślałam, że to jest śmieszne by dopiero teraz się z tym oswajać. I traciłam czas na dojście do tego. Ale zaraz jaki czas? To przecież mój tok nauki życia. Indywidualny. Akurat teraz coś w końcu zadziałało no i dobrze. Czego wszystkim tutaj życzę 🙂  ta blokada wynika więc głównie z tego ciągłego porównywania do innych.

            Mary Yellan
            Uczestnik
              Liczba postów: 63
              w odpowiedzi na: Już tu byłem… #484067

              Albo odgrodzić się murem od tych toksycznych złych. I cenić sobie tą garstkę dobrych, choćby to miała być mała liczba. 1 czy 2 przyjaciół, partner/partnerka – i na nich się skupić. By relacje z nimi, życie były dobre.

              Nie da się naprawić całego świata, można jego wycinek. Dla siebie, dla swoich najbliższych. Od złych trzeba uciekać, a nie liczyć na ich poprawę.

              Nie chodzi o taką karmę. A raczej o silną osobowość – tacy zawsze przyciągają przeważnie „słabszych”. Ci źli sami poszukują kogoś pod kogo mogą się podpiąć by wyssać energię, więc jak spotkają dobrego człowieka (to spore uproszczenie – dobrego akurat dla nich) to go niszczą. To chyba tak bardziej działa. Szkopuł w tym, żeby w porę widzieć czyjeś intencje, z czym osoby dda miewają kłopoty, bo mają problem z odczytywaniem emocji. Nie wszyscy są źli, a to, że paru okazało się takimi nie znaczy, że pozostali też tacy są, trzeba szukać całe życie i otaczać się tymi dobrymi.

              Mary Yellan
              Uczestnik
                Liczba postów: 63

                Tak prawdziwe, tak pasujące…

                 

                życzę z całego serca aby ten wiersz był tylko wspomnieniem zła, jeśli nie jest to szybkiego odseparowania się od pijaka dręczyciela i Tobie i wszystkim, którzy zaglądają na to forum.

                Mary Yellan
                Uczestnik
                  Liczba postów: 63
                  w odpowiedzi na: List do rodziców. #484065

                  Cześć

                  Napisanie listu to bardzo dobry pomysł. Choćby nawet nie został oddany, wysłany. Ponieważ najpierw trzeba sobie samem u uświadomić, że to co było latami wypierane przez siebie lub wmawianie innej rzeczywistości przez pozostałych członków rodziny nie jest prawdą o Tobie samej jako o sobie, skoro czujesz rozdźwięk pomiędzy tym jak powinno być abyś w dorosłym życiu umiała sobie radzić, a tym co dostałaś jako bagaż z dzieciństwa. Myślę, że to jest nawet ważniejsze niż uświadomienie o tym rodziców. Oni mogą się nigdy nie zmienić, bo po prostu trudniej im zrozumieć pewne rzeczy, gdy np trudniej im przyjąć coś takiego jak problem dda. Że coś takiego istnieje. Moja Mama np tego nie potrafi choć robiłam kilka prób rozmowy o tym. Dziś wiem, że to nie ma sensu. Tak jak ktoś tu napisał  – ona odbiera to za każdym razem jako atak, a nie taka jest moja intencja. Ale to, że sama masz świadomość tego, że wiele z dzieciństwa pokomplikowało Ci życie to już bardzo dużo. Może Twoi rodzice akurat będą w stanie to zrozumieć lub będą chcieli słuchać. Każdy człowiek jest inny, niektórzy potrzebują więcej czasu a inni są bardziej zamknięci na cudze emocje. Myślę, że dobrze, że napisałaś ten list, a porozmawiać też warto spróbować. Czasami można się pozytywnie zaskoczyć. Ale też trzeba liczyć się z rozczarowaniem, czyli nic na silę. Napisanie listu to pierwszy krok. U mnie akurat było cenne samo to uświadomienie sobie tego i wydaje mi się że akceptacja tego przez rodziców nic już w moim życiu nie zmieni. Oczywiście był czas gdy bardzo chciałam usłyszeć od Mamy przepraszam, albo jakieś potwierdzenie tego, że rozumie o co mi chodzi. Ale chyba już minął. Dziś staram się patrzeć na nich również jak na skrzywdzone dzieci (pokolenie dzieci wychowywanych przez „wojennych” rodziców, gdzie okazywanie prawa do uczuć, emocji było zbędne, a wręcz szkodliwe dla dzieci). Czasem pomaga myśl, że oni nie robili tego celowo. Może i komuś z Was to jakoś pomoże poradzić sobie z brakiem tej akceptacji problemu u rodziców.

                  Mary Yellan
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 63

                    *chodziło mi oczywiście o odrzucenie spadku z dobrodziejstwem inwentarza. (zastosowałam skrót myślowy).

                    Nie wiem jak się sprawa ma czasowo, ale warto sprawdzić czy w tym zakresie można coś zrobić.

                    • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, 1 miesiąc temu przez Mary Yellan.
                    Mary Yellan
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 63

                      Hej

                      Niestety życie jest okrutne, że pomóc możemy sobie sami w większości sytuacji. Służby takie są, to całe procedury, gdzie oczekujemy szybkiej pomocy, one tak szybko nie działają i są związane prawem.

                      Dlaczego Ty masz płacić długi matki? Jest coś takiego jak odrzucenie spadku z całym iwentarzem w tym długów matki. Być może da się zastosować u Ciebie? Porozmawiaj z prawnikiem, na pewno jest jakiś z darmowym dyżurem.

                      A potem idź na terapię, tak dla siebie. Teraz na tą chwilę nie możesz zrobić więcej. Dość cierpiałeś.

                      Mary Yellan
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 63

                        @dda93

                        Być może tak jest jak piszesz, trochę chyba zaafiksowałam się z tym porównywaniem. Wiem, że nie istnieje recepta na idealny związek, wiem, widzę to, ale powraca i tak myśl co mogłam przeoczyć lub zrobić źle, że znalazłam się w punkcie, w którym jestem teraz. Stąd te pytania. Trochę też są spowodowane ciągłym porównywaniem do siostry (że powinnam być taka a taka, bo i dostałam najwięcej miłości jako najmłodsza – szkoda, że nie od ojca – co akurat w dorosłym życiu bardzo się przydaje, by stworzyć jakikolwiek związek choćby i nieidealny), gdzieś to jednak utkwiło i nie chce się odczepić. I sama się nad tym zastanawiam czy to działa na zasadzie ogólnej, czy jednak są jakieś cechy wspólne u rodzeństwa. Najstarsze mają przerąbane w dzieciństwie to prawda, ale za to w dorosłym życiu przynajmniej (patrząc na moją siostrę) potrafią utrzymać związek dłużej. Chyba jakoś to utrzymanie więzi z drugim człowiekiem jest u nich lepiej rozwinięte. Tak przynajmniej widzę to w mojej rodzinie.

                        @mmmmmart o to właśnie mi chodziło też. O wzór kobiety dla syna (u mnie chyba było podobnie)  widzę, że bratu łatwiej bo żonę pod względem organizacji życia domowego jest idealna, można powiedzieć taka jak Mama. O innych cechach trudno powiedzieć bo zbyt krótko są na razie razem. (ale stety czy niestety – nie mnie oceniać ona również pochodzi z DDA).


                        @Cerber

                        I tutaj też wyjaśniałoby dlaczego u mnie to tak opornie idzie z tym tematem, bo wygląda na podobną sytuację, jeśli oczywiście można porównywać.

                        Smutne jest tylko to, że nawet we własnej rodzinie nie ma akceptacji tego stanu rzeczy i zaprzecza się takim faktom. Temu, że akurat nasz okres życia przypadł na ten gorszy. Przychodzi egoistyczne rozczarowanie dlaczego to im wcześniej żyło się lepiej, a dziś jeszcze zaprzeczają tym wspomnieniom. I dziś mają lepszy kontakt z ojcem, łatwiej im w relacjach z obcymi. Tak wiem, że to nic dobrego, ale teraz jakoś patrzę na to inaczej.

                        @j.b.

                        Kwestia temperamentu faktycznie musi grać sporą rolę, skoro drugi brat (w zbliżonym wieku najstarszej siostry – bohaterki domu, wychowywany we względnie dobrych czasach) ma problem ze związkami. Więc w mojej rodzinie jak widać jest większe zróżnicowanie. Mieszały się te role nas jako dzieci i trudno było je jednoznacznie uchwycić i wpasować każde z nas w jakąś konkretną. Nie umiałam tego jakoś w całość złożyć, ale dzięki Waszym podpowiedziom już widzę jakiś obraz.


                        @Jakubek

                        Widzę sporo podobieństwa w mojej rodzinie od strony ojca pod pewnymi względami i to też trochę wyjaśnia. U mnie w części rodziny ojca kobiety miały tak silny apodyktyczny charakter, że nie u wszystkich były rozwody, ale nie działo się dobrze.

                        Te pytania są dla mnie ważne, bo sporo daje mi obserwowanie co ja jako dda robię źle względem innych i co mogę zmienić. Czego wcześniej nie dostrzegałam, bo przyjmowałąm jako zło konieczne i coś stałego. Ale widzę, że część tych złych cech jest uzależnione od tych uwarunkowań, ale nie wszystko.

                        Dziękuję Wam za odpowiedzi

                         

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 62)