Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 62)
  • Autor
    Wpisy
  • Mary Yellan
    Uczestnik
      Liczba postów: 63
      w odpowiedzi na: Uczucia i emocje #483762

      Jeszcze o uczuciach. Uczucie maski na twarzy i ściągniętych rysów twarzy (wręcz odczuwalne) nawet w sytuacjach pozornie wesołych (gdzie zagrożenie jest daleko). Ciagle poczucie kontroli na imprezach. I oglądanie siebie z zewnątrz oraz niemożliwość czerpania radości z zabawy. A jednocześnie w środku poczucie winy, że nie dopasowuję się radością do innych. To faza przed powiedzeniem obcym (a przez to i potwierdzenie sobie), że problem istnieje i zaakceptowanie go. To chyba jeden z ważniejszych etapów. To wyjscie z bańki mydlanej. I zdarcie maski. Zauważenie, że ściana istnieje. Chyba to jest kluczowe w możliwości odbudowania całej gamy emocji. Zaakceptowanie, a potem zastanowienie się jak to pokonać. Uwolnienie się od blokad. Potem okazuje się, że można odczuwać wiele więcej. Tryb czuwania wyłączony. Następuje dostęp do większej ilości opcji emocji. Tak było u mnie. Jak to u was przebiega?

      Mary Yellan
      Uczestnik
        Liczba postów: 63
        w odpowiedzi na: Uczucia i emocje #483761

        <p style=”text-align: justify;”>A jak to jest u was z ufnością wobec ludzi? U mnie się to zaczęło zmieniać chyba odkąd powiedziałam na głos przed obcymi dla mnie ludźmi o problemach w domu i pokonałam wtedy pierwszy stopień emocji, jakie w ogóle potrafiłam wtedy odczuwać, czyli wstyd spowodowany sytuacja w domu i złamaniem zasady lojalności względem rodziny. A potem takim punktem zwrotnym była zmiana otoczenia ludzi i ograniczenie kontaktów z ludźmi toksycznymi, apodyktycznym i tymi z problemem alkoholowym czy innym uzależnieniem. Unikam jak mogę takich kontaktów tak w życiu jak w pracy. Nawet kosztem tego, że zostanę odebrana jako dziwaczka (więc czasem pojawia się z kolei poczucie winy, że porzucam takie znajomości). Gdziekolwiek jestem. Ale zaczęłam ufać ludziom tak w ogóle. Teraz otaczam się kontaktami z ludźmi otwartymi. Gadułami, co kiedyś było dla mnie nie do przyjęcia bo męczyło mnie takie towarzystwo. I ich niezrozumienie mojego milczenia. Niechęć zrozumienia. Próba uszczesliwiania na siłę. Albo pocieszanie na zasadzie inni mają gorzej. I czerpię z nich ich radość. Kwestia przywiązania się na dłużej pozostaje jeszcze do przepracowania. Ale widzę swoje błędy w relacjach, które się nie udały. I staram się ich nie powtarzać. To uczucie pustki występuje tym rzadziej im częściej spotykam się z pozytywnymi ludźmi. Choćby to byli tylko znajomi. I mniej tych gwałtownych emocji. Czego obawiam się gdy wejdę z kimś w bliższe relacje.</p>

        Mary Yellan
        Uczestnik
          Liczba postów: 63

          Dziękuję Jakubku za spojrzenie od innej strony. Zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie jest się do końca gotowym, ale przez to ciągłe bycie „gorszym” jako dda narzucamy sobie piętno doskonałości w działaniu. Zwłaszcza w tak ważnej kwestii jak rodzicielstwo. Nikt chyba nie chce by jego własne dzieci przechodziły podobnie braki któregoś z rodziców i podobną pustkę emocjonalną. Dlatego pojawia się ta niepewność czy to na pewno dobra decyzja podyktowana chęcią spełnienia się czy właśnie zew natury.  Może też ta gotowość i dojrzałość polega na zaprzestaniu wiecznej analizy tylko podjęciu decyzji jakąkolwiek by ona nie była i podążaniem ta drogą?
          <p style=”text-align: justify;”>

           

          Witaj j. b.

          O ile wydaje mi się, że w praktyce zajęcie się małym dzieckiem nie jest trudne pod względem fizycznym, materialnym, o tyle właśnie brak umiejętności wychowania (o ile można to tak ująć) emocjonalnego przez dwoje rodzicow pochodzących z rodzin dda jest czymś trudniejszym. Sporo wlaśnie wokół mnie rodzin, gdzie dzieci były pozostawiane same sobie. Zazwyczaj pokutowało to w tych rodzinach od pokoleń. I widzę, że przekazują zachowania na teraźniejsze dzieci. Historia kołem się toczy. Ale dzieci są, istnieją, jak sobie poradzą w przyszłości to już inna bajka. Choć pewnie masz rację, że nadmierne wybieganie w przyszłość i roztrząsanie czegos czego jeszcze się się nie doświadczyło nie ma sensu. Wszystko przyjdzie z czasem. Bardzo dziękuję Ci za te słowa odnośnie wieku. Również chcę wierzyć, że to nie jest najważniejszy czynnik, że to pojęcie względne.

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez Mary Yellan.
          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez Mary Yellan.
          Mary Yellan
          Uczestnik
            Liczba postów: 63
            w odpowiedzi na: Samotność #483744

            Z tym patrzeniem w oczy miałam tak za każdym razem gdy poznawalam kogoś czy to w zwykłych relacjach, czy to pod kątem randek. Nawet z początku mój pierwszy facet budził we mnie obawy przed patrzeniem w oczy. Kilka razy dostałam dotkliwie po łapach gdy byłam zbyt otwarta emocjonalnie. Ale w końcu zmieniło się to. Może dlatego, że właśnie on dal mi poczucie że nie chce pełnego zaangażowania (też pochodzi z rodziny z dda) więc poniekąd odczarował to z czym do tej pory nie mogłam sobie poradzić. Bo tutaj akurat czułam, że nie muszę za wszelką cenę zabiegać o to by był, bo wiem że z pewnych względów mnie nie odrzuci, czułam to. Sama nie chciałam na razie pełnego zaangażowania. Było  mi tutaj łatwiej, czułam, że mam kontrolę nad tą relacją, więc automatycznie przestałam się bać. Za to, gdy ktoś był dla mnie miły i chciał zaangażowania to automatycznie oświecała się lampka z tyłu głowy – on Cię upokorzy, zniszczy, zdepta uczucia, to tylko kwestią czasu, więc ich nie pokazuj. Wcześniej było po prostu tak, że nie wierzyłam, że ktoś chciałby ze mną być tak na prawdę, tylko dla złych celów (też nauka wyniesiona z domu). Pomimo mojego uśmiechu na twarzy, ogarnięcia w życiu. Bo  w domu wpajano mi, że jestem niegodna miłości, w szkole, że jestem gorsza od innych. I tak to latami tkwiło we mnie. Wymiana ludzi z mojego otoczenia też trochę zrobiła swoje na plus. Poznanie innych, z.podobnum problemem też. Pytanie co będzie dalej.

            Mary Yellan
            Uczestnik
              Liczba postów: 63

              Cerber – a jak jest u Ciebie z tymi toksycznymi ludźmi, którzy doprowadzili do tego, że czułeś się źle, którzy wyśmiewali? Czy masz z nimi jakąkolwiek styczność? Np mieszkają w tym samym mieście?

              Meliska – tutaj też wydaje mi się, że odcięcie się od toksycznego wpływu domowników zdziała cuda, w które samej trudno będzie Ci uwierzyć. Sprawstwo odbuduje się samo jak nie będziesz blokowana przez toksyczne relacje. A nawet jakieś drobne niepowodzenia będą odbierane potem jak część Twojego życia, jakiś etap do zamknięcia. A nie coś złego z czym sobie nie poradzisz. Stanie się to czymś co kazdy (i z tych normalnych, szczęśliwych domów) przeszedł – będzie to zdobycie doświadczenia życiowego. Trzymam kciuki by się udało z pracą.

              A bycie nie takim dla kolejnej osoby… tutaj życzę wytrwałości  w poszukiwaniu tej właściwej. Bo mimo wszystko wierzę, że gdzieś każdy z nas taką znajdzie w swoim czasie. Pytanie tylko czy będziemy wytrwali, czy się nie poddamy lub czy w międzyczasie nie pojawią się inne cele dla nas istotniejsze. Stanie się to pewnie kiedy zdamy sobie sprawę, że najpierw musimy polubić, pokochać sami siebie żeby dać się polubić innym, a nie na siłę dopasowywać się do innych tylko po to by nie być samemu. Powoli zaczynam wierzyć w to, że każdy na jakims swoim etapie do tego dojdzie.

              Mary Yellan
              Uczestnik
                Liczba postów: 63

                No właśnie to zgranie biologicznej, psychicznej, rozumowej gotowości jest  czymś niewyobrażalnie trudnym. I rozgraniczenie czy tak na prawdę w tej chwili nie pcha do tego właśnie poczucie paniki przed upływajacym czasem czy faktyczna potrzeba rodzicielstwa. Czy to, że kobieta nie boi się samotnosci, umie być i żyć sama, ale teraz czuje, że CHCE spełnić się jako matka jest wystarczającym wyznacznikiem gotowości? Czy też to, że zaczyna poszukiwać kogoś z kim nawet pomimo ewentualnego braku dzieci widzi podobne cele i spojrzenie na przyszłość też wystarczą do potraktowania kobiety jako gotowej do zdrowej relacji w ogóle? Poza tym ten zegar biologiczny to jest też niestety pułapka przyciągająca toksycznych partnerów, którzy sami nie czują jeszcze potrzeby bycia rodzicem wchodzą w związek z taka kobietą dla innych swoich korzyści. Dochodzi jeszcze strach przed poczuciem, że zostanie odebrana przez partnera jako desperatka. Takie coś raczej nie przetrwa, po czym przychodzi świadomość, że traci się czas, to co się wypracowało i poczucie własnej wartości spada. Drugą stroną medalu jest to, że on czuje się w takim związku jedynie jako dawca, jego uczucia nie są istotne, byleby osiągnęła cel. I znów tworzy się zła relacja trochę nieświadomie. Tak więc Jakubku zgadza się, że mężczyźni mają jednak ten zapas czasu na dojrzewanie. Ale u nich chyba ono polega właśnie też na szukaniu tego etapu u kobiet i wiązania się tylko z tymi na prawdę gotowymi. Chyba łatwiej im to dostrzegać niż kobietom zaabsorbowanym poszukiwaniem jeszcze innych pożądanych cech u partnera nadającego się na potencjalnego ojca. Zwłaszcza innego niż miało się w swoim domu rodzinnym.

                Mary Yellan
                Uczestnik
                  Liczba postów: 63
                  w odpowiedzi na: Uczucia i emocje #483739

                  Tak. To idealne określenie „zamrożona”. Tak samo to znam. Ale u mnie z kolei w okresie zamrożenia potrafiłam odczuwać radość, a poczucie strachu przed bliskością maskowałam wesołością, albo ucieczką. Ale w sferze, w której czułam się bezpiecznie potrafiłam odczuwać radość. Może bardziej zamrożona bylam na odczuwanie miłości względem rodziny, poczucia wsparcia z ich strony, braku zaufania co do wsparcia emocjonalnego od nich. Tu królowała pustka u mnie.  Paradoksalnie zmieniło się to trochę gdy w rodzinie pojawiły się małe dzieci lub gdy zaczelam spotykac się z ossobą dda, (nieświadomą swych problemów). Czyli obie grupy ludzi, które mnie nie skrzywdziły pod względem emocjonalnym. Dziecko bo jest szczere, a osoba z dda bo dla niej nie jestem kimś gorszym czego zawsze obawiałam się w relacjach z innymi ludźmi. I dlatego wobec nich nie ubieram skorupy. Wobec pozostałych tak. Ale liczę, że i to się zmieni. Skoro już coś drgnęło

                  Z kolei problem miałam i mam chyba nadal z okazywaniem złości, która zmienia się w płacz. W złości płaczę i jestem mylnie odbierana. Jako słabość. A tak wygląda po prostu mój gniew.  Dlatego w pracy staram się unikać takich stresogennych i konfliktowych sytuacji. Aby nie widziano mojej dziwnej reakcji. Nie umiem inaczej. Nie umiem wściekać się na sucho. Tak jakby mi ktoś poprzestawiał w głowie przyciski odpowiedzialne za emocje. Wiem, że to jest absurdalne. Na szczęście mało mnie ostatnio wkurza. To uczucie pustki długo też mi towarzyszyło. W czasach gdy potwornie bałam się ludzi. Gdy unikałam z nimi relacji. Dziś jest inaczej. Pozmieniały się trochę te emocje. U mnie dopiero daje jakiś postęp wchodzenie w relacje z obcymi ludźmi co było dla mnie kiedyś gehenną. Rozmowa z nimi. Póki co bardziej otwarły mnie spotkania z obcymi niż terapia na której bylam tylko na kilku spotkaniach.

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana 2 lat, temu przez Mary Yellan.
                  Mary Yellan
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 63

                    Ja natomiast mam (tak mi się wydaje) przepracowany żal za tym „opóżnieniem”. Kiedyś -w wieku po 20 bardzo się o to denerwowałam, że inni oczekują, iż będę po kolei realizować podobny plan życia co moi rówiesnicy, drażniły i wręcz kłuły mnie teksty o tym, że powinnam kogoś mieć. Mimo, iż nie czułam fizycznie potrzeby być z kimś w związku. W ogóle nie postrzegałam się jako kobieta mogąca wzbudzać pożądanie.  Chciałam być przezroczysta. Nie potrafiłam rozmawiać  z chłopakami, mężczyznami. Żenowały mnie ich podteksty, flirty. Może dlatego, że kilka lat byłam mobbingowi z w szkole głównie ze strony chłopców, nie miałam wtedy wsparcia w ojcu (nie rozmawiał ze mną nigdy na damsko męskie tematy – to był czas gdy nie pił ale był nieobecny albo wiecznie rozdrażniony. Mama z resztą też jakoś nie liczyła się z moimi emocjami a gdy nieśmiało próbowałam się jej zwierzyć że rozmawialam na chacie z jakimś chłopakiem to wyśmiała mnie dlaczego się tak ekscytuję. To całkiem zbiło mnie z tropu. Potem była jeszcze sytuacja gdy hormony nastolatki sprawiły, że jednak nie jestem martwa w srodku i potrafię odczuwać cos do chlopaka, jednak upokorzenie ze strony znajomych znów zrobiło swoje i zamknęłam się w skorupie na lata. Więcej wolałam nie próbować bliskości z facetami. Potem przyszla praca i jednocześnie studia by pokazać Mamie ze jestem równie dobra jak jej pupilka najstarsza córka. Nie na takim kierunku który mnie interesował i miałam.pewne predyspozycje (przez paru obcych nazywane talentem). Bo i po co skoro moją pasją bylo coś w czym Mama podcięła mi skrzydła. A wtedy myślałam, że jestem jej przedłużeniem i że ona we wszystkich ma rację nawet w tym do czego mam predyspozycje i do czego się nadaję. Dziś wiem, że to nie prawda. I teraz wiem, że wybrałabym inną drogę zawodową, ale nie żałuję bo ostatecznie udało mi się to co chciałam osiągnąć. Wyprowadzić się i odciąć od jej toksycznego wpływu i wiecznej kontroli. Braku prywatności (jestem typem osoby która potrzebuje czasami ciszy ale lubi być wśród.ludzi) z reszta jak wielu z Was pewnie podobnie:). I powróciłam do swej pasji, która realizuję w czasie wolnym po pracy zawodowej. W późniejszym czasie, ale jednak. I dlatego dziś wiem, że wiele siedzi w naszych kompleksach. I ciąglej próbie potwierdzania swej wartości w oczach innych niekoniecznie wartościowych ludzi, na których przez pewien okres życia jestesmy skazani np tak jak ja w małej miejscowości z jedną podstawówką. To wydaje się dziś możliwe do przepracowania. Jedynej rzeczy nie mogę (póki co) przejść. To świadomości straty czasu na bycie matką. Tylko boli mnie dziś najbardziej. Wszystko inne już zrozumiałam, zaakceptowałam. Wiem, że każdy ma swój czas, dojrzewa do pewnych rzeczy w innym terminie niż rowiesnicy z domu w którym mieli wsparcie emocjonalne. I to jest dobre. Ta świadomość. Ma kojący wpływ. Nie miotam się już tak. Jedynie ten żal, że nawet jeśli uda mi się spotkać kogoś wartościowego do założenia rodziny to będę po prostu stara i może też będę kiepskim wsparciem dla dorastającego dziecka, przez zbyt dużą różnicę wieku. I może też przez moje braki emocjonalne. Czy macie takie obawy? Albo czy jest tu ktoś kto zaryzykował macierzyństwem czy tacierzyństwem po 35? Jak podchodzicie do sprawy? Czy może są tu osoby, które pogodziły się z tym i nie chcą być rodzicami. Ja bardzo chcę i to właśnie boli najbardziej, że dopiero teraz widzę ile czasu straciłam na swoje kompleksy i tkwienie wśród toksycznej społeczności. Boli, ale nie ze względu na opinie ludzi, ale właśnje na swiadomość nieublaganego zegaru biologicznego (pomijam krzywdzące opinie ekspertów od oceniania „wygodnych” singielek – bo to czasem zakłuje). Jak przejśc ten etap? Chyba najtrudniejszy. Jak pogodzic się z tym, co być może się nie udać. Przerobienie etapu akceptacji i przebaczenia rodzicom to jedno a pogodzenie się z brakiem czegoś na czym tak na prawdę zawsze zależało to inna sprawa.

                    Mary Yellan
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 63
                      w odpowiedzi na: Relacje z Mamą #481250

                      Tak. Mnie też kilka razy wywaliło. Pisz jak masz ochotę na: m.yellan@interia.pl

                      Pozdrawiam 🙂

                      Mary Yellan
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 63
                        w odpowiedzi na: Rodzinny konflikt #481244

                        Fakt to komplikuje sytuację. Ale może właśnie jak pisał dda93 poproś o pomoc służby mundurowe. W każdym razie swego czasu mi poradzono by zbierać „kartotekę” na ojca, dokumentować to co wyrabia, i  jak się uzbiera wystąpić o eksmisję. Jedynie pozostaje odrzucić skrupuły (bo to ojciec) względem przyszłego bezpiecznego życia w Twoim (pod względem prawnym zwłaszcza) domu.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 62)