Odpowiedzi forum utworzone
-
AutorWpisy
-
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #488185
Nie daję rady sama ze sobą. Zapadam się w sobie. Nie mogę się wydobyć.
Starałam się, naprawdę
Mam to wszechobecne poczucie odrzucenia
Zasłużyłam na to
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #488151Próbuję coś napisać, coś wyrazić, jednak każda myśl, wyrażenie rozpływa się i znika. Chyba tak jest od wielu dni. Wszystko wydaje się takie bez sensu, nietrwale i takie nieważne, rozlatujące się. Ja sama w swojej głowie też.
Chyba całe życie próbowałam się uważnić, zwrócić uwagę, że jestem i też coś myślę i czuję. Próbowałam, starałam się, a widzę, ze osiągnęłam totalnie odwrotny efekt. Nie ma mnie dla świata i dla samej w sobie też. Więzi, jeżeli były, to zniknęły. Przekonałam się, że to „coś” bezwarunkowe nie istnieje. I patrzę na to zawiedzionymi oczami małej dziewczynki, która jednak ze sobą obecną nie ma już nadziei i ma 88 lat. Mam wręcz przekonanie, że będzie coraz trudniej i męcząco. Moje istnienie opiera sie już tylko na tym, na ile jestem przydatna i pomocna, cała reszta się nie liczy. Może brakuje mi właśnie tej dojrzałości, zapomnienia o sobie samej i w końcu byciem bardziej dla innych? Jest czas wzrastania i brania a potem dawania. Może świat mówi, że czas wzrastania, brania minął? Nie dojrzałam, nie zaczerpnęłam i to się nie stanie już. Ten uszkodzony „trybik” nie naprawi się, tak jak odcięta kończyna. Tu nie ma części zamiennych, ani protez. Na tym chyba polega trwałość „niedorośnięcia”, zaburzenia. Tylko ciężko być z tym spójnym, obiektywnym. Nie ma takiej możliwości. Bo ta część uszkodzona żyje własnym życiem.
Tak sobie myślę, że to moje głupie pisanie już nie w tym miejscu, ale nie wiem gdzie. Nie widzę już na to przestrzeni nigdzie. Tu może łatwiej, bo nie nie jest to do nikogo personalnie kierowane i można przestać czytać.
Demony samotności, smutku i opuszczenia nie są już obok, a są we mnie. Opanowały mnie. Czy mam jakiś jeszcze wybór i czy coś mogę?
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #488071Ramoiram
Dziś słuchałam czegoś takiego
I jakoś mi się z Tobą skojarzyło.
Mam trochę przemyśleń co do tego ci napisałeś, lecz to później. Muszę wpierw wstać z łóżka.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #488060Czuję się jakbym miała 88 lat, może i więcej, jak stary człowiek na strychu. Czytałam kiedyś taką książkę. Brakuje mi siły i chęci na cokolwiek. Jakby wszystko już dobiegło końca, tylko nie czuję, że jestem kimś spełnionym. Ludzie żyją, zajmują się czymś, ekscytują, planują, dążą do czegoś. Po prostu żyją, napędzani jakąś energią. Ja już jej nie mam. Oglądam to już jak jakiś film, lub siedzę w pokoju obok.
Pisałam tu już kilka razy ostatnio, jakoś nieszczęśliwie tekst kasował się mi. A może i dobrze, bo byłoby to nie do przeczytania. Wczoraj pisałam o samotności, dotkliwej, bolesnej, która mi się jednak należy. Z której mój „demon” drwił, miał uciechę. Jest jak jakaś forma kary dla mnie, chociaż o innych ludziach tak nie myślę, gdy ją odczuwają. Chciałabym już w tej ciemnej pustce poczuć spokój, niestety tak się nie dzieje. Wstaję rano, lub w nocy i mam ochotę wbić sobie w pierś metalowy grot, bo tak boli. I nie ma w tym logiki, ale to taki obsesyjny obraz towarzyszący mi od lat. Jakby wizja z zewnątrz, nie moja, dlatego w odczuciu atakująca. A potem trzeba podjąć obowiązki. Czas zapierdziela, wcale nie czeka, nie rozumie, nie patrzy, nie słucha.
Czasami odzywają się jakieś potrzeby i pragnienia, niestety są gaszone coraz większym poczuciem bezsensu. I tym bardziej robi się trudniej. Zapadam się coraz głębiej w tej studni. A może to próg starości, z którą nie chcę się przywitać. Nie chcę, bo przecież ciągle jeszcze jestem tą małą dziewczynką w lesie. Zabrakło dorosłej kobiety. Czyli dojrzałości. To takie przygnębiające. Jakby ominęło mnie wiele. Lub życie w nieświadomości. To wszystko jest nie do wypowiedzenia, nie do przyjęcia i nie do wysłuchania. Brakuje mi aż powietrza, nie mogę oddychać.
Zastanawiam się, gdzie jest moje miejsce obecnie, jeżeli jeszcze takie jest. Jakoś mój czas tu się wyczerpał, zresztą tak jak i wszędzie indziej. Gdzieś uciec, ale nie mam gdzie. Nic i nikt mnie już nie przyjmuję i wcale się nie dziwię.
Czas już kończy się, choć kiedyś był moim sprzymierzeńcem.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #488048Dziękuję Jakubek, że chce Ci się jeszcze tu pisać.
Będę marudzić, więc nie musisz tego dalej czytać kimkolwiek jesteś.
Do mnie już nic nie dociera, nic nie przyjmuję, nic nie ma sensu. Nie wiem co ze mną się zrobiło. Tak bardzo boli psychicznie i fizycznie przy jednoczesnej wielkiej pustce, sama już nie wiem co. Jakbym zrobiła się ułomna. Taki beton emocjonalny i psychiczny.
Nic do mnie nie trafia. Doceniam to co piszecie, ale jest dla mnie jak jakaś niezrozumiała mowa. Jak hieroglify.
Nie znajduje już nawet sensu w szukaniu pomocy. Nie wiem jak długo tak wytrzymam. Jest to już tak dla mnie meczące i jestem w tym sama. Jest to nie do wypowiedzenia. Dla zdrowych ludzi jest to pewnie niezrozumiałe.
Tak czasami Was czytam, w tym czy w innych wątkach. Robicie różne rzeczy, dajecie sobie rady, wymieniacie się poglądami. Pozytywnie zadziwiam się- ludziom jeszcze coś chce sie. Ja niestety jestem gdzieś obok, nie czuję sensu w tym wszystkim. Dobrze , że Wy czegoś szukacie, walczycie o siebie. Jestem jak wyjałowiona ziemia, na której już nigdy nic nie urośnie, lub drzewo, które przestało owocować i tylko można je wyciąć.
Obserwuję osoby, którym pomaga farmakologia i ich stan się poprawia. Myślę sobie, że to działa i dobrze, jest coś co leczy, poprawia stan. Cieszę się, ale też jestem zadziwiona. Ja niestety jestem chyba lekooporna , mimo różnych kuracji, różnymi lekami, zwiększanymi dawkami czuje się coraz gorzej. Obecnie przestaję już myśleć i robić cokolwiek. Trzymam się już tylko obowiązków. Nie szukam tu rad, jedynie nie mam tego gdzie wypowiedzieć i nie chcę też się narażać na ocenę i krytykę. Nie chcę też aby inni znali mój stan, obawiam się niezrozumienia. Brak mi siły na zmianę, podejmowanie jakichkolwiek działań.
Teraz gdy piszę, myślę, że jest to wszystko, co napisałam, beznadziejne, męczące i nadaję się na oddział psychiatrycznym, na który nie chciałaby wcale trafić. Znam relacje z takich pobytów. Rozumiem już u niektórych ludzi potrzebę „odlotów” lub stopniowe wchodzenie w uzależnienie, dla złagodzenia bólu psychicznego. Tylko, że jest to błędnym kołem.
Szukałam zrozumienia i czegoś czego mogłabym się uchwycić. Czasami chwytałam się różnych iluzji, ale one też już minęły.
Nie umiem sobie nowej stworzyć.
Gdzie jest ten „DOM”? i czym jest?
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #488038I jeszcze jedno.
Czujemy się odrzuceni, niepasujący nigdzie. Ale tak naprawdę najbardziej odrzucamy sami siebie. Nie dajemy sobie prawa do życia, relacji i zadowolenia. Ta myśl towarzyszy mi od Twoich ostatnich wpisów. Myśl, która tylko myśli, ale nic po za tym. Siedzę przecież głodna w ciemnym dole i wyrzuciłam sznur.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #488037„Piszę tu, aby świat wiedział „…….
Czym i kim jest ten świat? Myślę, że ten świat ma nas w d…… . W gruncie rzeczy chodzi nam o osoby ważne dla nas. Tak jak to było w dzieciństwie. Chciałam być dla kogoś ważna, i choć na chwilę najważniejsza. Tak nie było. Dlatego ta potrzeba jest głębokim ciemnym dołem wieczne głodnym. I chce jeśććć. Wiecznym głód przy braku pokarmu. Czasami rzuca się na cokolwiek, nawet jak niesmakuje, a czasami wchodzi w tryb przetrwania. Oszczędza energię, śpi, itd. A jest dziwnie i napięciowo jak czasami otrzymam tą uwagę. Nie umiem się w tej kwesti poruszać, po prostu być.
Trudno jest mi nawet wyrazić, nie umiem tego napisać, wypowiedzieć.
Rozumiem tę potrzebę ” żeby choć swiat wiedział”. Tutaj nikt nie musi czytać i odnosić się. I to jest dobre. Nic nie jest pod przymusem i z obowiązku. Tak jak od urodzenia to czułam. Nie na mnie czekano. Nie ja miałam się urodzić. To miał być chłopiec. Byłam zawodem. Nikt nie miał siły i czasu i chęci aby poświęcać dla mnie uwagę. Tylko zniecierpliwienie złość i wykonywanie poleceń, nie reagowanie, nic nie potrzebowanie. Długo by pisać. Kiedyś wierzyłam że wiele można zmienić i odwrócić. Mogłoby przecież być inaczej. Teraz jestem zniechęcona i wyczerpana. Wielokrotne dawki leków przeciwdepresyjnych na to nie pomogą.
A swoją drogą podzielę się czymś o czym nawet trudno rozmawiać, bo może jest takie glupie, ale przecież tu nikt nie musi mnie czytać. Poprzedniej nocy miałam dość realistyczny sen. Przyszła do mnie młoda dziewczyna i mi wykrzyczała z żalem, że o niej zapomniałem. Budząc wiedziałam kim jest. Moim pierwszym nienarodzonym dzieckiem, które straciłam. Przez lata nosiłam ją w sercu. Ostatnio zapomniałam. Bo jak mozna zapomniec o dziecku, nawet jak żyje juz w innym wymiarze? Są jakieś niewidzialne połączenia o ktorych nie ma się pojęcia. Tak sobie myślę, że jest świat duchowy o którym my ludzie nie mamy pojęcia. Żyjemy i zmagany się z przyziemnymi sprawami, jakimiś problemami a coś nas omija. Myślę że zatraciłam to co najcenniejsze. I żyje teraz w pustce, w ciemności i bólu. Co jakiś czas ten świat duchowy dobija się, a ja go ignoruję. To że nie widzę, nie znaczy że nic nie ma.
Ramoiram, to jest istotne co piszesz. Choć się nie znamy chyba wiem co czujesz.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #488024Siedziałam i czytałam ten „swój” wątek prawie całą noc. Od początku do końca, prawie wszystko.
Rozpoczęłam go pisać, tak po prostu, bez określonego celu, a Wy pisaliście tu ważne i piękne rzeczy. Jestem Wam za to wdzięczna, to jest coś naprawdę dużego, choć nigdy nie spotkaliśmy się. Może gdzieś minęliśmy się jako nieznani sobie przechodnie.
Czasami chciałabym móc Was gdzieś z ukrycia poobserwować, posłuchać waszego głosu, przyjrzeć się Waszej postawie, twarzy. Ale nie ośmieliłabym się zbliżyć, wchodzić w Waszą przestrzeń. Jest ryzyko, że mogłabym zaszkodzić, lub przekroczyć Wasze granice. Nie mnie jednak jest to przyjemna myśl o „zobaczeniu” Was, doświadczeniu.
Na pewno czytając teraz siebie w tym wątku, widzę, że byłam wobec Ciebie Jakubek czasami zbyt surowa, chyba trochę odreagowywałam wyrzucając swoją złość, byłam niesprawiedliwa, kierująca się swoją urazą. Przepraszam KuriAnna, że nie odpowiadałam na Twoje zapytania, nie byłam w stanie. Dużo by tu pisać o tym, nie mam na to siły (cała ja…zajęta zbyt sobą). Cerber i Ramoiram byłam dla Was za mało pomocna, widząca tylko swój czubek nosa. Wy za to bardzo starający się. Ważne słowa padły od Justyny 2024, od ABCD, 2wprzód1wtył (motyw sympatycznego osiołka). Byłam niemiła Dla Nieistotne i Outsid3r i pewnie nie tylko. Przepraszam. Wiem, że bywam nie fer, ale to nic nie zmienia, że o tym piszę teraz, nie umiem tego naprawiać, a słowa to za mało.
Nie mogąc spać przeczytałam prawie wszystko. Nie jest to dla mnie łatwe czytać siebie, ale za to fascynujące czytać Was. Nie mogę spać, jest tak od wielu dni, miesięcy, lat. A ostatnio paradoksalnie pogorszyło się jeszcze bardziej, mimo zwiększonej dawki leków przeciwdepresyjnych. Jakoś nie nastraja mnie optymistycznie moja przyszłość myśląc o swojej matce i o tym co też dzieje się z moimi siostrami. Traumy to jedno, a drugie to czynnik genetyczny oraz jakiś rodzaj braku umiejętności.
Nie wiem co mam z tym zrobić, z tym pogarszającym się stanem. Bycie w leczeniu farmakologicznym jest też warunkiem bycia w terapii, którą rzucam i wracam. Teraz też to zrobiłam. Teraz, bo poczułam się zbyt dużym obciążeniem i zmęczeniem. Trudno jest mi wytrzymać siebie samą, taką zaburzoną, brzydką, odkrytą, ułomną w obecności innej osoby, nawet jak jest do tego przygotowany.
Rozumiem stawianie mi warunków przez terapeutę i jego bezsilność. I w gruncie rzeczy może to właśnie świadczyć o jego profesjonaliźmie, logika mi to podpowiada. Jakaś struktura, ramy przy takim zaburzeniu… muszą być. Ale ta moja głowa odbiera to jako karę i przymus. Zawsze sobie utrudniam, niszczę efekty terapii, nie podejmuję pomocy, a idę w różne inne korytarze (niektóre bywają ślepe, ale ja nie umiem tego ocenić). Widzę też to u innych członków mojej rodziny. jest to chyba pewien stan umysłu… którego nawet nie potrafię nazwać i ogarnąć. Może po prostu głupota?
W każdym razie jestem wyczerpana, zmęczenie się nawarstwia. Śpię po 2, 3 godziny. Nie wiem co ze mną jest, z moim umysłem. Nie ma oczekiwanej reakcji w kierunku zdrowienia. Staram się być tym neutralnym dla siebie obserwatorem i widzę, że coś tu jest u mnie na opak. Wiem wiem, potrzebna jest kolejna wizyta u lekarza i zmiana leków. Tylko nie wiem już który to raz.
Jakubek wzruszyłeś mnie swoim ostatnim wpisem. Miałabym ochotę Cię tak po prostu przytulić, gdybyś na to pozwolił i oczywiście chciał (ale to w innym nierealnym wymiarze). Tylko nie wiem czy by miało to dla Ciebie jakieś znaczenie. Bo sami wiemy jak to jest z ważnymi i chcianymi osobami w życiu. Jedno przytulenie z drugim nie równa się. ale to znowu odrębny temat… i znowu brak mi sił. I dotknąłeś tego czegoś we mnie najbardziej bolesnego, „klątwy” poczucia samotności, ale Ty tak to łągodnie, spokojnie opisujesz, bez takiego chorego udręczenia jakie ja mam. W moim domu rodzinnym zawsze było mocno, dramatycznie, przemocowo. I nie wiem jak to jest z tym bólem wewnętrznym. Mnie aż boli fizycznie, trudno mi zebrać myśli, mój układ nerwowy jest w wiecznym pobudzeniu, wiecznie w stanie zagrożenia. Niewiele trzeba, żeby odtwarzały mi się traumy. Trochę jak w matni, w amoku. Chwila względnej równowagi, potem reakcja, złość, roznoszenie a potem dół i tak od lat nastoletnich. Różne fazy, różnej długości i intensywności. Oczywiście dużo lęku i poczucia winy, krytyki. Teraz też czuję się winna, oskarżam się i krytykuję. Emocje mnie opanowują, odbierają oddech, powodują ból fizyczny. Szukam równowagi, wkładam maski, próbuję zajmować się nie sobą. Czasami to się udaje.
Potrzebuję bezpiecznego miejsca, domu, czymkolwiek to jest. Uspokojenia i ukojenia, o którym piszesz Jakubek. Próbujemy zrobić to na terapii, ale ja cały czas jestem w jakimś obłędnym kryzysie, który uniemożliwia mi to. Próbuję złapać dystans, nie udaje mi się to.
Jak to się mówi piekło i niebo mamy w sobie. Jest w nas, nie na zewnątrz.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487998Tęsknię za czasem, kiedy wierzyłam w ciągłą obecność Boga. Nawet jak spotykały mnie krzywdy i trudności, to jakoś to było, bo przecież On był ze mną, cokolwiek by się nie stało. Aż do momentu, kiedy było mi zbyt ciężko i nie mogłam się przebić za czarną zasłonę. A On znikł. Pytałam się Go, jak to jest możliwe, przecież On jest ponad wszystko i jest we wszystkim, choćby najciemniejszym doświadczeniu, nawet w chorobie psychicznej. Niestety nie udało mi się przebić tej zasłony, choć naprawdę latami starałam się 'modlitwą” i działaniem. Parę miesięcy temu usłyszałam od ważnej dla mnie osoby, że przecież to człowiek opuszcza Boga, a nie odwrotnie. Ale skoro człowiek robi wszystko, żeby odnaleźć choćby skrawki Jego istnienia? Ale to się nie udaje. Pytam więc, czy Bóg jest również w chorobie psychicznej? Czy On już tam nie sięga. Zostawia to „lekarzom od różnych kolorowych tableteczek”. Tam już się nie miesza.
Wiem, to nie na to forum dla takiego pisania. Być może też nie dla „zdrowych” ludzi. Moje zawiedzenie już osiągnęło apogeum, we wszystkim. Nawet w pozornej życzliwości ludzi, jest zawsze jakiś podstęp. Rozeznanie to za mało dla umiejętnego poruszania się w świecie ludzi. Zbyt dużo umiejętności mi brakuje. Zbyt duże deficyty nie do nadrobienia. Widzę to coraz wyraźniej i zastanawiam się więc jak żyć. Jak żyć? Nic się nie skleja, nic z niczym nie łączy. Dla nikogo nie jestem ważna, ale chyba nikt też już dla mnie. A to już jest ciemna dolina, głębiny oceanu. Zbyt głęboko, aby wypłynąć. Ciemny las, który się nie kończy.
Nie jestem dla nikogo wartością. Zawsze na końcu i z dużą łatwością pomijana, odsuwana. Ciągle ta głupia dziewczyna z buzią napchaną trawą. Nawet terapeuta nie podjął ze mną tego tematu. Bo to takie brzydkie przecież. Jak pracować z taką traumą?
Tak przeżywam duże poczucie opuszczenia, krzywdy i niezrozumienia, nieustannie. Staram sie nie odbierać do siebie, wmawiać sobie, że to tylko myśli, moje przekonania, wadliwy i nadmierny sposób reagowania na wydarzenia i zachowania innych ludzi. Ale chyba mam jeszcze cokolwiek obiektywizmu w sobie. Chyba.
Nie chce mi się nic, nic mnie nie cieszy. Głupie tabletki, już nie wiem które to podejście, nie pomagają mi. Dzieje sie coś wręcz odwrotnego, jak przy ADHD. Stymulanty uspakajają. Może mam mózg lekoodporny w tej kwestii? Jak mam zasypiać, wstawać, działać, planować? Nie chcę już tego robić.
Wiem, że szukam czegoś niemożliwego, jak to małe dziecko, tej bezwarunkowej miłości. Nie miałam jej, nie znajduję i nie znajdę. W życiu dorosłym jest tylko bazar , targowisko, kupowanie i sprzedawanie. Tak wyglądają relacje. Usłyszałam również, że wystarczy odpowiednia autoprezentacja, „umiejętność sprzedania się”. Tak to pewnie działa. Ale jak głupia, szukam czegoś autentycznego i jeszcze trwałego stałego. Ta głupia niezaspokojona potrzeba bezpieczeństwa i uwagi. tak silna, że to pragnienie wchodzi w kategorię zaburzenia. to kolejna paranoja. Trudno mi się z tym wszystkim pogodzić. Kiedy to wszystko się skończy? Czy istnieje dla takich psycholek jak ja jakiś spokój , jakieś miejsce gdzie mogę być sobą, nawet jak jestem rozsypana na wiele części? Choćby chwila ukojenia?
To brzmi w gruncie rzeczy tak beznadziejnie, tak choro.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487988Dobrze Was widzieć Cerber i Ramoiram. Jesteście trochę jak „starzy znajomi”.
To miłe uczucie Was czytać, choć smuci mnie w jakim stanie jesteście. Zastanawiam się czy pisząc o swojej beznadziei nie dokładam Wam i utwierdzam w przekonaniu, że świat jest „do dupy”. Przykro mi, że mogłam się do tego przyczynić. Przepraszam. Chciałbym jakoś pomóc, ale nie umiem. Może nawet szkodzę.
Doceniam wszelkie słowa, które wszystkie osoby tu napisały. To naprawdę duża wartość. Dzielenie się „kawałkiem” swojej duszy, jakkolwiek ją pojmujemy. Rodzaj spotkania. Bo rozmowa przecież jest spotkaniem.
Ja niestety znowu siedzę w „ciemnym lesie”, tak jak kiedyś jako nastolatka, i nie wiem co mam zrobić. Czy wrócić i dostać porządne lanie, czy zostać w ciemności i ukryciu i przeżywać duży lęk. Jak w zaklętym kręgu.
Ramoiram. Kundalini? Niby wiem co to, ale nie wchodziłam w te rejony. Słyszałam, że może to być niebezpieczne.
Cerber podoba mi się określenie „nażreć się za darmo”, dużo wyraża. Ale czy wszyscy w gruncie rzeczy nie jesteśmy tylko przechodniami i gośćmi na tej planecie? A dusza nie jest naszą własnością?
-
AutorWpisy