Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 113)
  • Autor
    Wpisy
  • Oliwia75
    Uczestnik
      Liczba postów: 115

      Jakoś ciężki ten watek zrobił się. Brak nadziei i sił. Pora  go zamknąć. Gdzie indziej jest jaśniej. Może pora tam powędrować…..

      Niestety z niczym sobie już nie radzę. To co mnie spotka trudnego przyjmuję, jednak nie mieszczę już tego  i „odbijam” tym krzywdząc innych. Nie mam co z tym zrobić. Żyje to już własnym życiem, czego też nie kontroluję. Czy się usprawiedliwiam? Nie wiem.

      Tak naprawdę szukam troszkę zrozumienia, ciepła, zobaczenia we mnie człowieka, który też czuje, choć jest „zaburzony”. Kiedyś „wpadałam” w siebie, coraz głębiej i głębiej, bo to co w koło, było nie do zniesienia, nie do przeżycia. Żeby nie oszaleć, pozostawała świadomość innych zagrożeń, choćby ciemnego lasu. Może to właśnie chroniło przed obłędem. Ale pozostało tzw. Ani tu, ani tam. Nie wiadomo czy zostać w lęku w ciemności, czy wrócić tam gdzie przemoc i poniżenie, wyśmianie. I nie było już nic innego, pośredniego.  Przeszłość ciągle tu jest, bo nadal słyszę, że przesadzam, wymyślam. To jak kiedyś zakazywanie mi płaczu kiedy mnie bito.  Ale co zmienia moja pretensja? Nic.

      Nie mam już siły do odtwarzania pozorów. Moje potrzeby zostały już przykryte zawiedzeniem. Iluzja może pomaga, może wiedzie do czego innego, może jest kanałem do innych „pomieszczeń”. Realność zabija, jest zbyt przytłaczająca wciąga w ciemność. Ale przecież szukamy rzeczywistości i prawdy.

      Nie umiem żyć, ani umrzeć. To jest nie do wytrzymania. Dlatego też niszczę, siebie głównie.

       

      Oliwia75
      Uczestnik
        Liczba postów: 115

        Dziękuje Wam za wpisy i za odniesienie się do tego co napisałam.
        To smutne, że czujecie się podobnie do mnie i jesteśmy w takiej jakiejś trwalej niemocy, zawiedzeniu, braku nadziei i sił. Nie chciałbym, żeby tak było. Kiedyś wierzyłam, że zawsze jest czas na zmianę i każdy może to zrobić i że wszystko jest możliwe. Niestety brakuje mi już tej nadziei. Przyszłość, jej wizja, zrobiła się dla mnie przytłaczająca. Jakoś tak pusto i zimno zrobiło się. Gdyby jeszcze w tej pustce nie było cierpienia, zawiedzenia…..
        Wczoraj Komuś pisałam, ze wszystko się kiedyś skończy, jak bardzo nie radzę sobie, jak bardzo męczę się sama ze sobą. Skończy się, ale teraz jest stanem ciągłym, jest teraz. Chciałabym, żeby to usłyszał, ale tak się nie dzieje. Faktem jest, że słucha, ale w moim odbiorze nie słyszy. Czuję się podobnie wszędzie. Nie wiem czy próbować nadal, czy już odpuścić sobie… Nie wiem.

        Może warto wyjść ze  swoich niemocy, czymkolwiek to będzie. Po co tkwić w swoich ograniczeniach? Świat i inni i tak mają nas gdzieś. A przynajmniej ja tak to postrzegam. Ten egocentryzm i trzymający w zamknięciu lęk.

         

        Oliwia75
        Uczestnik
          Liczba postów: 115

          Tak siedzę i mam potrzebę napisania, ale mam w sobie przeogromną pustkę. Czuję wewnętrzne zamknięcie, swój brak widzenia i rozumienia. Jakbym stała się ułomna w czuciu, przeżywaniu, widzeniu i rozumieniu. Niezdolna wręcz do tego. Nie wiem czy to zawiedzenie, czy brak nadziei. Może po prostu zmęczenie, lub zaburzony umysł.

          Chyba za bardzo chciałam i wydawało mi się, że staram się, aby mieć relacje. Szukałam zrozumienia, ale sama przestałam to dawać innym, więc jestem sama w bolesnej samotności. Nigdy nie czułam się tak samotna, nieważna, niewidzialna, jak w ostatnich miesiącach.  A lęk przed całym światem i oddzielnie pogłębia się.

          Może mój stan był nieunikniony, tylko przedłużało się moje męczenie się.

          Już nawet się nie dziwię i nie widzę sensu w próbowaniu, bo w gruncie rzeczy jest coraz ciemniej, zimniej i pusto. I w ogóle jest to nieważne, znika.

          Gdyby tak stać sią parą wodną, albo bańką mydlaną, która uleci w górę, nad szczyty drzew i nie będzie już czuciem, ani rozumieniem…..? To byłoby łatwiejsze niż starzenie się lub odbieranie sobie życia.

          Oliwia75
          Uczestnik
            Liczba postów: 115

            Cerber nie zdawałam sobie sprawy i nie docierało do mnie, jak mocno moje pisanie i wspomnienia przytłaczają Cię.  Przykro mi. Przepraszam. Nie wiem co dalej. Kiedyś zamykałam już ten wątek.

            Nie wiem co dalej będzie… to słowa z ciekawej piosenki pt:”Mięsień” Tęskno. Ile tam bólu i lęku.

            Oliwia75
            Uczestnik
              Liczba postów: 115

              Jakubek chciałabym tak jak Ty, powiedzieć sobie, że mogę być tym dorosłym. Nie mogę. Ostatni tydzień był dla mnie koszmarem na skutek wydarzeń z ojcem i siostrami. Nie wiem kim jestem, i mam teraz głównie parcie destrukcyjne wobec siebie, no bo to ciągle się dzieje. Trauma z dzieciństwa trwa.  Nie panuję nad tym. Czuje się jak matni, więzieniu. Całą swoją energię obecnie przeznaczam na powstrzymania sie od autodestrukcji, zeby nie znienawidzić do reszty siebie, móc pracować i być. Nic więcej. Rodzina jest dla mnie tymi samymi osobami, które dają sobie prawo do krzywdzenia mnie. Ciągle te same zależności i schematy. Probuje zmieniać,nieudolnie. Ale to ja wychodzę z poczuciem winy. Chcę się ukarać, zniszczyć.

              Potrzebuję pomocy, nawet o tym powiedziałam ważnej osobie. Słysząc siebie samą mówiącą to, słyszałam też szydzący śmiech  z „otchlani”, z tyłu głowy. To zbyt silne,to nie pozwala nic zrobić.  Nie daję mi to prawa do przyjęcia pomocy. Wiem, to pewnie dlatego, że byłam wysmiewana przez rodzinę a potem przez rówieśników. Nie do opowiedzenia są szyderstwa ojca. A może mam chory umysł?

              Stan, w którym nie jest się w stanie być w kontakcie z nikim, i mieć dla siebie odrobiny współczucia. Zbyt silne pragnienie unicestwienia.

              Nie ufam ludziom. Zawiedli mnie ci niby najbliżsi.

              Wiem, że teraz jestem dorosła i odpowiadam za siebie. Ludzie nie wiedzą co przeżyłam w dzieciństwie a nawet gdyby, to nie zmienia relacji. Jestem trudna i to słyszę.  Ludzie nie muszą mnie znosić. A każdy cierpi i to jest dla niego pkt odniesienia. To ja mam się postarać. Próbuję.i co?  I Nic.

              Teraz te ostatnie wydarzenia znowu silnie wróciły mnie do przeszłości i widzę jak dużo złego działo się w mojej rodzinie. Nie dziwne, że można być „obłąkanym”, widzę to wyraźniej niż kiedyś. Wtedy byłam sama, teraz też tak się czuję.

              Terapia…. działa, ale ja nie umiem sięgnąć po nią, a ostatnio nie byłam w stanie. Gdybym była tym „dorosłym” może bym umiała. Ale nie jestem. Zabrakło mi sił, aby próbować. Gdzie ta norma, ta normalność? Skąd mam wziąć współczucie i zrozumienie skoro sama sobie tego nie umiem i nie jestem w stanie dać.

              Ta potrzeba uwagi, zrozumienia i ciepła… bez możliwości ich osiągnięcia wykańcza mnie.

              Czuję zawiedzenie, zmęczenie, zniechęcenie oraz pytanie czy naprawdę to już koniec, nie jestem w stanie nic zmienić? Rozumiem już dlaczego ludzie sięgają po magię, wróżby i świat duchowy.

              Oliwia75
              Uczestnik
                Liczba postów: 115

                Cerber

                „Dokładnie to samo czuję , na końcu zostaję sam porzucony , nie wysłuchany mimo że czasem chcę coś powiedzieć .”

                Ja nie mam już pretensji do „świata” o to, tak było zawsze i jest. Od dziecka byłam zostawiona sobie samej, na zasadzie niewidzialnego dziecka, które lepiej, żeby nic nie chciało, nic nie mówiło. Moja próba zainteresowania swoją osobą była karana przez rodziców i siostry. To oni i one byli ważni. Mogłam tylko co najwyżej nimi się zajmować i ich słuchać. Nawet nie pamiętam, żeby ktoś o coś się mnie pytał i patrzył mi prosto w oczy. Ten czas był czasem samej ze sobą, takiej w kącie  i za szklaną szybą. Miałam tylko słychać i wykonywać. Potem moim  zadaniem było znoszenie wszystkiego i nie wolno było skarżyć się, płakać, byłam też tym tzw. kozłem ofiarnym. Moja rodzina umieściła we mnie te dwie role. Dalej to robi i strasznie złości się, gdy próbuję to zmieniać. Nie zależy mi już, żeby to zmieniać, chcę mieć tylko święty spokój. chciałbym być wolna od nich i siebie samej też.

                Pamiętam jak po wielkim laniu, kiedy zostałam sprana, i byłam cała w siniakach, w wieku 8 lat zabroniono mi płakać. To wtedy już nie chciałam żyć, już wtedy nie wytrzymywałam sama ze sobą. Przerażające było, że te emocje uwięzione nie znikały, były ze mną długo. Coś wtedy się „przepaliło” we mnie. Psychologia powiedziałaby, ze tworzyło się zaburzenie osobowości…Myślę, że wtedy przestałam ufać ludziom. Są dla mnie obcy i zagrażają. Zawsze to ja oberwę, choć inni to też zrobili, zawsze będę tym workiem do bicia. Jestem winna.

                Moją obecną winą jest to, że jestem i w porę się nie usuwam.

                Lata mijają i czas tego nie zaciera, psychologia jest czymś za małym aby tam sięgnąć. A Bóg huśta się na huśtawce odpoczywając.

                Oliwia75
                Uczestnik
                  Liczba postów: 115

                  Ja już się nie dziwię.  Zawsze w gruncie rzeczy byłam sama. Czasami otwieram szeroko oczy, że niby powinno być inaczej. Tak słyszę od terapeuty. Ja odpowiadam, że to tylko słowa. Powinno, a jednak nie jest. Wtedy płynę pod wodą….

                  Mogłabym wyobrazić sobie wtedy „przyjaciela”, tak robią dzieci. Ja zmaterializowałam sobie psa a potem Boga… a teraz już tego nie umiem

                  • Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez Oliwia75.
                  Oliwia75
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 115

                    Dziękuję za Wasze wypowiedzi. Rozgośćcie się, jeżeli dobrze czujecie się tu.

                    Trudno jest mi się odnieść do Waszych wypowiedzi, bo mam mętlik i jestem w fazie obsesji destrukcyjnych. A muszę pracować i zachowywac się jak normalna. Brak mi sił na cokolwiek innego. Nie mam z czego czerpać.

                    Traumy z dzieciństwa… dotknięcie ich powoduje lęķ, złość, przerażenie i dosłownie ból fizyczny. Jak mam się z tym uporać…

                    Jak mam chcieć żyć… męczę się

                     

                    Oliwia75
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 115

                      Faktycznie jest trudno, gdy ma się za dużo czasu na myślenie. Tak jest akurat w moim przypadku. Dochodzi do mnie chyba bardziej realność i nie jest ona optymistyczna. Upływający czas tylko to pogarsza. Przemijanie jest nieuchronne, jednak bardzo mnie przygnębia. Chyba zdaję sobie sprawę, że już nic nie zmienię i nic nie czeka mnie. Ale jakoś też czuje, że to dzieje się przedwcześnie.

                      Praca i rodzina nie jest tym co nadaje mi sens życia. Szkopuł w tym, że to co kiedyś mnie napędząło, już znikło. Jeszcze iluzyjne przędzenie za miłością ( a raczej za zakochaniem) chwilę mnie trzymało, teraz widzę, że to tylko iluzja, złudzenie i stan umysłu. Czuję przeogromny smutek, że nie doświadczę bezwarunkowej miłości, akceptacji, którą tylko mogą dać rodzice, tak więc zostaje czarna i bolesna dziura. Czasami to pochłania i chce się tam wpaść.  Świat jest i związki są takie interesowne, zawsze coś za coś lub doświadczanie korzyści. To smutne. Nie otrzymuję, ale też sama nie umiem dać, nie jestem wystarczająca dla świata.

                      Tak to wszystko takie pesymistyczne, a może właśnie realne.

                      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 3 tygodni temu przez Oliwia75.
                      Oliwia75
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 115

                        Dużo czasu upłynęło, od ostatniego razu mojej bytności tutaj. Za dużo pracy jednym słowem. Rzuciłam się w jej wir, siły straciłam, teraz zostawiłam jej część i czuję pustkę i duże zmęczenie, w sumie wszystkim. Ta pustka zawsze była, ale teraz powiększa się i goni mnie.  Obecnie czuję znacznie więcej bolesnej, przytłaczającej pustki niż odrzucenia. Odrzucenie chyba nawet się nasiliło, to jego poczucie, jednak pustka przeważa i przytłacza. Siedzę w domu i nic. Nic nie chcę robić, nic mnie nie pociąga, nie cieszy. Nic. W nic już nie wierzę, nie czuję energii aby czymś się zająć. Nie wierzę, że może jeszcze coś się udać. Nic mnie nie czeka. To co robię nie jest tym czego szukam. W sumie już sama nie wiem czy jest to w ogóle prawda. Depresja? Nie. Raczej poczucie bezsensu, które owszem jest ono też objawem depresji. Co jakiś czas wraca do mnie koszmar dzieciństwa. Nie wiem wtedy czy jestem dzieckiem, czy nastolatką. Wszystko jest połączone z traumatycznymi doświadczeniami z domu. To nadal trwa. Regresuję się, gdy rodzina traktuje mnie w podobnych schematach jak kiedyś. Próbuje je łamać. Wtedy wychodzę na wredną siostrę i córkę. Tak też się czuję. Powrót do wspomnień obezwładnia mnie, usztywnia, zmienia sposób reakcji, odbioru tego co obecnie doświadczam. Świat jest zagrożeniem. Zawsze będę czuła się głupia, nieważna, na samym końcu i do „bicia”. Kolejne stopnie naukowe i ponoszenie kwalifikacji tego nie zmieniają.

                        Siedzę jak słup i nie widzę już żadnym kierunków i możliwości. Ciemna pustka.

                         

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 113)