Odpowiedzi forum utworzone
-
AutorWpisy
-
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487933
Jakubek i Kurianna wiem, że chcecie dobrze i naprawdę pięknie piszecie. Mówię to szczerze. Jestem Wam wdzięczna.
Jest w tym dużo treści i myślę, że wielu może, to co piszecie, pomóc. Jest w tym duża wartość. Widać, że doświadczyliście swoje i czerpiecie też wiedzę. Czy jesteście „pomagaczami” zawodowo?
Odsłaniacie też „kawałek” duszy w tym co piszecie. Ostatnio z ważną dla mnie osobą rozmawiam o duszy. Jakoś mi to nie wychodzi, czuję się pusta, właśnie jak bez niej. Co jest naszym rdzeniem, gdzie jest to nasze „ja”? To abstrakcja jak dla mnie. Coś utraciłam, jeżeli w ogóle miałam.
Pięknie piszecie o zrozumieniu i współczuciu dla siebie. Kolejna abstrakcja dla mnie. Ale mam pytanie: czy wam ktoś też to daje? Czy to się zdarza w relacjach ludzkich? Mimo wszystko widzę w tym samotność. Przepraszam, wychodzi tu u mnie już brak nadziei i zawiedzenie. Próbuję dawać mimo wszystko innym( kiedyś Jakubek o tym), podnosić, dawać nadzieję, być, a nawet zachwycać się, cieszyć się z obecności. Już mi nie wystarcza, nic nie mam, wyczerpało się. Czy z pustego można czerpać? Nie sądzę. Od wielu miesięcy codziennie rano zastanawiam się czy powinnam iść do pracy. Ale to inna historia. czy można ciągle wmawiać sobie, że to tylko destrukcyjne myśli? Ignorować je? Jak długo?
Ciało? Całe mnie boli. Spać nie mogę. To chyba zapisane w nim traumy, które odtwarzają się co chwile, i głownie w relacji z osobami ważnymi, jeżeli zdarzają się.
Tak próbuję pisać niepesymistycznie, trochę zmieniać tematy. Zauważać to co pozytywne. Tak widzę, ludzie umieją sobie poradzić, akceptują sie, mają relacje i zasługują na nie. Jednak ja mam wewnętrzne głębokie przekonanie, że nie zasługuję na nic i wszyscy się męczą ze mną. Nawet jak zainteresują się, to jednak, gdy poznają mnie bardziej, wycofują sie, znikają unikając problemów.
Ale to już było, powtarzam się. Faktycznie biegnę w miejscu, nie odnajduję drzwi, pozbyłam sie drabiny, aby wyjść z głębokiej studni. W gruncie rzeczy dążę do destrukcji, samozniszczenia. Pływając w tej wielkiej wodzie… wróciłam tylko dlatego, bo dzieci siedziały na brzegu. Jest to temat tak trudny w moim życiu, że do tej pory go nie przerobiłam. Ciągłe umieranie matki, jej samobójstwa, ściąganie jej ze sznura. Całe lata to obserwowałam, uczestniczyłam w tym. Pamiętam gdy siedziałam z nią na strychu po szarpaniu się, żeby sie nie powiesiła. Rozmawiałam próbując dać jej nadzieję. Wierzyłam wtedy w to. Teraz już nie i myślę sobie, że nic nie ma sensu i nie warto tego męczenia przedłużać. zaczynam coraz mocniej zgadzać się z matką. Myślę, że ona naprawdę cierpiała, działała pod wpływem emocji, ale nikt nie był w stanie już tego wytrzymać. Było tego za dużo. Tak bardzo potrzebowała uwagi i pomocy, ale nie otrzymywała tego tym bardziej. Nie poradziłąm sobie do tej pory z tym. Jednak to w tej chwili te moje doświadczenia są zamknięte tylko we mnie. One są i towarzyszą mi codziennie, w każdej chwili. Świadomość siebie samej jest nie do zniesienia.
Sama sie dziwię, że wasze posty w gruncie rzeczy doprowadziły mnie do takich wynurzeń. Mój umysł nie działa racjonalnie i nie jest to niczyja wina. Zawsze znajdzie sobie korytarze w absurdalne rejony. Nie jestem w stanie na terapii utrzymać jednego tok myślenia. Zawsze mam ich wiele. Może dlatego są trudności, aby wydobyć się z tego. Jestem w impasie.
Nie wiem w sumie o czym piszę. Jestem blisko tej drugiej strony lustra wody. Wciąga mnie, nęci. Jakoś nic mi sie już nie chce.
Słowa, tak słowa są ważne, ale to jednak mało. Ale nie jestem w stanie nic więcej zrobić, zmienić, bo świat relacji jest dla mnie abstrakcją. Już się zmęczyłam, w sumie już dawno. Teraz trwam, siedzę zakleszczona pomiędzy twardymi, suchymi skałami. Nawet trudno jest mi się rozejrzeć i zaczerpnąć powietrza. Światło, gdzie ono jest?
Książki….
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487930I z tym zgodzę się Jakubek, że poszukiwanie miłości u innych z góry jest skazane na przegraną. I tylko z tym. A reszta…. nie czuj się proszę urażony, to „belkot psychologiczny”. Powiedz osobie autodestrukcyjnej czującej obrzydzenie do siebie, żeby pokochała siebie, to ryzykujesz…. jak myślisz co?
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487926Niby spotykają nas różne przypadkowe wydarzenia… niby. Ale myślę sobie, ze jest jakiś „głos” natury, losu, świata, ludzi, który coś wyraża. Wczoraj szłam w środku miasta nie mogąc powstrzymać płaczu. Masy ludzi przesuwały się obok, byłam w tym wszystkim niezauważalna, i też było mi wszystko jedno. Ale jednak ktoś zaczepił mnie, coś chciał, nie byłam w stanie zareagować, nie mogłam wydobyć głosu i zostałam wyzwana, tak po prostu. Powiedział: „co z wami ludzie, debile” itd. I to jest takie powtarzalne w moim życiu. Kiedy nie mogę już sobie poradzić, zostaję jeszcze dodatkowo „dobita”. W tej przypadkowości nie ma przypadkowości. Jakoś mi się to „należy” , a może jest kontynuacją tego, co ktoś inny chciałby mi powiedzieć, ale obawiał się? Od dziecka byłam bita za to że coś mi się stało, wyzywana, wyśmiewana, że płaczę, że mówię, że coś chcę, że jestem. Bo czym jestem…? Jakoś ostatnio dryfuję, bez interakcji, jestem sobie i widzę, że dla innych, tych znanych i nieznanych mi jest to obojętne, co mam w sobie. Chyba nauczyłam się milczeć, tak nie sprawiam kłopotów.
Nie chcę tu nastrajać pesymistycznie, bo jednak czytacie to. Ale… jestem już totalnie sama i nie jest to wrażenie kropli w oceanie. Kropla w oceanie jest otulona innymi bilionami kropli, i myślę, że jest jej dobrze. Mi wśród milionów osób jest okropnie. Myślałam kiedyś, że wystarczy mi choćby jedna osoba, ale tak też sie nie dzieje. Nigdy nie byłam w poczuciu takiej samotności i beznadziejności. I gdyby jeszcze zostało to spokojnym oceanem? Zostały mi tylko leki, które odbierają mi duszę. A za duszę kiedyś czułam sie odpowiedzialna, za to co z nią zrobię.
Czy jest to poczucie odrzucenia? To coś już głębszego i nie zależy od innych ludzi, to moje poczucie, to moja historia (która też jest już nieważna, tonie w głębinach oceanu). To moja głęboka studnia, z której nie mogę już się wydostać i nie chcę. Kiedy w końcu pokarm się skończy…? bo światło już nie dociera.
Przepraszam tą stronę, ten wątek, te umysły, które to jeszcze czytają. Nie umiem wyrażać się, jest to tylko zlepek tego czegoś pokręconego we mnie. Nie mam już gdzie tego wyrażać, A może to miejsce też nie jest w stanie już tego przyjąć…? Przykro mi, że nie udało mi się poradzić sobie z odrzuceniem. to takie beznadziejne. Jednak próbowałam. Tego nie można mi zarzucić… słyszę jednak te słowa” co z wami debile”?
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487887Cerber,
Twoje ostatnie zdanie jest cięgle ze mną:
„Oliwio jeszcze ci odpowiem, dzień będę miał długi dzień, nie wiem czy sprostam . Bo jak czuję zmęczenie i załącza mi się lęk, lęk że nie dam rady, a przede wszystkim że nie obronię się.”
martwię się o Ciebie, choć u mnie jest dość źle i nie mam siły aby coś innym dać. Chciałabym być też dla innych, próbuję. Byłam na urlopie (pływałam w oceanie- duże, dojmujące i fascynujące wrażenie. chciałaby tam zostać i stać się częścią tego oceanu… ale to inna historia, nie będę jej teraz rozwijać) , chodzę do pracy, zajmuję się rodziną, a Twoje słowa o tym, że się nie obronisz, dźwięczą mi ciągle w głowie. Są ze mną gdziekolwiek się udam.
Jesteś? Radzisz sobie jakoś? Co u Ciebie?
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez
Oliwia75.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487838Jakubek,
Twoje słowa z 26 lipca są ze mną. Trawię je w sobie, znikają i wracają, ale na razie mi się jeszcze nie układa. Ja tak mam – reakcje po czasie, kiedy już nikt nie pamięta, kiedy wszystko staje się już inne.
Mam jak zwykle kilka poziomów myślenia i odczuwania. I to chyba jest moim przekleństwem, bo przez to nigdy stabilne, ani spokojnie nie jest u mnie. Ciągła plątanina i rozrywanie wewnętrzne. Chyba robi się poza tym coraz gorzej z wiekiem, choć pozornie za zewnątrz wygląda inaczej. Diagnostyka bordeline mówi, ze z wiekiem objawy ustają, ich nasilenie zmniejsza się. Pewnie chodzi głównie o tą impulsywność, ale ja jestem tym innym typem, tym bardziej autodestrukcyjnym niż impulsywnym. Moje reakcje są raczej do wewnątrz niż na zewnątrz. Świat raczej chyba widzi mnie jako unikową, dziwną, niespójną. Jeżeli na zewnątrz, to raczej tylko w relacji z ważną osobą. Wtedy też jest dużo lęku i napięcia i faktycznie przed odrzuceniem, karą. Z wiekiem jest coraz bardziej depresyjnie, samotnie, pusto i bezsensownie. Ale nie o tym chciałam pisać, może to taki wstęp, do tego, do czego chciałam się odnieść.
Pisałeś tłumacząc swoją bezradność wobec partnerki, na której widać, że Ci zależy i obrałeś sobie strategie, żeby móc z nią być, BO CHCESZ (tak mi się wydaje):
„Mojej partnerce powiedziałęm ostatnio: „To zdechnij”. Po tym, jak przez dłuższy czas obrzucała mnie wyzwiskami i mówiła, że woli „zdechnąć” niż dalej być ze mną. Mam na te jej stany dwa sposoby. Pierwszy to ignorowanie i milczenie. A drugi to właśnie przerwanie jej ataków brutalnym, nawet wulgarnym, komunikatem. Ten drugi sposób jest skuteczniejszy, bo moje milczenie zwykle utwierdza ją w roli rozżalonej ofiary i przekonaniu, że jest mi obojętna i nic dla mnie nie znaczy. Nie wiem, czy moje działanie jest właściwe. Jednak żadne zapewnienia o miłości i oddaniu nie działają w takich momentach.”
Moją „winą” w związkach i w ważnych relacjach chyba było, to że za bardzo domagałam się uwagi, za bardzo wszystko przyjmowałam do siebie. A potem z urazą się wycofywałam, a gdzie w dalszych okrasach czasu reagowałam złością, pomieszaną z wyrzutami. Starałam się innych nie krzywdzić (tak mi sie wydaje), wolałam raczej ja stracić, niż, żeby ktoś miał źle się poczuć. Nie wiem jak to z zewnątrz wyglądało, ale taką logiką się kierowałam. Mogło być to odbierane inaczej. Słowa są dla mnie ważne, wolę ich nie nadużywać. Zostało mi to chyba z okresu „czynnej” duchowości, kiedy wierzyłam, ze słowa mają moc i trzeba rozważnie je używać.
Moją winą w ostatnim czasie (wcześniej tak nie było) jest próba kontaktu poprzez żale, pretensje, wykazywanie niewłaściwego postępowania. Chyba odbierane jest to przez innych jako atak, krytyka. Nawet jak mam rację i właściwie to widzę, to co mi z tego? Nikt nie lubi krytyki. Nie było tak zawsze, nie ro biłam tego, bo pamiętałam z domu rodzinnego matkę, która zawsze tak robiła i widziałam, ze nic nie dawało to. Zostawała sama.
Co więc pozostaje? Odejść? Skoro nie ma dialogu, porozumienie, dobrej woli w relacji. Przecież do relacji, przyjaźni, miłości nie zmusi się nikogo. A ja tak bardzo potrzebuję, za bardzo. Były okresy w moim życiu, że mogłam żyć sama. Z tym, że było to krótko, zbyt krótko.
Próbujesz tłumaczyć terapeutę, chyba podobnie jak on wszystkich, z którymi ja mam kontakt. Nie wiem. Czasami odbieram, że jest z nimi przeciwko mnie i im wszystkim współczuje, że muszą mnie znosić. Potem sobie myślę, że chce mi pomóc, żebym zrozumiała i mogła mieć kontakt. Jego też „za bardzo potrzebuję”, chyba mu to przeszkadza. Myślę, a raczej bardziej czuję, że to dobry i cierpliwy człowiek, który daje dużo. Czasami jestem ciekawa skąd to ma, skąd czerpie…
Nie wiem Jakubek, czy ktoś jeszcze chce mieć kontakt ze mną, nawet już nie mówiąc o moich trudnych emocjach. Chyba już nikt, ze świata ludzi. A gdzie jest On, ten który widział mnie zanim się narodziłam?
Nie jest to tym, co chciałam napisać, tak naprawdę, to zmieniałabym i pisała od nowa. Te różne moje części. Wieczorem byłyby to inne myśli, inne słowa.
Czasami wydaje mi się, że tak niewiele potrzebuję: trochę uwagi i ciepła… a innym razem….
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez
Oliwia75.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487820Cerber,
chciałam napisać, jednak trochę czasu już minęło, wszystko się zmienia, wygląda inaczej. Zmęczenie mnie pokonuje i nie wiem gdzie byłam tydzień temu. Szukam sensu, którego nie ma. Próbuję wrócić do tej myśli, gdy czytałam Twój post, nie wiem czy mi się uda.
Czy ktoś jest dla mnie odpowiedni, choćby terapeuta? To tak bardzo pojęcie względne. Gdy nie umie się zaczerpnąć, to nikt nie będzie odpowiedni. Mój uparty sposób myślenia jest już dla innych zmęczeniem, zniechęceniem. Ale czy to ważne? Wszystko dla mnie już znika. Bo czym jest moja przeszłość, kiedy nie ma już teraźniejszości, w której jestem sama. Siedzę między skałami i nic nie widzę. Ani w tył, ani w przód, jest pusto, smutno, zimno. Chyba zarastam mchem…Jestem tylko ja, we własnym piekle.
Złudzenia opadły i jestem sama tak egocentryczna, zgorzkniała, bez energii. Smutny i przytłaczający obraz. Ale nie o tym miało być, znowu tylko o sobie. Głupia borderka i to w depresji. Cóż za żenujący zlepek. Naprawdę już siebie nie lubię, czasami ma to większą skalę…
Lęk…..
Lęk przed życiem, przed ludźmi, przed własnym zwiedzeniem. Trudno stanąć obok niego, trudno go zignorować lub wziąć w kieszeń i mimo wszystko robić swoje. Czasami jego mocny nurt porywa i nie mogę zrobić nic z nim. Tak samo z zawiedzeniem i niewiarą. Pokonuje mnie to. Wtedy działam unikowo, bo inaczej nie jestem w stanie. Nie mam siły aby zrobić inaczej. Wiem jak to widzi „świat”- że nie staram się, nie walczę o swoje, jestem niekompetentna, albo ułomna. Nic nie poradzę na to, żeby nie oszaleć próbuję się z tym pogodzić. I… życie biegnie obok. Ostatnio w mojej pracy zbyt dużo mam przypadków prób samobójczych, udanych i nieudanych. Odnotowuję to, ale nie jestem w stanie jeszcze z tym się skontaktować, nie byłabym w stanie być, lub tez porwałoby by mnie to. W silnym nurcie rzeki nic już nie można zrobić. To tylko złudzenie, że można się wydostać, resztki i instynktu życia.
Cerber póki masz kontakt ze „światem” i widzisz sens bycia w grupie, realizację programu, to realizuj to. Nie wycofuj się, nie izoluj. Unikanie grup. ludzi, może być właśnie drogą, rzeką bez powrotu. Wycofując się, wydaje się nam, że chronimy się na chwilę, żeby zebrać siły i myśli. Potem zanim się obejrzymy, wszystko znika i już dawno pomknęło bez nas i zapomniało o nas. Życie nie jest sprawiedliwe, i w gruncie rzeczy bezwzględne i chyba nie ma co czekać, że coś, ktoś przyjdzie z pomocą. Choć… może jeszcze istnieje wzajemność….? Może.
Przepraszam, nie umiem już być pomocna, ani dla siebie, ani dla innych.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487802Jakubek
„Za głębokim depresyjnym smutkiem kryje się zwykle dużo niewyrażonej złości (coś w tym stylu mówił mój terapeuta). ”
Podobne stwierdzenie usłyszałam lata temu, mając 18 lat i będąc na 7- dniowych medytacjach w milczeniu. Głęboko zapadło mi to w pamięć. I też powtarzam coś podobnego, prowadząc zajęcia grupowe na temat złości. Nie przerobiłam tego jeszcze w sobie samej i nie wiem czy to wyjdzie mi kiedykolwiek. Tym bardziej, że doszłam teraz do momentu, kiedy mogłabym już pożegnać się z tym światem. W mojej traumie patologii rodzinnej, pojawiło się znowu pragnienie śmierci, choroby, która sama to za mnie załatwi. Paradoksy są okrutne, bo moja matka całe życie chciała umierać, zabijać się, raz jej w tym przeszkodziłam, może więcej razy. Tylko gdy naprawdę umierała, to nie chciała tego. Nie wiem czy tak naprawdę byłam pomocna, ale powiedział jej o tym, uświadomiłam, mówiąc, że ona teraz, my trochę później. Nadal jest we mnie złość, poczucie bezsensu i krzywdy z dzieciństwa, że mnie to wszystko spotkało. Trochę za dużo tego wszystkiego było, dlatego normalność, spokój i równowaga, być może jest nie do osiągnięcia. Głęboki dół bez dna pragnienia uwagi, akceptacji, miłości, czułości. Lata karania i odrzucania wcale nie czynią twardym i zahartowanym. Wręcz przeciwnie. Myślę, że jest taki pkt przegięcie, za którym jest już brak „zdrowia psychicznego”. I „najedzony” nie zrozumie głodnego, mówiąc mu- że wytrzymasz, to tylko myśli, tylko emocje, zaakceptuj to itd. A głodnego rozrywa od środka, walczy żeby nie oszaleć. Głodny głodnemu też nie pomoże, bo nie ma z czego wziąć. Ojj, mój umysł idzie w ślepą uliczkę….. Zbyt dużo myśli autoniszczacych pojawią się teraz. Oszczędzę tego Wam.
Zmęczenie, zniechęcenie do życia mnie ogarnia. Pustka, która niestety boli, zionie samotnością i wstydem i autoobrzydzeniem. I wahanie czy poddać się, czy jeszcze coś robić?
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 3 tygodni temu przez
Oliwia75.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487797Brakuje już mi sił i nadziei. Może tak robi się z wiekiem. Nigdzie nie pasuję, a nawet jak się staram i tak mi nie wychodzi. Nie umiem wyrażać się, może dlatego nie jestem słyszana. Świat oczekuje sprawności i umiejętności. Wraca do mnie wspomnienie z dzieciństwa, kiedy zostałam wyśmiana i zrypana przez ojca, że nie umiałam czegoś wypowiedzieć wobec mało znanego wujka. Pamiętam swojej przerażenie, paraliż, nie byłam wstanie mówić. Przecież w domu nikt ze mną nie rozmawiał, a oczekiwano żebym zrobiła to wobec obcych. Został ukarana za swoją nieumiejętność. Teraz też tak się czuję. Wiem, wiem, słynne motto DDA” Teraz jesteś już dorosła…” i powinnam odpowiedzialnie to zmieniać, itd. Ale takie poczucie trwa dalej. Spodziewa się ode mnie, żebym wiedziała, umiała, robiła, a ja czuję się często jak to dziecko sparaliżowana, z pustką w głowie, jak „ułom”. I tak chyba odbiera mnie otoczenie, dziwiąc się jednak, jeżeli coś mi wychodzi. Więc nadal jestem na samym końcu, najlepiej, żeby m nie sprawiała nikomu problemu. A usunęła się, jeżeli sprawiam problemy. Czuje się obciążeniem dla innych. Chyba jednak naprawdę jestem jakaś trudna, nieprzyjemna i nie mogę się dziwić, jeżeli jestem odrzucana. Z takim odczuciem faktycznie można się tylko odsuwać, unikać, po ciągle zbierać i zbierać odrzucenia, cały ich kosz bez dna.
Ile razy słyszałam od matki, że mam szczęście, jak mi coś wychodziło. I mówiła o osobie trzeciej, nawet nie do mnie, tylko o mnie. Nigdy nie było to moją umiejętnością, dobrym wyborem lub zasługą. To poczucie też trwa nadal. Wiem, wiem, też jest ryzyko, że mogę usłyszeć, że wchodzę w te same role, schematy, sama ustawiam się w takich rolach. Uważam, że jest to zbyt ogólna generalizacja.
To też trochę tak, jak z czekaniem na piękną sukienkę po starszej siostrze, a potem zawiedzenie w milczeniu, kiedy to nastąpiło, bo była już zbyt zniszczona. Wiem, wiem, teraz mogę sobie kupić sama nową piękną sukienkę. W sumie tak robiłam, ale już mnie to nie cieszy. W swoim zyciu też czekałam na różne rzeczy, które potem jednak się nie wydarzały.
Zawsze jest mnie kilka. Tak która potrzebuje, inna rypie się, inna chce umrzeć, a jeszcze inna zdziwiona, w urojeniach, itd.
Czytałam Wasze ostatnie wpisy, do każdego chciałaby się odnieść, ale jest dla mnie trudne, potrzebuję zebrać energię, i tak naprawdę nie wiem, czy to co mam do powiedzenie jest wartościowe. Czas mija potem, ja się zbieram… i nic się nie wydarza.
Jest to też z mojej strony żenujące, bo piszę tu, ponieważ już nikt nie chce mnie słuchać. A tu? Nikt nic nie musi, jest mniejsze ryzyko poczucia narzucania się i wymuszania kontaktu. Mimo wszystko i tak czuję się winna, że to robię.
Stwierdzam, że kontakt bezpośredni jest bolesny, zbyt obarczony ryzykiem cierpienia. Może nie mam już siły do znoszenia nawet małych zranień , czym przecież charakteryzują się relacje, bez tego się nie obejdzie. To się jakoś nazywa, ale nie pamiętam jak. Brak tolerancji na frustrację?
W sumie czuje, że od życia dostaję same zrypy, tak jakbym zrobiła coś strasznego i kara mi się należała.
Muszę kończyć, nie wiem jak udźwignę ten dzień, długi dzień.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 3 tygodni temu przez
Oliwia75.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487781Dziękuję Wam Cerber, Jakubek i ABCD za wypowiedzi. Przepraszam, trudno jest mi się do nich odnieść i jakoś czuję, że nie mam prawa. Mogę chyba tylko zaszkodzić. Boję się też, że tym co piszę wciągam was w trudne emocje.
Głupio to zabrzmi, i młode pokolenie powiedziałoby, że „słabo”, ale nie mam już z kim rozmawiać. Wstydzę się tego, że nie mam przyjaciół, nikt już nie jest zainteresowany kontaktem ze mną. To takie właśnie takie „niepopularne”. Zresztą nigdy mi nie zależało w ten sposób. Chciałam mieć tylko kawałek swojego świata, nawet pokręconego, ale w którym czułabym się bezpiecznie i spokojnie. Próbowałam też akceptować u innych „odmienność”, ale oni chcą tych normalnych, a ja nią nie jestem.
Już się poddałam, już nie szukam kontaktów. Raczej na dystans, bo jest dla wszystkich bezpieczniej. Kiedyś terapeuta powiedział, że moja potrzeba uwagi jest patologiczna, po jakimś czasie, że obciążam zbyt innych swoim mówieniem, a na końcu, że mu wszystko jedno, czy sobie coś zrobię czy nie. Chyba wypalił się, zmęczył, musiał sam siebie samego bronić. A ja szukam ukojenia, którego nie ma. Błędnie założyłam, ze relacje mi to dadzą. Może by i tak było, ale nic mi nie wyszło. Na moją miarę wydaje mi się że starałam się, nie wyszło. I nawet jak to ja jestem ewidentnie winna, to już nie mam siły.
Czuję się jak to małe dziecko, które odrzucone przez wszystkich może jedynie samo siebie zniszczyć i unicestwić. Nie jest w stanie inaczej, bo te uczucia są nie do wytrzymania. Tu chyba zaczęła się autodestrukcja, może początki wadliwej osobowości.
Wiem, żalę się i narzekam, ale nie jestem w stanie spać, wcześniej nie byłam w stanie pracować. Nie dobrze mi się robi, jak pomyślę o nadchodzącym ranku i wtedy będę musiała udawać, że żyję.
Nigdy nie byłam tak samotna, choć sama słucham wielu. Zastanawiam się, jaką ma wartość to co robię? Czy znowu oszukuję świat? Jestem w iluzji i jeszcze inni dają się na to nabrać? Czy nie jestem oszustem?
Próbuję znowu sięgnąć po wiarę (kilka prób było), nawet stałam się „uczciwa”…. 🙂 stosuję się do tego co sie nazywa unikaniem grzechu. Próbuję podjąć dialog z Nim. Praktykuję. Pamiętam lata temu, przed podjęciem terapii już wtedy traciłam wiarę i próbowałam pisać na formach religijnych o tym, aby jakoś sobie pomóc i nie stracić to co miałam najcenniejszego. Przeczytałam od innych, że źle się modlę, za mało, brak wiary jest moją winą itd. Słyszałam wiele oskarżeń. Nie poradziła sobie z tym. Potem szukałam kogoś nie obarczonego sztywnymi poglądami bez swojej tzw „prawdy objawionej”. Kogoś z otwartym umysłem i dobrą wolą. Może ktoś taki i jest, ale nie ma już do mnie siły. Potrzebowałam znaleźć drogę do wiary. Wcześniej zamęczałam zakonników w konfesjonale zadając pytania, bez odpowiedzi. Jeździłam na wielodniowe medytacje w ciszy. Naprawdę się starałam tak i potem w kierunku poznania psychologii, tego co ona oferuje w pomocy człowiekowi. Przecież też zakłada dobro człowieka, no nie? Nie wiem co się ze mną stało, tylko pustka, ciemność i zniechęcenie, brak sił, zwiedzenie. Nie nadaję się już do relacji ludzkich. Sezam się zamknął… 🙂
Nie udało mi się, teraz jest tylko pustka. Latami bez wiary, na „sucho” praktykowałam, ale już nie miałam siły. Odeszłam i próbowałam oprzeć się na ludziach. Za daleko zabrnęłam, wbrew sobie, gardzę sobą teraz. Trudno teraz myśleć nawet o sobie samej, nie znam się. A wszystko dlaczego? Żeby choć trochę otrzymać ciepła, bliskości, której nie umiem poczuć i sobie „załatwić”. Tu jest chyba moje zaburzenie, ale i zawiedzenie. Mój nie do zapełnienia deficyt. A może wszyscy żyjemy w swoich wyobrażeniach, a tak naprawdę nie ma nic prawdziwego. Bo przecież nic nie jest trwałe? Dziś białe, a jutro czarne. Zawsze rozdwojenie, zawsze dwie drogi. chyba wybierałam te złe.
Wiele razy pytałam się na terapii kim jestem, jak mnie widzi. Nie usłyszałam odpowiedzi, bo sama nie wiem. To ten obłędnie zaburzony obraz siebie samej, tożsamość, która jest w coraz większym rozpadzie na krawędzi psychotyzmu.
Nie mogę poskładać myśli, zawsze mam kilka siebie w sobie. Gdy coś piszę, to zaraz pojawia się coś przeciwstawnego, najczęściej oskarżającego. Mój terapeuta nazywa to krytykiem. Ale co krytyk wie o prawdziwym dręczącym demonie? Krytyk siedzi jałowo w fotelu i czasami coś tam wypaple i chyba nie ma żadnej mocy sprawczej. A demon ma siłę, nie pozwala choćby na chwilę poczuć spokoju, dręczy i dręczy. Chyba faktycznie za daleko się zapędzam i wybrałam niewłaściwe miejsce na to pisanie.
Jestem trudna, wcale nie sympatyczna i chyba zbieram „żniwo” tego jak żyję, kim jestem.
I właśnie chyba nie o to chodzi czy jest się dobrym czy złym człowiekiem. I ci i tamci bywają szczęśliwi lub nie, mają spokój, lub nie, przyjaciół lub nie itd.
Nie wiem czy w moim umyśle przestaną tej nocy zasuwać pętle pobudzenia, niepokoju. Mogłaby odpocząć, ale nie umiem. Dlatego może lepiej przestać dręczyć innych i już zamilknąć.
w odpowiedzi na: Wszechobecne poczucie odrzucenia #487772Boję się nawet już pisać, bo czuję się takim potworem bezludzkim. Nie mam prawa pomagać i doradzać, bo sama sobie nie radzę. Zostałam sama i dopadł mnie demon samotności. Nie jest to nic miłego i na pewno nie wzbudza współczucia, wręcz przeciwnie. Rodzi się tylko potrzeba unicestwienia. Ale to odrębny temat, nie chcę go rozwijać. To co mam w umyśle już nie skei się w logiczną całość. Świat, w którym próbowałam się odnaleźć i stać się jego częścią, nie ma logiki, nie umiem w nim żyć. Bezpowrotnie utraciłam to co miałam najcenniejszego- duchowość. Faktycznie czuję się martwa. Próbuję machać krzywymi skrzydłami, a tylko kurz wzbijam, czym deberwuję innych.Tylko tyle mogę.
Diagnozy…. po co one komu. Tylko komplikują, stygmatyzują. One są tylko dla diagnostów żeby sami mogli sobie w głowie poukładać, bo nie ogarniają całej złożoności człowieka. A odcinanie go od duchowość jest okrucieństwem. Psychologia wie po części, ale nie ma całego poznania.
Nie wiem czemu jeszcze ciągnę to pisanie tu. Chyba powinnam przenieść się gdzie indziej. Tu nie tego się oczekuje.
Ciągle jeszcze szukam sensu.
-
Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez
-
AutorWpisy