Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 113)
  • Autor
    Wpisy
  • Oliwia75
    Uczestnik
      Liczba postów: 115

      Dziękuję Ci Jakubek za co napisałeś, że Ci się chciało, widać, że chcesz pomóc i nic nikomu nie narzucasz. Bazujesz też na swoim doświadczeniu. Mamy sporo elementów wspólnych, jeśli chodzi o podejście do terapii, ale też różnimy się. Ja np. nie mam żadnego problemu z płaceniem za sesję, nawet raczej nie zastanawiam się nad tym i uważam, że „robotnik jest godzien swojej zapłaty”, nawet czasami mam wyrzuty sumienia, że za mało płacę.  Ten czas jest dla mnie wartością samą w sobie, trudno nawet przeliczyć go na pieniądze. Są one pojęciem tak względnym, gdyż mogą łatwo przyjść, ale i też można łatwo je stracić w nieprzewidziany sposób ot tak (ostatnio straciłam ot tak 10,5 tys). Są środkiem do celu a nie wartością samą w sobie. Po za tym zawsze były one u mnie czymś pobocznym, a los względnie sam się tym zajmuje w moim życiu. Coś co wygląda inaczej u mnie, a może po prostu nie wspomniałeś o ty, jest własnie CZAS, którego dostaję często więcej na sesji, i nie znam powodów dlaczego. Czuję, że jest to  jego wynagradzaniem za coś lub za kogoś innego. Jest to właśnie dla mnie czymś bezwarunkowym. Czasami zastanawiam się, jak to  możliwe, że można właśnie dawać mi coś tak bezwarunkowego.  CZAS. Niemożliwe, że jest to ze względu na mnie. Jest to aspekt, który w niejednokrotnie powtarzającej się bez nadziei przytrzymywał mnie przy terapii (mimo, że wielokrotnie ją zrywałam), ze  ktoś jest, kto jeszcze może na mnie patrzeć i mnie słuchać. Jeszcze chce ze mną wytrzymywać. Czasami sama już nie mogę się słuchać.  Często w to nie wierzyłam, że mi chce dawać więcej czasu. Dlaczego? Dziwiłam się, ale i byłam wdzięczna. W swojej nieufności ludziom, interpretowałam to dawanie, jako jego ukrytą korzyć niewiadomego rodzaju. Ten czas dawany często więcej niż przewidywała sesja był nie raz powodem tego, że może jeszcze próbowałam, starałam się i próbowałam żyć. Był czymś własnie bezwarunkowym, kiedy wszystko życiu, między ludźmi wydaje się warunkowym, wymianą handlową, sprzedażą na kramiku. Czasami nie ufałam nikomu, łącznie z nim, bywam w totalnym bezsensie, ale ten aspekt sprawiał, że mogłam się tego przytrzymać i próbować dalej żyć. Dalej zmuszam się do życia. Nie mogłam temu zaprzeczyć, temu faktowi, choć nie ufałam i szukałam drugiego dna.

      A odnośnie tego, że warto godzić się na to co inni przynoszą i świat, życie oraz zadowalać się „małym”… mam odmienne zdanie. Trochę nie mam na to siły, bo z tym sobie nie radzę, choć kilkanaście lat temu pisałabym dość podobnie jak Ty, a nawet  w tonie jeszcze bardziej optymistycznym. O cieszeniu się małymi rzeczami, dostrzeganiu drobiazgów i przyjmowania życia takim jako ono jest, znajdywania zawsze pozytywnych jego stron oraz nauki płynącej z trudnych doświadczeń. Już tak nie myślę, nie widzę i nie czuję, mam wielką niezaspokojoną dziurę w sobie, brak bliskości i poczucie gorszości, traktowania mnie na odczepne i ledwo tolerowanie. Wiem jak to brzmi- egoistyczne pragnienia. Jednak próbowałam być w relacji „wymiennej”, dawać z siebie, żeby otrzymywać, też mi to nie wychodzi. moje otwieranie się i pozwalanie na poznawanie mnie zawsze kończy się odrzuceniem i dosłownie urywaniem kontaktu w połowie zdania. Czym kulturalniejsza osoba tym bardziej robiła to w białych rękawiczkach, żeby nie narażać się na wyjaśnienia i jakikolwiek dyskomfort.

      Ludzie myślą, mówią: „Bo przecież mam prawo brać i czerpać przyjemności a unikać problematycznych ludzi. tzw. prawo wyboru, asertywność”.

      Tak jestem rozżalona, bo jestem zepsuta, wybrakowana, nie umiem być w relacjach, jeżeli je mam to płytkim poziomie, a za chwilę się rozpadają. Tak to mój feler, ale tęsknie strasznie za tym. Ludzie mnie unikają. Zabiegają czasami usilnie o poznanie mnie , a potem znikają bez słowa, bo okazuje się felerna. Unikają problemów, przeżywania trudnych emocji. Taka cała jestem. Udaję i wkładam maski, aby gdzieś być. A tak naprawdę nie ma mnie nigdzie i z nikim.

      Nie mogę wydobyć się z bezsensu, nie wierzę już w nic, nic mi się nie uda. Jestem już śmiertelnie zmęczona, chcę już odpocząć od siebie i życia. Może terapeuta miał jeszcze tą nadzieję za mnie, ale chyba też już ją traci. Nie dziwię się i nie mam żalu o to.

      • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Oliwia75.
      Oliwia75
      Uczestnik
        Liczba postów: 115

        Terapia nie zawiodła. Ja robię zawsze po swojemu. A potem mam co mam, czyli chaos, poplątanie i brak sił, nadziei.  Tak to już jest z zaburzonymi osobami. Powtarzam sztywny szkodliwy, Niszczący schemat. Nie jestem w stanie inaczej. Widzę to. Nie jestem w stanie też nie zrywać terapii. Muszę to robić a potem wracam. Tylko tam jestem w stanie kontaktować się z tą niewielką częścią swojego zdrowego rozumu. Praca z innymi ludźmi, mimo najszczerszych chęci, wyczerpuje moje zasoby i obrony. Czuję się jak „pobita” i dodatkowo tępa. Nie umiem odpoczywać i nigdzie już być. Jestem w przewlekłych problemach zdrowotnych, które ignoruję.

        Mimo braku nadziei, że uda mi się mieć kogoś bliskiego dalej patologicznie tego pragnę i szukam. Pewnie można by zapytać się w tym miejscu co to znaczy oatologicznie… Jeżeli jest to patologiczne to już wiem że zawsze będzie to odrzucane, też niszczące mnie. Nie umiem inaczej. Czuję się jak zwierzę w klatce, albo skazany pod ścianą. Nie wiem czym to jest, że czuje niechęć od ludzi. Jestem skrajnie wyczerpana. Nic nie widzę przed sobą.

        Nie złamię swojego patologicznego schematu. Jestem w zapętleniu.

         

        Oliwia75
        Uczestnik
          Liczba postów: 115

          Czuję się już nie tylko odrzucona, ale i samotna. W sumie na swojej terapii pracowałam nad relacjami, żeby je mieć i czuć się w nich dobrze. Coś się zrąbało, nie mam ich. Mogłabym dalej nad tym pracować, ale nie mam siły, nie wierzę i nie wiem jak.

          Brakuje mi sił, żeby podołać również swojej pracy. Okazała się bardzo trudną działką.  Potrzebuję „energii”, bo moje zapasy już się wyczerpały. Nie mam z czego dawać, ale nie wiem też z czego czerpać.

          Piszę w eter internetu, a Wy realni piszecie. Do mnie i do siebie nawzajem, co jest dość interesujące.

          Jestem wyczerpana swoimi nieudanymi działaniami. Ja już się bardzo męczę, nie chcę już niczego oprócz poczucia bezpieczeństwa, spokoju, ciepła w „domu”, którego nie mogę odnaleźć. To jak niezaspokojone pragnienie małego dziecka, które chce i nie rozumie dlaczego tak się dzieje. Nie wiem co jest tym moim miejscem, przez ostatnie lata wierzyłam, że znajdą się tacy ludzie, przy których będzie mi dobrze. Nawet jak wydawało mi się, że odnalazłam ich, to okazywało się, że oni nie chcą już mieć ze mną kontaktu. Moje odkrywanie siebie, taką jaką jestem łączy się niestety ciągle i powtarzalnie z odrzuceniem mnie. Ryzykowanie jednak się nie opłacało. Tak wybrzmiewa z tego żal, bezsens, rozgoryczenie, ale i zazdrość o to, że innym wychodzi. Niestety…

          Czemu piszę? Bo nie mam siły, potrzebuję jakiegoś zwrotu, albo wyłączenia się. Długo już tak nie pociągnę. Czuję się nieważna, niesłuchana, a tu może jednak ktoś przeczyta, nawet jak jesteśmy dla siebie totalnie anonimowi.  Tu nikt nic nie musi, ani czytać, ani odpisywać.

          Czy w życiu nie ma nic bezwarunkowego?

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, temu przez Oliwia75.
          Oliwia75
          Uczestnik
            Liczba postów: 115

            A ja już nic nie wiem. Nie mam sił.

            Czasami otwieram szeroko oczy słuchając osoby z takim samym zaburzeniem jak moje. Wiem o czym mówią. Rozumiem i czuję ich lęk przed bliskością  z jednoczesnym pragnieniem jej. Jak boli tą sprzeczność. Czy umiem to przyjąć?  Okazać im, że wiem o co chodzi? Nie wiem.

            Stwierdzam potem, że oni w gruncie rzeczy lepiej sobie radzą niż ja.

            Obecne jestem wykończona swoją złością i frustracją niezaspokojonych potrzeb. Nie wiem co będzie dalej… Znowu wypłynie bardziej na wierzch  depresja..? I tak już nie mam sił.  Czuję się bezradna.

            Oliwia75
            Uczestnik
              Liczba postów: 115

              Cerber…no nie potrafię. I dlaczego czuję się winna?

              Oliwia75
              Uczestnik
                Liczba postów: 115

                Oprócz pustki jest jeszcze jednak złość we mnie, do której mam prawo, choć mnie gubi, bo do jej wyrażania trzeba być mądrym.

                Jakubek zachowujesz się jak terapeuta z rysem narcystycznym. Będąc urażonym pomijasz mnie. Sprawiasz że zastanawiam się czy powinnam zniknąć, a może przeprosić, że w ogóle czytam wątek który założyłam. Mam prawo napisać że mam dość diagnozy borderline, która mnie wykańcza, jest bolesna. Czuję że nawet tego nie mam prawa bo jestem taka „brzydka,trudnao i zła borderline”. Mam prawo mieć dziś dość diagnozy i psychologii, choć sama będę innym tymi narzędziami „pomagać”.

                Tak bardzo chcemy pomagać mając wizję swojej pomocy, że nie widzimy i nie słyszymy tych, których to ma dotyczyć.

                Widzimy swoje zadanie. Też tak robię.

                Oliwia75
                Uczestnik
                  Liczba postów: 115

                  Jakubek mam dość diagnozy borderline. Sama jestem terapeutką i słyszę jak wypowiadają się o tym zaburzeniu moi koledzy i koleżanki po fachu- jak o jakiś stworach, kosmitach. Chcę zapomnieć o tej diagnozie i o psychologii, nic dobrego mi to nie przyniosło. Całkiem nie chce mi się żyć, jestem samotna i jeszcze bardziej czuję się odrzucona a najbardziej od samej siebie.

                  Już  nie wydostanę się z ciemnego dołu, z głębin morskich i z ciemnego lasu, z tych wszystkich  koszmarów z moich snów, ale i z realu tak jak i trawa w ustach.

                   

                  Oliwia75
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 115

                    <p style=”text-align: justify;”>Teraz nic innego nie czuje jak tylko wszechobecne poczucie odrzucenia. Jestem zawiedziona wszystkim. Odechciało mi się wszystkiego. Nic dobrego już mnie nie spotka. Tylko stres, lęk i odrzucenie. Jakoś nie pasuje do tego świata. Do mądrych i radzących sobie ludzi. Manipulacja jest uważana jako zaradność i spryt. Nie dla mnie ten wypaczony skrzywiony świat gdzie gdzie prawda jest zniekształcana. Nie dla mnie taki świat. Zmęczyłam się już. Starałam się bardzo, jednak nie wyszło. Mam tylko etykietę zaburzonej. I tym zamyka mi się usta albo… Napycha trawą.</p>
                    The end

                    Oliwia75
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 115

                      2wprzod1wtyl

                      Jednak świat uważa osiołka za głupiego. Zawsze. Lepiej jechać przecież na koniu…?

                      Kiedyś nie musiałam nikomu nic udowadniać i od nikogo nic dostawać, bo miałam „swojego Boga”. On wiedział i  to wystarczało. Miałam oparcie, czułam grunt. Zagubiłam to i próbowałam odnaleźć się w świecie ludzi. Nie udaje się to ciągle. Ale też nie udaje się wrócić do rozumienia, przeżywania „duchowego”. Jak zwykle jestem na pograniczu. Czyli nigdzie lub pomiędzy. Typowe dla mojego zaburzenia. Tylko… myślę, że psychologia tu w tym momencie mnie oszukuje, zwodzi. I sama nie wiem, czy nie zaczyna się w tym miejscu moje urojenie…

                      W sumie to czuję się kimś najgorszym, komu należy się tylko pogarda. Próbuję to ignorować, stosować się do zaleceń Terapeuty, który sugeruje, żebym radziła sobie ze swoimi myślami, mówiąc do siebie”naszła mnie taka myśl, że…” i nie koniecznie traktować ją jako prawdę, a nawet gdyby ona taka była to też są tylko myśli. Trudne jest to do przyjęcia, ponieważ dla mnie zawsze liczyła się tylko prawda. Trudno jest zaprzeczać rzeczywistości.  Próbuję sobie wmówić, że obecnie to co u mnie wypłynęło na powierzchnię (poczucie wartości w głębokim dole) jest tylko poczuciem. Średnio mi to wychodzi i długo tak nie wytrzymam. Będzie musiała wystąpić dekompensacja.

                      Ty chyba nazywasz to spotkanie z cieniem.

                      Dla mnie nic nie ma rozwiązania. Problemem stało się nawet to, że prawdopodobnie jest coś po drugiej stronie. Kiedyś było wielkim wytchnieniem i ulgą, wybawieniem.

                      Oliwia75
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 115

                        Cerber

                        napisałeś

                        „obecnie czuję się kompletnie bezradny, bo wszystkie moje dotychczasowe próby zawiodły wcześniej lub później (przeważnie wcześniej) i wiem że moje zachowania nie skutkują tylko nie wiem co dalej….”

                        To jest bardzo przejmujące, to co napisałeś i chciałby dopytać się Ciebie:

                        Próby czego? Czy piszesz o relacjach? Co masz dokładnie na myśli.

                        Nie widzę jakoś różnicy w naszych sposobach opisywania. Nie czuję, tego, że robię to lepiej. Najczęściej gdy siedzę na swojej terapii, mam wrażenie, że mówię jak ułomna, nie umiem dobierać słów a mój przekaz emocjonalny jest „drewniany”. Nie umiem przekazywać tego co czuję, a jeżeli już spróbuję to widzę, że słuchający zamyka się, albo bagatelizuje a może się broni… czuję wtedy jak w jakimś innym wymiarze. Mam ochotę krzyczeć, ale byłby to tylko niemy krzyk.

                        Chciałabym Cię wysłuchać, dowiedzieć się coś więcej o tym cho chciałbyś powiedzieć…

                        Jak myślisz, czy taka dwójka osób jak my, która ma tak duży problem z komunikacją, z relacjami mogłaby spróbować zrozumieć się, czy to mogłoby się udać?

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 21 do 30 (z 113)