Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 2 wpisy - od 1 do 2 (z 2)
  • Autor
    Wpisy
  • pat-sta
    Uczestnik
      Liczba postów: 3

      @szorstkiczopek – powiedz mi coś, pytam szczerze. Napisałem, że nie oczekuje rad tylko zrozumienia, a Ty mi dajesz radę i to jeszcze w tak dość bezpardonowy sposób – dlaczego? Rada zupełnie nie trafiona, bo pomijając, fakt że skoro napisałem, że została mi założona niebieska karta co jest jednoznaczne z defacto przymusem terami dla osoby „podejrzanej o stosowanie przemocy”, ale rozumiem, nie każdy musi znać procedure niebieskiej karty. Założyłeś, ze nie chodzę na terapię, a to nie prawda, bo chodzę. Więc dałeś mi chybioną radę pomimo, że jej nie chciałem, nie dałeś mi zrozumienie chociaż tego oczekiwałem. Szczerze pytam, bez podtekstów czy zaczepki:

      • czemu założyłeś że wiesz, a nie spytałeś?
      • czemu zrobiłeś coś, o co nie prosiłem?
      • czemu udzieliłeś odpowiedzi wbrew moim oczkowaniom? Przecież wystarczyło zignorować wątek, skoro nie byłeś w stanie dać mi to o co proszę.


      @truskawek
      – Dzięki :). Odpowiedź na Twoje pytanie brzmi „tak i nie”. To znaczy ja pochodzę z rodziny gdzie ojca nie było, to raz. Dwa, rzeczywiście był pewien epizod w moim życiu w którym można powiedzieć, że żyłem w rodzinie alkoholowej, ale to był epizod. Żeby być precyzyjnym, od „dzień dobry do do widzenia” nie więcej niż 2,5 roku. Matka spakowała nas jak sprawa się rozkręciła i tyle było z epizodu. Żeby tak w kilku słowach opisać mój bagaż, to spłaszczę wszystko. Muszę zacząć jakieś 100 lat temu, gdyż 1/4 moich genów pochodzi z mezaliansu (pradziadek szlachta, prababcia chłopstwo), rodzicie mojej matki się rozwiedli. Mój ojciec był adoptowany i nieakceptowany przez ojca z nadopiekuńczą matką. Moja matka nigdy nie wybaczyła swojemu ojcu że rozszedł się z moja babcią, na dodatek nigdy nie poznałem mojego dziadka, chociaż mieszkał w sąsiednim mieście. Finalnie moja matka zmarła jak miałem 21 lat, więc praktycznie od wtedy jesteś sierotą (teoretycznie nie, bo mój ojciec chyba gdzieś żyje, słowo klucz to „gdzieś” i „chyba”). Więc jak najbardziej miałem dysfunkcje w rodzinie. W związku z tym wszystkim, nie przelewało nam się też finansowo ale mimo wszystka opowiem tak: ja zawsze czułem i czuje się bardzo kochany przez rodzinę (tą która mnie otaczała). U nas w domu, bardzo często mówiło się słowo kocham. Ale tak wiecie, tak często, kilkanaście razy dziennie. I to nie tylko w relacji moja matka – ja. Ale także w relacji z babcią, wujkiem, ciocią, kuzynostwem. Taka była/jest maniera. Siedzi się przy obiedzie i nagle ktoś komuś mówi, „ej, kocham Cię”. Bez powodu. Wiem, że tą manierę wprowadziła moja matka już jako dorosła osoba, ale przed moim urodzeniem, więc z mojej perspektywy było tak od zawsze. To nie znaczy, ze zawsze jest/ było sielankowo. Raczej nie. Kłótnie u nas przybierają formę spektakularną. To znaczy jest taka zasada (w sensie nie ma samej w sobie, po prostu jest tak bo wszyscy tak robią), że nie ma uciekania z pola walki. Jak sprawa jednak eskaluje i z różnicy zdań robi się prawdziwa kłótnia, to nie ma tak, że nagle któraś strona kończy w środku zdania i cześć. Walczy się do końca. W sensie albo jednak wychodzi z tego jakaś konkluzja, albo ktoś kogoś przekonuje, albo wszyscy są tak zmęczeni, że przestają i jak opada kurz to w sumie sprawa okazuje się błaha. Oczywiście zdarza się, że ktoś trzaska drzwiami i wychodzi, ale to raczej jest przerwa między rundami, niż koniec walki. I dla osoby z boku może wyglądać to dość patologicznie, ale prawda jest taka, ze nie ma tematów tabu, czy takich do których się nie wraca, czy jakiś przemilczanych żalów. Zresztą, cały czas jest w tle to „kocham cię” – więc finalnie zawsze kończy się na plus. I stąd np. mój problem z DDA które unika wracania do trudnych tematów, rozmów itp. To wbrew mojej naturze. Co do terapii. Jak już pisałem jestem w trakcie (bo poniekąd muszę) i jestem po (jakieś 10 lat temu) bo chciałem właśnie cała tą historię rodziny i brak ojca jakoś poukładać. Ale powiem tak, chodzenie teraz na terapie, to takie jakby bez sensu.  Dla mnie to wygląda tak, jakby ktoś mnie bił kijem bejsbolowym, a obok stał lekarz i na bieżąco składał kości. No bez sensu. Przecież to nie o to chodzi, żeby ja miał kości poskładane, tylko aby mnie nie bito. Byłem na terapii jak chciałem przepracować przeszłość zrozumieć itp. A co ja tu zrozumiem i przepracuje? Że moja żona ma DDA, nie chce rozmawiać, czuje się niedowartościowana, itd? OK, ale co dalej? Wracając do wartości dodanej moje terapii – nie potrafię jej znaleźć. Mi bardziej potrzeba instrukcji obsługi i poczucie, że ktoś mnie rozumie. A jak komuś płace 160pln za godzinę, to nie mam tej pewności że on mnie rozumie, bo jest profesjonalistą czy bo mnie szczerze po ludzko rozumie. Ale po trafieniu na tą stronę, czuję że wartością dodana było by uczestnictwo w grupie wsparcia. Tyle, ze o ile istnieją takie grupy dla DDA, dla małżonków alkoholików, to nie znalazłem takiej dla małżonków DDA. Jeżeli ktoś takową zna w okolicy śląska, Opolszczyzny czy małopolski, to niech da znać.


      @paulina
      . dzięki. Nawet nie wiesz co bym dał, żeby moja żona zdobyła się na taką szczerość ze mną. Wyobrażam sobie, ze wieczorem mi mówi, właśnie to co Ty teraz. To było by najpiękniejsze co bym od niej mógł dostać. Szczerość i zaufanie. Jeżeli mogę, chciałbym Cię spytać czy z Twoim mężem jesteś tak szczera? A jeżeli nie, to czemu ze mną byłaś? Pytam w kontekście mnie jako męża właśnie. Co musiało by się stać byś się otwarła przed mężem? Co bym musiał ja zrobić albo nie robić jako Twój mąż żebyś się otwarła? Oczywiście nie musisz odpowiadać, ale jeżeli byś odpowiedziała, może by mi to pomogło w mojej relacji z moją żoną.

      @hipis – dzięki ale status już znasz. I tak, potrzebujemy terapii małżeńskiej. Ale terapia działa tylko wtedy jak się chce. A moja żona nie chce. Więc na razie to ja się staram przeżyć i jakoś ustabilizować nasze życie, żeby było w ogóle co ratować. To trochę jak z każdą inna chorobą. Najpierw stabilizujesz pacjenta, potem robisz zabieg. Pacjentem tu jest rodzina, nie ja czy ona. Ale znów „tak, chce i czekam” na ten moment kiedy pójdziemy na terapię.

      pat-sta
      Uczestnik
        Liczba postów: 3

        Cześć Hipisie,

        ja chyba jestem jednak na skraju szaleństwa, mam wrażenie, że opisujesz moje małżeństwo. Ja od kilku lat próbuje naszemu otoczeniu wytłumaczyć, w czym właściwie leży nasz problem, ze tematy naszych kłótni to tylko tematy zastępcze mające uciąć możliwość normalnej zdrowiej rozmowy, a Ty opisujesz ” ?raz coś postawione nie może się zmienić? ” i jakbyś mi z duszy czytał. Wybacz, chaotyczność mojego postu, ale szczerze, szczerze się własnie popłakałem. Właściwie nie wiem czemu, ale chciałem Ci podziękować.
        W moim wypadku rozejście nie wchodzi w grę ze względu na moje przekonania. W sensie, przed Bogiem jej obiecałem, że nie opuszczę ja w zdrowiu i chorobie, więc słowo się rzekło. Ale dziękuję, dobrze że napisałeś tego posta.

      Przeglądasz 2 wpisy - od 1 do 2 (z 2)