Na terapię trafiłem przez „przypadek”. Teraz wiem, że nie ma przypadków – wszystko ma swój cel. Im dłużej chodziłem na terapię, tym bardziej ugruntowywałem się w przekonaniu, że problem naprawdę mnie dotyczy. Z początku chodziłem na terapię z ciekawości, sugerując się kolejnym stopniem „wtajemniczenia”. Byłem ciekawy świata, bo tak naprawdę to zawsze czułem niedosyt, że wciąż za mało, coś zawsze nie tak.
Bałem się odrzucenia mojego ojca – tak bardzo chciałem, aby wreszcie był ze mnie zadowolony. Terapię traktowałem jako ciekawostkę. Dopiero potem zaczęła dokonywać się we mnie przemiana, gdy zacząłem kontaktować się z moimi uczuciami…


więcej…