Z zamiarem opisania swojej sytuacji nosiłam się już od dawna. Niestety moja podświadomość dzielnie broniła się przed dopuszczeniem do siebie prawdy. Idealnie zadziałał system wyparcia. W końcu jednak nadszedł ten dzień, w końcu zrozumiałam.

Po 19 latach walki (samotnej walki) z alkoholizmem matki dotarło do mnie, że przegrałam i nie potrafię sobie z tym poradzić, nie potrafię się z tym pogodzić, nie wiem jak mam dalej żyć z tą świadomością.

Oto ja. Nadmiernie emocjonalna, rozchwiana, nadpobudliwa, z niskim poczuciem wartości, nigdy niczego niekończąca bulimiczka, niereformowalna malkontentka, obarczona poczuciem odpowiedzialności za los matki, brata, siostry. Tylko nie za swój. Z misją „ratować rodzinę”. O dziwo przez otoczenie postrzegana, jako osoba pewna siebie, wręcz zarozumiała, zimna.

Do psychiatry trafiłam w wieku 21 lat, diagnoza: stany lękowo-depresyjne, bezsenność. 6 miesięcy brania leków, kilka wizyt u psychoterapeuty i na tym się skończyło. Uznałam, że jestem wyleczona. Nigdy jednak nie podzieliłam się z nikim tym, jak wygląda moja sytuacja rodzinna. W końcu fakt, że moja matka wpada w ciągi alkoholowe nie oznacza, że jest alkoholiczką. To, że jednak nią jest, docierało do mnie latami.

Nigdy nie rozumiałam dlaczego tak fatalnie czuję się, gdy wracam z wycieczki szkolnej, pobytu u kuzynki, kolonii. Bolał mnie żołądek, mdliło mnie, chciało mi się wyć do poduszki. Wiele lat później ten sam stan towarzyszył mi, gdy po raz pierwszy po przeprowadzce jechałam do domu. Siedziałam w pociągu i czułam wyobcowanie, bliżej nieokreśloną obawę. Nie potrafiłam jednak zdefiniować źródła swoich uczuć. Oświecenie przyszło wkrótce potem, gdy usłyszałam o DDA.

Dziś wiem, dziś rozumiem. To był strach przed tym, w jakim stanie zastanę matkę. Ten strach zakorzenił się we mnie. Odczuwam go do dziś, gdy wyświetla się w telefonie numer mojej rodzicielki, gdy jadę do domu w odwiedziny, w sprawach urzędowych, na święta… Właśnie – święta.

Swięta były i są najgorsze. W tym okresie zawsze wpada w ciągi. Nie ważne, co bym zrobiła, nie ważne jak bardzo bym się starała. Zawsze kończy się tak samo. Jednak według niej wszystko jest w porządku, w końcu kolacja na stole jest, prezenty są, więc, o co chodzi? Przecież to, że ledwo stoi na nogach, że ma problem z wysłowieniem się jest jedynie drobnym niuansem.

Trzy lata temu po raz pierwszy zaprosiłam na wigilię mojego obecnego męża. Po cichu liczyłam, że ewentualny wstyd przed nim pozwoli jej na utrzymanie trzeźwości. Jakże się pomyliłam! Gdy zajechaliśmy ledwo stała. Gdyby mój mąż nie zabrał jej kolejnej puszki piwa, to z świąt już zupełnie nic by nie wyszło. W tym roku postanowiłam dać jej szansę, w końcu została babcią. Pojechałam do domu wcześniej, chciałam jej pomóc w przygotowaniach, chciałam żeby nacieszyła się wnuczką. Niestety nie mogłam jej nawet dać potrzymać mojego ukochanego dziecka, bo bałam się, że je upuści. Nie wytrzymałam, nie byłam w stanie udawać, że wszystko jest w porządku, przez łzy pytałam, dlaczego? Czy choć raz nie mogłaby być trzeźwa? Nie dla nas, nie dla siebie, ale dla wnuczki!

Moja matka zaczęła pić, gdy miałam 10 lat. Początkowo były to zwyczajne libacje ze znajomymi. Trwające tygodniami. Co pamiętam z tego okresu? Walające się butelki po wódce i tanim winie, wieczny syf, smród oparów alkoholu, matkę zwiniętą w kłębek, bełkoczącą coś pod nosem. Nocne awantury. Szarpanie. W końcu WSTYD i STRACH. Czy dziś wróci do domu? Czy nie wpadnie pod samochód? Czy nie widzieli jej moi znajomi?

Gdzie był wtedy mój ojczym? Gdzie jest teraz? Wtedy uciekał do kolegów i udawał, że nic się nie dzieje. Dziś siedzi za granicą. Więc kto sprzątał i sprząta ten cały bałagan? Ja. Kto chował klucze przed matką, żeby nie wyszła? Ja. Kto zamykał sąsiadom drzwi przed nosem, żeby przypadkiem nie zobaczyli, w jakim stanie jest moja rodzicielka? Ja. I tak już zostało. Do dziś nikt w rodzinie nie ma odwagi powiedzieć jej, że ma problem. Gdy próbowałam szukać dla niej pomocy, usłyszałam od niej krótkie „ZAPOMNIJ, ZE MASZ MATKĘ”. A potem przyszła „odwilż”. Potem było dobrze. Chwila spokoju. Nie piła.

Od lat słyszę, jaka jestem beznadziejna, jak bardzo podobna do ojca, apodyktyczna, egoistyczna. Wtrącam się w jej życie, kontroluję, nie szanuję. Jestem tą najgorszą, ponieważ mam czelność powiedzieć głośno, że coś jest nie w porządku. I chyba mam już dosyć. Nie mam już siły. Jestem zwyczajnie zmęczona. Pozostaje mi tylko głupia nadzieja, że może coś się zmieni. Może jeszcze zrozumie, że ją kocham, że chcę by moja córka miała babcię, że prosząc by była trzeźwa chcę chronić swoje dziecko. Ja nie miałam wyboru, ale moja córka ma.

Niestety jest coraz gorzej, a dzisiejszy telefon po raz kolejny uświadomił mi, że alkohol jest dla niej ważniejszy niż rodzina. W końcu nie można pomóc komuś, kto tego nie chce. Taka banalna prawda, a tak trudna do zrozumienia, do zaakceptowania.


Karolina, DDA, 29 lat