Jestem Lukasz (lat 28), od zawsze bez nałogow chemicznych, wspołuzależniony od klimatu w domu rodzinnym, od tej mentalności. Pochodzę z rodziny prawdopodobnie rodzicow z DDA/DDD, zakompleksionych, ktorzy nie mają sami o tym pojęcia (bo i skąd?). Ojciec wychowany drylem, zamotany w sobie, mający chaos i nie rozwiazane rzeczy z przeszłości i niedojrzały do roli rodzica, topiący swoje żale w alkoholu, śnie i wycofaniu. Matka wspołuzależniona, jej ojciec był podobny w popijaniu i niespełnionych kwestiach z życia. Jest nadopiekuńcza. Zrezygnowała ze siebie aby dopasować się do męża w małżeństwie, do tego co miała w swoim domu jako dziecko. Opiekuje sie teraz własną matką niczym własnym dzidziusiem. Oboje nastawieni są na przetrwanie, (karmienie, zdrowie, i tak w kołko) strasznie boją się straty, najchętniej chcieliby, żebym mieszkał z nimi non stop. Tak bardzo chciałbym, żeby wiedli swoje życie w pogodzie i aktywnie – gdyby byli sami spokojni to i ja byłbym spokojny o siebie, instynktownie… Jednak ja mam przed sobą do przeżycia własne życie… Kocham ich i wiem, że oni też mnie kochają, ale wiem, że od lat jedziemy na wspołuzależnieniu, a ja nie umiem stanąć na własnym gruncie. Uciekam, odkładam. Chcę zakończyć ten marazm na mnie, bo wiem, że to się ciągnie od pokoleń w mojej rodzinie (rownież dalszej).
-Kiedy zauważyłeś, że jesteś DDA?
Kiedy przeczytałem o DDA parę lat temu. Najbardziej zastanawiał mnie wątek, że wielu ludzi z tym syndromem nie umie znaleźć przyczyny, że w wielu przypadkach wiedli normalne życie w 'spokojnej' rodzinie (bez alkoholu), jednak z jakiegoś powodu czuli pustkę w sobie. Od razu rzuciło mi się w oczy to, że do mnie pasują te opisy, choć jednocześnie poczułem do tego dystans. Nie pasowało mi to, że w przypadku rodzica uzależnionego reszta rodziny nadaje się na leczenie. Z drugiej strony jestem bardzo analityczny i trochę brałem to z przymrożeniem oka jako szukanie problemu. Jednak pojawił się moment, że poszedłem na konsultacje do psychologa i ten na podstawie wywiadu jasno wyrokował: DDA/DDD
-Co takiego musiało sie stać w Twoim zyciu, żebyś zaczął szukać pomocy?
Rożne czynniki, ale najważniejszy to "Co dalej z moim życiem, nie mam żadnego scenariusza, nie mam z czym startować, reprezentuję nic, jestem sam". Nie mam wielu znajomych, są to takie ledwo znajomosci, nie umiem żyć aktywnie, wiem co oznacza motywacja jednak jej nie czuję, nie czuję żadnej presji, niczym upośledzony, ktory trzyma w dłoni kulę ale nie potrafi powiedzieć jaki to kształt trzyma w dłoni.
Decyzję podjąłem w momencie, kiedy zauważyłem, że nawet w świadomości tego, że już wiem o DDA i tak powielam schemat osoby z tym syndromem, to jest jakby nade mną i muszę dać sobie szansę na zdanie "już nie mogę tak sam, potrzebuję pomocy, nie mam sił na walkę samemu". Po prostu zdałem sobie sprawę, że moj fundament, jakkolwiek starałem się go budować przykładnie, nie jest tym, czym miał być. Wychowałem się w tłumionym chaosie i on był moją linią życia, fundamentem normy. Kiedyś usłyszałem słowa pewnego życzliwego człowieka: "Czy jesteś uczciwy wobec siebie?" Nie wiem, ale chyba nie. Ostatnia dekada mojego życia to proch… Strach, a potem złość na siebe: "tak dalej już nie będzie!"
-Jak wygladało kiedyś Twoje życie, a jak wyglada ono dziś?
Do czasu wygladało w miarę ok, choć wiele wątkow wskazywało, że kiedyś ujawni się to moje DDA. Od końca liceum, poprzez studia pchałem się lub sam stwarzałem sytuacje, w ktorych ludzie dawali sobie ze mną spokoj i to nie były kłotnie, byłem potrzebujący, szukałem potwierdzeń, szukałem ideałow jakie sobie stworzyłem zamykając się w pokoju jak byłem mały, żeby omijać obcość ojca. Ojciec nigdy nie był za mną, nie pochwalił, nie powiedział "wierzę w ciebie", ironizował na moj temat choć jednocześnie nie szczędził mi pieniędzy na utrzymanie. Jak bardzo on sam siebie nie lubi… – teraz to wiem. W dorosłym życiu ciągle poszukiwałem kogoś, kto mnie nauczy życia… Zaczęły się zauroczenia i gorzki smak odrzucenia. Dziewczynę odchorowywałem przez 5 lat, choć sam z nią zrywałem, bo nie umiałem być z kimś. Lubiłem wolność, sam. Potem się to powtarzało z innymi, a ja myślałem, że tak ma być, że jestem odpychaczem silnych, jak moja matka, kobiet. Dziś mam to za sobą. Kobietki są ok. Kwestia kobiet to jednak 'pikuś' – dziś wiem, że i z kobietą, a nawet kilkoma nie byłbym szczęśliwy, bo nie tu leży problem. Dziś wiem, że ten okres rozpaczy w kontaktach z płcią przeciwną to tylko wierzchołek gory lodowej pt. DDA/DDD. Byłem już w kilku miejscach na świecie, pracowałem w kilku miejscach krotko, zawsze z myślą, ze tam znajdę świeżość, inne zycie… Niestety ucieczka od siebie nawet na Grenlandii nie da spokoju, nawet w Nowym Jorku czuje się osamotnienie. Dziś moje życie jest inne o tyle, że wiem wiele o DDA jednak niewiele to zmieniło u mnie. Sam przeczytany tekst nic nie da, najważniejszy jest czyn, a na to samemu brak mi sił i odwagi. Zapisałem się na terapię i zaczynam niedługo pod okiem ludzi z zewnątrz. Nareszcie!
-Co chciałbyś powiedzieć komuś, kto jeszcze cierpi, waha się czy skorzystać z jakiejś pomocy?
Jestem przed terapią, ale czuję, że to będzie to:) Strach przed telefonem do ośrodkow pomocy w uzależnieniach, do psychologa, nie wspominając o psychiatrze zawsze będzie powodować strach i panikę, bo człowiek chce pozostać nietknięty na swojej etykiecie obywatela. Cały dowcip polega na tym, że nikogo się tu nie szarga. Chodzi o pomoc samemu sobie.
Na koniec dodam, że DDA/DDD wcale nie dotyczy tylko rodziny z alkoholem w tle, ale rownież tych sprawnie działających, zamożnych, ale na zasadzie robotow i zadań do wykonania, sterylnych, dokładnych, milczących, biernych…
chodzi o zmianę nas a nie otoczenia – to jest primo.
Lukasz, lat 28