Witam Wszystkich Was serdecznie,

Mam na imię Ania, mam 38 lat. Jestem DDA/DDD!
Chciałabym podzielić się z Wami moją historią życia. Może komuś pomoże. Może Ktoś nie poczuje się sam.

Byłam upragnionym, długo wyczekiwanym dzieckiem. Odkąd pamiętam moi rodzice chwalili się mną. Moje zabawy z rówieśnikami w piaskownicy, na bujawkach czy osiedlowe „szukanego” musiało wyglądać zawsze inaczej. Podczas, gdy inne dzieci mogły się pobrudzić, zrobić dziurę w spodniach, to mała Ania – ja, musiała zawsze wrócić do domu czysta, bez dziur, bo „co inni rodzice powiedzą”.

Gdy poszłam do podstawówki wiedziałam już, że muszę być wzorowym uczniem. Tak też było. Byłam najlepsza – olimpiady, najładniejsze piórniki, najpiękniejsze fartuszki. Dzieci się ze mnie śmiały (to był czas PRL, gdzie nie było dostępu do ładnych przyborów szkolnych, a ja je miałam).

W 6 klasie szkoły podstawowej zaprzyjaźniłam się z Karoliną i dzięki niej trafiłam do wspólnoty Oazy Dzieci Bożych przy parafii. Tam zaczęło kształtować się moje życie, inne od tego, jakie miałam prezentować w oczach mych rodziców. Wówczas, tj. w 6 klasie przyniosłam pierwszy raz do domu ocenę 3 z geografii. Dostałam wówczas rozżarzonym żelazkiem po głowie i miałam zakaz wychodzenia na podwórko.

Psycholog szkolny zauważył, że trzęsą mi się ręce i wezwał mamę (w tamtych czasach psychologia była bardzo słabo rozwiniętą dziedziną). Moja mama – farmaceutka, zaczęła przynosić mi z apteki syrop Neospasmine na uspokojenie, myśląc, ze rozwiąże w ten sposób mój kłopot.

W 8 klasie podstawówki rodzice otworzyli firmę, własnościową aptekę. Wtedy dopiero wozili się i robili pokazówkę! Wówczas tata zaczął pić. Sądzę, że był to mechanizm picia z bogactwa… Nagradzania się… Tata pił do 6 piw dziennie, może nawet więcej. Tak było przez cały okres mego liceum. Po liceum dostałam się na studia medyczne (jestem lekarzem). Wówczas rodzice zaczęli budować dom. Tam, na budowie, mój tata rozpił się doszczętnie. Budowa i apteka splajtowały. Aptekę udało się uratować, wykupując tanią dzierżawę. Wówczas zaczęła pić mama. O zgrozo piła w aptece. Cudem nie otruła pacjentów. Pracowała na haju, dzień w dzień. W domu wówczas były już awantury. Teksty w moim kierunku typu: „I tak jesteś nikim, niczym, gównem”, były na porządku dziennym.

Wówczas w Duszpasterstwie Akademickim poznałam swoją pierwszą miłość – potem stał się mym mężem. Rozumieliśmy się bez słów. Jego ojciec, też alkoholik (dzieci DDA dobierają się w pary). Darek postanowił zaopiekować się mną, co mi świetnie pasowało, bo w jednym facecie miałam chłopaka i ojca. Na drugim roku medycyny uciekłam z domu, tak jak stałam, z plecakiem, z jedną parą butów, z jedną książką. Był to moment największego picia mego ojca – potrafił stać z akordeonem na balkonie, grać i jednocześnie wyśpiewywać na całe osiedle

Myślałam, ze zbuduję szczęśliwy dom, na studiach działałam w kole naukowym psychiatrycznym, postanowiłam pomagać ludziom o podobnych kłopotach. Wówczas też zdiagnozowano u mnie depresję lękową, gdzie komponent lękowy przeważał nad depresyjnym. Pojawiły się również pierwsze symptomy bulimii! Małżeństwo rozpadło się w trzecim roku jego trwania przez ingerencje moich rodziców. Mama potrafiła przyjść pod nasze drzwi, kopać nam w drzwi i krzyczeć na całą klatkę: „Ty dziwko, ty ladacznico, zdychaj, ty nie jesteś moim dzieckiem, życzę Ci byś zdechła.”

Nasza miłość w obliczu kłopotów coraz bardziej słabła. Aż doszło do pobicia… Zostałam sama… Ukończyłam studia, rozpoczęłam staż lekarski, kupiłam sobie psa – boksera Nelly, której poświeciłam całe swe serce. Jest mym ukochanym dzieckiem, moim psem, mym obrońcą, mym przewodnikiem po drogach. To ona jedna – moja „boksunia” – nigdy mnie nie zawiodła, lizała łzy… Nigdy nie oddała złością, nigdy nie ugryzła… Nawet w sytuacji mej złości – odpowiada merdaniem swej psiej duszy – ogona.

Na stażu lekarskim moja depresja uległa silnemu pogłębieniu, lęki były tak silne, że nie wychodziłam z domu. Straciłam pamięć. Musiałam zawiesić staż lekarski. Wówczas pomagali mi tylko przyjaciele. Rodzice nadal życzyli bym zdechła, rzucali teksty: „Po, co ja ciebie dziwko urodziłam, idź do komunii, niech ci pan Jezus z twego krzywego ryja paszczę zrobi”

Pojawiły się myśli samobójcze. Ale przecież nie mogłam tego uczynić. Miałam dziecko – moje boksiątko psie. Ratując się przed odebraniem sobie życia, kupiłam sobie drugą bokserkę – Jadzię (Uratowałam jej życie. Była przywiązana do obwodnicy Bydgoszczy, jako szczeniak). Stała się mą drugą córeczką. Dzięki Jadzi i Nelly żyję! Tak, to One przeprowadziły mnie przez okrutną NOC depresji i porzucenia… Ich oczy wpatrzone we mnie nie pozwoliły mi odejść…

Sześć lat temu poznałam kolejnego faceta – Tomka, też DDA. Związek rozpadł się po 3 latach. Ja w roli ofiary, służącej i bohatera. Tomek uzależniony do granic możliwości od gier komputerowych. Próbowałam mu pomoc – nie dał sobie. Każde przerwanie gry kończyło się u Tomka szałem. A ja to brałam na siebie.

W międzyczasie ukończyłam z bardzo dobrym wynikiem studium farmaceutyczne – jak przystało na DDA z rewelacyjnym wynikiem. Obecnie jestem na stażu farmaceutycznym. Mam faceta (też Tomka i nie jest on DDA), który otworzył mi na wiele rzeczy oczy. To, że jestem DDA/DDD wiedziałam z teorii bardzo dobrze od czasów, gdy zaczęłam działać w kole naukowym psychiatrycznym, ale poziom mojej wiedzy blokował mnie przed podjęciem terapii, bo przecież jak mogą mnie czegoś nauczyć, skoro ja wszystko wiem.

Rozpoczęłam pół roku temu życie od nowa, od zera. Nie mam kontaktu z rodzicami. Zyczę im i im błogosławię, by było im jak najlepiej. Ojciec pije cały czas… Czasem pojawi się ich sporadyczny telefon z pogróżkami, z wysoce wyszkolonymi szantażami emocjonalnymi. A wówczas ja mówię w duszy, „Boże błogosław im”.

Jadzia i Nelly żyją cały czas, są moimi Córeczkami, którym zawdzięczam życie. Jestem w szczęśliwym związku. Zaczęłam terapię DDA! I na każde kolejne spotkanie z terapeutą czekam z utęsknieniem. Prowadzę sobie zeszyt DDA, podeszłam do tego wręcz po studencku. Chciałabym Wam wszystkim życzyć wielkiego dobra! Nieba już tu na ziemi, bo zasługuje na to każdy z Was! Trzeba tylko dać sobie pomóc i czasami uderzyć się w piersi, zacząć od zera, a może nawet od minus 1!

Pozdrawiam gorąco

Ania, DDA, 38 lat