W tym roku skończyłam 30 lat. Marzyłam, aby stał się on przełomowym dla mnie – miałam znaleźć dobrą pracę, która byłaby uwieńczeniem terapii, procesu mojego zdrowienia. Tak się niestety nie stało – mamy połowę grudnia, więc mogę tak już śmiało powiedzieć. Ale może wszystko od początku.

W moim rodzinnym domu pił tylko ojciec. Mama była wiecznie umartwiającą się, bezradną i depresyjnie nastawioną do życia osobą. Kiedyś podobno próbowała się tacie postawić, gdy pił, ale lał ją wtedy okrutnie, więc przestała. Mam dwie starsze siostry i młodszego brata. Urodziłam się, jako trzecia córka i z definicji zostałam niechcianym dzieckiem. Ojciec już córki miał, chciał syna.Dzieciństwo pędziłam na wymyślaniu sposobu na ojca, by mnie zauważył i pokochał. Nie udało się. Jaka to siła drzemie w dziecku, że mimo wszystko, mimo chłodu, bicia, osamotnienia ono nadal kocha rodzica i gotowe jest mu wybaczyć w sekundzie, gdyby tylko w zamian dostało miłość.

Mama chroniła nas jak umiała, dzięki niej mieliśmy jako taki dom: obiad, wyprane ubrania. Jednak przerastał ją alkoholizm ojca: odkąd pamiętam zionęła depresją, grożąc, że się powiesi, bo brakuje pieniędzy i ona nie wie, jak ma obdzielić nasze potrzeby. Takie groźby (samobójstwa) nadal świetnie dźwięczą w moich uszach, choć słyszałam je, jako bezradne dziecko.

Jako nastolatka miałam wielu chłopaków, każdy miał być moim przyszłym mężem, z każdym chciałam już koniecznie stworzyć rodzinę – rodzinę, której nie miałam. Zamiast się bawić i szaleć, próbować, ja byłam spięta, opanowana, kontrolująca i nie wdawałam się w niejasne sprawy. Dopięłam swego mając 19 lat – wtedy spotkałam mojego przyszłego męża, to była wielka miłość. Pierwsze tak głębokie, odwzajemnione uczucie. Miałam swojego rycerza, obrońcę, powiernika, przyjaciela. Po dwóch latach pobraliśmy się i zaraz po ślubie zaczęło się psuć. Ja miałam duże oczekiwania, w dodatku niewypowiedziane – chciałam, żeby się domyślił – dziś po 9 latach dobrze wiem, że takie rzeczy to tylko w bajkach. Po ślubie zamieszkaliśmy z moimi rodzicami, więc nadal tkwiłam w domu z alkoholikiem. To także miało wpływ na nasze małżeńskie relacje.

Oczywiście zaraz po liceum poszłam do pracy, kończąc zaocznie najpierw studium, a potem studia. Wiedziałam, że wykształcenie + doświadczenie to klucz do sukcesu. W pracy czułam się nad-człowiekiem, nic nie było nie do zrobienia (mam tak do dziś). Zmieniałam posady z lepszej na lepszą, ucząc się nowych rzeczy. Dwa lata po ślubie, mając 23 lata udało mi się dostać wymarzoną posadę biurową w firmie z branży IT. Spędziłam tam siedem lat, pnąc się po drabinie kariery i obowiązków.

Miejsce to bardzo przypominało mój dom: szef był niestabilny emocjonalnie, a przecież ja świetnie wyczuwam i dopasowuję się do zmiennych warunków – nauczył mnie tego rodzinny dom. Zapierdzielałam tam, uczyłam się nowych rzeczy, żeby tylko szef mnie pochwalił, zaakceptował (wciąż uważał, że dziewczyna nie nadaje się do niczego więcej w tej branży jak do papierków i biurokracji). Bardzo przypominało to moje wcześniejsze życie z ojcem.

W międzyczasie, cztery lata temu, bardzo posypało mi się małżeństwo. Nawarstwiły się nierozwiązane problemy, niedomówienia, żale. Uciekłam w pracę, starałam się mało przebywać w domu. Praktycznie tylko tam spałam. Ktoś, kto wie, czym jest samotność we dwoje, graniczna samotność, gdy obok śpi niby najbliższa osoba na świecie – dobrze będzie znał ten ból, który wtedy czułam.

Nie radziłam sobie z moim życiem. Byłam zmęczona, mega zmęczona pracą (bieganiem i zadowalaniem niechętnego szefa, próbowaniem dogadać się z mężem, domem rodzinnym, w którym każdy wykorzystywał mnie do załatwiania swoich spraw z ojcem (ojciec tylko ciebie słucha, załatw żeby zrobił to czy tamto), sobą, bo nie wiedziałam, dlaczego reaguję tak i tak, chcę tego i tamtego, jest dla mnie ważne to i tamto.

Za pomocą i poradą przyjaciela znalazłam darmową terapię w Krakowie. Najpierw musiałam przejść wstępną weryfikacje i rozpoznanie, a po akceptacji zostałam pacjentką. Czułam, że jak teraz czegoś z moim życiem nie zrobię to skończę w trumnie dwa metry pod ziemią, bo po prostu tego nie wytrzymam.

Terapia dużo mi dała, zmieniła moje życie – bo ja sama się zmieniłam.

Każdemu polecam pracę nad sobą, warto podjąć próbę i rozpocząć terapię. To działa. Poznanie mechanizmów DDA, tego, co powoduje, że zachowujemy się tak, czujemy (lub nie czujemy) i postępujemy specyficznie. To ma taką moc, mega moc.

Udało mi się posklejać małżeństwo, mieszkamy już tylko we dwoje i jestem tu szczęśliwa. Kocham mój dom, mojego męża i takie moje życie.

Uważam, że to wszystko dzięki terapii. Nie żyję już życiem mojego ojca. Nie biegam za nim i nie rozdrapuję ran przeszłości. Nie żyję krzywdą, jaką mi wyrządził. Jest to jakby poza mną. Mam świadomość tych wydarzeń, ale nie psują mi one samopoczucia. Myśląc o ojcu nie mam ochoty już go udusić i nie powtarzam w myślach tego, że go nienawidzę.

Rysą na szkle jest praca – to, od czego zaczęłam tę opowieść. Terapia przesunęła moje granice – nie mogłam już znieść chamstwa i bardzo złego traktowania ze strony szefa. Odeszłam z mojej kochanej pracy, po siedmiu długich i ciężkich latach. Wydawałoby się, że wykształcona z takim doświadczeniem to w mig znajdę dobrą pracę za uczciwe pieniądze…

W tym roku miałam trzy posady i wszystko zakończyło się fiaskiem. Ludzie są bardzo nieuczciwi, proponują śmieciowe umowy, albo stawiają na studentów. Nie wiem, co we mnie jest nie tak. W branży IT nie stawia się na kobiety. Niestety faceci biją mnie w tym biegu o głowę. Jestem bezrobotna. To tak jakbym nic nie była warta (poczucie własnej wartości to jeszcze temat do przerobienia na terapii), bezużyteczna, beznadziejna, głupia. Do bani po prostu.

Praca jest dla mnie bardzo ważna. Byłam kierowniczką, dyrektorką a teraz zostanę chyba sprzedawczynią w mięsnym z wypłatą tysiąc pięćset złotych. Przeraża mnie to i dobija. Zyciowa degradacja i cofka.

Kończę, bo nie chcę nikogo zanudzać moimi problemami – opowieść ta ma mieć pozytywne zakończenie i przesłanie, że warto skorzystać z pomocy terapeuty, bo można poprawić sobie jakość życia. Skoro mamy jedno życie, trzeba wysilić się i popracować nad sobą. Nie wahajcie się, zróbcie to dla siebie.


Jeśli macie podobne przeżycia, napiszcie do mnie.


Kamila, 30 lat