Karola, DDA

Postaram się jak najwięcej napisać. O to jestem, i szczerze mówiąc nie wiem, od czego zacząć. Nie potrafię się otworzyć, ale łatwiej jest o tym pisać. O tym, ze jestem DDA dowiedziałam się od psychiatry. Ta wizyta była krótka, zamiast powiedzieć, co się ze mną dzieje, wspomniałam o dzieciństwie, o ojcu pijaku.

Miałam iść na te mityngi, ale gdy jestem już o krok – wycofuję się. Wiem, że tam będę musiała opowiedzieć, co się ze mną działo, niestety gdybym o tym opowiedziała poczułabym tylko do siebie żal: „Jak mogę być tak żałosna i gadać o takich „bzdurach””? Tak zapewne pomyślałaby moja mama. Jednakże wiem, że wciąż w sobie wszystko przeżywam i chciałabym by ktoś mi pomógł.

To mój ojciec był pijakiem, bił mamę czasem mnie, atakował babcię (ze strony mamy). Do dziś pamiętam jak broniłam mamę i straciłam przez to mlecznego zęba. Widzę wciąż obraz rozbijanego telefonu o ścianę po tym, jak dzwoniłam po policję. Miałam wtedy 6 lat.

Moja mama była strasznie surowa, musiałam zakuwać dzień w dzień, czy to wakacje czy to święta. Moja zabawa z rówieśnikami mogła być tylko wtedy, kiedy rezygnowałam z wieczorynki. Nigdy mi nic nie chciała wytłumaczyć, odpowiedzieć na pytania z natury świata, urządzeń i innych podstawowych zagadnień. A potem był problem jak czegoś nie wiedziałam i wtedy obrywało mi się od mamy. Do dziś nie mam pojęcia o wielu podstawowych rzeczach, przez co ośmieszam się przed innymi. Z dzieciństwa pamiętam jeszcze, że moja pierwsza ucieczka z domu była, kiedy miałam 5 lat (chyba tyle, tak jakoś ledwie umiałam chodzić). Uciekłam do jakichś znajomych mamy i schowałam się w ich garażu. Ale wtedy mnie złoili! Następnie tylko kradłam, szukałam mniej mądrego towarzystwa.

Potem cała akcja z rozwodem, orzekanie o winie. Byłam przerzucana między nimi, wraz z ich przekleństwami: „idź i powiedz mamie to i tamto…, opowiedz ojcu to…”. Do dziś mam problemy z ojcem, potrafi obmyślać rakowe choroby, nie płacić alimentów, zapowiadać, że to ja będę płacić na niego, obgadywać nas przed sąsiadami.

Choć moja mama nie pije, ale też wywiera na mnie wpływ, przy okazji obwiniając mnie o wszystko. Mówiąc na przykład, że jestem jak ojciec – wymagać wiele, być jej nieudaną aspiracją. Nie mogę za nią nadążyć, jej dorównać, pomagać, bo i tak wszystko robię źle. W podstawówce pokazując jej swoje świadectwo z średnią 5,6, słyszałam tylko, że tak być powinno, kiedy oglądała telewizję. Wiem, że mama nie starała się ani odrobinę okazać uczucia, choćby trochę, a tym bardziej zamiast ojca. Mam wrażenie, że obwinia mnie, że przez to nie ma swojego życia i oczekuje, że będę zarabiać, by na starość się nią zająć. Za to mam świadomość, że stara się wiele zrobić, jakieś wycieczki, składa pieniądze.

Teraz tylko mam poczucie winy. Ona działa na moją psychikę, ale wciąż nie potrafię określić, w jaki konkretny sposób. Ja wiem, że jestem winna ich ślubu, bo mama zaszła w ciążę. Ojciec bił mamę podczas ciąży, urodziłam się z niedosłuchem, brat z wadą serca.

Tymczasem uciekłam na studia. Moje oceny uległy znacznemu pogorszeniu. W końcu wybrałam kierunek dający spore szanse na zarabianie w przyszłości, ale nie to, co lubię. Choć powtarzam rok, nie jestem w stanie siedzieć w domu, bo wiem, że tam nie wytrzymam. Do dziś mama się ze mną kłóci o byle co, że jestem „krowa” śpiąc do 8 rano, że nie spędzam swojego życia na sprzątaniu domu. A jak się ino zbuntuję, „krzywo spojrzę”, potrafi się obrazić na mnie na 2 tygodnie. To jest jeszcze gorsze – nic mi wtedy nie wolno robić, nie odzywa się, nie pozwala sobie pomóc, pracując ciężko na pokaz. A jedynymi jej słowami wtedy są groźne przekleństwa, do czasu aż dla świętego spokoju, jej nie przeproszę i wyjaśnię, na czym polegała moja wina. A ojca nie widziałam już ze 4 lata. Dowiaduję się o nim jedynie z sądu lub od sąsiadów.

Staram się nie pić, ale tylko tyję. Jedzenie mnie uspakaja. Teraz nie potrafię się cieszyć z sukcesów, wiem, że to tylko marny szczęśliwy traf, a tak wiele mi się nie udaje. Zdarzy się chwila, że ktoś mnie za coś pochwali, ale nie potrafię tego przyjąć. Uważam, że to przesada, że to normalne, że coś dobrze zrobię albo, że dana osoba czegoś chce ode mnie i mi się podlizuje. Dopiero po jakimś czasie przypomina mi się, że powinnam podziękować. Nikomu nie ufam, poza swoim pluszowym misiem. Nie potrafię nawiązać kontaktów chyba, że mam jakiś nagły przypływ odwagi.

Poznając chłopaka, sprawdzam czy będę czuć się przy nim bezpieczna. Efekt – nie mam prawie żadnego kolegi. Zawsze powtarzam, że mnie ciężko rozgryźć, ale ludzie nie starają się mnie poznać, w jakiś nieświadomy sposób odpycham od siebie ludzi już po pierwszym spotkaniu. Boję się odrzucenia. Co dziwne, kiedy chcę jakiegoś kontaktu to mi nie bardzo to wychodzi, ale jestem przydatna, kiedy inni mają problem, bo ja ich rozumiem.

Nawet zwykła obca osoba (w starszym wieku) na przystanku potrafi mnie zaczepić i zacząć się chwalić lub żalić. Jestem altruistyczną i opiekuńczą osobą, cichą, zamkniętą, nieśmiałą wobec innych. Jestem też szalona, ciągle szukam jakiejś rozrywki, zabawy, choćby skoków na bungee, ale mało kto o tym wie. Potrafię pomóc komuś z przyjaciół, choćby napisać jakieś wypracowanie, ignorując przy tym swoje obowiązki. Bo to, co moje, to najmniej ważne i tyle, chcę pocieszyć tę drugą osobę. Choć od wewnątrz rozdziera mnie smutek i żal czy też złość, na co dzień noszę maskę, przynajmniej staram się. Ciągle się boję, chodzę wystraszona. Miewam koszmary typu: 2 sępy rozrywające moje ciało, czy też kolce w gardle. W domu rodzinnym w dzieciństwie potrafiłam sobie jakoś poradzić, a teraz nic nie działa, nic mi nie wychodzi.

Ludziom potrafię doradzić, pomóc, ale nie wierzę czy mi jest w stanie cokolwiek pomóc. Jedynie mam doła wieczorami. Jakie okropne dzieciństwo, choć niewiele z niego pamiętam! Ile jest zła na świecie. Rozmyślam o tym, że obejrzałam smutny film i nie mogę go przetrawić, czy o tym, że zaraz pojawi się kolejny problem do rozwiązania. Nie czuję się bezpiecznie i tak bardzo się boję iść spać, bo znów będę śnić jakieś koszmary o sępach, krwi. Obawiam się nawet tego, że noc szybko minie i nadejdzie kolejny zły dzień. Czemu wciąż żyję? Czy dam sobie radę w przyszłości? Tulę się wtedy do misia i staram się wypłakać, choć nawet i tego już nie potrafię zrobić… Nie mam siły płakać… Byle tylko się uśmiechnąć następnego dnia…


Karola, DDA