Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Co ze mną jest nie tak?

Przeglądasz 4 wpisy - od 1 do 4 (z 4)
  • Autor
    Wpisy
  • Rafal28
    Uczestnik
      Liczba postów: 2

      Dzień dobry,

      mam na imię Rafał i w tym roku w grudniu skończę 28 lat. Postanowiłem tutaj napisać, bo mam pewne problemy z radzeniem sobie w życiu (od zawsze). Zdaję sobie sprawę z mijającego czasu i chce coś  zmienić, bo mam dosyć siebie. Znalazłem w swoim mieście grupę DDA, czytałem o tym syndromie, ale mam obawę, że zrzucam swoje niepowodzenia, problemy na karb nieżyjących już rodziców. Chociaż osoby piszące tutaj są dla mnie obcymi, wydaje mi się, że ocena czy moje problemy są charakterystyczne dla osób z DDA, porównanie z Waszymi przeżyciami,  pozwoliłoby na przełamanie się i na pójście na terapię.

      Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Mój ojciec był policjantem, mama zajmowała się wychowaniem mnie i trójki mojego, dużo starszego rodzeństwa. Nie przelewało się, chodziłem w ubraniach po rodzeństwie, dość, często w dziurawych butach, workowatych ciuchach. Na jedzenie nigdy nie brakowało – mama zawsze, dbała o to, ale i tak nie potrafiłem jeść śniadań w szkole – stresowałem się, a jedzenie lądowało w śmietniku. Nigdy nie obwiniałem  rodziców za biedę. Bardziej, że niczego nie nauczyli, nie rozmawiali, nie dali szansy wyboru drogi, czy nie zadbali o szczęśliwe dzieciństwo.

      Nie mogę powiedzieć, że koledzy z klasy wybitnie znęcali się nad mną, nie bili mnie, ale nabijali się ze złych ocen czy jak nie dawałem rady na wfie. Dobrze się uczyłem i nie radziłem sobie jak wpadła zła ocena. Chociaż patrząc się na moją  „karierę zawodową” nie jestem wcale zdolny. Wydaje mi się, że to działa, że im więcej się przejmujesz tym bardziej dręczą i drążą. Jak dostałem złą ocenę płakałem. Był jeden przedmiot, który nauczyciel, wybitnie działał mi na nerwy. W niedziele popołudniem, już
      bolał brzuch przed poniedziałkową lekcją. Bałem się coś uzupełnić i co chwilę dostawałem za to jedynkę, albo poprosić rodzeństwo o pomoc.

      Pamiętam, że Mama coś tam mnie uczyła, mnożenie w słupkach, dyktanda, jak błąd darcie ryja i zdarzał się wpierdol za np. czwórkę.  Brat opowiadał, że u niego też to standard był. Dla rodziców najważniejsza nauka, boisko jedynie w wakacje, w roku szkolnym książki,  żadnej pasji, sportu czy innych zajęć ani kolegów. Tak mniej więcej do 10 roku życia, nie widziałem, żeby ojciec pił,
      ogólnie mam mało wspomnień z dzieciństwa. Teraz wiem, że pił też wcześniej. Później 10 lat dobrego melanżu, długi, próba eksmisji,  procesy, przemoc finansowa. Pijany to miły, trzeźwy to napięty. Potrafił pić na służbie i wracać najebany autem do domu. Pierwsze lata szkoły to pilnowanie nauki, a później to wyjebane, zero pomocy, rozmowy co robić w życiu. Więcej swobody, ale i tak nie było
      imprez, pasji, kumpli, ani nie interesowali się, że imponuje mi bardzo agresywne i złe środowisko. Aczkolwiek mamę bardziej interesowało to wszystko niż ojca.

      Jaki jestem? Mam maskę twardego chłopa, niedostępnego. Bardzo ciężko mi nawiązać nowe znajomości, oschły, nie umiem rozmawiać z kobietami, trzymam je na dystans i boję się odrzucenia. Zawsze szukałem księżniczki, olałem kilka, fajnych dziewczyn, a jak jedna wzięła sprawy w swoje ręce to bałem się bliskości. Niska samoocena i nieufność. Strach przed nowymi sytuacjami – poznawaniem rodziców, zaproszeniem do „meliny”, otworzeniem się. Z innej strony, zawsze pracowałem poniżej
      kwalifikacji i niczego się nie dorobiłem, nic nie mogłem jej zaoferować.  Zero większych ambicji, byle nie było gorzej niż jest. Nie potrafię zbuntować się jak jest źle. Maska zrzucona w momencie jak odeszła. Bardzo długo idealizowałem byłą. Zamiast zająć się swoim życiem.
      Ogólnie od dzieciństwa towarzyszy mi wstyd – w podstawówce śmiali się z bycia klasową
      niedorajdą, liceum kujon, zero imprez, studia nie interesowały mnie oceny, imprezy, praca dorywcza, jakieś treningi i nowi koledzy.
      Przy kolegach nauczyłem się picia, ćpania, nasterydowałem się i dorobiłem się wyroku. Całe ręce, nogi, plecy wydziarane – żeby ludzie bali się i nie patrzyli się na mnie. Niby całkiem inny chłopak na przestrzeni 5 lat. 20 a 25, a w środku słaby. Wszystko na pokaz. Nie potrafię walczyć o swoje.
      Unikam ludzi, bo wiem że jestem przykładem chłopa, któremu nie wyszło –

      Jedna próba samobójcza, kilkanaście miesięcy na psychotropach, bo myśli powtarzały się. Rodzina się wstydzi mnie. Przepity ryj i przećpane oczy. Psychiatra mówi, że od dziecka cierpię na niemoc psychiczną, nie panuje nad stresem. Boje się ryzykować. Bardzo źle znoszę krytykę, zostałem
      wyrzucony z terapii przez konflikt z kimś ze służb mundurowych na niej. Jestem bezmyślny, impulsywny. Bardzo silny związek emocjonalny miałem z mamą po śmierci ojca. Całkiem inna kobieta.

      Bardzo dużo cech opisujących mnie to cechy DDA, ale w głębi czuje, że to moja wina. Mam namiary na terapię indywidualną, ale zastanawiam się czy terapia DDA to nie będzie coś dla mnie.
      Jak myślicie?

      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581

        Cześć, Rafał!

        W ogóle nie mam wrażenia, że zwalasz coś na rodziców ani że to twoja wina. To jedyne osoby w twoim życiu, które miały wobec ciebie obowiązek opieki i sam mówisz, że nie wywiązali się z tego dobrze. Dokładnie w tym problem – nie w samej biedzie, tylko w braku rozmów i wsparcia.

        U mnie wszystko wyglądało dużo łagodniej, jestem DDD, w moim domu nie było problemu alkoholu i wyglądało to niby spokojnie, także przemocy fizycznej było niewiele. Poszedłem na terapię bo miałem kryzys w związku i szukałem czegoś, co by jakoś mi wyjaśniało co mi jest. Jak posłuchałem o cechach DDA/DDD, to wreszcie zaczęło mi to pasować z grubsza. Poszedłem jeszcze ostrożnie, a przed rozpoczęciem poszedłem jeszcze na konsultacje, żeby się upewnić. Nikt mi nie powiedział, że jestem DDD i powinienem coś z tym zrobić, to już sam sobie stwierdziłem powoli, sprawdzałem nieufnie wszystko i czułem się inny niż DDA, miałem wrażenie, że mnie jest trudniej niż reszcie, która miała takie wyraziste historie przemocy. Na terapii dowiedziałem się, że w moim domu też panowała przemoc, ale w białych rękawiczkach, i to przez lata mi utrudniało zorientowanie się co mnie w ogóle dręczy i gdzie szukać pomocy.

        Teraz już nie sprawdzam kto ma gorzej i nie widzę różnic między dziećmi alkoholików a dziećmi z rodzin o innych dysfunkcjach. U mnie akurat wszystko poszło do środka, uciekłem w świat wyobraźni, ratowałem się odcinając się od ciała i emocji. Ale to tylko jedna ze strategii, pozornie odwrotna niż twoja, ale sam problem wydaje mi się podobny. Wspólne jest na przykład to ciągłe poczucie winy, które i ja doskonale znam.

        Poszedłem akurat na terapię grupową, bo usłyszałem, że ponieważ chodzi o problemy w relacjach z ludźmi, to lepiej działa praca w grupie. Nie tylko w to uwierzyłem, ale jeszcze byłem na to gotowy. Nie każdy chce tego spróbować i to także twój wybór czy chcesz iść na terapię i jaką. Możesz się sam przekonać czy to faktycznie dla ciebie.

        Rafal28
        Uczestnik
          Liczba postów: 2

          Dzięki za szybką odpowiedź.

          Ogólnie nie było u mnie dużo przemocy, ale wydaje mi się, że sprawy,
          za które dostałem były błache. Dzieckiem grzecznym i raczej nie
          generowałem problemów. Ale tak szczerze, nie mam za to rodzicom za złe. Nie wiem czy
          to wyraziste historie przemocy. Nie wiem jak bywało u innych dzieciaków, patrząc się na dzieci
          rodzeństwa, to potrafią zdenerwować, więc obiektywnie też pewnie nieraz dostałem „słusznie”. Inna
          sprawa czy kary cielesne to odpowiednia kara. Nie wierzę, że rodzice nie wiedzieli, nauczyciele
          nie mówili o nieradzeniu sobie. Ten nauczyciel, który mega stresował potrafił w latach wcześniejszych
          rzucać przedmiotami w uczniów. Coś jest nie tak ze mną, że nie potrafiłem rodzicom powiedzieć, albo
          poprosić o możliwość chodzenia na dwór.

          Pozornie poznałem kolegów, koło 20, pewne środowisko, ludzie mi zaimponowali, ale niestety słaby charakter
          chłonie jak gąbka. Bardzo często robiłem coś sprzecznego z samym sobą. Mnie rozstanie bardzo zmusiło do myślenia. Nastąpiło przewartościowanie całego życia. Bardzo negatywnie
          podchodzę do swojego zachowania i to generuje ciągłe poczucie winy. Niestety, ale widzę w sobie kopię ojca.
          Złość, niedostępność, zamknięcie w sobie, brak asertywności i niestety słabość do używek, nic
          nie umiem, nie mam pomysłu na siebie i umiejętności zarabiania pieniędzy. Wcześniej
          wpadałem w świat fantazji. Żadnych planów. Wrócić do domu, do łóżka i przed snem pomarzyć.
          Nie wiem kim jestem, do czego dążę, nie mam planów, wegetuje od bycia dzieckiem.

          Wiem, że rodzice dali plamę, ale czy byli w stanie zrobić coś, żebym miej się lękał, był silniejszy psychicznie?
          Sport,żeby zmężnieć? Czy to wina zaniedbań, alkoholu? Czy inne osoby z DDA są tak lękliwe?
          Psychiatra twierdzi, że istota problemu leży w mojej przeszłości, zostałem źle zaprogramowany, ale poza
          zaburzeniami lękowo-depresyjnymi nie widzi, (na szczęście!) żadnej innej choroby psychicznej.

          Nie umiem obiektywnie powiedzieć czy jesteśmy rodziną dysfukcyjną, współuzależnioną, rodzeństwo ma
          problemy, ale ja jestem w ciemnej d…

          truskawek
          Uczestnik
            Liczba postów: 581

            Szczerze mówiąc widzę zasadniczą sprzeczność między tym, że nie masz rodzicom za złe, a tym, że jak widzisz w sobie odbicie ojca, to masz poczucie winy. Albo był w porządku i nie ma czym się martwić, albo nie był i nie podoba ci się jego zachowanie, czyli chyba coś masz mu za złe.

            Masz prawo czuć, to co czujesz, a to jest zawsze subiektywne, bo twoje własne. Ktoś to może rozumieć albo nie, ale twoje uczucia są twoje. Tu nie chodzi o ustalenie obiektywnie czegokolwiek. Ale DDA tego obiektywizmu się chwytają, bo nie mają przyzwolenia na swoje uczucia – zastanawiają się co jest normalne, czy to było zasłużone, sprawiedliwe itp.?

            Nie dziwi mnie, że nie potrafiłeś rodzicom powiedzieć, jeśli nie miałeś do nich zaufania. To było ich zadanie, żebyś czuł to zaufanie, żebyś czuł się przy nich bezpiecznie, a nie twoja niedoskonałość. To nie chodzi o ustalenie czy mogli coś lepiej zrobić. Nie chodzi nawet o ustalenie czy oni tak świadomie czy nieświadomie, ważny jesteś ty i że tobie stała się krzywda, że to się naprawdę stało. Wszystko jedno czy to wyglądało z zewnątrz łagodnie czy groźnie. Owszem, DDD/DDA są pełne lęku i wstydu, prawie o wszystko i prawie ciągle, tylko o tym nie mówią, bo się tego też wstydzą i boją. Nieufność, zwłaszcza do siebie i swoich emocji, jest dla nas chlebem powszednim.

            I to wszystko nie jest dziwne ani bez sensu, w domu się nauczyliśmy tego, żeby przetrwać – i przetrwaliśmy. Swoją drogą ja też niewiele pamiętam z dzieciństwa, to też jest rodzaj ochrony i to też pozwoliło mi nie zachorować psychicznie albo się nie załamać. DDA to nie choroba, tylko wyuczony zestaw zachowań, który kiedyś dawał nam jakąś względną ochronę, ale przestał się sprawdzać gdy dorośliśmy – jak napisałeś, to wystarcza tylko na wegetację, ale nie na coś więcej. To jest właśnie ten stary program, który można zmieniać, jeśli ci przeszkadza, i testować i uczyć się nowych zachowań.

            Krótko mówiąc – z tobą nie jest „coś nie tak”. Jeśli chcesz tak żyć jak obecnie, to możesz, ale jeśli chcesz inaczej, to możesz to zmieniać. Nie ma obowiązku, żebyś był taki czy owaki, to twoje życie i twój wybór. Choć dla DDA to nie jest wcale jasne, bo zostały wyuczone bezradności, że ich potrzeby nie mają znaczenia i nie mają wpływu na swoje życie. Niby mają odpowiedzialność za cały świat, ale nie za swoje życie, nikt im nie wyjaśnił co to właściwie jest „odpowiedzialność”, tylko nieokreślony ciężar który się dźwiga. Ja na pewno to miałem bardzo, teraz dużo mniej.

          Przeglądasz 4 wpisy - od 1 do 4 (z 4)
          • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.