Zacznijmy od tego, że nazywam się Sandra i mam 21 lat. Jestem DDD lub DDA, a może obojgiem naraz. Dowiedziałam się o tym z pewnego artykułu w czasopiśmie psychologicznym parę lat temu, ale dopiero teraz zrozumiałam, że i ja jestem taką osobą.
Już od dawna wiem, że jest ze mną coś nie tak, ale od niedawna zaczęłam szukać informacji na ten temat. Próbowałam przypisać się do jakichś zaburzeń lub chorób psychicznych, ale nic nie pasowało. I dzisiaj, właśnie dzisiaj trafiłam na artykuł o DDA i DDD.
Zacznijmy od tego, że moja rodzina była (albo raczej jest) z pozoru całkiem normalna, ale od kiedy pamiętam tato lubił sobie czasem wypić. Nie awanturował się nigdy, nie bił, był bardzo spokojny i miły, kiedy był pijany. Współczułam mu, bo byłam pewna, że w taki stan wpadł z powodu mojej matki, która jest okrutną dyktatorką.
Matka jest wiecznie niezadowolona, agresywna, zdenerwowana. Ja i moje dwie siostry razem z ojcem baliśmy się jej. Dla niej wszystko musiało być idealne. Oceny idealne, dom idealny, my idealne… Kiedy zrobiłyśmy coś złego, wiedziałyśmy, że mama wyjmie z szuflady pas i zacznie nas lać, jak zawsze wieczorem i wymuszać na nas przeprosiny za jakieś głupie dziecięce błędy.
Szczerze mówiąc ja, jako najmłodsza z rodzeństwa, odczuwałam to najmocniej. Już w wieku 11 lat miałam za sobą pierwszą próbę samobójczą, która została zbagatelizowana. Po tym było tylko gorzej, byłam czarną owcą w domu, której nikt nic nie mówił, nikt o nic nie pytał, z której zdaniem nikt się nie liczył, ale wszystkie złe rzeczy jakie się wydarzyły były zawsze moją winą.
W wieku 13 lat zaczęłam pracować w sklepie rodziców, kiedy mama wyjeżdżała za granicę do pracy. Podczas jej nieobecności ojciec ciągle pił, ja ze średnią siostrą prowadziłyśmy sklep, a najstarsza pełniła rolę matki.
Ale pustka nie znikała, mimo że mamy nie było za często z nami. Zaczęły się wagary oraz ćpanie leków dzień w dzień, a także alkohol. Chodziłam naćpana okrągły rok zanim zauważyli skutki, kiedy przedawkowałam kolejny raz… Potem była rozmowa, płacz, obiecanie poprawy.
Wtedy ojciec zaczął grać na maszynach w kasynach, czy barach. Każde pieniądze jakie miał przepuszczał. Te na towar do sklepu, te na ratę kredytu, te z utargu na jedzenie.
Mama interweniowała, gdy wracała z zagranicy, awantury nie miały końca, szkło latało, dzieci zamknięte w pokojach zasłaniające uszy, bojące się krzyków.
I tak wyglądało dzieciństwo, dopóki ojciec nie wydał 200 tys. złotych w tydzień w kasynie. To były wszystkie nasze oszczędności… Moja matka tak mu nagadała, że oboje wyjechali zarabiać na lepszą przyszłość. On miał wszystko odpracować.
Teraz mam 21 lat, mieszkam z nimi za granicą, z braku wyboru.
Nie czuję nic w relacjach z ludźmi. Kiedy spotykałam się z jakimś chłopakiem i on po pewnym czasie chciał czegoś więcej, to najpierw go raniłam, a później uciekałam, bojąc się tych uczuć.
Nikt nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha, ani nie przytulił, ani nie okazywał czułości. Nie umiem rozmawiać o uczuciach, kiedy chcę, czuje wewnętrzną blokadę. Jestem również wiecznie zdenerwowana, zestresowana, wybucham z powodu małych rzeczy niczym małe dziecko, gdy nie dostanie lizaka. Płaczę, gdy ktoś mi odmawia. Lubię samotność, czasami znikam na kilka dni, tygodni (odcinam się od świata) i nie mam wyrzutów sumienia, kiedy mają o to pretensje. Jak stwierdził mój przyjaciel – „jesteś zamknięta na 4 spusty” i tak faktycznie jest.
Niedawno mój ojciec znów zaczął grać, ale obojętność nie pozwala mi się przejmować. Jestem uzależniona od marihuany, po której się uśmiecham i nie martwię, po której w końcu odzyskałam apetyt i która skłoniła mnie do pomyślenia nad sobą. Wiem, że potrzebuję pomocy specjalisty, ale nie wiem, jak szukać tej pomocy. Ja nawet nigdy nie skarżyłam się, że coś mnie boli czy cierpię, bo od razu słyszałam „nic ci ku**a nie jest, nie udawaj, idziesz normalnie do szkoły”. Nadal mieszkam z rodzicami, a boję się ich reakcji na moje problemy. Może kiedyś się odważę. Może…
To tylko część wydarzeń, które miały miejsce, jednakże jakaś ulga i lekkość przyszła po napisaniu tego…
Sandra, 21 lat