Witamy › Fora › Rozmowy DDA/DDD › Uwikłanie z mamą, brak zrozumienia
-
AutorWpisy
-
Cześć,
Zdecydowałam się zwierzyć ze swojego dużego problemu, z którym się obecnie zmagam. Brakuje mi już sił, czuję się bezradna.
Mam 29 lat, od 2,5 roku jestem w terapii indywidualnej, wcześniej uczestniczyłam w terapii grupowej skierowanej do DDA. Odkąd jestem w tej obecnej terapii moja relacja z mamą uległa zdecydowanemu pogorszeniu. Ojciec był alkoholikiem, obecnie od 5 lat nie pije, jest po odwyku. Zawsze byłyśmy z mamą bardzo blisko siebie, wspierałyśmy się w tej niedoli. Później kiedy poszłam na terapię zorientowałam się, że ta relacja z mamą nie jest do końca zdrowa, że funkcjonowałyśmy od zawsze jakbyśmy miały wspólny mózg. Mama aktywnie uczestniczyła we wszystkich dziedzinach mojego życia, w moich miłościach bardziej czy mniej poważnych, w moich przyjaźniach, w moich wyborach, decyzjach itd. Nie potrafiłam się od niej oddzielić, ale przez długi czas myślałam, że jest to ok. Ale nie jest, teraz już to wiem. Co więcej, teraz zaczyna się we mnie odzywać jakiś głęboko skrywany latami OGROMNY gniew, nienawiść, żal. Są one skierowane do obojga rodziców, ale z racji tego, że przed ojcem wciąż mam jakiś respekt i strach, to cały ten gniew wyrzucam w kierunku mamy. Dostaje jej się za to, co wyrządzili mi we dwoje. Mam do niej żal o bierność, o to, że pozwoliła, żeby ojciec swoim nałogiem zniszczył życie nam wszystkim (mi, mamie i mojej siostrze). O to, że dzisiaj chciałaby, żebym o wszystkim zapomniała i była radosną, pewną siebie dziewczyną, która cieszy się z małżeństwa, planuje macierzyństwo. (Mężatką jestem od roku) A ja nie planuję. Nie chcę, boję się, nie chcę zniszczyć życia dziecku swoimi nieprzepracowanymi problemami. Czuję się fatalnie, nienawidzę siebie. Nie rozumiem stanów, w jakie wpadam, od gniewu, wściekłości, agresji, aż po spokój, równowagę, rzadko radość. Nie pamiętam, kiedy czułam się tak naprawdę szczęśliwa. Nie lubię siebie, nie lubię ludzi, wszystko mnie drażni. Czuję, jakby to wszystko ze mnie uchodziło. Mama natomiast uważa, że moja terapia jest o d..ę potłuc, bo nigdy nie byłam w gorszym stanie niż teraz. Na moje próby tłumaczenia, że widocznie taki etap, że trzeba przeczekać, reaguje dezaprobatą, nie dowierza. Czuję, że ona uważa, że powinnam rzucić tę terapię, chociaż kiedy pytam ją wprost, zaprzecza, mówi, żebym chodziła tylko martwi ją brak efektów po takim czasie. Mnie też martwi, ale jaką mam alternatywę?
Czuję się bardzo samotna z tym wszystkim. Na sesjach z terapeutką czuję się jakbym zdradzała mamę. Jestem w tym wszystkim taka samotna. Nie wiem, po co to tutaj napisałam, i tak nie wiadomo co doradzić w takiej sytuacji… Ale mam już naprawdę serdecznie dość swojego życia. Brakuje mi sił…
Witam Cię serdecznie Dyza:) gratuluję, że odważyłaś opowiedzieć swoją historię. To co dzieje się obecnie w Twoim życiu to normalny stan, ponieważ wypływają na wierzch wszystkie emocje, które gdzieś głęboko, dawno temu zakopałaś w sobie. Twoja mama również powinna pójść na terapię, ją alkoholizm męża, także niszczył, a to nazywa się współuzależnieniem. Ona robiąc z Ciebie powiernika sprawiła, że prawdziwe więzi matka – córka rozmyły się. Ty w okresie dzieciństwa powinna dostać od obojga rodziców ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Ojciec swojej roli nie wypełnił, natomiast matka, pewnie starała się, ale będąc współuzależnioną obdarzyła Cię balastem problemów i szukała wparcia u Ciebie. Super, że Ty zdecydowałaś się jakiś cza temu podjąć terapię, na pewno wiele pracy za Tobą. Moim zdaniem, aby ustabilizować relację z mamą, powinna ona pójść także na terapię. Odnośnie Twojego poczucia osamotnienia mam pytanie – jak zapatruje się na Twoją sytuację Twój mąż? Czy możesz liczyć na wsparcie z jego strony?
Dziękuję za zrozumienie.
Mąż stara się mnie wspierać, chociaż ja nie zawsze mówię mu o wszystkim, co dzieje się w mojej głowie. On też jest DDA, ale na nim nie odcisnęło to aż takiego piętna, jak na mnie. Radzi sobie z tym trochę lepiej ode mnie. Czasem jest tak, że np. on jest świadkiem mojej rozmowy telefonicznej z mamą i uspokaja mnie, mówi, żebym nie krzyczała na mamę, żebym się nie denerwowała. Wtedy jestem na niego zła, że nie trzyma mojej strony. A kiedy szukam u niego wsparcia, to przytula mnie i pociesza, ale jednocześnie mówi, że trzeba szanować mamę, że jej też było trudno itd. Wtedy znowu czuję, że mnie nie rozumie, chociaż gdzieś w głębi wiem, co ma na myśli.
Najgorsze we mnie są te sprzeczności. Z jednej strony wpadam w złość już na sam jej widok, działa na mnie jak płachta na byka (ona sama to zresztą zauważa). Nienawidzę jej, odpycham ją od siebie kiedy próbuje mnie przytulić (nigdy tego nie robiła, kiedy byłam dzieckiem, zaczęła dopiero jakieś 5 lat temu), kiedy mi mówi, że mnie kocha, mówię, żeby dała mi spokój (podobnie jak z przytulaniem, nigdy mi tego nie mówiła). Później, kiedy w domu ochłonę, wpadam w poczucie winy, czuję się jak potwór. Z jednej strony nie mogę znieść jej widoku, drażni mnie, kiedy się z czegoś śmieje, irytuje mnie, kiedy coś opowiada. Z drugiej strony nie mogę znieść myśli, że kiedyś może jej zabraknąć. Jestem przekonana, że nie przeżyję ani jednego dnia bez niej.
Nie potrafię wybaczyć moim rodzicom, że przez nich jestem dziś tak powykrzywiana, że nie jestem w stanie osiągnąć szczęścia w małżeństwie, nie daję mojemu mężowi bliskości, nie dopuszczam go do siebie ani psychicznie ani fizycznie. On czasem nie wytrzymuje i wyrzuca mi, że ja go w ogóle nie przytulam, że gdyby nie jego inicjatywy, to w ogóle byśmy się nie dotykali, bo ja tego nie potrzebuję. A ja wiem, że on ma rację, tak jest. Nie potrzebuję bliskości. Dla mnie mogłaby nie istnieć.
Niepokoi mnie brak efektów terapii. Chodzę na nią co tydzień, rozmawiamy, analizujemy, płaczę, rozgrzebuję… i na tym koniec. Wychodzę stamtąd i zachowuję się tak jak dotychczas. Mój mąż też zwraca na to uwagę. Pyta po co chodzę na terapię, skoro to nic nie daje. Myślę, że największym naszym problemem jest brak współżycia. Jesteśmy razem 7 lat, rok temu wzięliśmy ślub. Nigdy nie współżyliśmy. Na terapii zajmuję się również tym, ale podobnie jak w przypadku innych poruszanych tam kwestii – analizuję, a nie robię nic, żeby to zmienić. Boję się, że mój mąż straci cierpliwość i mnie zostawi.
Boże, jest tyle rzezy, o których mogłabym tu pisać i pisać… A jednocześnie pojawia się poczucie winy, że ktoś później będzie musiał to czytać i tracić na mnie czas. Mam tyle skrzywień w sobie, że obawiam się, że nie wystarczy mi życia, żeby się w końcu wyprostować i przeżyć szczęśliwie choć jeden dzień.
Dyza, nie poddawaj się! Najważniejsze, że masz potrzebę zdrowienia z tego stanu i pracujesz nad sobą. Nie wiem jaka strategia jest Twojego psychologa, ale może powiedz mu o tych wątpliwościach… Niech Ci wyjaśni Twój obecny stan. Ja też jak zaczęłam zdrowieć, to pierwsze co zauważyłam to ile dzieli mnie z ludźmi, których uważałam za bardzo bliskich. Kiedyś nie widziałam pewnych spraw zdrowymi oczami, byłam taka jak chcieli mnie widzieć inni, spełniałam oczekiwania wszystkich, chcąc całkowicie ich zadowolić. Miałam poczucie winy, kiedy jakimś jakimś cudem udało mi się zawalczyć o swoje. Dlatego, teraz gdy stawiam granice, dostrzegając pewne chore aspekty narażam się innym. Może mama Ci zwyczajnie zazdrości, że Tobie się udaje nie zaprzeczać – a to wielka sztuka, że potrafisz zawalczyć o siebie i nie chcesz takiego życia jak ona miała… Bo rozumiem, że życie z alkoholikiem było dla niej trudne. 3maj sie!!! Pozytywne fluidy Ci wysyłam!!!
Dziękuję za dobre słowo. To dla mnie naprawdę wiele znaczy. Mało ostatnio doświadczam dobrych rzeczy…
Odnośnie psychologa, na początku terapii spytałam swoją terapeutkę kiedy zobaczę jakieś zmiany. Byłam bardzo niecierpliwa, miałam dość takiego życia i oczekiwałam konkretnej odpowiedzi, najlepiej z określoną datą. Jak się nietrudno domyślić, nie usłyszałam tego, co chciałam. Psycholog powiedziała, że w takich przypadkach jak mój, terapia może trwać latami, że mam w sobie bardzo wiele problemów, które gromadziły się latami i nie jest to łatwy i krótki proces, aby je wszystkie przepracować. W sumie trudno oczekiwać innej odpowiedzi… Moja mama natomiast stwierdziła, że to niedobrze, że psycholog tak powiedziała, bo ja nastawiłam się teraz na brak natychmiastowych efektów i wmówiłam sobie, że latami mi zejdzie doprowadzanie się do ładu, a jej zdaniem mogę zacząć być szczęśliwa dzisiaj, tutaj. Kiedy słucham tego, co ona mówi, czuję, jakby nie dawała mi prawa, abym w spokoju przeszła terapię, tak jak trzeba. A z drugiej strony, rozumiem ją, że chce, żeby jej dziecko było szczęśliwe nie za kilka lat, tylko teraz. Ale ja nie potrafię być szczęśliwa tu i teraz! Mam w sobie tyle złych emocji, tyle cierpienia, tyle śladów z przeszłości, które odzywają się w najmniej odpowiednim momencie. Nie czuję zupełnie, żeby ode mnie zależało moje poczucie szczęścia! W dodatku kiedy słyszę to od niej, która całe życie spędziła na umartwianiu się, na negatywnym myśleniu, na biernym czekaniu aż ktoś zmieni jej życie, to szlag mnie trafia! Teraz przeczytała kilka mądrych książek i będzie mnie nawracać?! Gdzie była ze swoją mądrością, kiedy jako dziewczynka potrzebowałam drogowskazu, nauczyciela, przewodnika? To wszystko wzbudza we mnie tyle gniewu, że aż się trzęsę pisząc to. I jednocześnie czuję się paskudnie, że żywię do własnej matki tyle nienawiści… To dla mnie za dużo.
Kamiska, podziwiam Cię, że udało Ci się postawić granice i spojrzeć zdrowo, z dystansem na sytuacje, w których się znajdujesz. Mi jeszcze daleko do tego poziomu. O ile w ogóle kiedyś go osiągnę…
Czasem, a ostatnio dość często, nachodzą mnie takie myśli, że są na świecie ludzie, którzy tak bardzo chcą żyć, kochają życie, są szczęśliwi i wszystko im się udaje, a nie mogą, bo np. dowiadują się, że są śmiertelnie chorzy. A ja jestem zdrowa, mam życie, ale je marnuję. Nie cieszę się nim, nie wykorzystuję szans, biernie przyglądam się temu, co mnie spotyka. A koś tyle by oddał, żeby móc pożyć jeszcze kilka lat. To takie niesprawiedliwe.
Też mam mnóstwo żalu do swoich rodziców… , że nie potrafili stworzyć mi normalnych warunków wzrastania i nie przygotowali mnie do dorosłego życia. Jeszcze nie wybaczyłam im emocjonalnie, jeszcze nie potrafię. Ale wiem, że moje poczucie krzywdy i uraza, którą żywię wykańcza tylko i wyłącznie mnie, to ja cierpię, choć życzyłam im tego cierpienia! Wiem także, że wszystko jest kwestią odpowiedniego nastawienia, a wybaczenie jest uwolnieniem siebie z cierpienia. Spróbuj jej wybaczyć, spojrzeć łaskawszym okiem, choć zdaję sobie sprawę, że może być to trudne. Na pewno Twoja mama Ciebie też potrzebuje. Nie gwarantuje natychmiastowych efektów, ale z własnego doświadczenia wiem, że to co daję dobrego innym powraca – naprawdę !
Wciąż uczę się stawiania tych granic … nie jest to proste, czasem mi się udaje, a czasem znów się potykam i wracam w stare schematy. Ale popełnianie błędów też nas czegoś uczy, jeśli potrafimy wyciągać wnioski oczywiście.
Polecam książkę ?Mamo, to moje życie?, Wydawnictwo ?W drodze?, Poznań 2005
fragment tutaj:
http://enterprisehouse.pl/psychotest-sprawdz-czy-znasz-takie-matki/Hej Dyzo,
Ja jestem rok starsza i tez nigdy mama mnie nie przytulała tak prawdziwie ,dopiero teraz (jak juz nie mieszkam z rodzicami0 ona mi próbuje okazac uczucia ,jest trochę sztywnie , ale raz przytuliła mnie tak od serca.Szkoda ,ze dopiero teraz … Obie się tego uczymy ,jest dziwnie ,ale czasem warto:) Nie mam super więzi ani relacji z mamą ,jest powierzchownie. Nie zwierzam się wcale (jak inne moje koleżanki) ,nie dzwonię z byle głupota itd .Ty miałaś inaczej i chyba tego Ci zazdroszczę troszeczkę…
Jest jedna rzecz ,która mnie zszokowała w Twojej wypowiedzi ,a mianowicie ,że jestes z mężem, a nie wspołżyjecie.Ja to rozumiem ,ale szokło mnie ,ze jesteście białym małżeństwem ,bo myślałam ,że takowe nie istnieją… Jestem sama i powiem ,ze mnie tez do seksu nie ciągnie, choć bywały momenty jakiegoś pożadania ,ale nigdy nie poszłam na całość.Być może dlatego ,ze nie czuję swoich uczuc i nie mogłabym tak iśc do łóżka bez uczucia. Mój były chłopak to szanował przez 3 lata bycia razem i to był mój najlepszy związek:)Teraz jesteśmy porzyjaciółmi . Inaczej chyba bym sie zachowywała jakbym kochała.Też nie planuję rodziny i dzieci..Kiedys szefowa mi powiedział , że każda kobieta chce dziecko ,a ja tego nie czuję ..nie jestem „kazda”…I zastanawiam sie jak to jest w Twoim przypadku? Czy czujesz zakochanie ?Wiem ,że niektórzy dda mają problemy z tą sfera bliskości i to jest strasznie trudne do zmiany…
Pozdrawiam serdecznie:)
Wiem Zytka, że zadałaś pytanie Dyzie… Ale przeczytałam i temat wydał mi się tak dziwnie bliski, więc pomyślałam, że się wypowiem. Też mam problem z wyrażaniem uczuć, do mojego partnera… Jestem z nim długo, ale dopiero teraz dostrzegam duże deficyty. On tez jest DDA…Wcześniej najlepiej nam było ws seksu, dopiero po alkoholu. Teraz kiedy zaczęłam zdrowieć, nie chce już tak, bo wiem, że to jest chore. Wiem, że w ten sposób było nam łatwiej, bo nie trzeba było się zmierzać z uczuciami, tak łatwo przychodziły emocje. A teraz jest mi bardzo trudno … Nie umiem się przełamać,tak jakbym nic do niego nie czuła… Najlepiej żeby nie musiało być seksu…
Jak to przeczytałam to sama się tym przeraziłam…
Witam, ja też obserwuje problem, wiele kobiet nie potrafi okazywać swoich uczuć i nie potrafi mówić o swoich uczuciach… Zapraszam na najbliższy miting DDA w Waszej okolicy. Taki miting to dobre miejsce do uczenia mówienia o swoich uczuciach… Przychodzą tam ludzie, którzy mają podobne problemy jak te opisane w tym wątku…
-
AutorWpisy
- Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.