Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Wspomnienia…

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 20)
  • Autor
    Wpisy
  • Ingrata88
    Uczestnik
      Liczba postów: 6

      Dom

      Mówią, że wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Mówią tak ci, którzy ten dom mieli. Dom to miejsce, w którym wszyscy czują się bezpiecznie i komfortowo. Dom zbudowany jest z miłości, szacunku i poczucia bezpieczeństwa. Budują ten dom ci, którzy w nim mieszkają. Każdy z nas jest budowlańcem, muratorem, sprzątaczką. Każdy z nas jest inżynierem, architektem, dekoratorem wnętrz. Dom, w którym mieszkasz jest odbiciem tego kim jesteś i jaki jesteś. Jaki jest twój dom?

      Dom, który pamiętam odbija echo ludzi bardzo niezadowolonych z życia. Ludzi, którzy żyli od piątku do piątku. Bałagan, smród alkoholu i hałas to tylko niektóre z cech jakimi mogłabym opisać 47 metrów kwadratowych, w których dorastałam. „Przyszła!”. Takim zawołaniem wzywał mnie mój ojciec do kuchni w środku nocy, bo przecież było tyle do omówienia. Byłam workiem treningowym a nie córką. Nie mogłam nie słuchać tego co on miał do powiedzenia. Nie mogłam uciec. Jedynym sposobem na przetrwanie było dla mnie psychiczne odcięcie się od rzeczywistości. I ja uciekałam i chyba cały czas uciekam. Jestem niewidzialna. Nie ma mnie i nigdy nie było. Nie umiem wrócić do tego co jest tu i teraz. Fizycznie nie lubię tego, gdzie jestem i szczególnie miejsca, gdzie pracuję i nie umiem tego zmienić. Być może od zewnątrz wszystko wygląda inaczej. Być może wydaje się proste zmienić pracę albo miejsce zamieszkania, ale tak nie jest. Żeby zmienić to co jest na zewnątrz muszę uporządkować to co jest w środku. Psychologowie doradzają porządek: zrób łóżko, zjedz śniadanie i wyjdź na zewnątrz, żeby pooddychać świeżym powietrzem i ujrzeć słońce. Nie jestem tą osobą, którą widzicie, ale tamtą, która siedzi w kuchni pochylona, z opuszczoną głową, która od czasu do czasu dostaje kopniaki, żeby lepiej zrozumieć to co było mówione. Jestem dzieckiem, które nie może uciec z domu, bo nie ma dokąd. Dzieckiem, które nie może odpowiedzieć, bo fizycznie potem nie może się obronić. Jak uciec od mojego ojca? Na pewno nie mogę go zmienić, obronić albo bagatelizować tego co zrobił. Dlaczego przyszłam na świat? Nie byłoby lepiej, gdyby bocian zostawił mnie w jakimś lesie?

      Dom, w którym mieszkam dzisiaj to miejsce bez ludzi, gdzie mogę poruszać się bez problemów, gdzie mogę spać spokojnie bez strachu, że ktoś będzie mnie wołał. To moje małe schronienie, ciemne i odcięte od innych… a przecież jesteśmy istotami społecznymi. Jak to jest możliwe, że w niektórych mężczyznach spotykam mojego ojca i nie umiem stawić mu czoła? Co powinnam zrobić, żeby wyjść z domu, żeby zmienić to co mi się nie podoba i żyć bez strachu? Strachu, że to co było – może wrócić. Strachu, że w kontakcie z innymi stanę się tym, który mnie skrzywdził. Będę tyranem i dyktatorem! Będę wyżywać się na innych! Złość, gniew i upadlanie kogoś to jedyne emocje jakie znam. Też potrzebuję worka treningowego…

      • Ten temat został zmodyfikowany , 2 tygodni temu przez Ingrata88.
      dda93
      Uczestnik
        Liczba postów: 631

        Najprostsza rada: Napisz do siebie to samo, co napisałaś koledze w sąsiednim wątku.

        Ty już wiesz, co masz robić, trzeba tylko (lub aż) zacząć to robić. Może czasem warto spróbować budować swój dom na zasadzie kontrastu, na przykład: w moim domu jest porządek i spokój, noce służą do spania lub innych spokojnych aktywności, nikt nikogo nie kopie, nikt nie krzyczy – oczywiście bez skrajności w drugą stronę. Moc dzieciństwa leży w ciekawości świata i nie rozpamiętywaniu.

        Dużym problem jest złość, i to jest oddzielny problem.

        Mi, pomimo, że moje dzieciństwo już dawno minęło, czasem jeszcze trud sprawiają mechanicznie przychodzące do głowy etykietki – słowa moich rodziców – „dorobkiewicz”, „dewotka” i inne – i trochę czasu zajmuje dojście do tego, że świat nie jest czarno-biały.

        Justyna2024
        Uczestnik
          Liczba postów: 6

          Każdy jak się nie mylę z osób określających się dda żył za małego lub jeszcze żyje w chronicznymi stresie. Na pytanie co powinnam  zrobić, jak wyjść z domu? Poprostu wyjść z domu – nie myśleć tylko wyjść. Na początek do sklepu po przysłowiową bułkę. Tylko tak zrobić żeby droga była długa i kręta lub sklep daleko ;). Z biegiem czasu już się nie chce iść po bułkę tylko naprawdę chce człowiek odstresować i  poprostu sobie chodzić.  Wszystkie aplikację z krokami najlepiej wyłączyć.

          Zmiany zapewne zajdą jak poczujemy się  lepiej w swojej skórze, kiedy poziom stresu się trochę obniży

           

          dda93
          Uczestnik
            Liczba postów: 631

            Tak mi przyszło do głowy, że duża część zdrowienia z DDA polega na pozbyciu się czarnego filtra z naszych okularów, który – niczym przeciwieństwo różowego filtra – mówi nam, że całe nasze dzieciństwo było złe, wszyscy ludzie mają złe intencje, ja też jestem zły, a cały świat jest do niczego.

            Nawet najczulszy rodzic nie przebywa z dzieckiem 24/7 i nawet strażnicy w obozach zagłady śpiewali czasem „Cichą noc”.

            Może więc pora odkłamać nasze dzieciństwo i znaleźć w nim także dobre elementy? Przypomnieć sobie…

            Podwórko bajecznie pokryte kwitnącymi mleczami wiosną…

            Smak i kolor gruszek z sadu babci i dziadka…

            Radość z kolejnego odcinka komiksu w 'Świecie Młodych”…

            To, jak śpiewaliśmy przy naszej ulubionej Dobranocce…

            Brązowego konika na biegunach kuzynki, która parę lat temu odeszła na raka…

            Głupie żarty w szkole z kolegami, którzy jako dorośli zapili się lub targnęli na własne życie…

            Smak ulubionego batonika z namiastką czekolady…

            Zabawę w film akcji w łanie kukurydzy i sąsiada, który dla żartu pogonił nas z batem…

            Radość z prezentów pod choinką…

            Odkrywanie muzyki z kaset i winyli…

            Nasze dzieciństwo było też momentami fajne. Innego już mieć nie będziemy.

            Jakubek
            Uczestnik
              Liczba postów: 931

              Trudno jest wyjść z tego „domu”, który zapisał się w nas głęboko. Groza, lęki, upokorzenia, wykorzystania, wstyd, poczucie bycia nikim, niewyrażony gniew… To może być wewnętrzny autopilot, który steruje naszym życiem przez dziesiątki lat, a nawet do samej śmierci. Kiedyś trzeba powiedzieć „STOP! Chcę naprawdę żyć, czy tylko udawać, że żyję?”.

              Mam okres powrotu do tego umownego „domu” po śmierci mamy. Po 25 latach mieszkania poza nim. Przekazała mi ich nowy dom w testamencie. Został w nim starzejący ojciec. Wysoko funkcjonujący alkoholik. Z pozycją społeczną i dokonaniami. Równocześnie człowiek totalnie odcięty od emocji. W mojej ocenie o rysie socjopatycznym. Dostałem od mamy całkiem jeszcze nowy dom z taką „zakałą” w środku.

              Postanowiłem przeprowadzić się do tego domu na jakiś czas i zobaczyć, co będzie. Mam stąd blisko do miasta, w którym pracuję. Muszę powiedzieć, że wszystko odżywa. Na poziomie emocji wchodzę w rolę nastolatka. Jestem w moim (teraz) domu, a czuję się jakbym był persona non grata, zawalidrogą i intruzem, który przeszkadza ojcu panoszyć się po wszystkich pokojach z bałaganem, z kadziami i butlami pędzonego przez siebie wina z wszelkich możliwych owoców. Niektóre pomieszczenia wyglądają, jak połączenie bimbrowni ze sklepem monopolowym. Brak matki uczynił go, w jego mniemaniu, panem „tej ziemi”.

              Wybuchają we mnie uczucia gniewu, nienawiści, chęci odwetu, ukarania go, wywalenia na zbita mordę z tym całym bajzlem. Równocześnie pojawia się dziecięcy lęk. Kiedy siedzę na strychu i słyszę jego kroki na schodach, cały spinam się nerwowo. Jakby nadal mógł pomiatać mną tak jak kilkadziesiąt lat temu. Muszę sobie naprawdę długo i wyraźnie tłumaczyć, że już tak nie jest, że to minęło, że jestem dorosłym mężczyzną. W przyjmowaniu tej dorosłej prawdy jestem oporny, jak przedszkolak. Jednak da się, trzeba do siebie mówić cierpliwie, z troską, łagodnie, jak do dziecka i wybaczać, kiedy nie ma efektów, postępu. Wewnętrzne dziecko często jest tym najbardziej opornym uczniem z ostatniej ławki, tym „tumanem”, któremu zawsze trzeba tłumaczyć coś kilka razy, choć inni pojmują w lot.

              Nie czuję, że mogę tam mieszkać z nim w środku (w środku siebie i w środku tego domu). Zawsze myślałem, że to on odejdzie pierwszy i będę mógł poczuć to, co żona jednego alkoholika powiedziała o śmierci męża w ostatnim programie w TV „Ocaleni”: Poczułam wreszcie ulgę.

              Marzyłem, żeby mama mogła tak powiedzieć. Choć ona jednak zgodziła się żyć z nim przez pół wieku. Może więc potrafiła wybaczyć.

              Może to teraz tylko mój osobisty problem. Wątpię, by on mógł się zmienić. Jest już zbyt zakonserwowany. Pragnę jednak zmienić siebie. Przede wszystkim nie chcę działać pod wpływem tych negatywnych uczuć, pod wpływem gniewu i nienawiści.

              Przeglądam książkę „Uzdrawianie ludzkich zranień”. Już na samym początku autor pisze o uzdrawianiu pamięci, że nie polega to na zdawkowym podsumowaniu swojego stosunku do przeszłości stwierdzeniem, że jest już „w porządku”, ale na zmaganiu się w próbie przebaczenia tym, którzy nas zranili. Jesteśmy uzdrowieni nie wtedy, gdy potrafimy powiedzieć: „w porządku”, ale „Przebaczam ci, że mnie zraniłeś, gdyż obdarzyło mnie to wzrostem i jestem wdzięczny, że tak się stało.” Cholernie trudne zadanie. Może łatwiejsze dla osób z zaangażowanych kręgów chrześcijańskich, jak autorzy książki.

              Z drugiej strony Alice Miller w książce „Bunt ciała” pisała, że przymuszanie do „wybaczenia” krzywdzicielom, to największa (kolejna) krzywda, jaką się robi ofiarom. Krytykowała nacisk na wybaczenie kładziony przez wielu terapeutów (zwł. chrześcijańskich). Twierdziła, że to dowód, iż oni sami nie wyszli jeszcze ze swojego „uwikłania” w toksyczne relacje z rodzicami i ich autorytetem. Wręcz przestrzegała przed pochopnym wybaczaniem, które może zablokować powrót do zdrowego i pełnego życia.

              Nie wiem, którą drogę wybrać. Znalazłem buddyjską medytację zalecaną, gdy męczy nas nienawiść wobec kogoś, kto czyni wobec nas zło (Budda zalecał, aby mnisi powtarzali ją sobie np. w sytuacjach, gdyby bandyci okrutnie cięli im ciała na kawałki, część po części tnąc dwuręczną piłą.). Nawet w takim udręczeniu należy powtarzać:

              “Nasze umysły pozostaną niewzruszone i nie będziemy wypowiadać złych słów. Pozostaniemy pełni współczucia, dobrej woli i wolni od nienawiści. Napełnimy tych ludzi świadomością przepojoną dobrą wolą, napełnimy ich wszechogarniającym światem dobroci i świadomości. Zrobimy to szczodrze, z głębi serca i bez granic. Wolni od wrogości i wolni od złej woli.”

              Powtarzam sobie to.

               

              Fenixx
              Uczestnik
                Liczba postów: 75

                Do Jakubka

                Oprócz mantry, pamiętaj, że nie jesteś więźniem tego domu ani ojca. Jesteś już dorosły i nie jesteś już od niego zależny. Odpowiadasz sam za siebie.

                Pytanie co jest dla Ciebie ważne.

                Ja osobiście gdybym stwierdziła, że ponoszę za duży koszt życia pod jednym dachem z ojcem alkoholikiem. Rozważyłabym sprzedanie domu i podzielenie się z nim pieniędzmi. Dzięki temu mogłabym coś znaleźć dla siebie. Nawet gdyby to się wiązało z przeprowadzką do mniejszego mieszkania. Można rozważyć spłacenie ojca i kupno jemu mieszkania za równowartość tego co jemu się należy ze wspólnego majątku.

                A on niech żyje tak jak jemu odpowiada.

                Dla mnie zdecydowanie ważniejszy byłby mój spokój.

                Rozwiązanie zawsze się znajdzie. A Ty nie jesteś już chłopcem zależnym od ojca.

                Może to jest ten moment, żebyś jako dorosły mężczyzna postawił się ojcu i dzięki temu wyszedł z roli małego chłopca, który może obawiał się go.

                Może Twoja Mama podświadomie sama zdecydowała, że chce odejść, żeby pomóc Ci w tym co może było dla Ciebie trudne – stać się w pełni niezależnym. Może zdawała sobie sprawę, że Tobie jest trudno, bo chcesz się nią opiekować i trudno jest Ci żyć Twoim własnym życiem.

                Życzę Ci spokoju.

                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez Fenixx.
                • Ta odpowiedź została zmodyfikowana , 2 tygodni temu przez Fenixx.
                kosmita987
                Uczestnik
                  Liczba postów: 244

                  „Tak mi przyszło do głowy, że duża część zdrowienia z DDA polega na pozbyciu się czarnego filtra z naszych okularów, który – niczym przeciwieństwo różowego filtra – mówi nam, że całe nasze dzieciństwo było złe, wszyscy ludzie mają złe intencje, ja też jestem zły, a cały świat jest do niczego.”

                   

                  Czarnego, albo różowego. Bo niektórzy rodzice mają jakąś taką potrzebę wmawiania dziecku, że ich rodzina jest idealna, że wszystko co dzieje się w domu, jest dobre (człowiekowi, a dziecku tym bardziej, można wmówić wszystko, trzeba tylko dobrać „odpowiednie argumenty”. No i później przez długi czas można patrzeć na swój dom przez fałszywe różowe okulary.

                  Np. ja przez długi czas uważałem życie w strachu za coś dobrego. A gdy zdjąłem te „okulary”, czułem się oszukany. I w sumie sam nie wie co było dla mnie gorsze, życie w strachu, czy życie w kłamstwie, że życie w strachu jest dobre.

                  Jakubek
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 931

                    Pomyślałem o przykazaniu: „Czcij ojca swego i matkę swoją.”. Alice Miller bardzo je krytykuje. Najgorsze, wg mnie, jest to, że każdy rodzic jednak jest w jakiś sposób dla dziecka „bogiem”. Przecież stworzył to dziecko. Powołał do życia. Dał mu szanse istnienia. Choć to zwykła biologia, to jednak jest w niej jakiś „boski” akt. Nawet jeśli potem już nic dobrego nie potrafił lub nie chciał dziecku dać. To jednak miał ten moment „boskości”. Pytanie, czy należy go za to czcić?

                    Fenixx
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 75

                      A może zamiast od strony religii warto podejść od bardziej racjonalnej strony – psychologii.

                      Może warto się zastanowić dlaczego dany rodzic stał się takim człowiekiem jakim się stał. Spróbować się dowiedzieć, przypomnieć sobie relacje rodzinne, może jeszcze inne sytuacje z życia nie tylko związane z rodziną. To wszystko nas tworzy.

                      Myślę, że wtedy łatwiej zrozumieć zachowania. Co nie jest jednoznaczne na godzenie się z tym co w nas bije.

                      Ja osobiście również nie mam dobrego zdania na temat czczenia i boskosci rodzica bez względu na wszystko.

                      Człowieka można szanować ale nie czcić.

                      Może to Tobie zależy, żeby ojciec zobaczył wreszcie w Tobie inteligentnego człowieka i żebyś nie musiał walczyć z jego wyobrażeniem o synu idealnym.

                       

                      Fenixx
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 75

                        Do Jakubka

                        Czy rozważałeś opcję pisania listów do ojca?

                        Dzięki temu miałbyś szansę wyrażenia tego co czujesz bez narażania siebie na niepotrzebne spięcia z ojcem pod wpływem emocji. Ojciec natomiast miałby możliwość przeczytania i może przemyślenia.

                        Może dzięki temu łatwiej by Wam było dojść do jakiegoś porozumienia.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 20)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.