Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Czy to mi się wszystko przyśniło?

Przeglądasz 8 wpisów - od 1 do 8 (z 8)
  • Autor
    Wpisy
  • Naoko
    Uczestnik
      Liczba postów: 2

      Cześć, mam 30 lat i jestem córką alkoholika, dość wysoko funkcjonującego.
      Kilka lat temu przyznałam to przed sobą i nazwałam ojca alkoholikiem, bo w domu nikt tego nie traktował nigdy poważnie, mimo, że nie przypominam sobie ojca trzeźwego dłużej niż jeden dzień.
      Rok temu doznałam załamania psychicznego i trafiłam na terapię indywidualną, od której wszystko się zaczęło. Uświadomiłam sobie, że całe moje życie polega na kontroli siebie, wszystkich i wszystkiego wokół. Że nie potrafię zrobić niczego dla siebie, tylko dla atencji. Popadam w kompulsję, uzależnienia, nie umiem robić rzeczy nawykowo, na luzie, muszę albo 0, albo 100%. Celowo tworzę konflikty, czepiam się o byle co, żeby móc potem je rozwiązywać. Nie potrafię odpoczywać. Nie potrafię doprowadzić rzeczy do końca, blokuje mnie perfekcjonizm, poddaje się przy pierwszym potknięciu i rezygnuję. Jestem w związku z osoba z DDD, dużo razem przeszliśmy, jednak dogadujemy się i szanujemy wzajemnie.
      Mam jednak wrażenie, że to czego doświadczyłam w domu to mój wymysł, że nie powinno to aż tak na mnie wpłynąć. Że wspomnienia, które do mnie wracają nie są prawdziwe, a ja przesadzam. Że wymyślam to po to aby usprawiedliwić swój charakter, swoje wybory i błędy.

      Jestem obecnie w terapii i ciężko jest mi przejść przez tę blokadę w myśleniu, że może tak naprawdę nie było tak źle. Terapeuta twiedzi, że jest to wyparcie i ucieczka. Ja sama nie wiem, bo jeśli moi bliscy nic z tym nie robią, dlaczego akurat mnie to tak boli…

      Czy mieliście podobne przemyślenia względem własnych przeżyć, że są nieprawdziwe i wymyślone?

      • Ten temat został zmodyfikowany rok, 3 miesięcy temu przez Naoko.
      truskawek
      Uczestnik
        Liczba postów: 581

        Hej,

        Tak, miałem bardzo podobne przeżycia na grupie. Większość miała w dzieciństwie jakieś problemy rodzinne związane z alkoholem, a ja nic takiego nie miałem i w zasadzie nawet agresja fizyczna była u mnie rzadka. Oczywiście bardzo to przeżywałem i nie wiedziałem co mam z tym zrobić, w najgorszym momencie nawet uznałem, że ja tam w ogóle nie pasuję i terapia nic mi nie da. To była chwila ogromnego rozczarowania i zostałem po prostu dlatego, że nie miałem nic lepszego do roboty ani do niczego się nie spieszyłem, już to w sumie zacząłem i pozwoliłem sobie, żeby po prostu co tydzień przychodzić i posiedzieć, posłuchać – no i zobaczymy.

        Ale terapeuta opisał moją sytuację, że ze strony moich rodziców to była przemoc w białych rękawiczkach. To mi pomogło, razem ze słuchaniem innych ludzi w grupie, bo ich przeżycia były mi nieraz bliskie i nie kręciło się to wokół alkoholu. Moje rodzeństwo też nie uznało się za DDD, i to był kolejny podobny kryzys, bo znów sam coś takiego uważałem, nikt z osób w bardzo podobnej sytuacji tego nie potwierdzał. Ale zostałem z tym zaakceptowany i uznałem, że nie ma konieczności, żebyśmy ustalali wspólnie co ja przeżyłem, bo przecież wiem jak się wtedy czułem. No i dużo mi dało zastanawianie się nad tym, że jako dziecko nie byłem w stanie sobie zorganizować życia, więc jeśli coś nie wyszło, to nie ja ponoszę za to odpowiedzialność, bo to nie była ani moja rola, ani możliwości. I jeszcze taka refleksja, że to nie chodzi o odpowiedzialność karną ani nic takiego, tylko o emocje, a one są jakie są, i nie muszą być akuratne ani sprawiedliwe, wystarczy tylko że złapię z nimi jakiś kontakt i je uznam.

        Te wszystkie rzeczy po trochu się złożyły na to, że stwierdziłem, że to co czułem nie wymaga żadnego udowadniania na zewnątrz ani usprawiedliwiania nikogo, a to co pamiętam, było okropne, i to mi wystarcza jako cholernie realne.

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          Podobne wątpliwości miały niektóre osoby DDA/DDD w grupach mityngowych. Takie osoby porównywały swoje, na pierwszy rzut oka „przeciętne” doświadczenia z drastycznymi historiami, wypełnionymi przemocą, piciem do upadłego, totalnym zaniedbaniem i pokrzywdzeniem dzieci, patologią oczywistą nawet dla postronnego obserwatora. Rodziło się wtedy przypuszczenie, że jestem jakąś „lajtową” odmianą DDA/DDD. Przecież nie przeszedłem nic aż tak hardcorowego, jak reszta.

          Też mierzyłem się z taką wątpliwością. Zadałem sobie jednak pytania. Czy czuję się szczęśliwszy z moimi „przeciętnymi” przeżyciami niż ludzie po ciężkich historiach? Czy jestem bardziej zadowolony z życia? Czy mam większą kontrolę na życiem? Czy godzę się (przed samym sobą) na umniejszanie znaczenia moich dziecięcych doświadczeń, bo inni mieli „gorzej”?

          Nie chcę na żadne z tych pytań odpowiadać „tak”. To zamknęłoby mi drogę do uznania swego bólu i zablokowało proces leczenia. W pewnym sensie dzieci wysokofunkcjonujących nałogowców nawet mają trudniejszą drogę, bo otoczenie niechętnie potwierdza ich krzywdę i staje w ich obronie przeciw „wysokofunkcjonującemu” rodzicowi. Takie dzieci często w całym życiu nie znajdują dosłownie nikogo, kto zakwestionowałby autorytet rodzica i uznał dziecięcy ból i krzywdę. Trzeba swoją skargę chować głęboko w sobie. Takie dzieci często „budzą się” bardzo późno i dopiero w dorosłym życiu (często po trzydziestce) zaczynają przepracowywać swoja historię.

          • Ta odpowiedź została zmodyfikowana rok, 3 miesięcy temu przez Jakubek.
          Naoko
          Uczestnik
            Liczba postów: 2

            Dziękuje za wasze odpowiedzi, są dla mnie bardzo cenne.
            Ciężka jest droga do tego co napisał Jakubek – do uznania swoich krzywd, do skonfrontowania się z nimi, szczególnie że w rodzinie bliższej i dalszej alkohol i patologiczne zachowania są od lat na porządku dziennym.
            W przeciągu kilku ostatnich dni wydarzyły się mam nadzieje przełomowe rzeczy. Między innymi udało mi się wyartykułować przed moją mamą, że ojciec musi się leczyć, że nic się nie zmieni, jeśli tego zaniecha. Może to niewiele, bo wciąż kręci się wokół jego alkoholizmu, ale chcę wierzyć, że samo nazwanie tego przed bliską osobą będzie początkiem mojego uzdrowienia.

            Szczęśliwego Nowego Roku!

            truskawek
            Uczestnik
              Liczba postów: 581

              Mam nadzieję, że na terapii będziesz mogła wreszcie zająć się sobą, żeby faktycznie nie kręcić się już wokół problemów rodziców, jak to sama zauważyłaś. Ale to nie jest jakiś ścisły scenariusz do wypełnienia, tylko życie, i jeśli mogłaś to z siebie wyrzucić, to też może ci pomóc żeby mówić głośno i stawiać granice, mam się z tym spokojnie. Powodzenia i pisz jak ci idzie, jeśli będziesz miała na to ochotę.

              dda93
              Uczestnik
                Liczba postów: 630

                Myślę, że parę spraw się tutaj nakłada. Kwestia Twojego zaufania do samej siebie – na ile ufasz i wierzysz sama sobie, zarazem dając sobie prawo, by się czasem pomylić.  Czy kwestia rzeczywistości emocjonalnej – że niezależnie od tego, czy masz absolutną „słuszność”, czy nie, Twoje uczucia są prawdą i nie pojawiają się bez powodu – więc jako istniejące trzeba je traktować. Wiele naszych kolegów i koleżanek bywa też odsądzanych od czci i wiary za to, że np. dostrzegli alkoholizm tam, gdzie jest tylko „zwykłe picie towarzyskie” po flaszce na łebka lub 7 dni w tygodniu. Zawsze od kogoś w rodzinie proces widzenia rzeczy takimi jakie są i zdrowienia musi się zacząć – i dlaczego nie możesz być tym kimś Ty?😉

                Wszystkiego najlepszego na Twojej drodze zdrowienia!

                kosmita987
                Uczestnik
                  Liczba postów: 244

                  Nie każde dzieciństwo rodzinie dysfunkcyjnej  nadaje się na terapię grupową (moim zdaniem). Na indywidualnej natomiast nie ma „zbyt lajtowych” doświadczeń.

                  edmund500
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 2

                    Miałem takie przemyślenia. Czasami mam zwątpienia właśnie czy aby nie przesadzam za zbytnio żeby usprawiedliwić swoje zachowania/zaniechania w życiu obecnym. Finalnie, uważam, że jednak jest coś na rzeczy, że to nie są wymysły. Przykład mój: byłe na terapii grupowej. Ogólnie najogólniej doskwiera mi na co dzień najbardziej teraz chyba to, że czuję się jakbym był jak Dr. Jekyll i Mr. Hyde ;p Jednej chwili potrafię świat zwojować i wszystko się układa by za 10 minut być w dołku i żyć się nie chciało. I na przestrzeni tygodnia około kilka zmian osobowości 🙂 Ogólnie mam momenty, że zastanawiam się, że przecież inni kumple nie mieli wcale łatwiej a są „normalni”, mają rodziny, wiodą szczęśliwe życie, więc co ze mną jest nie tak? Konkluzja: nie każdy jest taki sam, dwie, osoby w tej samej sytuacji wyjdą zupełnie inną drogą w dalsze życie doświadczając konkretnych rzeczy. Ja niby nie mam co narzekać na dzieciństwo, tak czasem sobie myślę, jak wyłączam myślenie o tym ile rzeczy było nie tak, ale chyba nie tędy droga 🙂 Myślę, że możesz mieć podobnie, problem był, jest i będzie, ale można lepiej zacząć z nim żyć. To tak w skrócie, bo to długi temat 🙂

                  Przeglądasz 8 wpisów - od 1 do 8 (z 8)
                  • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.