Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Masa krytyczna – początek zmian

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 19)
  • Autor
    Wpisy
  • ordynek
    Uczestnik
      Liczba postów: 281

      Noszę w sobie ostatnio dużo pytań i wątpliwości odnośnie rozpoczącia pracy na sobą połączonego z proszeniem o pomoc na zewnętrz.

      W moim przypdaku rozpoczęcie terapii wiązało się z konkretnym doświadczniem bezsilności w trakcie zaplanowanej przeze mnie akcji porządkowania życia. Tak bardzo chciałem być wreszcie normalny, tak dużo widziałem na ten temat (jak do tego dojść) – ale ciągle mi nic nie wychodziło.

      Czy moglibyści się podzilić swoim doświadczenim z tego etapu życia? Co musi się zadziać, aby rzeczywiście zrezygnować z grania twardziela i po prostu pozwolić sobie pomóc? Jaki punkt osiągnięty przez DDA, osobę współuzależnioną, alkoholika?

      Moje pytanie wiąże się z tym, że widzę osoby, które wyraźnie miotają się w życiu i ponoszą konsekwencje dzieciństwa jednocześnie negując wszelką potrzebę zmian.

      agus
      Uczestnik
        Liczba postów: 3567

        Ordynek, nie wiem czy dobrze zrozumialam pytanie, sprobuje Ci napisac jak to jest u mnie…
        Poki w zyciu czulam sie bezpiecznie, a bezpieczenstwo dawala mi KASA, bylo wszystko ok., nie widzialam zadnych defektow, wydawalo mi sie, ze jestem superowa, ba moj charakter i moje postepowanie doprowadzilo do wielkiego sukcesu zawodowego…i wielkiej KASY… schody zaczely sie jak wyszlam za maz, rodzina meza nie akceptowala mnie, bo walilam im prosto w twarz co mysle, co jest zle (tata alkoholik ) moj maz typowe DDA.. z tego tez nie zdawalam sobie sprawy… no i zaczela sie jazda…;) , przeszlam duzoo, chyba wszystko co najgorsze… no zimny prysznic zakonczyl sie BANKRUCTWEM… juz troche wiedzialam o DDA… ale to nie ja bylam winna, tylko moj maz…bo on DDA… stracilam sens zycia bo nie bylo KASY a ona byla najwazniejsza…;)
        i tak dowiedzialam sie o swoim DDD i o swoich defektach… tez sie bronilam przed tym… i tak trafilam na kozetke…
        po terapii wcale nie bylo az tak rozowo… a zycie tak mi sie jakos uklada, ze bardzo pomaga mi w otwieraniu oczu… i nie w sensie pozytywnym… wrecz negatywnym… uczy POKORY< CIERPLIWOSCI<WRECZ ZMUSZA DO TEGO ABYM WYLAZLA Z CIENIA I PROSILA O POMOC … UCZY DUZO UCZY I LOS CZY BOG CIAGLE ZSYLA MI TAKIE SYTACJE,ABYM MOGLA CORAZ WIECEJ ZOBACZYC, WYCIAGNAC WNIOSKOW, NAUCZYC SIE NOWEGO…

        Dzisiaj nie mam tyle kasy co kiedys, mamy z mezem jeszcze troche dlugow, ale czuje sie szczesliwa, bogata duchowo, zyciowo…i szkoda mi ludzi, ktorzy tak jak ja kiedys marnuja sobie zycie poprzez KASE… ostatnio ktos bardzo majetny spytal sie mnie jak to sie dzieje, ze mimo roznic charakterow z mezem jestesmy szczesliwi, jak my to robimy…odpowiedzialam ZBANKRUTOWALISMY… 😉 😉 😉
        chociaz widze, ze moj maz jest daleko w tyle, brnie w tym swoim jeszcze KRZYWYM ZWIERCIADLE i wkurza mnie to nieraz… ale ciesze sie z kazdej nowej chocby malenkiej zmiany w lepsze jutro…

        Edytowany przez: agus, w: 2010/08/04 00:07

        ordynek
        Uczestnik
          Liczba postów: 281

          Tak, chodziło mi o to. Dzięki za odpowiedź.

          Jest różnica pomiędzy zmianą i dopasowaniem. DDA łatwo się dopasuje do sytuacji, do tego co go otacza (ty piszesz o sukcesie finansowym). Pojawia się jednak taki moment, gdy potrzebna jest zmiana. To właśnie chciałbym uchwycić.

          Kryzys, wypadek, zderzenie z rzeczywistością? To wszystko wydaje się stawiać człowieka w dyspozycji wewnętrznej umożliwiającej otwarcie się na coś nowego. Czy jest jednak coś, co gwarantuje (zwiększa szanse) trwałej zmiany?

          Różne takie myśli mi chdodzą po głowie.

          Chciałbym prozmawiaż z osobą która kończyłą terapię lub podobny proces na przykład 10 lat temu. To dopiero mogłoby byc ciekawe. Jak ona ocenia wpływ terapii na swoje życie?

          kristofer
          Uczestnik
            Liczba postów: 89

            pytanie sensowne.Ale jakie to ma znaczenie skoro można nie mieć nadzieji (też i po terapii) i chęci tylko przyklaskiwać innym.Sednem jest uznać bezsilność i uwierzyć w coś czego nie widzimy za 10 lat, ale ufać że to co robię mi nie szkodzi tylko pomaga.
            Na mitingach są takie obietnice dda ,które się spełniają ale niczego nie zagwarantują na 100 procent.Resztę trzeba wykonać samemu krok po kroczku.Ten proces trwa całe życie bo każdy dzień jest różny od drugiego.RAZ lepiej RAZ gorzej
            JEST takie powiedzenie"kto nie ma pokory ten zostanie upokorzony"
            "jest łatwa i trudniejsza droga ale cel taki sam". -sam każdy wybiera co dzień jaką chce iść- Pozdrawiam

            Edytowany przez: kristofer, w: 2010/08/05 01:56

            Edytowany przez: kristofer, w: 2010/08/05 02:03

            pszyklejony
            Uczestnik
              Liczba postów: 2948

              Szanse trwałej zmiany gwarantuje zmiana 🙂 wzorów do których się odwołujesz nieświadomie przy ocenie rzeczywistości. Przez te wzory, ukształowane w dzieciństwie każdy "patrzy" na świat. Do takiej zmiany trzeba być gotowym, nikt sobie nie utnie zdrowej nogi, musi mieć świadomość zagrożenia .

              ordynek
              Uczestnik
                Liczba postów: 281

                zmiana wzorców to zmiana "rdzenia" i to mi chodzi.

                Zagrożenie o któym piszesz niestety wędruje w stronę motywcji negatywnej i głównie zewnętrzenej. Jeżeli pod wpływem tego podejmujesz zmianę – co się stanie jeżeli czynnik zewnętrzny zniknie?

                Być może zmiana musi się w czymś zakotwiczyć, żeby nie była czasowym dopasowaniem? Czy w czasie terapii grupa jest rodzajem takiej przystani? Czy "szarpnięcie" wewnętrzne po zakończeniu grupy, które miałem okazję obserwować kilka razy, jest związane z tym, że podejmujesz decyzję o wypłynięcie na morze (z portu to portu?). Bierzesz odpwowiedzialność za rejs. Jak wtedy szukać takich portów do bepiecznego kotwiczenia?
                Czy to także znaczy, że port być musi? Czy to DOM, RODZINA, JA, BÓG, ZASADY? Czy radość rejsu to bycie wreszcie kapitanem? Ile łodzi na zawsze zostaje przy przystani? Jaki jest ich los? Czym się tłumaczą – pogoda nie taka?

                To pytania które teraz są dla mnie ważniejsze niż odpowiedzi… 🙂

                agus
                Uczestnik
                  Liczba postów: 3567

                  Hm… wiesz Ordynek? dales mi duzo do myslenia i Twoje pytania chodza mi po glowie od jakiegos czasu tylko bronie sie przed nimi…
                  u mnie jest tak, ze tak sobie to tlumacze, jestem sama moj maz jest za granica… teraz bylismy razem na urlopie… bylo dobrze…z jednej strony mam prosciej bo go nie ma i moge skupic sie tylko na sobie… a jak przyjezdza to czy to nie tesknota ?
                  jedno wiem u mnie zmiany nastapily i czuje sie ze soba dobrze… ale co bedzie jak on wroci na stale ?… tymbardziej, ze ja bardzo duzo widze, widze jak u niego dzialaja schematy wyniesione z domu, bardzo duzo z nim rozmawiam analizujemy pewne zachowania… ale poki co tak szczerze to wole aby nasze zycie wygladalo tak jak wyglada… czy to nie jest odpychanie, ucieczka przed prawdziwym zmierzeniem sie z zyciem… na niego wplywu nie mam, na siebie tak… ale tak naprawde nie chce aby tak wygladalo moje zycie…wyjechal i motam sie, rozne mysli chodza mi po glowie… karuzela sie nakreca…

                  Stokrotka1000
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 310

                    Agus, nie wiem, czy Ci to pomoże, ale …Kiedy taka karuzela się rozkręca, przestaje się mysleć racjonalnie… Silny lęk i napięcie to umożliwiają… Mi teraz pomogło powiedzenie sobie nic na siłę, daję sobie czas, skoro w tym momencie nie umiem podjąć jakiejś decyzji, takie swoiste poddanie się. I zacytuję Ci – (poddanie się) nie jest oznaką słabości, lecz niesie z sobą olbrzymią siłę, Tylko ktoś, kto się poddał, ma duchowa moc. Kiedy sie poddajesz, uwalniasz się wewnętrznie od sytuacji. Może się wówczas okazać, że zmieni się ona bez twojego udziału. A zresztą czy tak, czy owak będziesz już wtedy wolny”
                    Myślę, że dużo w tym prawdy i że nie jest to oznaka bierności…
                    Trudno mi opisać, co instynktownie czuję…
                    A co wy o tym myślicie?
                    Trzymaj się Agus, pogody ducha życzę.

                    ordynek
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 281

                      Agus – ja kilka dni temu powiesiłem na ścianie duży arkusz papieru, napisałem ZAMINA – DOPASOWANIE i ciągle do niego dopisuje nowe wątki. Głównie pytania.. 🙂

                      Według mnie pobudzenie wewnętrzne to coś innego niż "karuzela". Jedno wynika ze składania doświadczeń w całość i chęci uporządkowania, drugie jest właśnie objawem napięcia i pobudzenia wynikającego na przykład z poczucia krzywdy. Trzeba to odróżniać, bo nakręcanie karuzeli jest szkodliwe (odrywa od rzeczywistości). Nie można wylewać dziecka z kąpięlą.

                      Stokrotka1000 – nie do końca rozumiem o jakim poddaniu się piszesz… Nie chodzi o poddanie się w sensie rezygnacji, ale bardziej o rodzaj akceptacji…?

                      agus
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 3567

                        widzisz Stokrotka… mnie chyba przygniata to, ze widze, ze stara sie jak moze, widze duze, zmiany i przewartosciowanie pewnych spraw… potrafimy juz rozmawiac ze soba, nie klocic sie, analizowac… ale pewna czesc mnie mowi, ze to za malo i wiem, ze to za malo… z jednej strony czuje sie szczesliwa, bo jest dobrze jest tak jakbym dwa lata temu o tym marzyla… a z drugiej sa leki, strach nie do konca wierze, ze tak jest…terapeutka uczulila mnie na kulke w gardle, ze jak ja mam to znaczy, ze robie cos nie tak w zgodzie z sama soba… wlasnie ja mam…ciezko mi samej napisac co tak naprawde czuje, bo nie potrafie tego dokladnie sprecyzowac…a moze jest tak, ze chcialabym aby on postrzegal swiat jak ja…;) byl w tym miejscu gdzie ja…;)
                        Kiedys uslyszalam, ze to slabsze, gorsze ciagnie na dol to silniejsze… i moze wlasnie tego sie boje…;)
                        a najlepsze w tym wszystkim jest to, ze jak byl bylo baardzo dobrze, a po jego wyjezdzie przyszedl ten stan… nic trzeba sie wziac za robote, za dom i dzieci i uspokoic karuzele…jeden wniosek jaki mi sie nasunal to taki, ze wcale mi nie prosciej tylko trudniej… bo jednak rozlaka robi swoje nawet w zdrowych zwiazkach…
                        😉

                        Dzieki Stokrotka

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 19)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.