Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Nie jestem beznadziejnym przypadkiem

Przeglądasz 1 wpis (z 1)
  • Autor
    Wpisy
  • rust
    Uczestnik
      Liczba postów: 15

      Przerwa świąteczna jest trochę przekleństwem. Po skończonych przygotowaniach mamy więcej czasu i często poświęcamy go na myślenie. Ja potrzebuje przyjaciela, który w jakiś sposób zrozumie moje myślenie. Jest kilka osób, z którymi mogłabym na ten temat porozmawiać, ale boję się spojrzeć im w twarz i tak z siebie wszystko wylać. Używając edytora tekstu o wiele łatwiej mi się uporać z własną przeszłością, z własną głową pełną myśli.

      Nie jestem beznadziejnym przypadkiem. Nie chcę tu nikogo obrazić, ale pewnie są tysiące osób z rodzin z problemem alkoholowym, którym życie zapewniło scenariusz znacznie gorszy, bardziej brutalny i nieczuły niż w moim przypadku. Nie pamiętam awantur, zrywania firan, nie pamiętam ojca leżącego przed furtką z wymiocinami na koszuli. Kiedy miałam 2-3 lata ojciec się zaszył, a wszystkie opowieści znam od matki. Matka była notabene żoną alkoholika i pewnie duża zasługa mojego obecnego stanu leży w jej gestii. Nie chcę jej obwiniać. Nie sądzę, żeby kazała mu upijać się do nieprzytomności. Po prostu nie umiała sobie poradzić z tą sytuacją i przelewała swój strach czy frustracje na dzieci. Już od małego nie dawała nam zapomnieć, że ojciec pił. Jego wyjścia ze znajomymi kwitowała „Żebyś się nie schlał”. Byliśmy więc dziećmi alkoholika, które nic nie widziały, ale tworzyły w głowie obraz pijanego ojca. Kochaliśmy więc go tak mocno, aby nigdy nie był zły, nie zrobił nikomu krzywdy i nie upijał się. Tak więc ojciec się zaszył. Optymiści twierdzą, że zdał sobie sprawę z problemu i zrobił to dla rodziny. Realiści, że jako kierowca zawodowy dostał ultimatum – albo wszywka, albo zwolnienie.

      Jakoś w szkole podstawowej braki alkoholowe wracały. Coraz częściej kłócił się z matką. Nie pamiętam dokładnie całej sytuacji, ale gdzieś w pamięci mam zachowany obraz, w którym małoletnia ja chowam się za fotelem, zakrywam twarz rękoma i płaczę, podczas gdy on stoi nade mną i wyzywa od świń. Czy to była moja wina, czy jego – nie wiem. Wiem, że wtedy zaczęłam go unikać. Kochałam go bardzo mocno, bo kupował mi różne rzeczy. Dbał, żebym miała fajne ubrania, podczas gdy mama przejmowała się tylko rachunkami i jedzeniem. Takie było moje ówczesne myślenie, nie oceniajcie – byłam dzieckiem. Jednocześnie zaczął się czas, kiedy bałam się, że moi znajomi poznają moją rodzinę. Nie chciałam organizowania urodzin, nie chciałam, żeby mnie odwiedzali znajomi. Chociaż nic takiego w domu się nie działo, bo nie było takiej opcji, żeby ojciec leżał pijany na korytarzu. Mimo to, nie chciałam, żeby ich znali. Były wyjątki. Bliskie przyjaciółki. Dokładnie dwie.

      Z czasem ojciec zaczął pić piwa. Dwa, trzy dziennie. I tak już zostało. Chociaż liczba często się zwiększała, nigdy nie zmniejszała. Siedem lat temu doczekałam się drugiego brata. Późne dziecko, które podobno miało uratować ich małżeństwo. Takie koło ratunkowe, które dziwnym trafem ma uczucia i potrzeby. Nic nie pomogło, ponieważ teraz kłócili się już codziennie. Ojciec nie był typem opiekuńczym, więc ograniczał się do zabaw z Iskierką, co matce nie pasowało, bo sama też nie bardzo była uradowana faktem, że dzieckiem jednak trzeba się zajmować. Oczekiwała, że zaczną współpracować i razem wychowają to dziecko. Nigdy tak nie było, więc i tym razem skucha.

      Rok temu mama zmarła po dwuletniej chorobie nowotworowej. Od diagnozy ojciec zaczął pić więcej. Nie przed nami. Bombka w sklepie i tak zostało do dziś. Trzy, cztery piwa i bombka dziennie. Pół roku po śmierci mamy znalazł sobie kobietę. Żadne dziecko (Iskierka także) nie zaakceptowało tego związku, więc zaczął żyć na dwa domy. Po pracy przyjeżdża do nas na godzinę, dwie, po czym idzie do niej na noc. Iskierka wychowana jest przez babcię i nas, starsze rodzeństwo. Wiem, że ojciec pije i wiem, że nie będzie pił mniej. Oczywiście, w jego mniemaniu ma istnieje żaden problem. A ja czekam. Czekam aż przyjdzie do domu i zrobi awanturę, czekam aż pobije się z moim bratem, czekam aż dostanę od niego w twarz.

      Co we mnie siedzi? Boje się bliskim kontaktów z innymi. Kiedy zdaje sobie sprawę, że na kimś zależy mi bardziej niż powinno ograniczam kontakty aż owy ktoś nie przestanie być istotny. Tworzę czarne scenariusze od ręki. Uśmiecham się cały czas, ale boję się równie często. Boję się o Iskierkę, boję się o ojca, boję się o siebie. Opanowałam dobrą minę do perfekcji. Kiedy wchodzę do pracy, jestem wiecznie optymistyczną, pełną energii osobą. „Ciebie nie da się nie lubić, chyba, że ktoś nie przepada za skowronkami” ktoś powiedział. Wracam do domu i wysyłam Iskierce masę miłości, kocham go jak tylko potrafię. Uśmiecham się do niego i bawię z nim. A potem zamykam się u siebie w pokoju i przestaje się uśmiechać. Wtedy jest mi najprzyjemniej.

      Jestem w połowie dwudziestowiecza. Kończę studia, obecnie szukam nowej pracy. Chcę się wyprowadzić w lutym. Mam pokój u znajomych. Boję się ich zostawić tutaj, jednocześnie wiem, że gdyby nadszedł dzień, w którym będzie trzeba przed ojcem „uciec” muszę mieć zaplecze finansowe, mieszkalne i dużo siły. Tutaj tracę wszystko co uzbieram, więc chciałabym podładować akumulatory. Nie mam chłopaka ani rodziny. Jakoś nie wiem czy chce mieć, średnio podoba mi się ta myśl. Jednak całą swoją miłość przelewam na Iskierkę i jeśli będzie potrzeba, chcę móc o niego walczyć.

    Przeglądasz 1 wpis (z 1)
    • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.