Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD odmawianie sobie prawa do wszystkiego

Przeglądasz 8 wpisów - od 1 do 8 (z 8)
  • Autor
    Wpisy
  • iga1988
    Uczestnik
      Liczba postów: 107

      Czy Wy też macie tak, że rezygnujecie z czegoś, co wam się należy (ze szczęścia, różnych przyjemności) i wmawiacie sobie, że tak naprawdę Wam się to nie należy? Ja mam wyrzuty sumienia zawsze, kiedy poczuję się szczęśliwa, nawet przez chwilę, od razu się pilnuję i mówię sobie, że coś tu jest nie tak. ..I robię wtedy wszystko, żeby sobie obrzydzić ten dobry stan, w którym się akurat znajduję, wszystko, żeby go zepsuć. Kiedy jest mi źle, czuję, że tak jest właśnie w porządku i tak powinno być. Mam straszne wyrzuty sumienia kiedy jest mi dobrze, czuję się winna wobec członków mojej rodziny, którzy nadal mieszkają z moim ojcem alkoholikiem i nie potrafię się od tego wszystkiego odciąć. Wpadam w jakieś megadoły emocjonalne, sama je wywołuję, żeby było mi źle, bo właśnie wtedy czuję się 'dobrze’…pokręcone to na maxa… Dziwne są te moje zachowania, bo czasami krzywdząc samą siebie krzywdzę też innych ludzi -np odcinam się od kogoś, bo mam jakiś okres kompletnej izolacji i stwierdzam że i tak nikomu na mnie nie zależy więc po co komuś głowę zawracać, bo przecież nie zasługuję nawet na to żeby się z tym kimś przyjaźnić i żeby ten ktoś się o mnie martwił…i zdarza się, że tak tracę potem przyjaciół, oni nie wiedzą o co chodzi, ja nie chcę żeby wiedzieli. I czuję się dobrze, kiedy tak sobie 'cierpię’, a sama sobie to 'cierpienie’ wywołuję, żeby się nad sobą porozczulać, jaka to ja jestem samotna i nieszczęśliwa i nikt mnie nie rozumie…Czy to jest uzależnienie od cierpienia i kompleks wiecznej ofiary?

      meduza
      Uczestnik
        Liczba postów: 61

        Nie wiem jaki to kompleks, ale mam tak samo i to chyba typowa cecha DDA:)
        Ostatnio się złapałam na czyms takim – kolezanka chce mnie wyciagnac na wycieczke do Egiptu. Ja mam teraz egzaminy i mowie jej tak – no moze jak zdam to pojade, jak wroce do pracy i zarobie pieniadze, bo jestem chwilowo na urlopie, a jak nie zdam to raczej nie pojade. A potem sobie myśle czemu??? I wlaściwie nie ma racjonalnego powodu, poza tym – ze jak to tak jechac za nic, bez powodu. Gdyby był zdany egzamin to owszem, mozna sobie pozwolic ewentualnie, ale jak nie, no to niby za co?

        Masakra, przecież nie bylam nigdzie na wakacjach od 3 lat, bo ciagle mam jakis egzamin, albo pracę, sama chce sobie sfinansowac wyjazd, i stawiam sobie warunek – zdanie egzaminu adwokackiego! Przecież od innych do głowy by mi nie przyszlo zeby miec takie wymagania, zeby sobie mogli na urlop pojechac:)

        sinnlos
        Uczestnik
          Liczba postów: 134

          Ta cecha dotyczy rownież mnie. Te uczucie towarzyszy mi bardzo często. Za przyklad podam sytuacje z weekendu (musze dodac,ze przechodze od 2 miesiecy totalny okrez izolacji od wszytskich). Otóz siostra zaproponowala wyjscie do kina – stanowczo mowie NIE ( w glowie mysle, kino…nie zasluguje na taka rozrywke)..siostra nalega,ja denerwuje sie coraz bardziej. W koncu namawia na kregle – rowniez odmawiam mowiac, ze nie umiem i nie bede robic czegos czego nie lubie. Siotra mowi – to pojdz z nami chociaz dla towarzystwa – a ja na to: nikt nie potrzebuje mojego towarzysta i ze łzami w oczach opuszczam pokoj. Koniec rozmowy. ANi do kina ani na kregle nie poszłam. I tak jest bardzo,ale to bardzo czesto ! ;(

          buniek
          Uczestnik
            Liczba postów: 38

            …tak bardzo dobrze znam to uczucie. Może troszkę u mnie to inczej przebiega, gdy coś jest w porządku szukam dziury w całym, wymyślam czarny scenariusz bo przeciesz nie moze byc za dobrze, nie moze nic udać się. Przerażają mnie chwile gdy jestem choć odrobinę zadowolona z sytuacji bo przeciesz nie zasługuję na nie.
            …..i masz rację co gorsza, ja też lubie gdy wszystko idzie żle, gdy jestem w podłym nastroju, gdy świat ma tylko czarny kolor. To jest jedyny znany mi dobrze nastrój w którym doskonale odnajduję się…"jak ryba w wodzie". To wszystko wygląda naprawdę na chore, to coś w rodzaju "umartwiania sie" chyba.
            aleeeeee ufff na całe szczęscie nie tylko ja tak mam z tego co widzę:)

            Nina81
            Uczestnik
              Liczba postów: 101

              Kiedyś uważałam, że nie mam prawa do miłości. Ze nie zasługuję na to aby ktoś mnie kochał. O lubieniu takiego zera nawet nie wspomnę.
              Dopiero bardzo niedawno się to zmieniło. 🙂

              Wierzę, że gdzieś na świecie jest moja druga połowa 🙂

              Torquemado
              Uczestnik
                Liczba postów: 901

                Nina81 zapisz:
                „Kiedyś uważałam, że nie mam prawa do miłości. Ze nie zasługuję na to aby ktoś mnie kochał. O lubieniu takiego zera nawet nie wspomnę.
                Dopiero bardzo niedawno się to zmieniło. 🙂

                Jak to się zmieniło? Samo przeszło jak katar po kilku dniach? Ej, napisz coś więcej, jak o takim cudzie, większym niż ten w kościele w Sokółce, proszę :woohoo:

                goka
                Uczestnik
                  Liczba postów: 36

                  Ja najbezpieczniej czuję się kiedy mam doła. Kiedy mogę płakać. Tak mi jest najlepiej. To stwarza pewien mur bezpieczeństwa. Wtedy mój mąż nic ode mnie nie chce. Jest miły, troskliwy. Obserwuje mnie. Dziecko też jest grzeczniejsze. Chociaż żal mi ich, bo się martwią wtedy i pewnie boją, a przecież znamy to uczucie bardzo dobrze. No właśnie. Ciągle zastanawiam się co ktoś może czuć. Uważam, żeby nie powiedzieć, czy nie zrobić nic przykrego mojemu synowi, żeby tylko nie cierpiał tak jak ja. A potem się drę na niego bez powodu. Pełna jestem sprzeczności.

                  savanna
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 91

                    Napisalam kiedys watek, ze boje sie szczescia. TO jest chyba dokladnie to, o czym piszecie. Boje sie szczescia do tego stopnia, ze prawie wcale go nie chce. Jak juz cos sie zacyzna ukladac, to ja specjalnie to oddalam od siebie, albo wmawiam, ze tak nie jest.
                    Gdzies tam czuje, ze szczescie nie jest dla mnie. Ja musze ciezko pracowac i cieszyc sie okruchami spadajacymi z panskiego stolu. Wiele razy sama, dobrowolnie stawiam sie w pozycji przegranej, bo tylko to wydaje mi sie naturalne.

                    O Jezu, czemu tak trudno byc normalnym czlowiekiem?

                    Zdaje sobie sprawe, ze jestem swoim najgprszym wrogiem. Co gorsza, wiem, ze nikt w zyciu nie traktowal mnie gorzej niz ja sama siebie. Teksty, ktore mowie sama sobie, sa moimi tekstami. Probowalam sobie kiedys przypomniec, czy ktos w zyciu serwowal mi takie teksty, ze jestem bezadziejna, ze nie umiem, nie potrafie, itp. I za cholere mi nie wychodzi, ze tak. Wyglada na to, ze to ja sama sobie podcinam skrzydla. Nie umiem dotrzec do zrodla, skad sie to wzielo.

                  Przeglądasz 8 wpisów - od 1 do 8 (z 8)
                  • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.