Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Partner DDA, czy terapia to dobry pomysł…?

Przeglądasz 4 wpisy - od 1 do 4 (z 4)
  • Autor
    Wpisy
  • Elaan
    Uczestnik
      Liczba postów: 3

      Szukam pomocy/ wsparcia/ może jakiś podpowiedzi…

      Mój mąż jest DDA, od 1,5 roku chodzi regularnie na terapie. Ostatnio mam wątpliwości, coraz częściej, czy to aby na pewno dobre…dla nas… Ostatnio mam wrażenie wiele nieporozumień między nami. Parokrotnie pod rząd były to wybuchy złości na moje jedno jakieś zdanie które się mężowi nie spodobało. Z mojej strony czasem może bezmyślne, ale tez nigdy jakieś z premedytacja powiedziane- by było ale czy by urazić zdenerwować itd. Ostatnio po moim komentarzu naszej trudnej sytuacji usłyszałam ze poczuł się zle jak to powiedziałam i przeze mnie teraz czuje się zle ( to nie moja wina ze mierzymy się z ta sytuacja, ja tylko wyartykuowalam co oboje wiemy o czym mówiliśmy nie raz nie dwa, jak to kobieta – sobie musiałam pogadać o tym).
      Dużo by pisać…. A meritum – mam wrażenie ze mój mąż przez terapie skupiony jest tylko na swoich uczuciach i emocjach….Ja wiem ze to jakiś etap terapii i o to tez chodzi ale niszczy to nasze relacje.

      Bo moje emocje są kompletnie nieistotne i skupiamy się na maxa na jego. Czasem nawet dla mnie nie do przewidzenia.
      gubię się. Martwię się. Nie mam powoli sił. Niby to rozumiem ale to okrutnie trudne w codzienności. Zważać na każde słowo- co wzbudzi co wywoła..

       

      Rarunku. Bo nie wiem już sama – czy ja oszalalam? ☹️

      dda93
      Uczestnik
        Liczba postów: 630

        Mam wrażenie, że nie tylko Ciebie to spotyka. Pomiędzy ludźmi, którzy są w trakcie terapii a „normalnym” życiem wokół nich nieraz powstaje rozdźwięk, który trzeba jakoś pogodzić. Dopasować terapię do życia, a życie do terapii. I mieć tę świadomość, że nie wszyscy ludzie wokół są przeterapeutyzowani. Zobaczymy, jak sobie z tym poradzi Twój mąż.

        Na pewno warto mu okazać w tym momencie odrobinę wyrozumienia. Bo to jest tak, jakby chirurg po wypadku składał Ci złamaną nogę (która częściowo zdążyła się już źle zrosnąć) i oczyszczał zabrudzone rany. Ogólnie idzie na lepsze, ale na początku bywa, że wszystko cholernie boli.

        Dla wielu osób terapia jest okazją do zadania sobie fundamentalnych pytań: Kim jestem? Co w życiu robię? Czy jestem w tym punkcie, w którym chciałem być? A także: Dlaczego jestem właśnie z tą osobą. Nie chcę Cię straszyć, ale pewna znana mi terapeutka mawiała, że terapia umacnia i rozwija dobre związki, a nad niektórymi innymi stawia mały znak zapytania.

        Człowiek to jednak nie komputer, ma swoje uczucia, emocje i nastroje, różne dni i różny stan zdrowia. Nigdy nie wiadomo, jak i kiedy się rozwinie. A człowiek w terapii też potrzebuje czasu, żeby stać się na powrót, może trochę innym, trochę lepszym, ale znów sobą.

        Co bym Ci doradzał w tej sytuacji? Na pewno masz prawo oczekiwać, żeby Twój mąż nadal był Twoim mężem i wywiązywał się z podjętych ról. Natomiast jeśli chciałabyś w tym momencie jakichś dużych zmian, może to być trudne. Po prostu daj czas czasowi.

        Jakubek
        Uczestnik
          Liczba postów: 931

          Tak sobie myślę, że terapia jednej osoby w bliskiej relacji jest dla partnera/partnerki takiej osoby dużym wyzwaniem, polegającym również na zbudowaniu w sobie gotowości do zmiany. To nie jest tak, że wyłącznie mąż coś przerabia z terapeutą, a żona i związek małżeński stoją sobie „w miejscu”. To jest szansa na poprawę całego związku, który tworzycie.

          Jest zupełnie naturalne, że mąż zajmuję się własnymi uczuciami na terapii. Na tym właśnie ona polega. Łapie kontakt z głębokimi emocjami i to sprawia, że jest nieco pobudzony i „rozchwiany”. Musisz mu na to pozwolić, oczywiście w granicach swojego własnego zdrowia emocjonalnego.

          Zwróciłem uwagę na pewne Twoje słowa:

          „Z mojej strony czasem może bezmyślne, ale tez nigdy jakieś z premedytacja powiedziane- by było ale czy by urazić zdenerwować itd.”

          „To nie moja wina ze mierzymy się z ta sytuacja, ja tylko wyartykuowałam co oboje wiemy o czym mówiliśmy nie raz nie dwa, jak to kobieta – sobie musiałam pogadać o tym”.

          Tak sobie myślę, że być może gotowość do zmiany w Waszym związku będzie też polegała na gotowości do zmiany sposobu komunikacji. Być może trzeba będzie porzucić mówienie „bezmyślne” lub pochopne „artykuowanie”, tego o czym wiecie oboje albo nawet zrezygnować z realizacji potrzeby „pogadania sobie, jak to kobieta”. Język, słowa, komunikaty w dziecięcym życiu DDA odgrywały ogromną rolę. W dorosłym życiu nadal  z jednym słowem czy zdaniem potrafi otworzyć się cała bolesna rana na psychice. Człowiek dorosły „cofa się” wtedy do swej dysfunkcyjnej roli skrzywdzonego dziecka. Słowa potrafią sparaliżować, doprowadzić do rozpaczy, złości, itd.

          Odwołam się do mojego związku. Przez długi czas byłem zablokowany na pewne słowa mojej partnerki. Reagowałem milczeniem, wycofaniem się lub próbami zadowolenia jej i zmiany jej nastroju na lepszy. Mówiłem sobie „No wiadomo, to prawdziwa kobieta. Emocje. Sprzeczności. Gwałtowność. Babskie gadanie.”. Dopiero z czasem dotarło do mnie, jak ogromne poczucie zranienia wypieram, kiedy słyszę to, co mówi do mnie osoba, którą kocham. Zrozumiałem, że ona narusza moje granice (których istnienia wcześniej nawet nie byłem świadom). Ta granica było moje poczucie krzywdy, mój psychiczny ból i negatywne emocje, które się we mnie rodziły. Zapragnąłem szacunku dla moich uczuć. Ważne stało się dla mnie, by nauczyć się chronić siebie samego. Zacząłem dopuszczać do głosu złość, poczucie urazy, prawo oczekiwania przeprosin, itd. Przestałem się zastanawiać, czy pogłębię zły nastrój partnerki, wyrażając otwarcie moje uczucia i mówiąc, że coś mnie rani, dotyka, budzi uśpione upiory z przeszłości. Zrozumiałem też, że ona nie miała gotowości na moją słabość. Chciała faceta – skałę, wzniosłą, stabilną, nieporuszoną. O którą można się oprzeć, ale też w nią walić w napadzie złości, a skała ani drgnie. Przestałem chcieć być takim facetem.

          Związek dwóch osób, to układ naczyń połączonych. Jeśli jedna osoba wprowadza terapię do swojego życia (naczynia), to istniejący PROBLEM siłą rzeczy przelewa się na drugą osobę (gdy nikt nie pracuje, „problem” jest rozłożony w miarę równomiernie po obu stronach). Najlepiej chyba wtedy skorzystać z kontaktu z własnym terapeutą z myślą poprawie funkcjonowania całego związku.

           

          Bogusia
          Uczestnik
            Liczba postów: 5

            Hej, 

            Myślę, że terapia Twego męża jest świetną okazją i może być początkiem nowej jakości Waszej relacji i Waszego życia.

            Z tego, co piszesz, na razie on skupia się na sobie, a Ty czujesz się zepchnięta na drugi plan i poruszasz się jak po polu minowym.

            Kojarzy mi się ta sytuacja z dysfunkcyjną rodziną, gdzie jedno jest uzależnione nieważne czy od alkoholu, seksu, bólu albo poczucia krzywdy, a drugie jest współuzależnione i swoje postępowanie warunkuje zachowaniem pierwszej.

            Taki teatr kukiełek, z którego trudno wybrnąć.

            Znam to z autopsji.

            Ale jest ratunek.

            Z pomocą idzie grupa wsparcia DDA/ DDD i praca na 12 krokach.

            Pierwszy krok – przyznanie się do istnienia problemu, poczucia bezsilności wobec niego i otwartość na zmiany.

            Drugi krok – zadbanie o siebie i zawierzenie sile wyższej, jakkolwiek to rozumiem – dla mnie to uczestnictwo w mityngach, gdzie znajduję poczucie, że nie jestem sama i jedyna z takimi problemami.  Na mityngach nie ma krytyki, nie można udzielać rad, można spokojnie wypowiedzieć się, jeśli się chce i pomilczeć bez poczucia winy. Pomagało i pomaga mi słuchanie innych, w jaki sposób oni sobie radzą.

            Dzięki temu mogę samodzielne wyciągać wnioski dla siebie ze swoich i ich doświadczeń.

            Nikt mnie nie poucza, sama wybieram sposoby jak dbać o siebie i jak najbliższym przekazywać w sposób konstruktywny instrukcje obsługi mojej osoby.

            Byłam w takiej sytuacji jak Ty kilka razy.

            Za pierwszym razem chcąc zmian, bo życie stawało się nieznośne z toksycznym mężem, zaczęłam chodzić na mityngi Al-Anon.

            Dzięki nim nabrałam pewności siebie i ochoty na eksperymenty. Niekoniecznie dobre dla mnie, ale byłam ciekawa.

            Mąż nie chciał ze mną uczestniczyć w terapii, nie chciał nic zmieniać i był dla mnie coraz gorszy. Skończyło się rozwodem.

            Potem po wielu niepowodzeniach sercowych, spotkałam człowieka, który był otwarty na uczenie się jak być w relacji po mojemu.

            Razem zaczęliśmy chodzić na mityngi DDA/DDD, warsztaty NVC i inne, czytać wspólnie książki rozrywkowe i rozwojowe. Od ponad 10 lat tworzymy szczęśliwy związek, w którym na porządku dziennym jest wzajemna pomoc, wsparcie, rozwój i rozmowy pogłębiające wzajemne zrozumienie i miłość.

            Tobie życzę przyzwolenia na świadomość, że Twój mąż jest odrębną osobą i radzi sobie ze sobą po swojemu, jego złe humory nie mają z Tobą nic wspólnego.

            Za to Ty dla siebie jesteś wyrocznią, alfą i omegą,  ekspertem w ministerstwie bycia Tobą.

            Życzę Ci, żebyś wybierała takie sytuacje, w których dobrze się czujesz i opuszczała miejsca, w których czujesz dyskomfort bez angażowania swoich emocji.

            Życzę Ci, żebyś spróbowała chodzić na mityngi dla siebie. Żebyś nauczyła się komunikacji sama ze sobą, partnerem i innymi osobami w duchu DDA/DDD.

            Pogody ducha,
            Bogusia DDD 

          Przeglądasz 4 wpisy - od 1 do 4 (z 4)
          • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.