Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Problem z panowaniem nad emocjami

Przeglądasz 4 wpisy - od 1 do 4 (z 4)
  • Autor
    Wpisy
  • hannae
    Uczestnik
      Liczba postów: 49

      Piszę tu, ponieważ czuję, że tracę powoli panowanie nad swoim życiem. Jestem Dda. Kiedy pół roku temu rozstali się moi rodzice, czułam ulgę. Miałam nadzieję, że od tego czasu wszystko zmieni się już tylko na lepsze i wreszcie zaczne zdrowieć. Wyprowadzilam się z domu i mieszkam sama. Tak naprawdę to pół roku jest najgorszym, które miałam w życiu. Od dłuższego czasu chodzę do psychoterapeuty, ale zbyt sporadycznie, aby pomógł, głownie ze względu na finanse. Mam wręcz wrażenie, ze od kiedy się leczę, stałam się bardziej wrażliwa i tkliwa, co w zasadzie utrudnia mi normalne funkcjonowanie.  Jestem bardzo niepewna siebie. Boję się wysłać cv do wymarzonej pracy, obawiając się, ze sobie nie poradzę. Mimo, że skonczylam dwa kierunki i różne kursy. Zawsze bylam ambitna, jednak coś się we mnie ostatnio zmieniło, moja niepewność się pogłębiła, straciłam totalnie wiarę w siebie i swoje możliwości. ZA bardzo się denerwuje, za dużo analizuje i zwykle zaczynam odpuszczać wszystko ze strachu. Nie potrafię stawić czoła wyzwaniom i uwierzyć w siebie.

      Mam wrażenie, że każda przeciwność uderza we mnie dwa razy mocniej, niż ?normalnego? czlowieka. Zaczęłam unikać kontaktu z przyjaciółmi, tego fizycznego. Wszyscy wiedzą jaki mam problem, ale nikt nie jest w stanie mi pomóc tak naprawdę.
      Problem pojawił się również w związku. Stałam się nadwrażliwa na każde zdanie partnera, które mi nie pasuje, niektóre jego ruchy, których nie mogę kontrolować do końca, albo o których  mi nie mówi. Kocham go i wiem, że on kocha mnie. Jesteśmy razem już ponad 4 lata i jesteśmy dla siebie jak przyjaciele. Ale nie do konca potrafię powiedzieć mu o tym, co się dzieje w mojej głowie. Mam dużo czarnych myśli i nie wierzę, że mogę być z kimś tak szczerze szczęśliwa. Gdy ?zawalałam? go swoimi problemami w rodzinie,zaczęłam czuć, że to już za dużo, że On może tego w końcu nie wytrzymać i pomyśli, że jestem słaba (a całe życie grałam twardzielkę). Odpuściłam więc temat, żeby zacząć w końcu życ tym co jest teraz. Chcemy się razem wprowadzić za kilka miesięcy, póki co żyjemy na odległość I wiem, że musze zagryźć zeby I wytrzymać. Gdy partner dłużej nie wspomina o wspólnym życiu, zaczynam się zamartwiać, że już mnie nie chce. Albo z kolei Ja zaczynam panikować, że nam nie wyjdzie. Jednocześnie chcę bliskości,albo ucieczki. Boję się zmiany i pełnego zaangażowania w drugiego człowieka, bo obawiam się, że znowu zostane zraniona i porzucona, jak przez Ojca za dziecka. Boję się, ze jestem tak uzależniona od jego uczucia, że zaczynam sama siebie zatracać. Kocham go nad życie i jest cudownym człowiekiem. Niestety przez jego absorbującą pracę, nasz kontakt w niektóre dni ogranicza się do minimum w ciągu dnia. Wystarczy, że ja mam wolny czas i On się nie odezwie i już mam dół, czasem w gorszych momentach płaczę. Obwiniam się wtedy za wcześniejsze kłótnie wywołane przeze mnie. Zachowuje się jak nastolatka, która potrzebuje ciągłego kontaktu, wiszenia na telefonie?Zwykle czekam aż on zaaranżuje kontakt, chyba żeby mieć przekonanie, ze to ktoś o mnie dba i to ktoś chce ze mną kontaktu, chce się mną zainteresować. Czasem przypomina mi to ojca, z którym walczyłam o kontakt bo przez alkohol nie było czasem kontaktu do 2-3 tygodni?Niby z racjonalnego punktu widzenia zdaję sobie sprawę skąd moje zachowanie pochodzi, ale nadal nie potrafię sobie z tymi emocjami poradzić.
      Gdy nie czuje wystarczającego zainteresowania, czułości, odrazu zaczynam się załamywać i czuje się niechciana. Tak mam zarówno w związku jak i w przyjaźni. W związkach nigdy tak nie miałam, dopiero wtedy gdy naprawdę się zakochałam i zaangażowałam. Często zły dzień partnera odczytuje jako moją winę, znak, że on jest nieszczęśliwy ze mną, czy chce się rozstać. Boję się tego najbardziej na świecie, tym bardziej, ze to pierwsza osoba w życiu, na której mi tak zależy. Nie potrafię wtedy racjonalnie wytłumaczyć sobie, ze każdy ma prawo mieć zły dzień. Wiem, że po 4 latach związku nie mogę oczekiwać miliona smsów dziennie, kwiatów i ciągłych wrażeń, ale czuję się, jakbym bez stałego potwierdzenia nie potrafiła czuć tego szczęscia, które mi się przytrafiło. Zaczęłam być bardziej zazdrosna i tym samym mniej pewna tego, że ktoś może ze mną chcieć być tak na prawdę. Porównuje się do innych kobiet I zawsze wychodzę na tym gorzej wg mnie.
      Jest milion dobrych momentów, które potrafię zasłaniać jednym złym i urasta on do rangi wielkiego problemu. Gdy przemyślę, czuję wyrzuty sumienia, że w ogole czepiam się o takie rzeczy.Albo snuję pesymistyczne wizje, mimo, że racjonalnie wiem, że moje myśli są tak naprawdę zatrute wspomnieniami z dzieciństwa.  Zaczęłam się nakręcać w związku i wszystko co robi mój ukochany, jest w centrum mojego życia aktualnie. Trochę straciłam zapał do robienia swoich rzeczy. Przestałam się interesować. Zaczęłam się bardziej skupiać na tym co jest w związku nie tak i jak można to poprawić i przeanalizwoać?Wiem, że to jest droga donikąd. Wiem też, że gdy zamieszkamy razem, troche się uspokoję. Kocham go najmnocniej na świecie, wiem, że On kocha mnie najlepiej jak potrafi i nie chce odpuszczać tego za żadne skarby. Chcę po prostu być zdrowa i kochać jak osoba zdrowa.
      Myślę, że ?normalna? osoba, z ciepłego domu (mój partner) nie jest do końca w stanie zrozumieć problemu osoby z dda. Dlatego też nie zawsze czuję od niego to wsparcie, którego potrzebuję. Z drugiej strony nie chciałabym już żeby ktokolwiek się nade mną rozczulał. Nie potrafię przyznać się do słabości, że często to wszystko jeszcze przeżywam i nie umiem znaleźć siły żeby stanąć na nogi tak po prostu i zacząć żyć. Nie chce ciągle wisieć na czyimś ramieniu i opłakiwać to co było, chce zacząć w końcu żyć jak każda młoda osoba. Czasami mam wrażenie, że kiedyś, gdy jeszcze nie chodziłam na żadną terapię I nie zdawałam sobie sprawy z problemu, byłam szczęśliwsza. Bo nie byłam tak emocjonalna i byłam twarda. Lubiłam siebie taka. Nawet jeżeli było to skrywanie głęboko bolesnych uczuć. Chcę czuć się szczęśliwa tak po prostu i czuć się akceptowana w 100%.
      Problem w tym, że przestałam lubić taką siebie, bo to nie jestem ja. Pogubiłam się.

      Delta
      Uczestnik
        Liczba postów: 100

        Z twojego wpisu wylewa się chaos umysłowy  i nie chodzi mi tylko o ten kod przeklejony z edytora. Chodzi o to że twoja osobowość została ukształtowana w domu rodzinnym w patologiczny sposób ale tam się sprawdzała bo była dostosowana do warunków a teraz w nowej sytuacji działa po staremu ale sytuacja jest inna dlatego umysł nastawiony dotąd na rozwiazywanie niezliczonej ilości problemów i dramatów w obecnej sytuacji działa nadal na najwyższych obrotach i choć obecnie nie ma takiej potrzeby to rozszalały umysł sam tworzy sobie problemy. Wiem to nie stąd że się wymądrzam ale stąd że sama to przeżyłam. Potrzebna jest terapia ale nie zawsze ma się do niej dostęp, podobnie jak ty nie stać mnie było na terapię dlatego szukałam każdego promyczka światła jakiego mogłam się złapać,  mi pomogła książka E. Tolle „Potęga teraźniejszości” zrozumiałam wtedy co się ze mną dzieje, nie gwarantuje że ci coś ona da ale może w jakiś choćby minimalny sposób pomoże.

        hannae
        Uczestnik
          Liczba postów: 49

          Hej! Nie wiem dlaczego moj post tak sie zepsul…Ale i tak dziekuje, za odpowiedz. Dzisiaj mam znowu straszny kryzys. Zastanawiam sie czy to tylko jeden z tych zlych okresow, czy juz dopada mnie jakas depresja. Ciagle chce mi sie plakac. Tesknie za chlopakiem, ktory przez prace nie moze wciaz przyjechac (pracuje do 23 codziennie)…mialam juz nawet mysli o rozstaniu, byleby nie cierpiec przez odleglosc..a jestesmy juz 4 lata razem i wyjatkowo nie potrafie przetrwac tych wakacji…bo w kazde od kiedy sie znamy, On tyle pracuje. Niby mam tylu przyjaciol, a do zadnego nie potrafie zwrocic sie o pomoc. Nawet jesli, to i tak zwykle nie rozumieja co sie ze mna dzieje. Czuje sie cholernie samotna. Budze sie ciagle zla i smutna. Na probnym dniu w pracy stresowalam sie tak mocno, ze nic mi nie wychodzilo. Nie wiem jak mam sobie poradzic, jak sie zmotywowac do tego zeby bylo lepiej. Nie chce tracic milosci, znajomych. W ogole nie chce meczyc nikogo swoimi problemami, ale czuje ze jednoczesnie przez to sie oddalam od wszystkich. Nie chce wypisywac ciagle do chlopaka i robic z siebie ofiary. Sama nie chcialsbym byc z taka osoba. Ale jednoczesnie wiem, ze nie jestem szczera, usmiechajsc sie przez telefon, a w srodku czujac sie tak koszmarnie. Nie chce byc uzalezniona od innych, boje sie ze moje samopoczucie spowodowane jest tym, ze ciagle jestem sama w mieszkaniu, rzadko sie z nim widze, brakuje mi kontaktu fizycznego. Spotkania ze znajomymi niewiele mi daja pociechy. Ale czy naprawde do pelnego szczescia potrzebna nam jest druga osoba? Nigdy tak nie mialam i nie chcialam byc uzalezniona od bycia w zwiazku, od drugiej osoby. Chce byc szczesliwa sama ze soba a tego nie potrafie…widze ze rusza mnie nawet to jk On dluzej mi nie odpisuje. Czuje sie wtedy zle, ignorowana. Nie przemiawia nawet do mnie wtedy to, ze moze jest zajety w pracy. Czuje sie zgorzkniala, naladowana zlymi emocjami, a jednoczesnie mysle sobie o tym, ze jestem jeszcze taka mloda i cale zycie przede mna.

          Delta
          Uczestnik
            Liczba postów: 100

            może zacznij od czegoś prostego jak wyjście z domu na regularne spacery a jak masz warunki fizyczne to może bieganie albo inny rodzaj aktywności na świeżym powietrzu. Polecam też lekturę z mojego pop. postu może to coś dla ciebie.

            Kontakt z przyrodą jest leczniczy, drzewa zabierają od nas dużo nagromadzonych emocji , są jak odkurzacze, posiedź pod drzewem pooddychaj a od razu poczujesz się lepiej.  Biegacze mawiają że podczas biegu czują jak odrywają się od nich chmury emocji i myśli a oni wracają do domu odnowieni.

          Przeglądasz 4 wpisy - od 1 do 4 (z 4)
          • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.