Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Śmierć mamy, a dzień matki…

Przeglądasz 8 wpisów - od 1 do 8 (z 8)
  • Autor
    Wpisy
  • Saandraa12344
    Uczestnik
      Liczba postów: 4

      Nie wiem od czego zacząć.. Jest mi bardzo źle. Może dlatego, że zbliża się dzień matki… Moja mama zmarla 1,5 roku temu.. Czasami bywają takie dni, że bardzo za nią tesknie i płacze. Była dobrą osobą, lecz współuzależnioną… Pózniej sama zaczęła pić. Zmarla w wieku 48 lat na raka. Odwiedzałam ją w szpitalu ( choć to były czasy „covidowe” więc było to utrudnione). Tyle rzeczy chciałam jej powiedzieć, lecz pewne rzeczy nie mogły mi przejść przez gardło.

      Mam wrażenie, że DDA przeżywają wszystko mocniej… Smierc rodzica jest zakończeniem pewnego etapu. Płacze nad dzieciństwem.. Też nad sobą..   Mam taką pustkę w środku, czegoś brak. Wiem, że coś bezpowrotnie skończyło się. Rozwiały się nadzieje..

      Wyrządziła mi ona wiele krzywdy, ale w ostatnich miesiącach swojego życia pokazala mi, że potrafi być cudowną mamą. Mam takie poczucie, że nie będzie jej w żadnych ważnych momentach mojego życia… Nie będzie jej, gdy będę brać ślub.. Nie będzie jej, gdy będę mieć dzieci. Jest to wszystko dla mnie trudne. Nie myślałam, że tak to wszystko przeżyje.

      Mój partner tego nie rozumie. Stara się mnie wspierać, ale kto nie przeżył tego, to nie jest w stanie zrozumieć. Szczególnie, że on pochodzi z domu, w którym nie było alkoholu, dlatego zdecydowałam się napisać tutaj. Może znajdzie się ktoś, kto mnie zrozumie.

      Karolina92
      Uczestnik
        Liczba postów: 30

        Hej,

        ile masz lat? byłaś może na terapii DDA? Masz rodzeństwo?

        Ja nie rozumiem Cię w sensie dosłownym, gdyż moja mama żyje, natomiast trafiłam tu w styczniu i założyłam wątek pod wpływem lęków właśnie- o to, co będzie, gdy nadejdzie ten dzień, który opisałaś. Jestem jedynaczką bez jakichś większych bliższych relacji rodzinnych (oprócz tej z mamą) i nie mam faceta. Mam 30 lat, jesienią będzie 31. Ja nie zastanawiam się, czy mama dożyje mojego ślubu  i czy zobaczy wnuki- bo te i tak są coraz mniej prawdopodobne. Moja mama miała mnie raczej późno, więc liczę się z tym.  A ojciec? Tym bardziej. Też ma swoje lata, on zerwał kontakt ze mną ponad rok temu. Nigdy nie wiadomo,  nieraz przy narodzinach wnuków kontakt z rodzicami się jakoś poprawia, odnawia. Ale też liczę się z tym, że go nie będzie przy mnie wtedy.

        Jako dziecko, gdy uświadomiłam sobie że kiedyś mama umrze, bałam się tego bardzo. Moja mama była nadopiekuńcza gdy miałam do ok 12, 13 lat. / potem typowe współuzależnienie jak u Twojej, i też choroba psych. – miałam wrażenie że odwrót o niemal 180 stopni, jeden temat- ojciec, ja poszłam w odstawkę; potem ok. 20-27 r. ż. moje żale więc temat strachu o jej śmierć wyparty. Potem, po „uregulowaniu” spraw z ojcem, wrócił na moment ten lęk/

        Moja relacja z mamą teraz? Lepsza. Przerobiłam żal, że mnie nie obroniła. Różnimy się. Już pogodziłam się  z tym, że nie pojedzie ze mną więcej na wycieczkę. Nie pójdzie na spacer, nie lubi wychodzić. GDYBYM miała dziecko, nie pomoże, nie weźmie wózka na spacer. Ma tendencje do ucieczek w chorobę, chce by inni wokół niej skakali, sama boi się wyjść z domu. Rodzeństwo, prawie były mąż, ja, bratankowie… Wszyscy mają jej załatwiać wszystko, polega na innych i oczywiście zaraz obraza jeśli ktoś nie jest na jej zawołanie. Ja jestem inna, bardziej aktywna i samodzielna bo życie mnie w pewnym momencie zmusiło, i  wiem że kiedyś będę musiała poradzić sobie sama. Pogodziłam się już chyba z tym, że nie będę mieć w mamie przyjaciółki (bo zbyt się różnimy) ale zazdroszczę tym dziewczynom które z mamą idą na spacer, na wycieczkę czy na miasto na pizzę choćby i mogą tak po prostu pogadać.

        Większy żal do niej i losu ustąpił niedawno jakoś, bo zaczęłam odczuwać potrzebę właśnie kupić jej coś fajnego na Dzień Matki, a wcześniej za dużo tego żalu było bym chciała z nią świętować tak od serca, nie „bo wypada”. Bliższe mi teraz myślenie, że jaka jest taka jest, ma też mnóstwo pięknych cech, świętujmy póki jest.

        Mnie osobiście dużo pomogła terapia, bardzo bym Ci polecała kontakt z dobrym psychologiem w tym momencie. Gdybyś chciała pogadać po prostu ze mną, to śmiało. Wydaje mi się, że to normalny etap u Ciebie- żałoba i do tego żal za dzieciństwem. Daj sobie czas.

        Moje dwie koleżanki straciły mamę, obie nie mają dzieci, jedna jest wdową, druga panną. Mam też koleżankę, która mamę straciła dość wcześnie. Odbiło się to oczywiście na niej, ale potem poznała świetnego faceta, wzięli ślub. Widuję ją teraz, ona nie ma w sobie już tej pustki. Na pewno lepiej sobie radzi z życiem i jest w dużo lepszym stanie psychicznym niż dwie pozostałe. Moja przyjaciółka-panna niestety w jednym roku straciła mamę, pracę i jeszcze odszedł od niej wtedy narzeczony… Ona, po okresie tej żałoby, ma swoje rytuały, np. związane z chodzeniem na grób, czy jeżdżeniem w miejsca, które marzyły się jej mamie a nie zdążyła ich zwiedzić (też jej mama zmarła przedwcześnie, nagle). To jej pomaga. Ja staram się na co dzień świadomie koncentrować na pozytywach i doceniać że moja mama przynajmniej jeszcze żyje. Proszę, pociesz się , że Twój facet jest i do tego stara się Cię wspierać.

        Saandraa12344
        Uczestnik
          Liczba postów: 4

          Mam 29 lat. Uczestniczyłam w terapii DDA przez 2 lata ( ale to było jakoś 5 lat temu). Po terapii wydawało mi się, że dosyć dobrze ze mną. Miałam w planach udać się do psychologa, żeby pogadać i poukładać sobie pewne rzeczy, jednakże najblizszy możliwy termin w moim mieście to koniec tego roku, ewentualnie poczatek nowego roku. A na prywatne wizyty zwyczajnie mnie nie stać. Postanowiłam napisać na tym forum, żeby pogadać, zawsze lepiej.

          Gdy mama żyła też nie zastanawiałam się nad tym, czy dożyje ślubu itp. Teraz są momenty, że jest dobrze.. Ale mam też momenty, że jest gorzej ( i w takim momencie napisalam ten post). U mnie też na pozór wydaje się, że jest wszystko okej. Normalnie funkcjonuje. Oczywiście doceniam wsparcie partnera, ale są rzeczy, których nie rozumie.  Napisałam tutaj bo po prostu chciałam z kimś pogadać. 😉

          W kwestii Twojego przypadku, to u Ciebie najwidoczniej rolę się odwróciły. Musiałaś być mama dla swojej mamy ( załatwiając i ogarniając pewne rzeczy za nia). Miałam nieco podobnie kiedyś.

           

          Jakubek
          Uczestnik
            Liczba postów: 931

            Hej, moja mama na szczęście żyje. Jest jednak poważnie chora i miesiąc temu, kiedy jeszcze leżała pod respiratorem było mi naprawdę ciężko i mierzyłem się z ostatecznymi myślami. Nie potrafię wyobrazić sobie świata, na którym nie mam mojej matki. Chociaż jestem znacznie starszy od Ciebie. Czuje ogromny lęk na myśl o jej utracie. W momencie nasilenia się u niej kryzysu zdrowotnego wszedłem całkowicie w rolę dziecka, małego chłopca, który modli się, by Pan Bóg uratował jego mamusię. To był powrót do dzieciństwa. Byłem pochłonięty tylko ta myślą, że ona musi wyzdrowieć. Wieczorami myślałem tylko o tym, a w dzień kiedy się dało jeździłem do szpitala. To było dla mnie dojmujące doświadczenie, że takie dziecięce przerażenie mnie ogarnia. Uświadomiło mi, jak mocno jestem z nią związany i że to nadal jest więź „dziecięca”. Ona w dysfunkcyjnym domu była dla mnie jedynym punktem oparcia, ochroną przed ojcem i ta więź z matka „wspierającą” (już mocno wypaczona w dorosłym życiu) przetrwała do dziś.

            Mój pijący ojciec też żyje. Nie umiem powiedzieć, jak na poziomie emocjonalnym przeżywa chorobę żony. Nigdy nie był dla niej czuły czy troskliwy. Przynajmniej nie pamiętam tego.

            Widzę też jak bardzo matka była i jest centrum i filarem mojej rodziny pierwotnej. Kiedy jest w szpitalu niemalże znika powód do spotkań z ojcem czy braćmi. Zawsze ona była tą siłą sprawczą. Pośrednikiem. Swoją osobą łączyła i spajała rodzinę.

            W relacji z partnerką też nie czuję się zrozumiany. Ona jest niemalże zazdrosna o czas, który spędzam przy matce, dziewczynę irytuje ją moja monotematyczność: tylko mama i mama, pomimo, że w związku też mamy spore problemy, nad którymi powinniśmy pracować. Myślę, że nie łatwo uzyskać od partnera takie zrozumienie, jakiego chcielibyśmy w podobnych sytuacjach. Nasza mama nigdy nie będzie czyjąś mamą. Nikt inny nie ma tylu wspomnień z nią związanych. Ja już nie szukam oznak empatii nawet u rodzeństwa, a tylko przelewam do notesu myśli, które kłębią mi się w głowie. To pomaga. Oczyszcza. Pozwala na spojrzenie z dystansu (np. po paru dniach).To rodzaj autoterapii.

             

             

             

            Saandraa12344
            Uczestnik
              Liczba postów: 4

              Mama to jednak kotwica. Do niej zawsze wszystko sprowadza się ( choć wiem, że ludzie mają różne doświadczenia).
              <p style=”text-align: left;”>Nie da się przygotować na śmierć. Moja mama zmarła na raka. Walczyła 10 miesięcy. Niby był czas poukładać to sobie w głowie, ale i tak był to dla mnie wielki szok. I nie da się przygotować na czyjąś śmierć. Szczególnie tak bliskiej osoby. Najgorsze było dla mnie patrzeć na nią, kiedy słabła z sił i nie mogłam jej pomóc.  Mogłam tylko być.</p>
              Co do Twojej partnerki.. dopóki ktoś czegoś nie przeżyje na własnej skórze to nie zrozumie. Stąd też chciałam założyć taki wątek tutaj, żeby móc o tym porozmawiać z innymi ludźmi, którzy mają podobne doświadczenia. Podczas leczenia mojej mamy też większość moich myśli krążyła w okół niej.
              <p style=”text-align: justify;”>Co do przelewania myśli na papier- to od dzieciństwa było też moim sposobem na oczyszczenie. Również mi pomagało.</p>
               

              To_nie_ja_M
              Uczestnik
                Liczba postów: 18

                 

                Ściskam.

                Może czas pomoże uleczyć ból.

                 

                j.b
                Uczestnik
                  Liczba postów: 54

                  Przytulam Cię. Mam podobnie, jestem w podobnym wieku i w podobnym czasie strata. Tu niestety nie ma chyba żadnej złotej rady, może rzeczywiście jak wyżej – czas leczy rany i kiedyś pozostanie sentyment, bez całego bólu, który teraz odczuwamy.

                  Saandraa12344
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 4

                    Pewnie czas przyzwyczai mnie do tej sytuacji. Niemniej po prostu takie swieta jak Dzień Matki po prostu przypominają mi o tym, że jedyną rzeczą, ktora mogę teraz zrobić to pójść na cmentarz. I stąd chyba takie gorsze moje dni.

                  Przeglądasz 8 wpisów - od 1 do 8 (z 8)
                  • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.