Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD te kobiety

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 16)
  • Autor
    Wpisy
  • Gloncio
    Uczestnik
      Liczba postów: 19

      witam. Jestem bardzo zagubiony. 2 miesiące temu zerwałem z dziewczyną i właściwie przez ten czas ciągle o niej myślałem. Niedawno znowu się spotkaliśmy i było bardzo źle. Znowu się poraniliśmy. Myślę ze jestem od tego związku uzależniony. Po prostu nie daje sobie rady. Moja wartość siebie jest bliska zeru, natomiast kiedy ona dzwoni i zabiega o mnie, wartość siebie sięga szczytów, bo czuje sie wtedy dla niej taki ważny;/. Ona jest borderline;/. Wiem że wchodząc w nią związek czy jakąkolwiek relacje przestałbym mieć szacunek do siebie. Wiem również ze jestem bezsilny wobec tego jak jej potrzebuje i jestem gotowy wszystko rzucić dla spotkania z nią. W poprzedni poniedziałek zrezygnowałem z lekcji prawa jazdy dla spotkania. Odnoszę wrażenie ze bardzo potrzebuje miłości, ale w tym związku nie ma nic oprócz zniszczenia i manipulacji. I wiem że nie znam normalnej miłości dla tego takie coś mnie pociaga;/. Jest mi z tym bardzo źle.

      kokolino
      Uczestnik
        Liczba postów: 215

        co robic-wiesz

        aaga
        Uczestnik
          Liczba postów: 74

          to, ze ja zostawiles musialo znaczyc, ze sam wiedziales, ze nie dajesz rady w tym zwiazku

          widzisz, u mnie cos troche podobnego, tylko, ze to on tez borderline, mnie w koncu zostawil
          i po 2 miesiacach sie zaczal odzywac i ta relacja stala sie chora – w sensie tak jak u ciebie, ja moglam zbyt duzo dla niego zrobic, a on nic nie musial, jak juz nie bylismy ze soba, az w koncu proba samobojcza (moja – zmasakrowal mnie psychicznie) i stwierdzilam, ze najlepiej bedzie nie miec zadnego kontaktu, bo to zabija

          mysle, ze dla ciebie najlepsze moze byc to samo, po prostu sie odciac od takiej osoby, oduzaleznic – co ja sie staram zrobic

          Red
          Uczestnik
            Liczba postów: 395

            Coś ciągnie Cię do trudnego związku, w którym kobieta Cie rani. Ale Ty to wiesz, wiesz, że to schemat, wiesz skąd się wziął i że do niczego dobrego Cie nie doprowadzi.

            A skoro wiesz to wszystko, to zaprzęgnij rozum do działania i sam decyduj, wykorzystuj zdobytą wiedzę, nie kieruj się automatycznym pilotem – uczuciami.

            JaAga
            Uczestnik
              Liczba postów: 218

              Znam to dobrze. Cały ten ból po rozstaniu. Tak samo jak TY moje mysli walczyły z uczuciami i srogo przegrywały. Czułam się jak na detoksie. Jedyne czego chciałam to moich "prochów".

              Zmien mail, tel, gg. Zero kontaktu, chocby miało Cię skręcać z bólu i wydawałoby Ci się, ze nie wytrzymasz. Szukaj czegoś pozytywnego. Nie rob całego świata z drugiego człowieka.
              PomgA zmuszanie sie do wyjśc i spotkania z przyjaciółmi, sport. Myslenie o bliskich waznych osobach, na których Ci zalezy. Po kilku miesiącach wycia w poduszke, pozniej jest łatwiej.
              W skrajnych sytuacjach, polecam psychiatre i cos antydepresyjnego, albo na uspokojenie.
              Wygadaj sie przyjacielowi, albo nam na forum. Pisanie o swoim bolu pomaga. Samo wysłuchanie pomaga. Tylko, nie daj sie poniesc tym cholernym uczuciom, tzn. szanuj je, masz do nich prawo,wyrzuc je z siebie, ale nie ulegaj im i sie z nią pod zadnym, ale to zadnym pretekstem nie spotykaj.Kazda taka sytuacja przynosi ulgę i daje radość, ale tylko na chwile, a poniej wszystko wraca, ze zdwojoną siła.Przezywasz od nowa ten głupi detoks, wszystko boli i rozsypujesz sie od srodka.
              Dla mnie milosc w poczatkowej fazie to uzaleznienie. Choc destrukcyjna i szkodliwa, uczucia mowia, ze i tak chcesz kochac.Tak jak cpun.
              Szkodzi, ale potrzebujesz swoich prochow.I wydaje Ci sie, ze sa wszystkim i nie mozesz bez nich zyc.
              Ja dobrze wiedziałam,ze spotkania sa zle, ze czytanie od niego wiadomosci do niczego nie prowadzi, ale ulegałam. Zawsze przeczytałam co do mnie napisał, choc nie raz powtarzałam, ze tego nie zrobie. Mialam duze wsparcie ze strony przyjaciol, ktorzy przechodzili to samo. Wiedzialam co mam robic, oni tez wiedzieli co maja robic, a zawsze robilismy cos innego.
              Jak jacys narkomani, ktorzy sa w stanie stracic nawet szacunek do samego siebie, swoje zdrowie psychiczne dla ukochanej osoby.
              Teraz sie z nim nie spotykam. Jest srednio dobrze, ale da sie zyc i wiem, ze czas pomoze. Powtarzam sobie, ze to nie miałoby sensu, ze on sie nie zmieni, ze rozstalismy sie bo juz było tak zle, ze nie moglismy byc razem. Powtarzam sobie, ze to byla jedyna słuszna decyzja, ze trzeba byc konsekwentnym, ze nie ma sensu wchodzic drugi raz do tego samego bagna.
              Ptrzeba duzo czasu.
              Rozpieprzanie sobie zycia dla drugiej osoby to na prawde cos co nie powinno miec miejsca. Chociaz uczucia mowia, ze moze jednak warto spróbowac jeszcze raz, upasc na samo dno, ale nie czuc juz tego cholernego bolu i tesknoty. Ale przeciez wiem, ze to bez sensu i wierze, ze sie z tym uporam kiedys, bez niszczenia sobie zycia.
              Ludzie wychodza z nieszczesliwej milosci i my tez damy rade, i znajdziemy nowy sens.Trzymaj sie.

              bluszcz
              Uczestnik
                Liczba postów: 65

                JaAga z ust mi to wszystko wyjełaś…tak samo to postrzegam,tak samo mam,jesli to toksyczna miłosc ,to trzeba siebie ratowac,nie szukac,nie tesknic,nie myslec…uwierzyc ,zrozumiec ze to nie to…

                Gloncio
                Uczestnik
                  Liczba postów: 19

                  Dziękuje bardzo za odpowiedzi. Były bardzo pomocne. Wiecie dla mnie najtrudniej wziąć na siebie odpowiedzialność, zadbać o siebie. Często wpadam w mechanizm oskarżania sie o wszystko przez co wpadam w poczucie winy i znowuż oddaje sie byłej w manipulacje. Dla mnie zadbanie o siebie, o prawo do bronienia samego siebie, zadbania o swoje zranione uczucia myli mi sie z egoizmem, bo przecież ona taka biedna, zagubiona, jeszcze ja poranie, zniszczę i co będzie. To wszystko moja wina. Takim tokiem rozumowania daje jej jeszcze więcej szans do ranienia mnie, do poddawania sie jej manipulacją;/. Nie wiem, jak dalej potoczy sie ta relacja, mam nadzieje że pozwolę sobie na całkowite jej zerwanie, zaopiekuje się sobą i nie bende ciągle shizował, analizował, przeliczał, oszukiwał siebie wpędzał sie w poczucie winy i krzywdy. To mnie zabije

                  Red
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 395

                    Gloncio zapisz:

                    … bo przecież ona taka biedna, zagubiona, jeszcze ja poranie, zniszczę i co będzie. To wszystko moja wina. ”

                    Ale w tym ujęciu to Ty też jesteś biedny i poraniony… Jesteście sobie równi, kazde z was ma za sobą z pewnością trudną historie życia.
                    Jak będziecie chcieli siebie nawzajem ratowac (albo Ty zamiast siebie będziesz chciał ratować ją) to nic mądrego i pozytywnego z tego nie będzie. Tak sobie pomyślałam, czy aby to zdanie nie wynika z niechęci do zajęcia sie sobą.

                    Mi na przykład łatwiej jest zapłakać nad losem innych niż moim samym, cale zycie łatwiej mi było zatroszczyć się o kogoś niż o sobie. A kończyło się najczesciej podobnie jak u Ciebie, osoba ktorą sie opiekowałam chciała więcej i wiecej. I to nie jest tak, że trafiałam na złych ludzi, ale realcje jakie im oferowalam, niszczyły ich i mnie. Wzajemnie się niszczyliśmy, choć przecież nikt tego nie zakładał z góry. Na początku męzczyźni z którymi była blisko byli normalnymi ludźmi, dopiero potem wychodziły z nich demony, po cześci dlatego, że nie umiałam im postawić granic, powiedzieć czego chce, staralam sie tylko ofiarować, nic nie oczekujac, chcialam wynagrodzić to czego nie dostali od rodziców, zabliźnić rany. To wyniosłam z domu. Nie sądzę, że tylko ja zawiniłam, ale raczej chcę powiedzieć, że widze moje błędy i zdecydowanie byłam za dobra, za miła, zbyt uległa, i tak jak Ty, poświęcełam siebie dlatego, ze "On taki biedny…" A oni byli coraz biedniejsi i coraz bardziej wściekli…

                    W te relacje, w których stawiamy siebie na miejscu ojca czy matki dla doroslej osoby nie mają sensu, bo pomóc nie zdołamy, a jedyne co dostajemy to kubeł zimnej wody za nie nasze przewinienia, tylko za przewinienia ICH rodziców.

                    TerazJa
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 162

                      "…I to nie jest tak, że trafiałam na złych ludzi, ale realcje jakie im oferowalam, niszczyły ich i mnie. Wzajemnie się niszczyliśmy, choć przecież nikt tego nie zakładał z góry. Na początku męzczyźni z którymi była blisko byli normalnymi ludźmi, dopiero potem wychodziły z nich demony, po cześci dlatego, że nie umiałam im postawić granic, powiedzieć czego chce, staralam sie tylko ofiarować, nic nie oczekujac, chcialam wynagrodzić to czego nie dostali od rodziców, zabliźnić rany…"

                      Tak samo miałem nie raz, tylko że ja byłem tym facetem, co chce opieki, bezwarunkowej akceptacji, pomocy, uwagi itd… I tez raczej moje partnerki nie zakładały, że związek przerodzi się w chory układ. Nawet w miarę zdrowa osoba nieświadomie dostosowuje się do układu i zaczyna się jazda. U mnie układ matka-dziecko, albo ofiara-tyran . Matka-dziecko w tym sensie, że chciałem, żeby ktoś wziął moje zycie i zrobił wszystko za mnie, a tyran-ofiara pojawiało się bo właśnie wkładałem w partnerkę moją matkę, chciałem,żeby ktoś przejął kontrolę nad moim życiem za mnie, a z drugiej strony się złościłem, że nic nie mogę zrobić. Nie wiedziałem, że większość najważniejszych potrzeb mogę zaspokoić sam.

                      Red
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 395

                        TerazJa zapisz:

                        Tak samo miałem nie raz, tylko że ja byłem tym facetem, co chce opieki, bezwarunkowej akceptacji, pomocy, uwagi itd… ”

                        Wiesz, to nie tak, że ja nie miałam ochoty na takiego "rodzica". Myślę, że wielu z nas ma w sobie oba schematy. Ja wręcz mialam nadzieję, że jak dam moim facetom tego czego potrzebują to Oni się odwdzięczą, dostrzegą moje potrzeby (których notabene nie ujawniałam, albo robilam to bardzo rzadko i cicho). Nigdy się tak nie stało, wręcz przeciwnie, Ich potrzeby rosły a moje prawa i moja wolność znikała.

                        Na podstawie tego co wiem teraz, widze, że przenosiłam w kolejne związki moje schematy. Najmłodsza w rodzinie, najmniej dostrzegana, zawsze inni i ich potrzeby były ważniejsze, bo glośniej, donośniej i bardziej skrajnie te potrzeby wyrażali. I choć przecież ja też potrzebowałam, to zawsze musiałam poczekac, obejsc się smakiem, dac zamiast potrzebować, zawsze w domu ktoś potrzebował bardziej i był w trudniejszym połozeniu, przynajmniej z puntu widzenia rodziców. Rodzeństwo miało "doroślejsze" potrzeby i problemy, ja miałam sie przecież tylko uczyć, miałam co jeść, w co się ubrać i gdzie mieszkać…przecież… jakie problemy może mieć dziecko?

                        Teoretycznie mogłoby się tak zdarzyć, że trafiłabym na męzczyznę który by się mną zaopiekowal, ale jakoś się nie zdarzyło. I to też jest moim zdaniem sprawa schematu, podświadomego wyboru, a nie przypadek.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 16)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.