Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD żona za murem

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 10)
  • Autor
    Wpisy
  • adamo
    Uczestnik
      Liczba postów: 8

      Witajcie – jestem tu nowy na tym forum. Widzę, że tu też jest sporo wspaniałych ludzi (gdzie Wy jesteście na co dzień, że Was nie widać). Ja nie jestem DDD ani DDA (chyba?- ale swoje pogięcia pewnie i tak mam). Jestem w szoku po zaznajomieniu się z tematyką DDx. Wpadłem na nią szukając na Necie tematów dot. rodzin dysfunkcyjnych. Od 21 lat męczymy się z żoną w układzie, który był dla mnie kompletnie niepojęty i jak z koszmarnego snu. Nie pasował do żadnej bajki o problemach małżeńskich (a jest ich sporo na Necie, w książkach czy filmach). Wszystkie „dobre rady” dawały przeciwne rezultaty. Kilka dni temu spostrzegłem, że relacje osób na forach DDx są żywcem z naszego domu! Przypadek? Jak dalej napiszę chyba jednak nie. Chyba jednak logiczna konsekwencja bliższej lub dalekiej historii.
      Pozwólcie, że „pokrótce” opiszę. My po 45-tce. Dzieci 16 i 18. praktycznie brak problemów egzystencjalnych, ale między nami mur-zero porozumienia. problemy były wkrótce po ślubie. inne widzenie małżeństwa, miłości, dotyku, seksu, relacji, dzieci, uczuć. ——Jak dalej pisać , by nie zostać posądzonym o brak miłości i prokuratorski ton?
      Zauważyłem, że cos nie gra. Zawsze było źle, najważniejsze to, czego sie nie zrobiło. Brak chwalenia, wsparcia (dzieci!) a ciągłe wypominanie, brak rozwiązywania problemów a złość i wyzywanie. Boże-widziałem to pomiędzy jej rodzicami -chory układ, ale ona się ich tak wstydziła i tak atakowała, że uwierzyłem, że moja miłość pozwoli nam żyć inaczej. Musiałem reagować sprzeciwem na propozycje "ty wychowuj sobie dzieci po swojemu, ja po swojemu" (nauczycielka!), albo: „ważne żeby dzieci były nakarmione, ubrane i miały dach…a to czy my będziemy razem czy nie, to nie ma znaczenia” a to prowadziło do konfliktów. Brak przebaczenia, pojednania, akceptacji gestów czułości, odtrącanie przy próbie przytulania (nie przy dzieciach!). Kochałem ją do szaleństwa, ale nie pozwalała mi na okazanie tego! Na okazanie w sposób – no chyba ogólnie przyjęty w naszej cywilizacji. Nigdy nie powiedziała wprost że mnie kocha. Ja chyba też, bo nie było atmosfery ku temu. Itd, itd. Ja oczywiście też nie jestem ideałem, praca zawodowa, dorabianie, adaptacja strychu na mieszkanie, gospodarowanie domem i ogrodem. Nie mogłem wciąż być przy żonie i dzieciach co było (jest do dziś!) zapalnikiem. Najgorsze to te huśtawki. Kiedyś miesiąc OK kilka cichych dni (dla mnie szok i próby nawiązania kontaktu). Rok temu kilka dni OK i miesiące milczenia. Teraz ponad rok właściwie nieformalnej separacji pod jednym dachem. Dla mnie katorga. Ona chyba dobrze się w tym czuje. (???)

      Po kilku latach takiego małżeństwa próbowałem sugerować, że jest problem. "Jaki problem-żyj normalnie to nie będzie problemu". Ale nie dało się. Funkcjonowanie rodziny było chore. Nie wiedziałem o co tu chodzi, czy to ja jestem pokręcony czy ona. Zacząłem kupować książki. Przeczytałem chyba 50. Ona może dwie. Próbowałem poradni rodzinnych, księży, rekolekcji. Po wielu latach udało się kilka razy, ale zawsze się to urywało bo coś było "głupie albo tendencyjne". Urywało w momencie, gdy zaczynaliśmy ledwo tykać uczuć, historii i sedna problemu. Przeżywała to strasznie i z jednej strony nie chciała rozgrzebywać historii ("zamiatanie pod łóżko" ) a z drugiej strony pokłady zadr, uraz i nie zaleczonych ran wracają każdego dnia lawą złości i szamba na moją głowę.
      Teraz widzę, że te moje próby to był straszny błąd. Poświęciłem na to maże czasu i pieniędzy, a narobiłem dziadostwa, bo nie wolno mi było być terapeutą własnej żony. Pogłębiłem chyba jej nieufność i zamknięcie. Jestem "chamem, zdołowałem ja totalnie, powinienem się leczyć, nie nadaję się na męża i ojca". (nie piszę o dzieciach bo nie chcę przeciągać – ale potwornie mi żal że nie widziały nigdy rodziców przytulonych, tworzących kochający sie i wybaczający związek; one już tez są "zarażone") Gdybym wiedział to co dziś! Po lekturze postów jestem zszokowany podobieństwem do DDA. Boże! Miałem łzy w oczach widząc nas w tych wypowiedziach. Podobno kiedyś jej tato lubił wypić. Podobno były jakieś awantury na tle alkoholu. Bo inne to są normalką. Teściowa jest właściwie tyranką domową wobec totalnie uległego kapcia-teścia. Zona ma bardzo zły obraz swego ojca, z matką nie wytrzyma bez sprzeczki dłużej niż 2 godziny. Zapewne są rzeczy, o których nie wiem. W małżeństwie jej siostry nie brakuje kasy i zabiegania , ale IMHO zero uczuć, czułości i miłości. Mąż lubi wypić, ponoć zdarzają się awantury, rękoczyny. Ta siostra nigdy nie zareagowała, że u nas jest coś nie tak- dla niej to normalne. Teraz widzę, że to wcale nie tak daleko od DDA.
      Jej brat wygrał los, bo hajtnął się z córką ludzi wporzo, związanych z pielgrzymkami do Medju-Gorie itd. I tam jest normalna rodzina. I często ten brat z moją żoną nie może się dogadać.
      Gdyby żona wiedziała co tu piszę to by mnie chyba zabiła. Aha – trzy razy mnie pobiła tzn rzuciła sie z pięściami. Też był to dla mnie szok.
      Jesteśmy dość religijni, ale niestety żona bardzo sprytnie unika nauki Kościoła o małżeństwie i wspólnej modlitwy (kiedyś krótko próbowaliśmy, ale po pierwszym nieporozumieniu „słońce zaszło nad gniewem”. Z ważnością naszego ślubu pewnie różnie by było, bo przysięgę rozumie po swojemu – jak wszystko.

      Kochani – nie chcę po nickach, ale liczę na kilka osób – odpiszcie na mój post, jeśli mój problem ma prawo znaleźć się na tym forum. Poradźcie – nie, może choć napiszcie jak osoba z problemem dowiaduje się, że ma problem, kto może jej w tym pomóc, jak przestaje wypierać i znajduje odwagę najpierw na przyznanie się do problemu a potem na pracę. Jak to było u was? Kiedy przestaliście krzyczeć "nie róbcie ze mnie wariata – sami się leczcie!" a zaczęliście dopuszczać myśl, że może to ze mną jest coś nie tak.

      Co ja teraz mam robić? Myślałem o odejściu, bo nie mam juz siły walczyć z wiatrakami, tłumaczyć sie, że nie jestem wielbłądem, patrzeć jak moja córcia staje sie powoli jak mama i babcia. Nie chcę dalej pokazywać dzieciom, że małżeństwo to koszmar a "miłość?- to tylko na filmie lub przed małżeństwem" (słowa żony). To wszystko jest dla mnie nie do pojęcia. Jak to sie tak może człowiekowi w głowie porobić? Czy ona cierpi jak ja, czy w swoim kokonie jest zadowolona. Czy ona mnie jeszcze kocha? Ale na co nam taka chora – wyniszczająca miłość? Moje potrzeby nie są zaspokajane. Czy ja nie jestem potrzebny jej tylko do JEJ wizji relacji czyli do dystansu, krytyki, wykrzyczenia sie itp? Może przez te 21 lat zaspokajam w 100% te jej potrzeby i ona nie rozumie o co mi chodzi. Co ja właściwie chcę zmienić? Jeśli nasz układ mam utrwalać nicnierobieniem , pokorą i akceptacją, to tak będziemy żyć dalej od wybuchu do wybuchu lub do jakiejś katastrofy, która coś w końcu przewartościuje. Albo i nie.

      Pomóżcie, proszę. Przeżyliście to. Wiecie jak to jest i teraz możecie już opisać te uczucia. Od dawna chciałem znać to "z tamtej" strony. Jeśli w ogóle pomyliłem forum to przepraszam. No i wybaczcie długość tego postu. Ja odreagowuję w ten sposób, bo nie mam z kim słowa zamienić.

      Pozdrawiam – czekam na wasze bardzo głębokie i szczere wypowiedzi.

      anita139
      Uczestnik
        Liczba postów: 29

        Nie jestem terapeuta, ale z Twojego opisu wynika, ze zona ma bardzo wiele cech osoby współuzaleznionej. Jakbym czytała o mojej mamie. Próbowałam z nia wielu rzeczy. Pokory, układów, złości, krzyków, rozmów itd… Niestety bez rezultatu. Teraz chodze na terapie. JA, nie mama. I zaczynam nieco inaczej widziec to co miedzy nami jest. Lub czego nie ma. Zacznij chodzic na terapie dla współuzaleznionych. TY. Zony nie przekonasz, ani nie zmusisz. Ona sama musi tego chciec. Narazie próbowałes leczyc sytuacje, że sie tak wyraże domowymi sposobami. To jakbys chciał wyciać wrzoda scyzorykiem… Czas zasiegnać rady specjalisty. Nie oczekuj natychmiastowej poprawy. To trwa. Ale pomaga. Ja wciaz mam nadzieje, że sie z mama dogadam, choc nie stanowi to juz dla mnie centrum wszechświata. Musisz zmienić krzesło na którym siedzisz i zobaczyc ta sytuacje z nieco innej perspektywy. Wielu z nas to pomogło. Brzmi patetycznie, ale jest prawdziwe :). Pozdrawiam

        yucca
        Uczestnik
          Liczba postów: 588

          W dużym stopniu zgadzam się z Anitą. Nie bardzo widzę szansę na to, że w jakiś sposób zachęcisz swoją żonę do podjęcia leczenia czy chociaż otwarcia oczu na Wasze problemy, przynajmniej w takim układzie jaki teraz jest. W Twoim opisie Waszego małzeństwa widac sporo dysfunkcyjnosci (zaprzeczanie, lek przed bliskością, szukanie w Tobie ojca, projekcja (prawdopodobnie) własnego ojca na Ciebie itd.)

          Twoja żona przypomina mi nieco moją matkę, która zyła w iluzji swojej doskonałości. Zdaje mi się, że Twoja żona jest centralnym punktem waszej rodziny – wszystko się kręci wokół niej, ale na takiej odległości, na jaką Ona pozwala. Trzyma Was na odległość, ale możliwe, że jeśli ktoś robi coś wbrew jej woli, to Ona reaguje złością. To jest takie trzymanie w szachu – nie wolno Wam się ani zbliżyć ani oddalić – tak przynajmniej to widzę.

          Pytasz czy może powinieneś odejść- nie wiem, może wystarczy przestać ją namawiac i zająć się sobą – tak na poczatek.Na drastyczne posunięcia zawsze znajdzie się czas. Po prostu wiem, że trudniej skończyć 20-letnie małżeństwo niż półroczny związek nieformalny, gdy się ma 20 lat. Jeśli nigdy nie próbowałeś się odsuwać, żyć swoim życiem i przyjąć to jak jest, przestac walczyć, to trudno powiedziec co się stanie.

          Anita ma rację, dobrze by było gdybyś znalazł terapeutę dla siebie. Nie dlatego, że coś z Tobą jest nie tak, ale choćby dlatego, że po tylu latach zycia w takim układzie, pewnie sam wymagasz pomocy i wsparcia, nawet jesli wchodząć w ten związek byłes zdrowym, normalnym człowiekiem.

          Masz rację, Ona może czuć się dobrze z tym swoim murem, dobrze czyli spokojnie, nie niepokojona. Wyrzuciła za mur wszystko co jej sie w sobie nie podoba i teraz projektuje to na inne osoby. Prawdopodobnie Twoja żona szuka w Tobie rodzica, jednoczesnie, gdy nie postępujesz jak chce (a bądzmy szczerzy – pewnie czesto sama nie wie czego chce, albo cokolwiek nie dostanie to jest źle i chce czegoś innego), wyrzuca na Ciebie swoja złość na własnych rodziców.

          Trudno mi powiedziec coś wiecej i roztaczać przed Tobą wizję, że wszystko się ułozy. Roczej powiedzialabym – na dwoje babka wróżyła… Im się ma więcej lat i dłuzej się życje we własnej iluzji, tym trudniej jest o zmiany. Pytałes jak się to działo u innych, jak otwierali oczy. W moim przypadku ja wiedziałam, że coś ze mną nie jest w porzadku i że to jest związane z moim dzieciństwem. Szukałam pomocy i ją znalazłam. Więc chyba nie jestem przypdakiem podobnym do Twojej żony. Z osobami żyjącymi w zaprzeczeniu jest gorzej. Gdy się już dostrzega kłopot, to można coś z nim zrobić.

          Jeżeli istnieje jakaś możliwość pomocy Twojej żonie, to myślę, że tylko poprzez to, że Ty sam zmienisz swoje podejście, zaczniesz sobie pomagać. Bo jezeli jedna osoba w związku sie zmienia, to wpływa to i na drugą (choć z tymi jej murami to cięzko będzie). Moim zdaniem to jedyna nadzieja. Mówienie jej, że z nią coś jest nie tak, tylko zaostrza konflikt, bo Ona to odbiera jako atak. To jak wchodzenie do wody z małym dzieckiem – wpychane na siłę będzie się buntowac, ale zachęcane, gdy rodzic wejdzie pierwszy, może da się przekonać. Niemniej jednak myślę, ze najwazniejsze dla Ciebie to pomóc sobie. Jestes zmęczony i bezradny, sam się musisz wzmocnić – jedna "kuternoga" nie podźwignie drugiej "kuternogi" – jeśli rozumiesz o co mi chodzi. Twoja żona mimo wszystko jest dorosła (choć wcale na to nie wygląda) i nie masz obowiązku jej ratować. Będzie co będzie.

          Troche chaotyczna ta moja wypowiedź, trudno mi też ogarnąć cały problem i coś sensownego wyłuskać. Niemniej jednak, mam nadzieję, co coś rozjaśniłam. Jeśli masz jakieś pytania to dojaśnię.

          Edytowany przez: yucca, w: 2008/09/19 12:48

          adamo
          Uczestnik
            Liczba postów: 8

            Dzięki za zauważenie mojego tematu.
            Obie pewnie jesteście blisko prawdy.
            „Ja wciaz mam nadzieje, że sie z mama dogadam, choc nie stanowi to juz dla mnie centrum wszechświata.”

            „Na drastyczne posunięcia zawsze znajdzie się czas. Po prostu wiem, że trudniej skończyć 20-letnie małżeństwo niż półroczny związek nieformalny, gdy się ma 20 lat”

            Latwiej uwolnić się od mamy czy półrocznego związku, Jasne.
            Mnie tym trudniej, że poza sferą relacji z najbliższymi żone jest wspaniałą kobietą i wspaniałym człowiekiem. Ale co mi z tego…

            Tu na forum ludzie często piszą, że coś zrozumieli jak sięgnęli dna. Czy mam to dno przybliżać, czy chodzić na palcach? Często myślę czy akceptując sytuację i dając jej spokój wykluczam możliwość jakichkolwiek zamian.

            Niech ktoś, kto kiedys był taki napisze np jak może zareagować na rozpoczęcie procesu separacji?

            yucca
            Uczestnik
              Liczba postów: 588

              adamo zapisz:

              Mnie tym trudniej, że poza sferą relacji z najbliższymi żone jest wspaniałą kobietą i wspaniałym człowiekiem. Ale co mi z tego… ”
              Wiesz to czesty bład w myśleniu, który zakłada, ze osoba dysfunkcyjna tak naprawdę jest wspanialą osobą, tylko trzeba ją odpowiednio traktować, albo wyłuszczyć z kokonu. Można nawet założyć, że to jest prawda, ale po pierwsze, Ona sama musiałaby się na to zdecydowac, a po drugie, czesto partner to osoba która najmniej może zrobić, bo właśnie na nią (jako najbliższą) są projektowane wszystkie zadry z rodzinnego domu.

              ” Tu na forum ludzie często piszą, że coś zrozumieli jak sięgnęli dna. Czy mam to dno przybliżać, czy chodzić na palcach? Często myślę czy akceptując sytuację i dając jej spokój wykluczam możliwość jakichkolwiek zamian. ”
              Ani przybliżać, ani chodzić na palcach, jedyne co możesz to robić swoje, robić to co dla Ciebie w danym momencie jest najlepsze, a nie to co najlepsze dla niej

              Co do akceptacji sytuacji to różnie bywa. Czasem to, że druga osoba przestaje naciskać powoduje że osoba dysfunkcyjna nieco wychodzi z wlasnej skorupy i jest nawet zawiedzona tym, że naciskanie, namawianie się skończyło. Bo mimo, że Twoja żona tak desperacko się broni, to jest w niej takie małe dziecko które potrzebuje pomocy – niestety, choć to trudne, Ona sama musi chcieć temu dziecku w sobie pomóc. Po prostu idea jest taka, że jeśli osoba nie chce się zmienić to na siłę i za pomocą najróżniejszych metod nikt jej nie zmieni, nie spowoduje przejżenia na oczy. To jej zycie, jej wybory i z tym się trzeba pogodzić.

              Moim zdaniem nadzieja jest w tym, że jeśli Ty zaczniesz rozmawiać z terapeutą, zmieniać swoje podejście, to i Ona się tym zainteresuje. Ale pod warunkeim, że będziesz to robić dla siebie, a nie dla niej, po to by ją do czegoś zachęcić.

              Edytowany przez: yucca, w: 2008/09/19 13:43

              anita139
              Uczestnik
                Liczba postów: 29

                Co do "dna"…hmm… obawiam sie, że nie masz juz czego przybliżac za bardzo. Piszesz: poradżcie, co robic, napiszcie jak bedzie. To tak nie działa Adamo. Kazde z nas jak tu jestesmy i nie tylko tu, to idywidualne osobowosci. Ja mogłabym zareagowac złoscią, ktoś inny oleje sytuacje. Nie poradzimy ci KONKRETNIE co robic, albo jak bedzie. Nie wiemy tego. Mozemy ci pokazac kierunek w jakim mozesz sie udac, ale odpowiedzi na to : jak i czy wogóle, musisz szukac sam i sam na nie odpowiadac. Brzmi mało optymistycznie, ale jesli juz tu wlazłeś to zaufaj nam w tej kwestii 🙂 Przypuszczam, że w tej chwili masz tyle pytan, ze własciwie trudno skupic ci sie na czym innym. To zbieralo sie przez 20 lat. Nie wymieciesz tego w ciagu 2 dni… to długi proces. Domyslam sie przez co przechodzisz, bo ja sama jestem bardzo niecierpliwa i chce wszystko odrazu (DDA), ale ucze sie, ucze się i choc pomału, to jednak wyłaże na brzeg. Tobie tez sie uda. Cierpliwości mocium panie 🙂

                agus
                Uczestnik
                  Liczba postów: 3567

                  Adamo! Według mnie dziewczyny mają racje…
                  Co do dna, też zgodzę się z Anią, z tego co zauważyłam to myślę, że Wy już go sięgneliście, bo jak inaczej nazwać życie razem ale osobno "w separacji"….

                  Ja trafiłam na tę stronę bo chciałam pomóc mężowi, a z czasem okazało się iż też mam DD… . Czytając o Twojej żonie czułam się jakbym słuchała mojego taty- sytuacja jest prawie identyczna.

                  Trzymaj się
                  😉

                  esmeralda
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 150

                    Ja doprowadzilam moje malzenstwo do podobnej ruiny. Mimo, ze wiem, ze moj maz nie jest chodzacym idealem, to gdyby nie moje DDA, dzis nasz zwiazek wygladalby zupelnie inaczej.

                    Wszystko zmienilo sie w lutym tego roku. Przedtem, mimo, ze slyszalam o DDA, czytalam artukuly, ogladalam filmy typu "Kiedy mezczyzna kocha kobiete" i "28" dni, nie docieralo do mojej swiadomosci w pelni z czym to sie w ogole je i o co chodzi. Wiedziaam, ze moj ojciec jest alkoholikiem, ze nigdy sie z tym nie pogodzilam, ze wyszukalam sobie najmniej agresywnego czlowieka na meza, jakiego moglam znalezc (dzis moj maz jest juz w pelni rozwinietym agresywnym gosciem). Ogolnie rzecz biorac, wiedzialalam, ze alkoholizm ojca byl moja mala rodzinna trauma, ale sadzilam, ze skoro wyjechalam pare tysiecy kilometrow dalej, odcielam sie od rodzicow, zalozylam rodzine, skonczylam studia, to znaczy, ze jakos sobie z tym poradzilam. Krotka mowiac wiedzialam, ze jestem DDA, ale tak naprawde nie mialam tego pelnej swiadomosci. Po urodzeniu dziecka cos sie ze mna stalo. Uwazalam, ze jestem zla matka, ze moj synek jest tak wspanialym cudnym malenstwem, ze ja nie umiem kochac, ze nienawidze swojego meza, ze co ja temu dziecku zrobilam, ze skazalam je na nieszczescie, ze nie mam pojecia, jak dac mu to, czego potrzebuje.

                    Zaczelam szukac w necie, weszlam na strone e-mamy. Tam jedna dziewczyna pisala o tym, ze jej chlopak sie z nia nie ozeni, dopoki ona nie pojdzie na terapie dla DDA.
                    To byl ten moment. Pomyslalam sobie najpierw, "Co za koles, wcale jej nie kocha." Ale potem znalazlam te strone i zaczelam czytac artykulu. W jednym z nich byl nastepujacy fragment.

                    [color=#FF0000]Jak wychować szczęśliwe dzieci

                    Wojciech Eichelberger w rozmowie z Anną Mieszczanek
                    Agencja Wydawnicza "Tu", Warszawa 1997 (fragment)

                    -Czy wiesz, jak to zrobić? Jak wychować szczęśliwe dzieci?

                    Wojciech Eichelberger: Zeby wychować szczęśliwe dzieci, samemu trzeba być szczęśliwym. To mogłaby być cała odpowiedź.

                    I to byla dla mnie cala odpowiedz. Pomyslalam sobie: ZEBY MOJ SYNEK BYL SZCZESLIWY, JA MUSZE BYC SZCZESLIWA. To byl dla mnie naprawde przelom. Postanowilam przyjrzec sie sobie, zastanowic sie czemy NIGDY, ale to NIGDY nie czulam sie naprawde szczesliwa. Zeby nie przynudzac, po 90 spotkaniach (internetowych) z innymi DDA, zaczelam miec swiadomosc na czym to wszystko polega.

                    Jedyny blad jaki popelnilam w swojej terapi, i o ktory sie "rozbilam" to byl fakt, ze jednak mimo wszystko mialam nadzieje, ze moja terapia zmieni mojego meza, ze jesli zmienie sie ja, to zmieni sie on. Rozumiesz na czym polegal blad? Ja caly czas chcialam go kontrolowac, caly czas staralam sie patrzec na niego, na to, czy to ON sie zmienia, czy jestem juz w takim stanie, ze i u niego nastapia zmiany. Zmiany u niego nastapily, nasze malzenstwo troche sie poprawilo. Ale potem wszystko runelo, a ja pograzylam sie w depresji, bo jednak wrocily moje stare nawyki, bylam wsciekla jesli jednak robil cos nie tak, itd. itp. Wszystko to, moim zdaniem, wyniknelo wlasnie ze zlego podejscia do terapii. Terapia ma byc dla mnie i tylko dla mnie: czy moj maz sie zmieni, czy nie. Moje oczy musza byc skierowane na mnie i na to, czy rzeczywiscie dbam o siebie, czy dbam o to, zeby byc swoim kochajacym rodzicem.

                    NIe daje Ci zadnej rady, tylko powiem Ci tak: przed moim "przejrzeniem na oczy", nikt i nic na swiecie by mi nie pomoglo. Wszystko co przeczytalam i co zobaczylam bylo torche tak, jak woda po kaczce. To ja musialam dojsc do punktu, kiedy poprosilam o pomoc. Druga rzecz u mnie, proszac o pomoc dla siebie, chcialam tak naprawde pomoc mojemu malzenstwu. Blad. Nie wzielam pod uwage, ze byc moze moje malzenstwo musi sie rozpasc, byc moze samo sie naprawi, byc moze najpierw musi sie stac cos innego. Nie wiem, nie mam sposobu, zeby to odgadnac. Moim zadaniem jest pomoc sobie.

                    Zgadzam sie z moimi przedmowczyniami: pomoz sobie, a to czy ona sie zmieni, czy nie – na to nie masz zadnego wplywu.

                    2107
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 5

                      Witam moi drodzy.warto czytac i szukac odpowiedzi. mam nieodparte wrazenie ze wsiaknelam w zycie dda na dobre. teraz wiem ze tez potrzebuje pomocy bo zyje z taka osoba. sadzilam ze maz jest tylko alkoholikiem co prawda niepijacym od trzech lat .pomagam mu ale nie mialam swiadomosci czemu nie wychodzi. moi mili zycze sily i serdecznie dziekuje. troche mi sie rozjasnilo. przynajmniej wiem o jaka pomoc prosic. pozdrawiam

                      2107
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 5

                        Witam moi drodzy.warto czytac i szukac odpowiedzi. mam nieodparte wrazenie ze wsiaknelam w zycie dda na dobre. teraz wiem ze tez potrzebuje pomocy bo zyje z taka osoba. sadzilam ze maz jest tylko alkoholikiem co prawda niepijacym od trzech lat .pomagam mu ale nie mialam swiadomosci czemu nie wychodzi. moi mili zycze sily i serdecznie dziekuje. troche mi sie rozjasnilo. przynajmniej wiem o jaka pomoc prosic. pozdrawiam

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 10)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.