Cześć.Trafiłam tu wczoraj przez przypadek(?),ponieważ w końcu szukam pomocy w odnalezieniu siebie.Bardzo długo odkładałam siebie na później,za długo.W konsekwencji długotrwałego stresu nabawiłam się Hashimoto i niedoczynności tarczycy,co jeszcze mocniej pogarsza mój stan psychiczny.Ale do sedna🙂 Z większości relacji czytanych na forum wynika,że osoby z rodzin dysfunkcyjnych mają problemy z bliskością, boją się wchodzić w głębsze relacje z powodu strachu przed odrzuceniem itp.Ze mną jest wręcz odwrotnie. Mimo kolejnych porażek ,mimo strachu przed bólem szukam miłości z taką intensywnością jak ćma lgnie do światła… Stwierdzam, że to jest chore. ,,Zakochuję” się na amen i zrobiłabym prawie wszystko dla tej osoby,żeby tylko czuć się kochaną.Patrząc z perspektywy tego co za mną: przechodziłam z jednego związku w drugi,żeby tylko nie musieć być sama ze sobą. Jasne,że mam ten cały zestaw: niską samoocenę, nadmierną odpowiedzialność za wszystko itd, ale nie chcę już tego. Od dwóch lat próbuję pokochać siebie,ale bez terapii chyba nie dam rady.Czy jest wśród Was ktoś, kto ma lub miał podobnie? Jak sobie z tym radzić,żeby nie zrobić sobie krzywdy?
Dziękuję, że jesteście