Odpowiedzi forum utworzone

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 82)
  • Autor
    Wpisy
  • Uwiklana
    Uczestnik
      Liczba postów: 83

      Jestem. Ich już nie ma. Do żadnych rozmów na żadne tematy nie doszło, no chyba że mówimy o godzinach straconych na pierdzieleniu (spodobało mi się to słowo 😉 o niczym, wysłuchiwaniu „dobrych rad” matki partnera na temat tego jak „powinniśmy” postępować z dzieckiem (stojących w sprzeczności z zaleceniami specjalistów oraz naszą wizją) i pilnowaniu żeby nie próbowała wprowadzać ich w czyn (a złapałam ją na tym kilka razy, z resztą z dziećmi córki robiła to samo). Nic poza tym, zero zainteresowania np naszymi planami, a wręcz odpychanie takich tematów przy próbie nawiązania. Nie mogę wyjść z podziwu jaka ta kobieta jest uparta i jak bardzo nie przyjmuje argumentów żadnego typu (tak, wiem że większość teściowych tak ma, szkoda że nie należę do tej szczęśliwej mniejszości ale co poradzić). Teraz już jestem pewna że nie mam wyjścia jak się z tym wszystkim jakoś pogodzić i robić swoje, do tanga trzeba dwojga a „teściowa” to słup soli/kawał drewna i tańczyć z nią nie sposób. Dołożyłam starań żeby zachowywać się w sposób opanowany, co kosztowało mnie bardzo podwyższone ciśnienie i bóle głowy, ale cieszę się, że nie doszło do żadnej scysji (choć nieraz blisko było), bo i tak wszystko spadłoby na mnie, nawet jeśli bym nie zawiniła. Czuję ulgę że już pojechali, chociaż przecież wiadomo że za jakiś czas przyjadą, a co dopiero świadomość że kiedyś docelowo wrócą tu na stałe… Tego to już sobie w ogóle wyobrazić nie mogę, ale nie chce mi się nakręcać.

      A jak tam u was drodzy weterani tego tematu? 😉

      Uwiklana
      Uczestnik
        Liczba postów: 83

        To wygadywanie się na forum, rozpisywanie na temat swoich cierpień ma sens, bo trzeba je przepracować ale po to, by w przyszłości je  z a a k c e p t o w a ć.

        Przepracowuje się je po to, żeby dowiedzieć się, co można zmienić a czego nie można zmienić i przede wszystkim nauczyć się odróżniać jedno od drugiego. To jest sens terapii DDA / DDD i myślę, że warto, byś zaczęła się do tej myśli przyzwyczajać.

        Otóż to. Zaczynając tutaj pisać już zrobiłam duży krok do przodu, bo choćby potrafię sobie na ten moment wyobrazić otwarcie się przed innymi ludźmi, typu terapeuta, inny uczestnik mityngu, rodzice partnera itd. Zanim tu trafiłam nie wyobrażałam sobie otwarcia buzi i powiedzenia o swoim problemie (przychodziło mi to tylko na piśmie, o czym z resztą wspominałam w jednym z pierwszych postów). Dlatego też uważam, że moje „pierdzielenie” ma sens, i to duży, i że wynikło z tego wiele. Nie wiem, jakim cudem osobie trzeciej przyszedł pomysł oceniania takiej kwestii, zapewne chodzi o to że bardzo się rozpisuję i komuś nie chce się wszystkiego czytać, stąd wrażenie lania wody, braku wniosków itp. Dzięki pisaniu tu wiele rzeczy nie tylko sobie uświadamiam, ale też małymi kroczkami idę ku akceptacji, to nie są wyścigi tylko żmudna praca i ja taką sama ze sobą wykonuję, owszem, mam ciężki charakter więc i samej ze sobą mi ciężko. Ale w miejscu nie stoję. Pod koniec związku z „10-letnim” też pisałam na forum, w tym samym celu- aby poprzez trwały zapis, który później odczytywałam setki razy, unaocznić sobie, że muszę działać, dać kopa. Też mnie strofowano, że po co w ogóle piszę skoro nie jestem w stanie go kopnąć w tyłek tu i teraz, wysyłano na policję, do pogotowia kryzysowego, twierdzono że sama to na pewno nie mam szans… A jednak dla mnie nadszedł kiedyś ten dzień, sam z siebie, kiedy po prostu postanowiłam że na 100% odchodzę, zaczęłam działać, i już mnie więcej na tym forum nie widzieli, teraz nawet nie pamiętam ani jak się ono nazywało, ani koszmaru życia z tamtym człowiekiem. To udało mi się „pogrzebać”, a też łatwo nie było, dużą zasługę miało w tym wylewanie emocji na forum, pamiętając o tym powtarzam teraz ten schemat. Jestem otwarta na wszystkie wypowiedzi, zarówno te pozytywne jak i negatywne, ale odrzucam te nie wnoszące nic, nieprzydatne, prowokujące itd. Przyjęłam do wiadomości, że terapia pewnie by mi pomogła, ale z tą nachalnością niektórych osób jest jak z ciągłym nakłanianiem komuś do pójścia do lekarza, kiedy on jeszcze czuje, że chce próbować domowymi sposobami. Nie każdą chorobę da się tak uleczyć i podobnie może być z DDA, ale skoro mnie to w mojej subiektywnej opinii wiele daje, to niezbyt w porządku jest próbować umniejszać tego wartość tylko dlatego, że zapewne czytać się nie chce.

        Dzięki jrk83 za życzenia i propozycję filmu, „buntownik z wyboru” czy „renegat” to moje ksywki filmowe, które sama sobie nadałam ku aprobacie partnera, plus jeszcze „you shall not pass” Gandalfa ;). Niestety nie będę miała możliwości oddania się relaksowi z powodu najazdu dzikich plemion, pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że może akurat tym razem wszystko będzie dobrze.

        Uwiklana
        Uczestnik
          Liczba postów: 83

          Piszę bo mi to pomaga i chyba takie jest założenie tej strony oraz forum, w swoim pierwszym poście tutaj napisałam że nie oczekuję niczyjego zaangażowania w swoją sprawę, a jedynie chodzi mi o „wygadanie”, czyli w praktyce „wypisanie”. Jeśli komuś nie odpowiada wystarczy nie czytać, sama również pomijam posty niektórych użytkowników czy tematy.

          Uwiklana
          Uczestnik
            Liczba postów: 83

            ?na zewnątrz? nie jestem typem jakiejś malutkiej biednej dziewczynki, która wtula się w męskie portki i pragnie ochrony przed całym światem

            Ojjj, przeczytałam to sobie kilka razy, ten element wypowiedzi dobitnie świadczy o tym co przeszłam, czego nie miałam… Uświadomiłam sobie to, gdy teraz spojrzałam na moją córeczkę, na jej słodką, kochaną, śpiącą twarzyczkę… Gdyby ktoś (odpukać) próbował jej zrobić krzywdę, to nawet nie chcę sobie wyobrażać co bym mu zrobiła!!! O mnie nikt tak nie myślał, mnie nikt nie dał takiego poczucia bezpieczeństwa. Własna matka wystawiała mnie ojcu sadyście do bicia i pastwienia psychicznego, ojciec po prostu był i zapewne nadal jest psycholem, nikt nie chciał mnie słuchać, nikt nie zauważał mojego cierpienia, każdy był zamknięty na mój ból i beznadzieję, wegetację w wiecznym strachu. Dotarło do mnie, że już jako małe dziecko „zakładałam maski”, dlatego byłam postrzegana jako problematyczna, dziwna itd! Czy te straty są w ogóle do jakiegokolwiek odrobienia??? Z powrotem dzieckiem nie będę, ale omg, jak ja bym chciała już o tym nie myśleć, „urządzić temu pogrzeb”… Jestem taka zrezygnowana, a tu jeszcze (za przeproszeniem) te p**dolce się zwalają :(. Oni rozdrapali moje rany, które były jako tako zabliźnione, a partner je dodatkowo solą posypuję przez swoją bierną i nierozumiejącą postawę… Losie, daj mi siłę bo już nie daję rady…

            A tak w ogóle odnośnie tego cytatu, to na zewnątrz nie, ale w środku tak… Chciałabym, żeby wreszcie ktoś mnie chronił, był moją tarczą nawet tylko „wirtualną”, a nie zawsze sama, zawsze w masce, jak w jakiejś makabrycznej, groteskowej odwrotności Wenecji, tak „literacko” czuję mój byt… 🙁

            Uwiklana
            Uczestnik
              Liczba postów: 83

              Gdy myślę o przeróżnych scenariuszach rozmowy z jego rodzicami, rozważam „ujawnienie się im wprost” (czyli powiedzenie, że jestem „taka” dlatego, bo ktoś mnie kiedyś skrzywdził), i tak naprawdę BARDZO bym tego chciała, bo może to by zmieniło ich stosunek do mnie, pozwoliło zrozumieć pewne rzeczy. Nie wiem tylko czy oni mi dadzą taką szansę (wiele razy oczekiwałam, że usiądziemy i pogadamy poważnie, ale oni zawsze znajdowali tematy zastępcze lub odwalali jakieś krzywe numery), bo do tego typu zwierzeń druga strona jednak musi chcieć słuchać i rozumieć. Jeśli będą mieli do tego takie podejście, jak mój partner, to klapa totalna… Gdy zmuszą mnie do agresji, to obawiam się, że nie będzie co zbierać, wszystko pójdzie w strzępy. Tak jak mówię, nawet dotychczas brane leki przestały działać, a nie mam czasu na testowanie nowych ani nawet pójście do lekarza, o „naturalnym” opanowaniu się nawet nie wspominam bo to niemożliwe, nie jestem w stanie tego dokonać.

              Uwiklana
              Uczestnik
                Liczba postów: 83

                Trafiłeś w 100%. Byłam ofiarą nie tylko w domu, ale i całe lata szkolne, nawet już w przedszkolu byłam pośmiewiskiem- naprawdę. „Dziwna”, nielubiana, niepotrafiąca nawiązać kontaktu… Nadal taka jestem, ale do tego mam maskę agresji i kontrowersyjności, jak to ostatnio tłumaczyłam partnerowi wolę żeby ludzie mieli mnie za wariatkę i stronili ode mnie, niż żeby mieli się za bardzo do mnie zbliżać, a potem w jakiś sposób ranić. Zbyt wiele razy to przerabiałam. Wszystko poszło w taką stronę, że stałam się ekstremalnie zamknięta w sobie, nieufna, chociaż prawdę mówiąc to sama nie chcę żeby to było „aż tak”- kiedyś byłam zupełnie inna, wychodziłam do ludzi, szukałam kontaktu (chociaż wszystko kończyło się źle lub jałowo). Wspominałam wcześniej, że zanim poznałam rodziców partnera miałam o nich zupełnie inne mniemanie, duże oczekiwania- poczułam się oszukana, ośmieszona konfrontacją „prawdy” na ich temat z moimi wyobrażeniami. Jedna, starsza koleżanka radziła mi co prawda wstrzymać się z nadziejami do czasu osobistego spotkania, ale wtedy nie wzięłam tego do siebie- teraz, gdy się ostatnio widziałyśmy, przyznałam jej rację. Poza tym autentycznie czuję się przez nich atakowana zbytnim skracaniem dystansu, ja tak nie potrafię, czuję się jak zaszczute zwierzę w klatce. Ostrzegam ich, warczę, ale to nic nie daje- w końcu ugryzę i będzie klops, pewnie wszyscy będą mieli do mnie pretensje ale przecież ja chcę tylko spokoju! Już sama nie wiem co robić, raz myślę racjonalnie raz mnie strach i nienawiść zalewa, nawet leki uspokajające nie pomagają… Mam mętlik w głowie, plus oczywiście siedzę na bombie, bo to już tylko parę dni ;(

                Aha- (chyba) wszystkie maski zdejmuję przed partnerem i jestem zawiedziona, że on ani tego nie docenia, ani nie rozumie „powagi” tych moich szaleńczych monologów, „powtarzania się non stop”… Próbuję być przy nim sobą, ale on poprzez rodziców niejako zmusza mnie do zakładania tej najcięższego kalibru maski, agresora i furiata, osoby chamskiej i „narcystycznej”. A to tylko próba obrony tej słabej, bezbronnej dziewczynki, jaką duszę w środku i jaką chciałabym dla niego być… Walczę tak zaciekle, bo zostawia mnie samą, nie czuję jego wsparcia, zrozumienia… Znowu muszę stosować dobrze znane, „ciężkie” metody, a przecież to powinna być jego brocha, bo chodzi o jego rodziców i przede wszystkim kobietę!

                Uwiklana
                Uczestnik
                  Liczba postów: 83

                  jrk83, ogólnie to masz rację (punkt 1 i 2 100%), ale odnośnie punktu 3- ja „na zewnątrz” nie jestem typem jakiejś malutkiej biednej dziewczynki, która wtula się w męskie portki i pragnie ochrony przed całym światem, wiele osób mnie uważa niemalże za feministkę lub babochłopa, a już na pewno lekkiego świra, taką sobie maskę nałożyłam ;). Po prostu chciałabym mieć pewność, że w razie złego partner mnie obroni, stanie po mojej stronie, tylko tyle. W sytuacji z jego rodzicami od początku wychodziłam z założenia (co popierały osoby znajome, które pytałam o radę, plus ze 2 razy napisałam na innych forach), że to partner powinien być pośrodku, rozsądzić ten konflikt, być mediatorem, w końcu to jego matka czy ojciec. Zdałam sobie jednak sprawę (niestety dopiero niedawno), że on tego nie zrobi, bo jest typem machającego ręką, uważającego że „jakoś to będzie”- a „nie jest” od jakichś 3 lat. Dwa dni temu pół nocy wymiotowałam z nerwów, nawet moje ostatnie posty świadczą chyba o emocjach jakie mną targają. Partner mówi ciągle, że „będzie dobrze, bo to przecież tylko kilka dni”, a ja tak jak pisałam oczekiwałabym wsparcia typu „spokojnie, dopilnuję żeby to się już nie powtórzyło, nie dam ci znowu wejść na głowę, to moi rodzice i ja z nimi będę gadał”- czyli otrzymuję nakłanianie do pochylenia głowy, a nie zapewnienie, że mnie „obroni”. Teraz już wiem, że to ja będę musiała wziąć sprawy w swoje ręce, a to się może skończyć różnie- albo rozmowa wypadnie spokojnie, albo zakończy ciężką awanturą, bo jestem na skraju wyczerpania i nie potrafię tak już dłużej. Najlepiej by było gdybym po prostu odwróciła się do nich tyłkiem, zerwała wszelkie kontakty itd, ale wiem że partnerowi na tym zależy i tak się wciąż toczy to błędne koło. Nie raz w nerwach kazałam mu nawet wybierać między mną a nimi, ale oczywiście nie osiągnęłam nic. Powiedziałam sobie już, że jeśli rozmowa z rodzicami przybierze negatywny przebieg, powiem im że się wyprowadzam, a partner niech robi co będzie uważał za stosowne, ja go od siebie nie odrzucę ale nie zamierzam trwać dłużej w takim zawieszeniu, że jesteśmy ze sobą już tyle czasu, mamy dziecko, że chcę wreszcie przestać być podstarzałą narzeczoną i żeby przestali mu mącić w głowie propozycjami wyjazdu za granicę, żeby uregulowali różne sprawy prawne które utrudniają nam ślub, bo jak tak dalej pójdzie to zejdzie nam z tym nawet nie do 40, ale do Świętej Nigdy. Ktoś musi obrać jakiś kierunek i jeżeli partner jest jak chorągiewka, to ja muszę wejść w rolę drogowskazu, innego wyjścia nie widzę.

                  Uwiklana
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 83

                    Nie wiem jak mają żyć inni i nie interesuje mnie to, wiem jak chciałabym żyć ja. Na pewno nie w ciągłym stresie i lęku jak kiedyś z ojcem, nie wiedząc kto i kiedy mi się zwali na głowę, zacznie mącić, a ja nie będę miała innego wyjścia jak zwiesić głowę i siedzieć cicho. To musi być jakaś kara od losu, bo myślałam że to nierealne żeby mnie kiedyś coś podobnego spotkało. Partner ma swoje racje, podobnie jak miała je moja matka- ona też nie chciała słuchać żadnych argumentów, „pocieszała” że przecież ojciec zaraz wyjedzie, proponowała cieszyć się jego pieniędzmi. Ja się nie wykłócam o nic ani nie chcę na siłę postawić na swoim, tylko próbuję unaocznić osobie mi aktualnie najbliższej, że cierpię i chciałabym aby na to zareagowała. Są setki sytuacji, w których jego rodzice potraktowali mnie mniej lub bardziej źle, od partnera oczekuję nie podśmiewania się z tego („oni tacy są, hehe”) tylko stanowczej reakcji obronnej i stanięcia po mojej stronie, bo tak jak matka nie broniła mnie przed ojcem i dlatego on miał zielone światło na znęcanie się, tak samo jest teraz z nimi, oni sobie pozwalają na coraz więcej. To, że „to będzie tylko kilka dni” jest dla mnie żadnym pocieszeniem, nie rozumiem dlaczego miałabym pozwalać na poniżanie mnie i dodatkowo samej się poniżać??? Owszem, potrzeby i oczekiwania mogą się nie pokrywać, ale od tego jest dyskusja i kompromisy, a ode mnie się oczekuje milczenia i robienia tak, jak komuś pasuje. Ja mówię, ale moje słowa trafiają w próżnię, to nie jest dyskusja tylko monolog który do niczego nie prowadzi i nic nie zmienia. Chciałabym żeby partner powiedział, że nie pozwoli mnie skrzywdzić, a nie że to będzie tylko kilka dni :(. Tego samego oczekiwałam od matki, ale niestety. Teraz to partner pozwala mnie krzywdzić, bo mu grosza wpadnie. Tak być nie powinno i nie może, nie mam zamiaru znowu być ofiarą we własnym życiu. W końcu okaże się, że i my razem trafimy na jakąś terapię dla par, a mamusia się będzie śmiała tym swoim fałszywym uśmieszkiem 🙁

                    Uwiklana
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 83

                      Jestem po serii nicniewnoszących awantur z partnerem, czuję się naprawdę strasznie parszywie. On mnie nic a nic nie rozumie. Stwierdził, że go nie wspieram, ale jak można kogoś wspierać w czymś, czego się samemu nie popiera??? A ja nie popieram jego kontaktów z rodzicami ani tego, że daje się wykorzystywać różnym ludziom bo, cytuję, „zależy mu na reputacji i nie chce uchodzić za chama”. No padłam… Niby nie pasuje mu coś, odciąga go to od domu i rodziny, a jemu głupio odmówić… Ja myślę dokładnie odwrotnie, „reputację” mam w głębokim poważaniu i za chama swobodnie mogę uchodzić w oczach tych, którzy nie są mi bliscy i nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Wychodzi więc na to, że inni są ważniejsi ode mnie, skoro woli np zrobić komuś przysługę wiedząc jednocześnie doskonale, że ja się o to wścieknę. Mówi że jestem egoistką- a i owszem, ale uważam że stawianie na pierwszym miejscu siebie i najbliższych to egoizm zdrowy, a asertywne odmawianie wcale nie jest chamstwem, tylko określaniem pozycji danej rzeczy czy osoby w hierarchii priorytetów. Ja się nigdy nie pogodzę z tym, że w jakiejkolwiek sytuacji czy nawet na chwilę mogę być na innym miejscu, niż pierwsze bądź drugie (na równi z córką). Uważam, że w udanym związku po to się ma partnera, żeby był na najwyższej pozycji, należy się liczyć z jego zdaniem i je respektować, a w sytuacjach spornych szukać kompromisu. U nas kompromisu nie ma pomimo mojego zdartego gardła, bo partner moich argumentów nie przyjmuje, a jego stwierdzenia że „przecież rodzice będą tylko na chwilę” mnie nie przekonują, bo tak jak powiedziałam ja swojej nadrzędnej nad nimi pozycji nigdy nie zamierzam oddawać, a gdy przyjeżdżają niestety i sami się na takiej stawiają, i nikt ich z błędu nie wyprowadza. Mam przerąbane, gdzieś czytałam że w takich patowych sytuacjach tylko śmierć jednej ze stron może rozsądzić problem i tutaj tak chyba jest, możecie mnie źle teraz oceniać ale ja im naprawdę z całego serca życzę jakiegoś wypadku itp, jedyną osobą o której tak źle myślałam był do tej pory tylko ojciec. Tyle dobrze, że partner sam stwierdził, że zmieniłam się po tej pierwszej wizycie matki- odpowiedziałam że tak, bo straciłam poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do niego, że jako osoba po ciężkich przejściach, zamknięta w sobie i nieufna otworzyłam się przed nim a on mnie rozczarował, dał brutalnie wejść osobie trzeciej w nasze (a przede wszystkim moje) życie i jeszcze mnie przed nią strofował, zamiast matkę opierdzielić na co naprawdę wtedy nie raz zasłużyła. Ochrzan przy pierwszej sytuacji pewnie by coś dał (przynajmniej byłby wykazany sprzeciw wobec nietaktów), a on się z nią cacka, pobłaża, poniżając mnie tym samym. Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie między nami tak strasznie ;(. Tak to jest, jak ktoś chce wszystkim naokoło zrobić dobrze. Ja jestem ukierunkowana na partnera i córkę, nie mogę znieść tego że on się tak rozdrabnia na rodziców, znajomych… Czyżby wychodziło na to, że to ja kocham, poświęcam się za bardzo? Może brzmieć, że jestem bardzo zaborcza, ale jest tak tylko wtedy, gdy cierpię na danej sytuacji (typu odsuwanie mnie na boczny tor przy rodzicach, niepunktualność, załatwianie spraw znajomym gdy mógłby ten czas poświęcić nam). Ja „tylko” chcę być najważniejsza, tak jak on jest dla mnie, ja mu daję całą siebie, swój czas, mnie nikt od niego nie odciąga 🙁

                      Uwiklana
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 83

                        Mogę przynależeć wszędzie, byle nie do tej świrniętej familii…

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 82)