Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Jestem partnerem osoby z DDA

Otagowane: 

Przeglądasz 10 wpisów - od 181 do 190 (z 199)
  • Autor
    Wpisy
  • adlfo
    Uczestnik
      Liczba postów: 2

      Z żoną jesteśmy DDA. Jesteśmy obydwoje tego świadomi.  Prawda jest taka, że zmian dokona tylko ten kto chce tego i musi być na to gotowy. Otworzenie się przed innymi nie jest takie proste. Jeśli wcześniej ktoś próbował to zrobić a był negowany lub lekceważony to zaufać komukolwiek nawet mężowi może być bardzo trudne. Czy rozwód jest rozwiązaniem problemu ? Wątpię. Jak to się stało, że znalazłeś żonę z DDA ? Jak myślisz jaką znajdziesz następną ? Może nie jesteś DDA ale możesz pochodzić z rodziny dysfunkcyjnej, więc Twoje zachowania będą podobne jak DDA. Rozumiem, że jest Tobie ciężko i nie dajesz rady, ale czasami warto jest przeanalizowanie samego siebie. Dlaczego ? Bo następna kobieta w Twoim życiu też będzie prawdopodobnie DDA lud DDD. Jak w utworze AKURAT ,, Scena po scenie” .  Ludzie z DDA potrzebują zrozumienia , ciepła , akceptacji i miłości. Bo to jest klucz do szczęśliwego związku. Wymaga to oczywiście wysiłku i pracy, ale warto.  Dlaczego ktoś nie reaguje na nasze ciepło i miłość ? Bo są to mu rzeczy obce. Miłość, cisza i spokój wprowadzają nie jednokrotnie w życiu DDA chaos i nie pokój dlatego , że jest to coś obcego, nieznane. A jak coś jest nie znane to się tego boimy. DDA czasami nie wierzą ,że zasługują na miłość i szacunek, troskę i opiekę. Przecież to oni musieli ,od kiedy sięgają pamięcią, opiekować się innymi. Nasz żywioł to problemy, kłopoty, życie w napięciu i stresie. To niszczy powoli DDA . Ale jest to środowisko które najlepiej znamy i wiemy jak się w nim poruszać. Jeśli jest za spokojnie to wyczekujemy w napięciu na jakąś katastrofę lub sami ten spokój storpedujemy. Kiedyś zapytałem terapeutki dlaczego jako dziecko, miałem wtedy około 10 lat, interesowałem się obozami koncentracyjnymi ?Dlaczego przez lata przeczytałem i obejrzałem mnóstwo filmów o tej tematyce ? Nie potrafiła mi na to odpowiedzieć. W tym nie chodzi o historię ale o wywołanie pewnego rodzaju napięcia, stresu. Kawa, gry, praca i inne rzeczy będą temu służyć . Jeśli ktoś to zrozumie ten jest wygrany.                                Ja kiedyś bardzo chciałem zmienić swoją kochaną żonę, ale tak na prawdę to ja musiałem dokonać pewnych zmian w swoim życiu.  Musiałem przyjrzeć się sobie i wtedy okazało się, że ja mam tez problem sam ze sobą. Jeśli chcę zmieniać świat to muszę zacząć od siebie. Warto sobie zadać pytanie dlaczego za kogoś wyszłam lub z kimś się ożeniłem ?  Czy to była miłość czy może litość ? Litość ? Ktoś powie nie możliwe , a jednak. Często się ją myli z miłością. Często wybieramy na partnerów osoby które nam kogoś przypominają z rodziców lub stworzą środowisko w którym się wychowaliśmy. Jeśli chodzi o pomoc terapeuty to trzeba podejść do tego z rozwagą. Po pierwsze to nie cudotwórca, bo pracę musi wykonać sam pacjent a po drugie trzeba zna leźć tego właściwego. Dlaczego ? Bo terapeuci to tez tylko ludzie , którzy w swoim życiu wiele przeszli. Jeśli terapeuta nie załatwił swojej przeszłości to będzie swoje problemy przenosił na pacjenta .        Z czymś takim spotkałem się kilka razy np. mój znajomy Wiesiek, chłop w depresji i próbie samobójstwa udał się do terapeutki. Po jednej z wizyt usłyszał na koniec : Jest pan dobrym słuchaczem  panie Wieśku !!!

      Dla partnerów DDA polecam  ,, LĘK PRZED BLISKOŚCIĄ”  Woititz  Janet G.

       

      Uwiklana
      Uczestnik
        Liczba postów: 83

        Jestem po serii nicniewnoszących awantur z partnerem, czuję się naprawdę strasznie parszywie. On mnie nic a nic nie rozumie. Stwierdził, że go nie wspieram, ale jak można kogoś wspierać w czymś, czego się samemu nie popiera??? A ja nie popieram jego kontaktów z rodzicami ani tego, że daje się wykorzystywać różnym ludziom bo, cytuję, „zależy mu na reputacji i nie chce uchodzić za chama”. No padłam… Niby nie pasuje mu coś, odciąga go to od domu i rodziny, a jemu głupio odmówić… Ja myślę dokładnie odwrotnie, „reputację” mam w głębokim poważaniu i za chama swobodnie mogę uchodzić w oczach tych, którzy nie są mi bliscy i nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Wychodzi więc na to, że inni są ważniejsi ode mnie, skoro woli np zrobić komuś przysługę wiedząc jednocześnie doskonale, że ja się o to wścieknę. Mówi że jestem egoistką- a i owszem, ale uważam że stawianie na pierwszym miejscu siebie i najbliższych to egoizm zdrowy, a asertywne odmawianie wcale nie jest chamstwem, tylko określaniem pozycji danej rzeczy czy osoby w hierarchii priorytetów. Ja się nigdy nie pogodzę z tym, że w jakiejkolwiek sytuacji czy nawet na chwilę mogę być na innym miejscu, niż pierwsze bądź drugie (na równi z córką). Uważam, że w udanym związku po to się ma partnera, żeby był na najwyższej pozycji, należy się liczyć z jego zdaniem i je respektować, a w sytuacjach spornych szukać kompromisu. U nas kompromisu nie ma pomimo mojego zdartego gardła, bo partner moich argumentów nie przyjmuje, a jego stwierdzenia że „przecież rodzice będą tylko na chwilę” mnie nie przekonują, bo tak jak powiedziałam ja swojej nadrzędnej nad nimi pozycji nigdy nie zamierzam oddawać, a gdy przyjeżdżają niestety i sami się na takiej stawiają, i nikt ich z błędu nie wyprowadza. Mam przerąbane, gdzieś czytałam że w takich patowych sytuacjach tylko śmierć jednej ze stron może rozsądzić problem i tutaj tak chyba jest, możecie mnie źle teraz oceniać ale ja im naprawdę z całego serca życzę jakiegoś wypadku itp, jedyną osobą o której tak źle myślałam był do tej pory tylko ojciec. Tyle dobrze, że partner sam stwierdził, że zmieniłam się po tej pierwszej wizycie matki- odpowiedziałam że tak, bo straciłam poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do niego, że jako osoba po ciężkich przejściach, zamknięta w sobie i nieufna otworzyłam się przed nim a on mnie rozczarował, dał brutalnie wejść osobie trzeciej w nasze (a przede wszystkim moje) życie i jeszcze mnie przed nią strofował, zamiast matkę opierdzielić na co naprawdę wtedy nie raz zasłużyła. Ochrzan przy pierwszej sytuacji pewnie by coś dał (przynajmniej byłby wykazany sprzeciw wobec nietaktów), a on się z nią cacka, pobłaża, poniżając mnie tym samym. Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie między nami tak strasznie ;(. Tak to jest, jak ktoś chce wszystkim naokoło zrobić dobrze. Ja jestem ukierunkowana na partnera i córkę, nie mogę znieść tego że on się tak rozdrabnia na rodziców, znajomych… Czyżby wychodziło na to, że to ja kocham, poświęcam się za bardzo? Może brzmieć, że jestem bardzo zaborcza, ale jest tak tylko wtedy, gdy cierpię na danej sytuacji (typu odsuwanie mnie na boczny tor przy rodzicach, niepunktualność, załatwianie spraw znajomym gdy mógłby ten czas poświęcić nam). Ja „tylko” chcę być najważniejsza, tak jak on jest dla mnie, ja mu daję całą siebie, swój czas, mnie nikt od niego nie odciąga 🙁

        malina32
        Uczestnik
          Liczba postów: 142

          To musi byc trudne tak walczyx o swoje racje. Nie szanowac drugiej strony , pouczac , krytykowac i zarazem twierdzic ze ma sie racje i robi dla dobra partnera. A partner ma swoje racje, potrzeby i oczekiwania. One sie nie musza pokrywac.

          Musisz sie niezle meczy probujac naprawiac swiat i innych ludzi. A oni tacy nie doskonali, ze swoimi bledam, slabosciami zyja. Ale ty w koncu wiesz najlepiej jak inni maja zyc.

          Uwiklana
          Uczestnik
            Liczba postów: 83

            Nie wiem jak mają żyć inni i nie interesuje mnie to, wiem jak chciałabym żyć ja. Na pewno nie w ciągłym stresie i lęku jak kiedyś z ojcem, nie wiedząc kto i kiedy mi się zwali na głowę, zacznie mącić, a ja nie będę miała innego wyjścia jak zwiesić głowę i siedzieć cicho. To musi być jakaś kara od losu, bo myślałam że to nierealne żeby mnie kiedyś coś podobnego spotkało. Partner ma swoje racje, podobnie jak miała je moja matka- ona też nie chciała słuchać żadnych argumentów, „pocieszała” że przecież ojciec zaraz wyjedzie, proponowała cieszyć się jego pieniędzmi. Ja się nie wykłócam o nic ani nie chcę na siłę postawić na swoim, tylko próbuję unaocznić osobie mi aktualnie najbliższej, że cierpię i chciałabym aby na to zareagowała. Są setki sytuacji, w których jego rodzice potraktowali mnie mniej lub bardziej źle, od partnera oczekuję nie podśmiewania się z tego („oni tacy są, hehe”) tylko stanowczej reakcji obronnej i stanięcia po mojej stronie, bo tak jak matka nie broniła mnie przed ojcem i dlatego on miał zielone światło na znęcanie się, tak samo jest teraz z nimi, oni sobie pozwalają na coraz więcej. To, że „to będzie tylko kilka dni” jest dla mnie żadnym pocieszeniem, nie rozumiem dlaczego miałabym pozwalać na poniżanie mnie i dodatkowo samej się poniżać??? Owszem, potrzeby i oczekiwania mogą się nie pokrywać, ale od tego jest dyskusja i kompromisy, a ode mnie się oczekuje milczenia i robienia tak, jak komuś pasuje. Ja mówię, ale moje słowa trafiają w próżnię, to nie jest dyskusja tylko monolog który do niczego nie prowadzi i nic nie zmienia. Chciałabym żeby partner powiedział, że nie pozwoli mnie skrzywdzić, a nie że to będzie tylko kilka dni :(. Tego samego oczekiwałam od matki, ale niestety. Teraz to partner pozwala mnie krzywdzić, bo mu grosza wpadnie. Tak być nie powinno i nie może, nie mam zamiaru znowu być ofiarą we własnym życiu. W końcu okaże się, że i my razem trafimy na jakąś terapię dla par, a mamusia się będzie śmiała tym swoim fałszywym uśmieszkiem 🙁

            jrk83
            Uczestnik
              Liczba postów: 46

              Po 6,5 roku z DDA i innymi zaburzeniami przyjmijcie wszystkie do wiadomości, że portal dda.pl byłby ostatnim miejscem, gdzie podrywałbym jakiekolwiek kobiety!!! Nawet jeśli kobieta była partnerem DDA to na 90% w mojej ocenie musiała być z rodziny dysfunkcyjnej, więc prawie jeden diabeł. Więc jeśli chcę z kimś pogadać, to na pewno nie w celach matrymonialnych;)

              Do Uwikłana: czy nie jest tak, że:

              1. nie dostałaś w dzieciństwie i okresie dojrzewania poczucia bezpieczeństwa od własnej matki (rodziców)
              2. permanentnie nie masz poczucia bezpieczeństwa, nawet w sytuacjach, w których inni ludzie nie reagują podenerwowaniem
              3. oczekujesz, że zapewni Ci je partner – obroni przed całym światem i swoimi rodzicami?

               

              Uwiklana
              Uczestnik
                Liczba postów: 83

                jrk83, ogólnie to masz rację (punkt 1 i 2 100%), ale odnośnie punktu 3- ja „na zewnątrz” nie jestem typem jakiejś malutkiej biednej dziewczynki, która wtula się w męskie portki i pragnie ochrony przed całym światem, wiele osób mnie uważa niemalże za feministkę lub babochłopa, a już na pewno lekkiego świra, taką sobie maskę nałożyłam ;). Po prostu chciałabym mieć pewność, że w razie złego partner mnie obroni, stanie po mojej stronie, tylko tyle. W sytuacji z jego rodzicami od początku wychodziłam z założenia (co popierały osoby znajome, które pytałam o radę, plus ze 2 razy napisałam na innych forach), że to partner powinien być pośrodku, rozsądzić ten konflikt, być mediatorem, w końcu to jego matka czy ojciec. Zdałam sobie jednak sprawę (niestety dopiero niedawno), że on tego nie zrobi, bo jest typem machającego ręką, uważającego że „jakoś to będzie”- a „nie jest” od jakichś 3 lat. Dwa dni temu pół nocy wymiotowałam z nerwów, nawet moje ostatnie posty świadczą chyba o emocjach jakie mną targają. Partner mówi ciągle, że „będzie dobrze, bo to przecież tylko kilka dni”, a ja tak jak pisałam oczekiwałabym wsparcia typu „spokojnie, dopilnuję żeby to się już nie powtórzyło, nie dam ci znowu wejść na głowę, to moi rodzice i ja z nimi będę gadał”- czyli otrzymuję nakłanianie do pochylenia głowy, a nie zapewnienie, że mnie „obroni”. Teraz już wiem, że to ja będę musiała wziąć sprawy w swoje ręce, a to się może skończyć różnie- albo rozmowa wypadnie spokojnie, albo zakończy ciężką awanturą, bo jestem na skraju wyczerpania i nie potrafię tak już dłużej. Najlepiej by było gdybym po prostu odwróciła się do nich tyłkiem, zerwała wszelkie kontakty itd, ale wiem że partnerowi na tym zależy i tak się wciąż toczy to błędne koło. Nie raz w nerwach kazałam mu nawet wybierać między mną a nimi, ale oczywiście nie osiągnęłam nic. Powiedziałam sobie już, że jeśli rozmowa z rodzicami przybierze negatywny przebieg, powiem im że się wyprowadzam, a partner niech robi co będzie uważał za stosowne, ja go od siebie nie odrzucę ale nie zamierzam trwać dłużej w takim zawieszeniu, że jesteśmy ze sobą już tyle czasu, mamy dziecko, że chcę wreszcie przestać być podstarzałą narzeczoną i żeby przestali mu mącić w głowie propozycjami wyjazdu za granicę, żeby uregulowali różne sprawy prawne które utrudniają nam ślub, bo jak tak dalej pójdzie to zejdzie nam z tym nawet nie do 40, ale do Świętej Nigdy. Ktoś musi obrać jakiś kierunek i jeżeli partner jest jak chorągiewka, to ja muszę wejść w rolę drogowskazu, innego wyjścia nie widzę.

                jrk83
                Uczestnik
                  Liczba postów: 46

                  Wydaje się naturalne, że taką maskę założyłaś. Być może boisz się, że ktoś dowie się, co kryjesz pod powierzchnią:

                  1. z jakiegoś nieustalonego powodu cierpisz, boisz się, czujesz niepewność, prawie zawsze nie czujesz się bezpiecznie
                  2. dlatego wolisz uchodzić za silną, czasem agresywną psychicznie (?) wobec partnera a na pewno wobec teściów
                  3. niż pokazać, jaka jesteś naprawdę: nadwrażliwa, krucha i delikatna, przejmujesz się także sprawami, na które inni nie zwracają uwagi
                  4. nigdy nie pokazywałaś jaka jesteś naprawdę, bo nie dostałaś od rodziców akceptacji
                  5. akceptacji, czyli czegoś, co jest najbardziej potrzebne dojrzewającemu człowiekowi – bezwarunkowej miłości

                  Strzelam, więc jeśli czujesz, że piszę nieprawdę, nie spinaj się proszę;)

                  Uwiklana
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 83

                    Trafiłeś w 100%. Byłam ofiarą nie tylko w domu, ale i całe lata szkolne, nawet już w przedszkolu byłam pośmiewiskiem- naprawdę. „Dziwna”, nielubiana, niepotrafiąca nawiązać kontaktu… Nadal taka jestem, ale do tego mam maskę agresji i kontrowersyjności, jak to ostatnio tłumaczyłam partnerowi wolę żeby ludzie mieli mnie za wariatkę i stronili ode mnie, niż żeby mieli się za bardzo do mnie zbliżać, a potem w jakiś sposób ranić. Zbyt wiele razy to przerabiałam. Wszystko poszło w taką stronę, że stałam się ekstremalnie zamknięta w sobie, nieufna, chociaż prawdę mówiąc to sama nie chcę żeby to było „aż tak”- kiedyś byłam zupełnie inna, wychodziłam do ludzi, szukałam kontaktu (chociaż wszystko kończyło się źle lub jałowo). Wspominałam wcześniej, że zanim poznałam rodziców partnera miałam o nich zupełnie inne mniemanie, duże oczekiwania- poczułam się oszukana, ośmieszona konfrontacją „prawdy” na ich temat z moimi wyobrażeniami. Jedna, starsza koleżanka radziła mi co prawda wstrzymać się z nadziejami do czasu osobistego spotkania, ale wtedy nie wzięłam tego do siebie- teraz, gdy się ostatnio widziałyśmy, przyznałam jej rację. Poza tym autentycznie czuję się przez nich atakowana zbytnim skracaniem dystansu, ja tak nie potrafię, czuję się jak zaszczute zwierzę w klatce. Ostrzegam ich, warczę, ale to nic nie daje- w końcu ugryzę i będzie klops, pewnie wszyscy będą mieli do mnie pretensje ale przecież ja chcę tylko spokoju! Już sama nie wiem co robić, raz myślę racjonalnie raz mnie strach i nienawiść zalewa, nawet leki uspokajające nie pomagają… Mam mętlik w głowie, plus oczywiście siedzę na bombie, bo to już tylko parę dni ;(

                    Aha- (chyba) wszystkie maski zdejmuję przed partnerem i jestem zawiedziona, że on ani tego nie docenia, ani nie rozumie „powagi” tych moich szaleńczych monologów, „powtarzania się non stop”… Próbuję być przy nim sobą, ale on poprzez rodziców niejako zmusza mnie do zakładania tej najcięższego kalibru maski, agresora i furiata, osoby chamskiej i „narcystycznej”. A to tylko próba obrony tej słabej, bezbronnej dziewczynki, jaką duszę w środku i jaką chciałabym dla niego być… Walczę tak zaciekle, bo zostawia mnie samą, nie czuję jego wsparcia, zrozumienia… Znowu muszę stosować dobrze znane, „ciężkie” metody, a przecież to powinna być jego brocha, bo chodzi o jego rodziców i przede wszystkim kobietę!

                    Uwiklana
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 83

                      Gdy myślę o przeróżnych scenariuszach rozmowy z jego rodzicami, rozważam „ujawnienie się im wprost” (czyli powiedzenie, że jestem „taka” dlatego, bo ktoś mnie kiedyś skrzywdził), i tak naprawdę BARDZO bym tego chciała, bo może to by zmieniło ich stosunek do mnie, pozwoliło zrozumieć pewne rzeczy. Nie wiem tylko czy oni mi dadzą taką szansę (wiele razy oczekiwałam, że usiądziemy i pogadamy poważnie, ale oni zawsze znajdowali tematy zastępcze lub odwalali jakieś krzywe numery), bo do tego typu zwierzeń druga strona jednak musi chcieć słuchać i rozumieć. Jeśli będą mieli do tego takie podejście, jak mój partner, to klapa totalna… Gdy zmuszą mnie do agresji, to obawiam się, że nie będzie co zbierać, wszystko pójdzie w strzępy. Tak jak mówię, nawet dotychczas brane leki przestały działać, a nie mam czasu na testowanie nowych ani nawet pójście do lekarza, o „naturalnym” opanowaniu się nawet nie wspominam bo to niemożliwe, nie jestem w stanie tego dokonać.

                      Uwiklana
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 83

                        ?na zewnątrz? nie jestem typem jakiejś malutkiej biednej dziewczynki, która wtula się w męskie portki i pragnie ochrony przed całym światem

                        Ojjj, przeczytałam to sobie kilka razy, ten element wypowiedzi dobitnie świadczy o tym co przeszłam, czego nie miałam… Uświadomiłam sobie to, gdy teraz spojrzałam na moją córeczkę, na jej słodką, kochaną, śpiącą twarzyczkę… Gdyby ktoś (odpukać) próbował jej zrobić krzywdę, to nawet nie chcę sobie wyobrażać co bym mu zrobiła!!! O mnie nikt tak nie myślał, mnie nikt nie dał takiego poczucia bezpieczeństwa. Własna matka wystawiała mnie ojcu sadyście do bicia i pastwienia psychicznego, ojciec po prostu był i zapewne nadal jest psycholem, nikt nie chciał mnie słuchać, nikt nie zauważał mojego cierpienia, każdy był zamknięty na mój ból i beznadzieję, wegetację w wiecznym strachu. Dotarło do mnie, że już jako małe dziecko „zakładałam maski”, dlatego byłam postrzegana jako problematyczna, dziwna itd! Czy te straty są w ogóle do jakiegokolwiek odrobienia??? Z powrotem dzieckiem nie będę, ale omg, jak ja bym chciała już o tym nie myśleć, „urządzić temu pogrzeb”… Jestem taka zrezygnowana, a tu jeszcze (za przeproszeniem) te p**dolce się zwalają :(. Oni rozdrapali moje rany, które były jako tako zabliźnione, a partner je dodatkowo solą posypuję przez swoją bierną i nierozumiejącą postawę… Losie, daj mi siłę bo już nie daję rady…

                        A tak w ogóle odnośnie tego cytatu, to na zewnątrz nie, ale w środku tak… Chciałabym, żeby wreszcie ktoś mnie chronił, był moją tarczą nawet tylko „wirtualną”, a nie zawsze sama, zawsze w masce, jak w jakiejś makabrycznej, groteskowej odwrotności Wenecji, tak „literacko” czuję mój byt… 🙁

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 181 do 190 (z 199)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.