Cześć, jestem Hoobastank i mam 26 lat.

O syndromie dorosłego dziecka alkoholika dowiedziałam się bardzo niedawno. Zastanawia mnie to bardzo, dlaczego dopiero teraz? Czy jakbym wiedziała o istnieniu DDA moje życie potoczyłoby się inaczej?

Mój mózg postanowił „wymazać” część wspomnień z dzieciństwa… Jednak jest parę sytuacji, które zapadły mi skrajnie w pamięć.

Będąc małą dziewczynką, mającą ok. 4-5 lat przeżyłam wydarzenie, które wbiło mi się w pamięć aż za dobrze. Zdawałam sobie sprawę od zawsze z tego, że mój ojciec pije… Któregoś dnia przyszedł pijany do domu i zacząć się wydzierać i kłócić z mamą. Mieszkaliśmy wtedy w jednym mieszkaniu z moją babcią. Jak dziś pamiętam jak babcia pobiegła do swojej koleżanki piętro wyżej, ojciec po pijaku stwierdził, że wychodzi i podczas próby powstrzymania go przez mamę, zbił szybę w drzwiach od pokoju. Niewiele myśląc stanęłam między nimi i starałam się obronić mamę. Ojciec odepchnął mnie tak, że wpadłam na wieszak w przedpokoju, a sam wyszedł. Babcia zadzwoniła od koleżanki na policję.

Zanim dotarli jego już nie było… wrócił do domu po 4-5 dniach. Nie wiem, nie pamiętam co się działo po tamtych wydarzeniach, ale nadal z nami żył, mieszkał. Nie była to jednorazowa sytuacja, gdy znikał… albo wracał pijany. Gdy skończyłam 7 lat powstała szansa wyprowadzki o ok. 300 km dalej. Mama się nie wahała, podejrzewam, że jej motywatorem było to, że może jak ojciec zmieni otoczenie, to i sam się zmieni.

Niestety, przeprowadzka, zmiana pracy… nic nie zmieniła. Wracał pijany, kłócił się, darł, robił długi… Przemocy fizycznej w stosunku do mnie albo do mamy nie było, przynajmniej nic „poza” szarpaniem, że chce wyjść z domu, jak któraś stawała w drzwiach.

Mój ojciec jest osobą, która umie ukryć przed innymi, jaki jest na prawdę: ludzie postrzegają go jako śmieszka, wesołka, duszę towarzystwa i fajnego gościa. Parę lat temu był poważnie chory i dawano mu nikłe szanse na przeżycie. Przeżył. Jednak komplikacje pooperacyjne spowodowały problemy z pamięcią. Na początku bardzo poważne, a obecnie ma problemy z pamięcią krótkotrwałą. W czasie choroby i rekonwalescencji wszystko było spokojnie, nie pił (bo nie mógł), uspokoił się i był sobą (na trzeźwo potrafi być ok).

Sielanka nie trwała długo… gdy zaczął pracować od nowa, wszystko wróciło. Picie, wyzywanie, kłótnie, powroty do domu z pracy trwające godzinami…

Mając ok. 10-11 lat błagałam mamę, żeby go zostawiła, że wyjedziemy… Nigdy to nie nastąpiło.

Mam 26 lat i mieszkam z rodzicami… Mam 26 lat i każdego dnia zastanawiam się, czy ojciec wróci trzeźwy czy pijany.

Sytuacja obecnie wygląda tak: wraca trzeźwy, zje, pogada i już, a jak wróci pijany, zaczyna wyzywać mamę, szuka zaczepki, żeby się pokłócić. Najgorsze jest to, że jeżeli ja się nie odezwę (a dzieje się to coraz częściej) to ona nic z tym nie zrobi, nie odezwie się, nie zareaguje, tylko zbagatelizuje sprawę.

Zdarzyło się nie raz, że podczas tego jak stawałam w jej obronie naskakiwał na mnie tak, że kończyło się moimi łzami, przypieraniem mnie do ściany i podniesioną na mnie ręką, albo jakiś czas temu szarpaniną. W takich momentach żałuję, że nie urodziłam się chłopakiem.

Najgorsze jest to, że mama popadła we współuzależnienie i sama tego nie widzi. Żeby przetrwać stres codziennie pije piwo… Nie upija się, ale praktycznie każdego dnia, żeby stłumić uczucia pije te 1-2-4 piwa. Rozmawiałam z nią o tym i nic to nie daje. Nie upija się, nie jest agresywna, ale… to współalkoholizm.

Ulgą jest dla mnie, jak mogę wyjechać do swojego chłopaka do jego rodziców na weekend. Tam się wyciszam, nie boję się, nie stresuję.

Bardzo chciałabym się wyprowadzić z domu, ale… boję się zostawić mamę samą z tym wszystkim. Z jednej strony wiem, że powinna sobie sama poradzić, że nie chce go zostawić, że tyle razy ją błagałam, żeby go zostawiła. Tak bardzo jak ją kocham i się martwię, tak też mam do niej żal. To ona spowodowała, że musiałam/muszę to przeżywać, bo zdecydowała się z nim zostać. A ja czuję się, jakbym się poświęcała zostając w domu. Bo robię to tylko dla niej…

Mam problemy z okazywaniem uczuć, nie mówię o uczuciach… Zdaje mi się, że nie potrafię dogłębnie i prawdziwie kochać. Nigdy chyba na 100% nie pokocham kogoś (mam faceta od roku i zależy mi na nim, ale nie mam pewności czy to TEN – nigdy z nikim jej nie miałam:( ).

Nie potrafię dotrzymać swoich obietnic wobec siebie, nie jestem konsekwentna. Mam stany lękowe oraz zaburzenie zwane DD (depersonalizacja, derealizacja). Nie mam poczucia własnej wartości, zawsze jestem za głupia, za tępa, gorsza, brzydka itp. Mimo braku uczucia w jednym ze związków nie potrafiłam zerwać i czekałam, aż zrobi to ta druga osoba… Zdarza mi się kłamać, zbyt często niż bym chciała… Jestem skrajną pesymistką, zawsze mam wrażenie, że coś mi się nie uda, nawet jak jestem przygotowana.

Na pewno cała ta historia jest dość chaotyczna, ale pisać ładnie nie potrafię, ponadto… pierwszy raz opowiadam ją „komuś” więcej niż najbliższej mi osobie.
Wyrzucenie z siebie tego wszystkiego (w dużym skrócie) dopiero uzmysłowiło mi jak moje życie jest bardzo popaprane.

Pozdrawiam, Hoobastank
hoobastank1@o2.pl