Witam… choć, jakże to śmiesznie brzmi. No, ale witam w mojej historii, a opowiadając ją już od początku czuję się, jak przed każdą wizytą z nowym psychologiem. Czuję chęć wycofania i udowadniania sobie, że problemu nie ma i że wszystko w sumie jakoś będzie, bo wcale tak źle dotychczas nie było.

Mam na imię Justyna, mam 22 (niecałe) lata i jestem na trzecim roku studiów.

O DDA dowiedziałam się w sumie niedawno, pół roku temu, od psychiatry (wymóg psychoterapii, zawsze jest przed psychologiem), który to zajął się moją sprawą. Bardzo konkretny facet, który po dziesięciu minutach stwierdził DDA i bulimię typu nieprzeczyszczającego. Drugiego byłam świadoma, pierwszego nie, z czego później rozpaczliwie i jak na ironię się śmiałam, bo jakże nie stwierdzić tej oczywistości.

Dzieciństwa nie pamiętam do końca, albo staram się wyprzeć z pamięci te najgorsze rzeczy. Jak ojciec zrzucał mojego starszego o 10 lat brata ze schodów, gdy wszedł mu w drogę podczas kłótni z matką. Jak broniłam jej w wieku 9 lat od tego, by nie wyrzucił jej przez okno. Kiedy kazałam dzwonić po policje, kiedy wracając z treningów zobaczyłam matkę trzęsącą się na balkonie, bo ojciec ostrzył na nią noże. Kiedy mieszkał z nami dwa lata po rozwodzie i musieliśmy go dosłownie wyrzucać na ulicę. Staram się też nie myśleć o tym, że w pewnym momencie brat się wyprowadził i zostawił mnie w tym całym bagnie, aczkolwiek nie mam mu tego za złe, bo sama z pewnością bym podobnie uczyniła.

Za dzieciaka dużo ćwiczyłam. Od 2 klasy podstawówki zapisałam się na narciarstwo biegowe i skrupulatnie od tamtego czasu przez pięć lat ćwiczyłam po 18 godzin tygodniowo, plus zawody i wyjazdy w góry. W taki sposób postanowiłam sobie – jeszcze wtedy nieświadomie – poradzić z sytuacją w domu i zwyczajnie się wyżyć na sobie.

Staram się pamiętać dobre rzeczy o moim ojcu i wynosić z tego człowieka co najlepsze.
Nigdy nie zapomnę, że to on nauczył mnie czytać książki, ale również jak je wybierać i rozumieć. Nigdy nie zapomnę, jak nauczył mnie korzystać ze sztuki, jak skrupulatnie wybierać muzykę i pozwalać melodii kształtować swoją osobę. Kazał mi się nie zamykać na jedną formę ekspresji siebie i korzystać z wielu. Szukać w niej siebie.

Z ojcem nie mieszkam od dobrych 7-8 lat, aczkolwiek od rozwodu starałam się utrzymywać z nim kontakt. Na początku ustalałam, że ma być trzeźwy, ale szybko o tym zapomnieliśmy i ja, i on. Głównie on.

Mieliśmy taką tradycję, że zawsze jeździłam do niego na święta (mieszka obecnie u swojej rodzicielki). Z roku na rok stan jego wstrzemięźliwości robił się coraz bardziej wątpliwy, aż w końcu trafił moment, w którym nie wytrzymałam. Wyszłam po 15 minutach oznajmiając, że w tym momencie traci ze mną kontakt i tak też się stało. Od roku nie mamy jakiejkolwiek ze sobą styczności i ten człowiek poniekąd dla mnie przestał istnieć.

Wróćmy do początku.
Diagnoza psychiatry: bulimia typu nieprzeczyszczającego wynikająca z DDA.
Świadoma jej jestem od około 12 lat, aczkolwiek jej początków – tych nieświadomych – nie pamiętam. Być może była ze mną od zawsze. Czemu typu nieprzeczyszczającego i czym to się różni od tej, że tak obrzydliwie to ujmę „klasycznej”? Nie wymiotuję, nie przyjmuję leków na przeczyszczanie. Polega ona na wyjątkowo restrykcyjnych dietach, trwających od dnia do okresu trzech miesięcy. Później kompulsywne napady jedzenia i próba schudnięcia, poprzez ograniczenie spożywanych produktów do minimum. I tak w kółko. Najwyższa waga to 97 kilo, najniższa 53 (napomnę, że mierzę 177cm). Potrafiłam tracić po 20 kilo w dwa miesiące, co doprowadziło mój organizm do kompletnego wyniszczenia.

Pojawiły się napady bólu, ponoć porównywalnego do porodowego, po 9-12 godzin co tydz-dwa, z którymi ukrywałam się przez trzy miesiące. Pierwszy raz kiedy matka znalazła mnie na podłodze stwierdziła, że ktoś mi czegoś dosypał i dlatego nastąpiła taka reakcja, a nie inna. Kolejnym razem nie było już tak kolorowo i sama zawiozła mnie na pogotowie. Woreczek żółciowy w krytycznym stanie, ostre jego zapalenie, na drugi dzień laparoskopowe jego usuwanie. Tydzień później kolejny ból trwający przez kilka dni, nie dający spać, który moja matka zlekceważyła. Okazało się, że jeden kamień osunął mi się do przewodów. Gastroskopowe przepalanie dwunastnicy i płynami wyciąganie kamienia z dróg żółciowych.

Do dnia dzisiejszego mój humor podlega temu, w jak dużym stopniu trzymam się diety. Nigdy nie jadłam normalnie, zawsze było, ale wszystko i więcej, albo jak najmniej. Nigdy nie umiałam tego wypośrodkować i kiedy tylko poczułam sytość, rzucałam się na wszystko, a później obwiniałam.

Na leczenie wybrałam się sama. Pierwszy raz 1,5 roku temu, aczkolwiek po pierwszej wizycie się wycofałam. Ostatnio pół roku temu, byłam na kilku wizytach, aczkolwiek nie podobało mi się podejście psycholog i poza tym byłam wtedy na ścisłej diecie i przez to czułam się zdrowa, nie potrzebująca pomocy. Bo czułam kontrolę na jedzeniem, to czułam też kontrolę nad bólem psychicznym i poczuciem beznadziei.

Moje obecne życie wygląda tak, że pracuję na pełen etat, studiując dziennie. Jestem bardzo pracowitym i konsekwentnym w swoich postanowieniach człowiekiem. Staram się żyć na nowo za każdym razem, ale wystarczy, że chociaż odrobinę powinie mi się noga, od razu zrzucam wszystko na straty. Łapie mnie poczucie beznadziei, którą staram się nie zlewać na swojego partnera awanturami.

Staram się walczyć z gniewem, który kieruję w stronę mojej matki, która nie dostarczała mi wystarczającej uwagi za małego, jak i teraz. Która lekceważyła i lekceważy w dalszym ciągu moją chorobę. Coraz bardziej łapię się na chęci skończenia tego męczeństwa, kiedy nie mogę się oderwać od uczuć i myśleć jak normalny człowiek. Z racji, że w dalszym ciągu mieszkam z matką, chyba jedyne co mnie trzyma przy jakiejś nadziei jest koniec studiów i wyprowadzka z tego przeklętego domu.

Bardzo boli mnie brak poczucia normalności, którą zawsze chciałam uzyskać, a nigdy nie byłam w stanie. Boli mnie, że być może nigdy nie będę w stanie stworzyć rodzinę, o jakiej ja sama mogłabym pomarzyć. Męczy mnie cholernie tok myślenia, który mnie odwiedza, a najgorsza w tym wszystkim jest chyba moja świadomość, że wcale tak nie musi być.

Jestem świadoma swoich problemów i swojej nieporadności z nimi. Jestem świadoma swojego zakrzywionego świata i nie mam sił, by się z niego wydostać.

Dlatego, drogi Czytelniku… jeśli wyrazisz chęć odpowiedzi na ten chaotyczny spis myśli, nakieruj mnie na tę normalność. Proszę.

Justyna, jpstyna@wp.pl