Witajcie. Mam na imię Ela i mam 27 lat. Mam kochającego mężczyznę i psa. Moje życie wygląda dziś na poukładane, a jednak martwię się o siebie.

Są takie dni, kiedy czuję, że wszystko nie ma najmniejszego sensu. Czasami najmniejsze problemy sprawiają, że mam ochotę zniknąć z tego świata i już nigdy do niego nie wracać. Jestem po dwuletniej terapii. Leczyłam depresję.

Czy jestem DDA? Trudno to jednoznacznie stwierdzić. Kiedy miałam 6 lat mój ojciec wyjechał za granicę do pracy. Pamiętam, że czekaliśmy na jego przyjazdy. Przywoził nam dużo prezentów.

Matka została z nami. Ciągle powtarzała, jak się dla nas poświęca, bo zrezygnowała z pracy, żeby się nami opiekować. Gdy bywaliśmy z bratem nieposłuszni, wypominała nam, że jesteśmy niewdzięczni, bo ona mogła zrobić karierę, a musi podcierać nam dupy, pomimo, że urodziła nas w wieku 24 lat i nie ma nawet matury.

Ojciec był gdzieś daleko. Przyjeżdżał co dwa miesiące na kilka dni i przez chwilę byliśmy rodziną. Potem znowu znikał. Gdy brat skończył 18 lat, również wyjechał. Pamiętam z dzieciństwa tylko kilka incydentów picia. Ojciec raz uderzył matkę, ale ona tłumaczyła, że są młodzi i że się „docierają”. Później faktycznie jej nie bił. Przez kilka lat…

Gdy miałam 16 lat, matka wyjechała do ojca, zostawiając mnie samą w mieszkaniu bez opieki. Bałam się jak cholera, bałam się ciemności (do dzisiaj się jej boję), bałam się, że sobie nie poradzę, ale to wszystko wydawało mi się mniej ważne od wizji rozpadu rodziny. Nie powiedziała mi wprost, że chce wyjechać, ale płakała, że rozpada się jej małżeństwo i że jeśli nie wyjedzie, to się rozwiodą. Przejmując rolę dorosłego, powiedziałam jej, żeby się spakowała i wyjechała. Zrobiła to niemal natychmiast. I od tamtego czasu wszyscy przywykliśmy, że moje potrzeby są nieistotne.

Wtedy zaczęli pić. Nikt o tym nie wiedział. Ja naturalnie też. Dzwonili do mnie, wysyłali pieniądze. Nauczyłam się gotować, chodziłam do szkoły, załatwiałam ich sprawy w urzędach. Zostałam powiernikiem jej problemów oraz ich osobistą księgową, którą można obwiniać za paragrafy, których nie dało się przekroczyć w urzędzie. Potrafiła też zadzwonić do mnie o 3 w nocy, pijana, że się pobili i że schowała wódkę, choć wiedziała, że na drugi dzień muszę wstać o 6 rano do szkoły. Gdy mówiłam, że źle się czuję, ona czuła się jeszcze gorzej. Gdy powiedziałam, że nie jestem szczęśliwa z chłopakiem, ona była dwieście razy bardziej nieszczęśliwa z ojcem. Przestałam jej mówić o czymkolwiek. Za to ona uwielbiała aż do niedawna zadręczać mnie swoimi problemami w związku. Tak, jakbym była za niego odpowiedzialna, bo pozwoliłam jej wyjechać.

Zaczęli mnie zabierać na wakacje do siebie. Dwa miesiące w roku awantur i oglądania nieustannego picia. Szantaż, że mam iść do sklepu po wódkę, bo nie dostanę pieniędzy na chleb. Ubolewania matki, że ojciec jest gnojem i ją pobił, a kiedy ja skończę liceum to się z nim rozwiedzie, bo na razie się boi odejść. Skończyłam nawet studia a oni nadal są razem. Gdy była pijana potrafiła drzeć się na mnie, że jestem taka sama jak on i że mam ją w dupie. Przed znajomymi bardzo mnie chwalili, że jestem taka samodzielna i odpowiedzialna.

To wszystko działo się, gdy miałam 16 i powyżej lat, więc czy jestem DDA? Dziś jestem dorosła, ale często zachowuję się jak dziecko. Wielu spraw nie załatwiam do końca. Pomimo, że skończyłam studia, nie znalazłam pracy w zawodzie i wyjechałam za granicę. Bardzo entuzjastycznie podchodzę do zmian, cieszę się z czegoś, a po dwóch- trzech miesiącach zaczynam na to narzekać i mam ochotę to rzucić. I najczęściej to rzucam. Nie jestem konsekwentna i bardzo siebie za to nie lubię.

Z rodzicami mam słaby kontakt po tym, jak wygarnęłam im, że mam dość ich picia i nie chcę ich znać dopóki nie zaczną się leczyć. Nie zaczęli, ale za to dzwonią do mnie dosłownie tylko wtedy, kiedy czegoś ode mnie potrzebują. Potrafią nie odzywać się trzy tygodnie, a potem zadzwonić i walić prosto z mostu, że czegoś chcą. Robię to, a potem żałuję, że nie odmówiłam. Nienawidzę ich za tę interesowność i siebie za uległość. Myślę o zerwaniu kontaktów, ale oni na siłę zapraszają mnie na święta. Nie mam na to ochoty, ale… wiem, że pojadę. Nawet jeśli będę tam siedzieć wkurzona lub za chwilę wymyślę, że muszę wracać do domu, to wiem, że mimo to, pojadę. I za to też siebie nie lubię.

Chciałabym mieć dzieci, ale pomimo, że mam 27 lat, ciągle się boję, że nie dam sobie z tym rady, że nie będę umiała ich wychować, pokochać. Boję się, że będą musiały poznać destrukcyjnych dziadków, że nie uchronię ich przed problemem picia, który ciąży na tej rodzinie od pokoleń. Nie mam kontaktu z bratem, on uznał, że ma swoje życie i nie chce mieć z nikim kontaktu. Oprócz narzeczonego, nie mam rodziny i pewnie dlatego boję się mieć dzieci. Boję się wielu rzeczy, choć ludzie postrzegają mnie jako dzielną i odważną, bo raz że poradziłam sobie w wieku 16 lat z wyzwaniem dorosłości, a dwa że teraz tak łatwo odnajduję się w nowym kraju. Pomimo, że jesteśmy tu kilka miesięcy, co chwilę ktoś chwali mnie za szybkość radzenia sobie z nowym językiem, kulturą, sprawami w urzędach. A jednak gdzieś w głębi duszy, ciągle się czegoś boję, ciągle przed czymś uciekam.

Nedi