Mamo,

odkąd pamiętam moje życie to emocjonalna katastrofa. Przyczyniłaś się do tego. Cegiełka, po cegiełce, kamyk po kamyku i kropla po kropli. Nie rozumiesz mnie, nigdy nie rozumiałaś. Starałaś się, ale brakowało Ci umiejętności i chęci. Każdą próbę głębszego kontaktu niszczyłaś. Bagatelizowałaś moje nastroje, a próby ich wyjaśnienia przyjmowałaś jako atak. W każdej rozmowie byłaś najważniejsza, Twoje emocje były najważniejsze.

Miałam 11 lat, gdy uczyniłaś mnie powiernikiem swoich kłopotów. Pamiętam, jak zastygałaś na godziny w jednej pozycji, z pustym wzrokiem wlepionym w ścianę. Albo jak płakałaś. Nikt nie miał do Ciebie dostępu. Byłaś niczym głaz. Zostawiłaś mnie. Byłam taka krucha, mała, niewinna, bystra i ładna. Nie pozwoliłaś mi rozkwitnąć. Wskoczyłam w buty dorosłego, byś mogła udźwignąć niesprawiedliwości świata. Niosłam Cię na plecach niczym krzyż. Nie widziałaś mnie i nie wiedziałaś, jak heroiczną walkę musiałam stoczyć.

Ojciec Cię zostawił. Mówił mi, że nigdy Cię nie kochał. Nie wiesz o tym. Myślę, że to wyznanie złamałoby Twoje serce. Z tamtą kobietą był szczęśliwy. Ty byłaś niczym wrak człowieka. Nigdy nie pomyślałaś, że Twoja emocjonalna udręka wciśnie się w moją głowę już na zawsze. Skąd mogłaś wiedzieć, że całe życie będę się dopasowywać, za każdym razem zmieniając instrument.

Bałam się, tak bardzo się bałam, ale Twój lęk był obezwładniający. Musiałam jakoś przebić się przez barierę milczenia. Stworzyć świat na nowo, trochę go „unormalnić”. Nienawidzę Cię za to, za całe moje dzieciństwo, pogrzebane w Twoim życiu.

Dla Ciebie zawsze byłam „za mądra”, zbyt filozofowałam. Myślę, że w tych chwilach najbardziej przypominam Ci ojca. Pewnie do dziś myślisz, dlaczego byliście razem. Intelektualnie tak różni, marzeniami tak odlegli. Pamiętam jednak, że ta „moja mądrość” przydawała Ci się w różnych sytuacjach. Coś napisać, coś załatwić, z kimś porozmawiać. Pomóc starszemu bratu przy lekcjach, albo odrobić za niego zadanie.

Byłam już na studiach, kiedy zostawił Cię Twój facet. Znów poczułam się 11-latką, która dźwiga brzemię. Chciałam wykrzyczeć, jak bardzo Cię za to nienawidzę. Nie umiałam. Dźwigałam Twój krzyż, za ciężki.

Dzisiaj, z perspektywy czasu, próbuję Ci o tym opowiadać. Nadal nic nie rozumiesz. Każde słowo traktujesz, jak atak. Obrażasz się, dąsasz. Tak robią małe dziewczynki. Nie zostawiasz miejsca na moje emocje. I znów chowam uczucia gdzieś głęboko w kieszeń. Ty potrafisz krzyczeć głośniej. Macham ręką, kiedy sytuacja staje się taka absurdalna. Życie wraca do normalności – tylko, że to Twoje życie. Ja jestem w nim tylko marionetką. Tym, kim chcesz w zależności od sytuacji. Nigdy nie będę dla Ciebie całością. Osobnym bytem, z własnym bagażem na plecach. Nienawidzę Cię za to.

Pytam się, nieustannie, czy Ty mnie w ogóle kochasz? Czy wiesz, co znaczy prosta, bezinteresowna miłość? Czy potrafisz wyjść poza swój świat i choć na chwilę znaleźć się w moim?

Moje życie to wieża – silna, potężna i z klocków. Wystarczy jeden niewłaściwy ruch, żeby runęła. Można ją szybko odbudować, ale już nigdy, przenigdy nie będzie taka sama.

Justyna, 29 lat
dzidkaaaaa@o2.pl