„Moja Kręta droga”

Witajcie Kochani, jestem częścią Was.
Mam na imię Magdalena. Mam 30 lat. Urodziłam się i mieszkam na Podkarpaciu.
O syndromie DDA dowiedziałam się około 2 miesięcy temu od psychiatry, do którego poszłam dobrowolnie, nie radząc sobie totalnie z tym, co działo się w mojej głowie.
Obecnie wspomagam się lekami psychotropowymi oraz terapią indywidualną, którą lekarz uznał za konieczność.

Mówiąc szczerze byłam na dnie… totalnym dnie. Wyobraźcie sobie, że budząc się rano, pierwszą Waszą myślą jest „dlaczego?”.

Pewnie ciekawi jesteście co mam na myśli… na tamten moment byłam wściekła po prostu o to, że wogóle się budziłam… bo wiedziałam, że muszę przetrwać kolejny dzień,
co nie było łatwe. Moja depresja wykańczała mnie nie tylko psychicznie, ale i fizycznie… jeden wielki „kłębek nerwów”, który tkwił w moim gardle i ciężar na klatce piersiowej były niesamowicie paraliżujące. Miałam ataki duszności, paniki, lęku, płaczu… męczyłam się nawet podczas prostych czynności takich jak poprostu mówienie…
Będąc osobą śmiałą, otwartą i bezpośrednią nagle poczułam się totalnie pusta, bez chęci do życia. Sądzę, że tych uczuć sie nie da opisać… ale jedno jest pewne, są przerażające. Czułam, że z dnia na dzień jest coraz gorzej… i nie myliłam się. Czułam, że nie jestem sobą…
Byłam świadoma tego całego chaosu, który dział się wokół mnie… który dział się we mnie i chyba ta świadomość popchnęła mnie w kierunku sięgnięcia po pomoc.

Szczerze mówiąc jestem dumna, że nie pozwoliłam samej siebie zniszczyć. Miałam obok siebie trzy bliskie mi osoby, które wspierały mnie i utwierdzałay w tym, że jestem silna, że to pokonam i że wypędzę z siebie tego „diabła”.

Dzieciństwo hmmm… czy ono wogóle było?
Jedyne dobre wspomnienia z tego okresu, to czas spędzony na wsi u mojej babci, która dawała mi mnóstwo miłości, troski, bezpieczeństwa i poświęcała wiele uwagi… uwagi, której potrzebuje każde dziecko.

U mnie w rodzinie osobą uzależnioną od alkoholu był Tato – zmarł parę lat temu. Pracował fizycznie, bardzo często na wyjazdach, ale gdy bywał w domu, wtedy koszmar się zaczynał.
Mając starszą siostrę i młodszego brata, byłam jedynym dzieckiem, które uczestniczyło w „relacjach” rodziców.
Można by rzec, że byłam „strażnikiem na wiecznym posterunku”. To, że tato pił, za każdym razem powodowało kłótnie, których skutki były bardzo często zagrożeniem życia.
Nigdy nie zapomnę paraliżującego strachu, kiedy tato podczas jednej z kłótni przyłożył mamie nóż do gardła. Uwierzcie, że mimo tego lęku stanęłam pomiędzy nimi, aby się nie pozabijali. Patrząc z perspektywy czasu wiem, że i moje życie wtedy było zagrożone.

Mama była dobrym człowiekiem, lecz nerwy i strach powodowały, że i nas traktowała bardzo surowo. Wymagała od nas rzeczy niemożliwych.
Potrafiła uderzyć szmatą w twarz pod wpywem napływu emocji. Dziś wiem, że poprostu odreagowywała na nas swoją złość. To życie jakie miała z ojcem, doprowadziło ją do stanów depresyjnych, silnej nerwicy, czego skutkiem były próby targnięcia się na swoje życie.

Namawiałam mamę do rozstania z tatą do momentu, kiedy na własne oczy zobaczyłam jej zdradę. Na tamten moment było to dla mnie szokujące i niepojęte. Straciłam zaufanie do matki i wiarę, że jest lepszym człowiekiem niż ojciec. Wyobraźcie sobie 11-letnią dziewczynkę, która żeby nie stracić rodziców, musiała stać się dorosłą i pełnić rolę opiekuna.
Życie w wielkim strachu i lęku spowodowało, że byłam dzieckiem przewrażliwionym na punkcie jakiekolwiek krzywdy, sfrustrowanym, zamkniętym w sobie, pozbawionym możliwości czerpania radości z bycia dzieckiem.

Już jako nastolatka odczułam skutki tego, co przeżywałam. Myśląc, że najgorsze już mam za sobą, pojawiła się na mojej drodze choroba, która strasznie mnie paraliżowała.
Długo zeszło zanim ktokolwiek uwierzył, że coś poważnego dzieje się ze mną. Rodzice twierdzili, że celowo zwracam na siebie uwagę, użalam się nad sobą, lub za wszelką cenę próbuję unikać szkoły. Objawy tej choroby były specyficzne. Funkcjonując zupełnie normalnie w pewnym momencie mój mózg blokował się na jednym słowie, które powtarzało się w mojej głowie w kółko, jak zacięta płyta. Doprowadzało mnie to do szału, a im silniej starałam się to zatrzymać, tym bardziej się to nasilało, czego następstwem była utrata świadomości. Po takim ataku wpadałam w tak głęboki sen, że potrafiłam spać po kilkanaście godzin w ciągu dnia. Rówieśnicy spostrzegali mnie jako gorszą… dokładnie tak, jak ja sama siebie.

Kolejny etap mojego życia, czyli małżeństwo okazał się tak samo ciężki, jak przeszłość. Teraz wiem, że to małżeństwo było jedynie próbą ucieczki od domu rodzinnego.

Pomimo tego, że zaczęłam nowe, własne życie, nie potrafiłam odpuścić opieki nad rodziną. Nadal się martwiłam, przejmowałam, kontrolowałam. Moja mama wyjechała do pracy
za granicę, a tato musiał stać się w końcu ojcem dla swoich dzieci. Mając męża obok siebie, czułam się samotna Chciałam być komuś potrzebna, przez kogoś kochana i zrodziło się we mnie pragnienie posiadania dziecka. Mój mąż, mimo tego, że wszystko było zaplanowane i uzgodnione, nie spełnił się w roli ojca…

Po narodzinach dziecka zauważyłam u siebie spore zmiany. Zaczęłam o siebie bardziej dbać, uprawiać sporty, stosować diety. Wszystko to za sprawą tego, że w ciąży dużo przytyłam. Dużo razy słyszałam od znajomych, że wyładniałam, że stałam się taka kobieca. Sama też to czułam. Także w sferze seksualnej zauważyłam zmiany.

Czułam dużą potrzebę sexu i byłam coraz bardziej świadoma potrzeb swojego ciała i umysłu. Mój mąż stał w miejscu, a ja wielkimi krokami szłam do przodu. Przez wiele lat starałam się ratować ten związek. Rozmawiałam, tłumaczyłam, prosiłam – co nie dawało rezultatu. Wiedziałam, że jeśli on nie zawalczy o to, by móc czerpać z tego związku satysfakcję, sama nic nie zrobię za dwoje. W tym momencie jestem świadoma tego, że jest to człowiek, który zrozumie dopiero, gdy straci. Seks dla związku jest bardzo ważny, gdyż bez tego zanikają w nas uczucia, namiętność, pożądanie i miłość. Te potrzeby, które się we mnie kumulowały przez tyle lat i nie znajdowały drogi ujścia doprowadzały mnie do frustracji i złości.

Mój związek na ten moment jest w trakcie rozpadu. Przez tak długie lata tkwiłam w tym toksycznym związku tylko dlatego, że nie potrafiłam go skrzywdzić. Tym poświęceniem niesamowicie skrzywdziłam siebie – teraz to wiem, lecz mimo tej świadomości nie potrafię podjąć decyzji o rozstaniu. Mając na uwadze dziecko i sam fakt tego, że wiem, że go zranię. Moje potrzeby innego życia odkładam na bok, bojąc się zadania bólu innym. Wiem jednak, że nadejdzie taki mament w moim życiu, że wszystkie blokady znikną i sięgnę po to, abym to ja była szczęśliwa. Aby moje potrzeby i moje pragnienia były na pierwszym miejscu.

W moim życiu pojawiła się pewna osoba, która utwierdziła mnie w tym, że można żyć inaczej, że można być szczęśliwym. Czuję, że aby po to sięgnąć, trzeba mieć u boku osobę
wrażliwą, o podobnych poglądach na życie i, co ważne, osobę dojrzałą.

Teraz staję na nogi… podnoszę się…
Terapia i ludzie, którzy są ze mną blisko, wspierają mnie i bardzo mi pomagają.
Uśmiecham się, cieszę się drobnymi rzeczami, sięgam po wszystko, co dla mnie pozytywne, próbuję uczyć się wsłuchiwać w samą siebie i w moje potrzeby, które powinny być
dla mnie najważniejsze.
Moje potrzeby … nie potrzeby innych!!!

Kochani!!! Kiedyś myślałam, że żyje się dla kogoś. Teraz wiem, że… nie tędy droga, by na siłę rozwiązywać problemy, ale uwierzyć w samą siebie…

POKOCHAĆ SAMĄ SIEBIE I ŻYĆ DLA SIEBIE!!!

To pierwszy, ale bardzo istotny krok w drodze do szczęścia. Jestem niesamowicie dumna, że już na początku terapii uświadomiłam sobie, że to jest odpowiedni krok, aby podnieść się i dotknąć nieba.

Będąc wśród WAS utwierdzam się w tym, że ludzie DDA mają niesamowite dusze i ogromne serca 🙂

INNI NIE ZNACZY GORSI!!!

Podziwiam Nas wszystkich za to, że mimo tylu krzywd, mimo bólu, łez i cierpienia… jesteśmy takimi wspaniałymi, wartościowymi ludźmi.

„Kochani trzymajmy się za ręce i sięgajmy tego nieba”

Magdalena, 30 lat, megi85.dda@o2.pl