Czas się rozliczyć. Zaakceptować. Napisać list. Podzielić się ze światem.

Pisanie było dla mnie zawsze bardzo ważne. Swego rodzaju terapia. Kiedy kilka tygodni temu napisałam poniższy wiersz, zorientowałam się, że jest ze mną bardzo źle. Dziś już wiem dlaczego:

Kto się ze mną zamieni na życie?
A może ktoś chce kupić?
Sprzedam tanio,
W promocyjnej cenie.

Oddam nawet za darmo.
Tylko niech ktoś weźmie.

No tak. Tylko po co komu taki śmieć?
Bubli nie biorą.

Wybrak.
Zimno mi.
___________________

Jestem częścią mojej głowy.
I to jest mój problem.
Bo nie ma części zamiennych,
Scalony układ.
Nie działa.

Jestem DDA. Wszystkie objawy, o których można przeczytać (również te pozytywne :)) odpowiadają moim.

DDA, typ „bohater domu”. Na pozór silna osoba, bardzo stanowcza, pewna siebie. Osoba, która wiele osiągnęła, świetnie się zawsze uczyła, zrobiła karierę. Atrakcyjna, uczynna, lubiana, szanowana, podziwiana. Wewnątrz mała, smutna dziewczynka, która nie rozumiała dlaczego tatuś woli butelkę wódki. Dziewczynka, która musiała nosić pijanego, zaszczanego tatusia z przedpokoju do łóżka. Która musiła pocieszać małą siostrzyczkę i zapłakaną mamę. Która musiała być silna, udawać, że nic się nie dzieje, poświęcić siebie i ratować innych.
Dziewczynka, która dorosła zanim miała dzieciństwo.
Dziewczynka, której małe serduszko bardzo wiele wycierpiało.

I ta sama osoba zapomniała o sobie. O swoich potrzebach. W swoim smutku, gniewie, żalu, których nawet nie była świadoma.

Ta sama osoba poznała kochanego mężczyznę. Wspaniałego. Tak jej się wtedy przynajmniej wydawało. Osobę, która spełniała do czasu swoją rolę: zakochana, czuła, dobra.
Po pewnych czasie (już po stanięciu na ślubnym kobiercu) okazało się, że mój mąż nie daje sobie ze mną rady. Z jednej strony mnie kocha i podziwia, z drugiej nie radzi sobie z moimi emocjami. Nie rozumie. Sam jest pokrzywiony. Ale to nie czas na tę historię. On nie jest DDA.

Kiedy przychodziło mu się zmierzyć z brakiem zrozumienia wobec mnie i własnej emocjonalnej niedojrzałości, wybierał odejście w swój świat. Coraz bardziej mnie odsuwał, pielęgnował swój gniew na mnie. Na początku to ukrywał, później okazywał. Kiedy pytałam, co się dzieje, irytował się.

Czasem rozmawiał, choć najczęściej prowadziliśmy wielogodzinny monolog. Czasem tylko coś wtrącił.
Ja ze swoim bagażem, stawiałam się w roli ofiary i umacniałam jego poczucie winy.
Z jednej strony mnie cenił i kochał, z drugiej nie umiał ze mną wytrzymać. Szukał odskoczni.

Oglądał się za innymi kobietami, raniąc mnie do żywego. Kilka historii, jednego tańca (dodam: prawie erotycznego, którego świadkiem byłam naocznym) lub krótkich, koleżeńskich rozmów, flirtów. Do tego brak zainteresowania moją osobą, odrzucenie, odtrącanie. Umocnił mnie w przekonaniu o tym, że jestem beznadziejna, niewarta kochania, że nie można ze mną normalnie żyć. Oczywiście zrobił to nieświadomie, broniąc się przede mną i rzeczami, których nie rozumiał.

W końcu zadurzył się w koleżance z pracy i przekroczył granicę. Oczywiście długo utrzymywał, że to moja wyobraźnia, że on nic w tym złego nie widzi, że wszystko jest ok.

Kiedy przekroczył granicę, sam się zorientował, że „jest nie w porządku”. Chciał skończyć historię, zapomnieć. Koniec miał być – heh – rezultatem wspólnej, koleżeńskiej randki, na której chciał przeprosić koleżankę za swoje nachalne zachowanie na imprezie (dodam: firmowej).

Kiedy to odkryłam, wpadłam w szał. Runęły wszelkie stawiane latami mury. Chciałam go unicestwić. Chciałam, żeby poczuł mój ból na sobie. Awantura, jakich mało kto może sobie wyobrazić.

Potem przerażenie, wstyd (zrobiłam coś, co nie zgadza się z moim poczuciem moralności), długie rozmowy.

Mówi, że mnie kocha. Że to wszystko było skutkiem, nie przyczyną. On też czuł się nieszczęśliwy w naszym związku. Zagubiony, bezbronny wobec tykającej bomby, którą jestem.

On twierdzi, że nie chce rozstania. Ja też nie chcę. Jesteśmy przyjaciółmi.

Zaczynam za kilka dni terapię dla DDA.
Jestem na rozdrożu.
Widzę, że on też się pogubił.

Nigdy się tak nie czułam jak teraz. Odsłonięta, bezbronna.
Zawsze umiałam schować emocje do „nothing box”. Przejść do porządku dziennego nad tragediami codziennego życia (które odbywały się w moim wnętrzu… i nie tylko).
Teraz już nie chcę nic chować. Chcę zacząć zdrowieć.
Chcę mieć kochającego męża i rodzinę.

Kocham go i równocześnie nie wiem, czy umiem mu wybaczyć.
Zdradę, brak chęci zrozumienia, ucieczkę.
Nie umiał inaczej.

Czy nam jednak jest razem po drodze?
Chcę wierzyć w to, że się odnajdziemy; że potrafimy być razem szczęśliwi.
Najpierw muszę pokochać samą siebie. Zrozumieć, zaakceptować.
Może wtedy będę umiała kochać tak, jak kochają zdrowi ludzie.

______________________

Chcę tu też zaapelować do innych osób, które są w takiej sytuacji jak ja: rozwalone emocjonalnie, z przejściami, na skraju rozwodu i psychozy.

Znajdźcie sposób, aby znaleźć w sobie mądrość i odpowiedź na pytania, które stawiacie. Nikt, nikt inny wam nie powie co macie zrobić. Same musicie się dowiedzieć, czego chcecie.

Nie dajcie sobą manipulować. Wsłuchajcie się w siebie. Komentarze innych osób często nie otwierają oczu, tylko je mydlą. Zapewniają jeszcze większą huśtawkę emocjonalną.

Napiszcie swoją historię, jeśli chcecie. To może pomóc, może przynieść trochę ulgi. Ale nie dajcie sobie mówić innym co macie robić.
Zróbcie to same. W zgodzie ze sobą.

Trzymam za was kciuki.
Za siebie też.
Głowa do góry:)

a_lili_r, 33 lata