Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD nie dałam rady

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 23)
  • Autor
    Wpisy
  • medulla
    Uczestnik
      Liczba postów: 713

      cześć kochani 🙂

      może niektórzy bywalcy forum pamiętają jeszcze medullkę… jakiś rok temu, nawet ponad pisałam w wątku „zostałam sama jak stoję” o toksycznym związku z mężczyzną (jak mi się zdawało) DDA, który pozostawił mnie ledwo żywą. mój ostatni wpis był pełen radości, bo i takie było wtedy moje życie – poznałam kogoś fajnego, odcięłam się od tamtej toksyny. niestety, i tamto się rozpadło. okazało się, że to osoba, która nie poszukuje głębszego zaangażowania. ale cóż. to też było minęło. a ja znowu trafiam tutaj, bo DDA znów zagościło w moim życiu.

      kilka dni temu rozstałam się z chłopakiem ze zdiagnozowanym DDA. w porównaniu do mężczyzny, na temat którego tyle tutaj wypisywałam, tamten był drugą skrajnością – spokojny, zamknięty w sobie, stroniący od ludzi. o DDA powiedział mi już na samym początku. gdzieś tam pojawiały się wzmianki o terapeutach, którzy „wyciągnęli go z tego”. pomyślałam, że skoro jest świadomy i przepracowany, a poza tym naprawdę bardzo wartościowy i dobry – wejdę w to. ale nie dałam rady.

      pamiętam, jak wiele osób tutaj pisało mi, że chwiejne nastroje, w tym częste depresje to często spotykana rzecz u osób z syndromem. kiedy poznałam tego chłopaka, brał antydepresanty. tak wyczytałam z ulotki, sam mówił, że to tabletki na objawy fizyczne (duszności, bóle żołądka itd.), które nawiedziły go po rozstaniu z poprzednią dziewczyną. chciał leki odstawić, ja go w tym dopingowałam (teraz wiem, że niesłusznie). nie przyszło mi do głowy, że to, co on przejawiał (po odstawieniu w ogromnym nasileniu) to depresja, tyle że maskowana.

      jestem energiczną, aktywną, z natury wesołą osobą. lubię, jak dużo się dzieje. jestem też impulsywna. bałam się od początku, że połączenie choleryka z flegmatykiem nie wyjdzie. on namawiał, poza tym zależało mi. ale nie tylko jego osobowość mnie przygniotła. oczywiście nie jestem bez winy. wyrzucam sobie, że pewnie powinnam okazać większą cierpliwość, wyrozumiałość. ale nie potrafiłam znieść jego stopniowego oddalania się ode mnie, braku inicjatywy, intymności (sfera seksu przez ostatnie kilka miesięcy leżała odłogiem, kiedy ja próbowałam inicjować, to byłam odrzucana). albo był w dołku, albo go coś bolało, albo był na mnie zły, albo nie miał ochoty. w pewnym momencie poczułam się jak ktoś, kim on się chce opiekować. głaskać i przytulać, jakoś chronić. nie jak partnerka. powiedział mi, że w związku ze mną w końcu „nie czuje się sam”. że w poprzednich, mimo że były, czuł się samotny. były to dla mnie bardzo ważne słowa. tym bardziej niezrozumiałe jego późniejsze zachowanie. utworzyło się błędne koło, gdzie on się dołował, emanował nienawiścią do świata, mówił, że świat jest zły, wszystko beznadziejne, zero perspektyw. ja próbowałam pokazać mu tę lepszą stronę. było to odrzucane. frustrowałam się i wybuchałam, a on chował się w tej swojej skorupce.

      jego depresyjne objawy przerosły mnie. potem pojawiły się u niego zaprzeczenia, że jest przecież zdrowy. takie niepokojące na zmianę z tym, że ma problem. jak z tym wygasłym seksem. że wina nie leży po mojej stronie, bo dalej go pociągam itd. że on nie wie, co się dzieje. czekałam. nic się nie zmieniło. w pewnym momencie czułam się już jak terapeutka, gdy zastanawiał się na głos: „przecież jesteś inteligentna i podobasz mi się, to dlaczego się zepsuło”, „przecież gdyby mi nie zależało, to nie próbowałbym” itd. jak gdyby oczekiwał, że powiem mu, dlaczego czuje się tak a nie inaczej. wielokrotnie miałam wrażenie, jak gdyby on nie miał dostępu do swoich uczuć. plus te objawy depresyjne. raz jak zobaczyłam go w stuporze, patrzącego w jeden punkt i wyglądającego, jak by go z krzyża zdjęli, to się popłakałam… taki to był szok. pytałam co się stało „nie wiem”. jak mogę pomóc „przecież nic mi nie jest”. kiedy frustrowałam się brakiem intymności, zarzucał mi, że „tylko na tym mi zależy”. bolało to strasznie, bo dla mnie to po prostu sfera ważna jak każda inna. mówił, że nie doceniam tego, że jest dla mnie dobry. mnie chodziło tylko o to, że czułam się jak w 10letnim małżeństwie… a nie kilkumiesięcznym związku.

      kilka dni temu coś we mnie pękło. chciał, żebym nam dała ostatnią szansę. kiedy go zapytałam co wymyślił na poprawę naszej relacji, odpowiedział mi, że „musimy czekać, poukładać sobie w głowie, aż będzie jak dawniej”. zaproponowałam, żebyśmy pobyli razem. moim zdaniem nic samo się jeszcze nie zrobiło. chciałam pracować, ale pracować nad tym, a nie czekać. nie chciał przebywać ze mną, bo „ma blokadę”, „bo się boi, że nie będzie fajnie”. generalnie – czekajmy. tylko że ja nie wiedziałam ile i na co. nie wytrzymałam tego. zerwałam. moje czekanie trwało kilka miesięcy. nie mogłam już dłużej po prostu.

      straciłam naprawdę wartościowego człowieka. nie dodałam jeszcze, że do tej pory chodzi na terapię. od 7, 8 lat. powiedział, że jego zdaniem to już bez sensu, ale „każą mu chodzić”. dawało mi to nadzieję, że jest (przepraszam za słowo) „przerobiony”. ale te demony dalej w nim są… najgorsze było to poddanie się, jak mi powiedział, że „taki już jest”, „tak go życie ukształtowało”, „takie ma doświadczenia”. nie chcę się tutaj wybielać. wiem, że często miałam mało zrozumienia, zbyt mało. mimo, że był dla mnie naprawdę dobry, starał się. to były momenty, że zastanawiałam się, czy my żyjemy na tej samej planecie. dlaczego on tak ludzi nienawidzi, dlaczego mówi o ich zabijaniu, czy wszystko naprawdę ma taką czarną barwę?zaczęłam się zastanawiać nad własną percepcją świata. nieraz po spędzonym z nim czasie i jego wykładach na temat zła tego padołu połączonych z brakiem bliskości między nami czułam się emocjonalnie wyzuta.

      jestem na świeżo. jeśli ktoś miałby coś do napisania w tym wątku, z obu perspektyw, to proszę.

      pozdrawiam ciepło,

      medulla

      AnnaUp
      Uczestnik
        Liczba postów: 43

        To, z kim wiążą się DDA i jaką postawę przyjmują w swoim związku, zależy od wielu czynników, jednak dominujące znaczenie ma rola, jaką pełniły w domu rodzinnym. Istotny jest również sposób, w jaki musiały radzić sobie z sytuacją domową, której były uczestnikami. Osoby, których potrzeby nie były wystarczająco zaspokajane w rodzinie, są spragnione miłości. Powoduje to, że często od razu, bez głębszego namysłu, angażują się emocjonalnie w związek. Równocześnie, opierając się na swoim doświadczeniu życiowym, obawiają się uczuć, a przede wszystkim tego, że mają niszczycielską moc i że mimo najszczerszych intencji, trwałość i jakość związku może być zachwiana. Dzieci wychowujące się w rodzinach dysfunkcyjnych nauczyły się nie pragnąć niczego, aby nie doznać zawodu niespełnienia marzeń. Starają się nie czuć, aby nie doznać przykrości, nie ufać, by się nie rozczarować. W zdrowym związku trudno funkcjonować, gdy nie mówi się o swoich potrzebach, nie dopuszcza emocji, nie obdarza drugiej osoby zaufaniem i otwartością. To, czego nauczyły się w swoim dzieciństwie i młodości i co pomagało im przetrwać, staje się w relacji intymnej w dorosłym życiu przeszkodą, utrudnia budowanie bliskości.

        http://enterprisehouse.pl/intymne-zwiazki-dda/

        medulla
        Uczestnik
          Liczba postów: 713

          wielkim wyróżnieniem było dla mnie to, jak powiedział mi, że aż się dziwi, że się przede mną otworzył, bo raczej nie mówi praktycznie nic o sobie.

          a tamto wszystko wiem, czytałam… tylko że to osoba, która w terapii jest od 18 czy 19 roku życia… teraz ma 27. to, że dalej chodzi i tak powiedział mi po paru miesiącach, bardzo byłam zaskoczona. może niesłusznie, może mój błąd, ale spodziewałam się, że po takim czasie to już będzie za nim 🙁 że mogę wejść w ten związek, bo problemy przerabiane tyle lat już nie zaważą na tej relacji 🙁 przecież terapia DDA trwa dwa lata. dlaczego po takim czasie te potwory nadal straszą?

          Dahlia Rose
          Uczestnik
            Liczba postów: 475

            Medulla,sorry ze to napisze ale czy ty przerobilas swoje problemy-bo po raz kolejny ladujesz na tym forum wycienczona ratowaniem faceta z problemami…To jest taki czas w twoim zyciu ze wg mnie powinnas sie bardzo powaznie zastanowic nad soba.

            Wertykalny
            Uczestnik
              Liczba postów: 2

              Cześć  medulla

              Z uwaga przeczytałem Twój post. Błyska w nim wiele czerwonych ostrzegawczych lampek które sygnalizowały że nic z tego nie będzie. I dobrze je wypunktowałaś. Masz duży wgląd w siebie. A sama relacja staje się cennym i bardzo wartościowym doświadczeniem w Twoim życiu, umacniając granice chroniące Twoje JA na przyszłość.

              Szkoda czasu na analizowanie i klasyfikacje jego zachowań. Powodujące tym samym wyrzuty sumienia i nie potrzebne usprawiedliwianie.

              Wnioski  które postawią fundamentalne pytanie gdzie są granice miłości.

              Z Twojej historii

              – nie wolno wchodzić w relacje po świeżo zakończonym nie przepracowanym związku. Funkcja dojazdówki.
              – kończyć relacje po odkrytym kłamstwie ( tabletki ) to oznaka braku szacunku. I nie ma co się bawić w relatywizm moralny że się bało ” co o mnie pomyślisz”.
              – przyjrzeć się czynom a nie słowom. Psychologia psychiatria ma fantastyczne metody ,techniki które zatrzymują depresje ale wymaga to od nas gigantycznej pracy. Wiem o czym pisze.
              -każdy z nas ma problemy, potknięcia warto zwrócić uwagę jak sobie dana osoba radzi i gdzie te problemy zanosi :”czułam się już jak terapeutka” . A trudno mieć intymne relacje z terapeutką bo to najzwyczajniej niesmaczne .
              – warto spytać się jakie znaczeniem mają ważne dla funkcjonowania związku słowa np. partnerstwo. Definicje często są rozbieżne.

              Zakończenie tej relacji bardzo dobrze świadczy o zdrowej miłości do samej siebie i brania za siebie odpowiedzialności. Po cichu napisze Ci że powinnaś być siebie dumna.

              Ciepło pozdrawiam
              Marek

              medulla
              Uczestnik
                Liczba postów: 713

                witam Cię maszkarko 🙂 bo Dhalia Rose to Ty jak mniemam. tak, przerobione, o czym chyba świadczy decyzja o rozstaniu. nie wiem, czy uważnie przeczytałaś moje posty. wchodziłam w tę relację z myślą, że jest to osoba „przerobiona”, po wieloletniej terapii. nie chciałam nikogo ratować. nie czuję się wycieńczona. to co teraz odczuwam to po pierwsze ulga, a po drugie związane z nią wyrzuty sumienia, że zostawiłam kogoś w opłakanym stanie. właśnie dlatego, że nie chciałam ratować.

                pozdrawiam 🙂

                medulla
                Uczestnik
                  Liczba postów: 713

                  Marku,

                  dziękuję za słowa otuchy. muszę jednak pospieszyć tutaj ze sprostowaniem (co do tabletek) – on mnie nie okłamał. lekarz rzeczywiście powiedział mu, że są one na te objawy wegetatywne. odwiedził mnóstwo specjalistów (podejrzenie astmy itd.), szpitale, badania nic nie wykazały. na końcu był psychiatra. nie zdawał sobie po prostu sprawy, że to są somatyzacje (tym bardziej, że tabletki pomagały). ja tak samo, prócz nie uświadomiłam sobie, że to być może maskowana depresja (przyznał rację z przerażeniem, kiedy podesłałam mu linka, by poczytał. powiedział, że nie czytał niczego, co by do niego bardziej pasowało). nie miał świadomości myślę. mówił o sobie, że jest depresyjny „z natury” więc pewnie nie powiązał tego. generalnie mało świadomy wg mnie swoich odczuć i ich przyczyn jak na tak długą terapię. jak się rozstawaliśmy, to dostał tych duszności i innych objawów, a ja czułam się jak sadystka… 🙁

                  nasze definicje związku się rozjechały, bo dla mnie to wsparcie, zaufanie, odpowiedzialność plus udane życie intymne i dobra zabawa wspólnie. dla niego tylko ten pierwszy człon. dlatego, kiedy wypominałam mu jego oziębłość seksualną, to, że nawet mnie nie pocałował, zarzucał mi, że nadmiernie skupiam się na tej sferze. też bolało, bo dla mnie to po prostu rzecz ważna jak każda inna. sam mówił mi, że w poprzednim związku odgrywał rolę opiekuna (dużo młodsza partnerka itd.). potem się z tego wycofał. ja tutaj się czułam, jak gdyby znowu chciał ją odgrywać ze mną. wspaniałego tatę już mam, kolegów też. potrzebowałam partnera, nie opiekuna. mnie nie trzeba bronić, chronić. obronię się sama. dlatego zdecydowałam się to zakończyć.

                  Dahlia Rose
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 475

                    Wymaganie od chorego na depresje udanego zycia intymnego i przezywania radosci to jak wymaganie od niepelnosprawnego na wozku aby zaczal chodzic.Do tego jeszcze DDA,ktore te sfery rowniez zaburza.P.s on byl w oplakanym stanie na dlugo przed toba i jakos dawal rade.Ps2 co do mojej tozsamosci to masz racje cos sie z loginami porobilo na forum i musialam zmienic,moze dlatego,ze dlugo nie uzywalam.

                    medulla
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 713

                      1. nie wiedziałam, że to depresja (on także)

                      2. DDA niekoniecznie wiąże się z brakiem radości i oziębłością seksualną (co wiem z doświadczenia) 🙂

                      3. przez kilka pierwszych miesięcy było z tym bardzo dobrze. sorry, nie przewidziałam. ja to łączę z odstawieniem tabletek. on – ze mną i moim zachowaniem

                      anilewe
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 1810

                        Kurcze…przeczytałam…kolejny trudny przypadek Ci się trafił :-\
                        Wiesz co mogę powiedzieć ze swojej perspektywy-że w momencie kiedy u mnie zaczęła się depresja to sfera intymna legła. Chciałam mieć tylko święty spokój…
                        Z drugiej strony…po dwóch latach jakie wkrótce miną od mojego przeżycia z tamtym chłopakiem myślę sobie,że musiałam sięgnąć dna żeby dotrzeć do tego gdzie jestem…
                        Ja z leków na depresję schodziłam pół roku.

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 23)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.