Witamy Fora Rozmowy DDA/DDD Kryzys, po raz kolejny

Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 15)
  • Autor
    Wpisy
  • rafik54321
    Uczestnik
      Liczba postów: 8

      Witam. Mógłbym się tu rozpisać na masę stron, tylko po co?

       

      Jestem DDA. Widziałem za dużo. Odkąd pamiętam, w domu było bardzo, bardzo źle. Moja rodzina była na tyle skrzywiona i dysfunkcyjna, że obwiniałem się (jako dziecko) za taki stan rzeczy.
      Pierwszym „wspomnieniem” jakie pamiętam, to był pojedynczy obraz niemowlaka który przestaje się ruszać oraz paniczny, przerażający strach. Tym niemowlakiem była moja siostra…
      Ojciec otwarcie ze mnie drwił, wyzywał, życzył mi śmierci. Szkoła, policja, służby, sąsiedzi – mieli to gdzieś. Gdzie nie poszedłem po pomoc, byłem ignorowany.

      Zaliczyłem terapię u specjalistów, na NFZ i prywatnie, ale nawet tu lekarze wmawiali mi „że nie mam problemu tylko mi się wydaje że mam”. Nie, no super terapia.

      Po drodze jeszcze doszła nieudana miłość. Tylko nie ot tak zwykłe złamane serce. Tylko znów mała powtórka z rozrywki. Panna była „na dnie” w złym stanie psychicznym, udało mi się ją pozbierać do kupy, a wtedy odpłaciła mi się za wszystko wyzwiskami i poniżaniem. Również w pracy.

      I uprzedzając ewentualne szpile, jeśli kobieta mówi „jesteś dla mnie kimś bliższym niż przyjaciółki czy matka” to ciężko to opacznie zrozumieć.

       

      Jakoś rok przed pandemią w końcu zaczęło mi się jakoś układać. Nie żeby to było jakieś cud miód, ale w końcu przestało być tragicznie źle. Był progres, ale jakaś siła wyższa znowu musiała mi się wpierniczyć, bo jak się covid zaczął, tak wszystko się posypało. Utrata pracy, wiele rzeczy zwyczajnie zaczęło się psuć i różne inne drobiazgi.

      Powiem wprost, mam myśli samobójcze. Nie widzę absolutnie żadnych szans na cokolwiek. Nie widzę po prostu innego wyjścia, jakbym się nie wyginał – nie wyjdzie to. Od lat próbowałem, a i tak zawsze ktoś lub coś mi zepsuje to co udało się zrobić.

      Mam nerwicę, napady lękowe, bezsenność, bóle serce, głowy, wszystkich stawów, biegunki… Czuję się po prostu jak wrak.
      Przez lata słyszałem teksty w stylu „weź się w garść; nie poddawaj się; użalasz się nad sobą” i jeśli ktoś ma tu coś takiego pisać to dziękuję…

      Nie wiem jak się pozbierać, co robić, jak zacząć… Nie mam nadziei i chęci. Chciałbym mieć, ale rozum mówi wyraźnie „przegrałeś, poddaj się”. A jeszcze się nie powiesiłem tylko z jednego powodu, głupiej dumy żeby nie zdechnąć z własnej ręki…

      dda93
      Uczestnik
        Liczba postów: 630

        Witaj. Nie przeżyłem tyle co Ty, ale od kilku dni mógłbym się podpisać pod połową Twoich objawów. Też w ubiegłym roku straciłem wymarzoną pracę (też z powodu pandemii), rodzinę i miejsce zamieszkania. I tułam się jak pies, bez miejsca, które mógłbym zwać domem. A kolejne partnerki odchodzą, bo chcą się czuć zaopiekowane, ale nie chcą relacji i bliskości.

        A co byś powiedział na to, gdyby po prostu ktoś pobył przy Tobie, pogadał z Tobą choćby o przysłowiowej „pupie Maryni”? Tak, żebyś nie czuł się sam. Żebyś mógł choć przez chwilę się oderwać od traumatycznych wspomnień. Pomyśleć, że istnieje gdzieś inny, lepszy świat…

        Czemu pytam? Bo sądzę, że mi by to pomogło. Dało nadzieję, może nie na długo, ale jednak. I w taki właśnie sposób w ostatnie Boże Narodzenie zwykłą rozmową pewna osoba (nawet nie świadoma swej roli) odsunęła mnie od poważnej myśli o sprawach ostatecznych.

        rafik54321
        Uczestnik
          Liczba postów: 8

          Jeśli chodzi o partnerki, to raczej nie należy się za nie łapać póki się chociaż z grubsza nie pozbierasz. Teraz po latach to wiem. Idealnie wyczują każdą słabość twojej psychiki i uznają ją za odrażającą wadę. Bardzo niewielki promil kobiet myśli inaczej.

          Ja nie mam problemu z rozmawianiem. Po prostu mam wrażenie że jakaś siła wyższa uparła się aby mnie zgnoić. Bo inaczej jakim cudem, robiąc wszystko tak jak należy, mogłoby się zawsze wszystko sypać? Za dużo tych zbiegów okoliczności jak na zwykły przypadek czy pech.

          Znowu jak chcesz gadać to gadaj. Bo ja mogę gadać praktycznie o wszystkim.

          dda93
          Uczestnik
            Liczba postów: 630

            Nie wiem jak Ty, ale ja mam też trochę wrażenie, że będąc w związku człowiek zaczyna mieć nieco słabszą „tarczę duchową”. Bo gdy przyzwyczaja się do ciosów, trochę się hartuje. Gdy jednak uwierzy, że świat może być „miękki i puchaty” (jak w terapeutycznej bajce), nawet mniejsze niepowodzenia mogą być potem jak skok do lodowatej wody.

            Też się zastanawiam czasem, czy nie kroczy za mną jakieś fatum. Choćby te moje ciągłe zmiany miejsca zamieszkania i miejsca pracy (jedno i drugie statystycznie co dwa lata).

            Katolicyzm obiecuje nam za to spokój i szczęście w niebie. Buddyzm tłumaczy, że naturą rzeczy jest nie stałość, lecz zmiana. Albo, że to zła karma. Jak to ostatnio usłyszałem od znajomej „nie da się uniknąć bólu, ale da się uniknąć cierpienia”. Nie wiem co o tym myśleć. W każdym razie gdy kogoś boli, takie racjonalizacje raczej tylko go wkurzają.

            Myślę też, jak do tego przypiąć dwie afirmacje dla AA z książeczki, którą czasem czytam. Jedna mówi, że kochać kogoś jest ważne dla procesu zdrowienia. Druga twierdzi, że samobójstwo jest trwałym rozwiązaniem dla nietrwałych, przejściowych problemów.

            Czy widzisz w tym, co się wokół Ciebie dzieje, jakiekolwiek jasne strony? Jakieś pozytywne skutki negatywnych zdarzeń?

            rafik54321
            Uczestnik
              Liczba postów: 8

              Raczej odwrotnie. Jeśli masz kogoś komu ufasz, to nie musisz „bronić pleców”. Masz swój „port”.

              Każdego da się złamać, kwestia czasu i odpowiednich środków. Ci co więksi szczęśliwy, mają fart nie dożyć momentu w którym się złamią. Reszta – no cóż…

              Ja mam ten pech, że byłem „łamany” zanim wgl byłem w stanie cokolwiek skumać. A sam widok umierającego noworodka, musiał mi mocno skrzywić psychikę. Pełnoletnia i dojrzała osoba, by po tym się mocno załamała, a co dopiero dzieciak który nie wie ile to jest 2+2 :/ .

              Najwyraźniej na nas obu uparł się ten sam demon 🙁 . Trzeba by wybadać jak się nazywa… No ale to taki dowcip przez łzy…

              Jak słyszę „katolicyzm” to mnie członek strzela. Jestem z Torunia, a tu się sporo wie o pewnym rydzu…
              Znowu osobiście uważam że celem życia powinien być rozwój, więc poniekąd zmiana. Jednak z drugiej strony, to że coś się zmienia, nie oznacza że nie może mieć stałych elementów. Miasta non stop się zmieniają, rozbudowują, modernizują, ale cały czas są w jednym i tym samym miejscu.

              Co do karmy, to czasem mam wrażenie, że karma która do ciebie wraca, jest odwrotną do tej którą dajesz innym. Ty jesteś dla ludzi dobry – oni dla ciebie są źli. Ty jesteś zły dla ludzi – oni są dla ciebie dobrzy.
              Bo ileż to skończonych mend znam, a żyją jak pączki w maśle… Znowu ludzie którzy są uczciwi, klepią biedę. Jak inaczej to wytłumaczyć?

              Znieść ból to nie jest problem. Da się go znosić póki się ma dla kogo. Problem w tym, że cierpienia znieść się nie da, a to powszechniejsze niż ból.

              Nie jestem typem osoby, której takie afirmacje mogą pomóc. Takie „złote myśli” niespecjalnie działają. To samo działanie przynosi wymierny efekt, ale trzeba wiedzieć co konkretnie robić – a potem zacząć to robić.

              Czy widzę jasne strony? Absolutnie nie. W większości przypadków, z olbrzymią łatwością umiem rozwiązać czyjś problem. Z ludzi nierzadko czytam jak z otwartej książki (tj ich problemy), ale moje problemy są dużo bardziej złożone i wielopiętrowe.
              Przykładowo, masa facetów dziwi się że kobiety go nie chcą „bo on jest taki miły”. A odpowiedź jest banalna, ale najpierw 2 pytania? Widziałeś kiedyś sebixa aby miał problemy z kobietami? Zapewne nie. A teraz pytanie – dlaczego?
              A odpowiedź jest banalna – chodzi o jego cechy. Siłę, brutalność, bezkompromisowość, w pewnym sensie zaradność. Cechy typowego bad boy’a są dla kobiet bardzo interesujące. A które z tych cech, pokazuje miły pan? Żadne. A pokazuje odwrotność tego i staje się totalnie aseksualnym obiektem. Tyle.

              Z moimi problemami jest jeszcze taki problem, że nachodzą mnie takie „klatki” z przeszłości, obrazy które widziałem i zawsze do danego obrazu jest przypięty potężny negatywny ładunek emocjonalny. Jakby wspomnienie działo się dokładnie w danej chwili. Nie da się przed tym uciec, ani tego zignorować.
              Jedyne 2 rzeczy które potrafią czasowo powstrzymać ten efekt, są dość nierozsądne: albo jechać motocyklem na pełnej bombie, albo się skuć.

              Bo oceńmy jakie karty mam i co mogę, a czego nie mogę zrobić. Mam 28 lat na karku, czyli już nie tak mało – ostatni gwizdek żeby się pozbierać. Nie mam pracy, ani pieniędzy. Zdrowie mi bardzo mocno szwankuje. Nie mam wielkich znajomości. Nie mam też perspektyw na pracę za więcej niż najniższa krajowa. Z takim arsenałem niewiele da się zrobić, a i tak uważam to za cud że dożyłem takiego wieku.

              dda93
              Uczestnik
                Liczba postów: 630

                Te „klatki” które Ci wracają to może być stres pourazowy. Pomóc tu może terapeuta, który specjalizuje się w leczeniu PTSD (choć chyba mało jest takich). Niektórzy twierdzą, że pomaga też na przykład terapia EMDR, ale nie mam na ten temat zdania.

                Problem objawia się tak, że masz jakąś obfitą w negatywne emocje traumę z przeszłości i ona uruchamia Ci się w pamięci, gdy przeżywasz coś podobnego. Co ciekawe, sytuacja na teraz może być w ogóle z innej beczki, ale odpala Ci się np. uczucie bezsilności – i zaraz podczepia się pod nie to samo uczucie z przeszłości, robiąc z tego ciężar trudny do udźwignięcia. Przynajmniej u mnie tak to działa…

                rafik54321
                Uczestnik
                  Liczba postów: 8

                  Terapeutów już zaliczyłem. Kilku, co terapeuta to inna diagnoza i każda jedna błędna. Albo ja jestem jakiś super dziwny, albo dobrych terapeutów po prostu nie ma.

                  A po lekturze specjalistycznych książek stwierdzam, że nawet w skali światowej, specjaliści są niczym „majster Mietek” – coś wiedzą, ale nic nie potrafią zrobić dobrze.

                   

                  U mnie same emocje strachu i stresu są nierozerwalne. Jedno wywołuje drugie. Stresująca sytuacja wywołuje strach, strach wywołuje stres.

                   

                  Znowu z drugiej strony jakiś czas temu, było dość ok. Sytuacja miała tendencję wzrostową, a wszystkie objawy ustępowały. Nawet bezsenność. W skrócie – działało. Logicznym wydaje się powtórzenie sytuacji, ale problem w tym, dlaczego to wszystko padło i jak spowodować aby tym razem nie padło. I tu jest pies pogrzebany, bo na pandemię nie ma mocnych.

                  Marta_DDA
                  Uczestnik
                    Liczba postów: 11

                    Rafik, bardzo Ci współczuję. I rozumiem Cię. Myślę, że mimo wszystko, mimo poprzednich złych doświadczeń, musisz poszukać pomocy terapeuty. Wierzę, że są tacy, którzy mogą nam, DDA, pomóc. Spróbuj jeszcze raz. Na pewno ktoś właściwy na Ciebie czeka. Inna rada, coś, co sama próbuję stosować. Spróbuj rozejrzeć się wokół siebie z trochę inną myślą: za co w życiu mogę być wdzięczny? Co mnie spotkało dobrego? Tego się trzymaj. Jedyne, co naprawdę mamy, to dzisiaj. Nie planuj za daleko, to chyba dla wielu osób bywa przytłaczające… Trzymaj się!

                    rafik54321
                    Uczestnik
                      Liczba postów: 8

                      Przeczytałem masę różnych książek o psychologii, różnych porad, sposobów leczenia itp. Jednak u mnie te sposoby po prostu nie działają.
                      Bo na dobrą sprawę, ta terapia to wyłącznie rozmowa. Leki to już wgl odrębna kategoria błędu. Bo też mnie tym faszerowali. Na moje skargi że te leki nie działają, bo dalej czuje się źle, zacząłem jeszcze odczuwać stłumioną agresję i na bonus czułem się jakbym był pijany, odpowiedź lekarza – leki super działają.
                      Nie stać mnie na kolejne i kolejne błędne decyzje.
                      Najwyżej mam jedną szansę aby idealnie trafić. Bo jestem zbyt zniszczony.

                      Poza tym nie mam problemu ze zrozumieniem swojego stanu. Ja to wszystko wiem, co, jak, dlaczego, czemu… A to właśnie by mi wykładał terapeuta.
                      Znam nawet sposób żeby się wykaraskać, bo przecież jakiś czas było ok. I jak przez pandemię wszystko się sypnęło, to tez nie tak od razu. Pierwsze kilka miesięcy pandemii, kiedy już było ciężko (utrata pracy, dodatkowe wydatki), jeszcze się całkiem dobrze trzymałem. Jednak potem wszystko siadło, bo nadzieja zgasła 🙁 . Teraz już jej nie mam wcale.

                      Wszystko (a było tego niewiele) co pozytywne w moim życiu, musiałem wywalczyć sam. Więc czemu mam być za to w jakiś sposób wdzięczny? Trochę tak jakbym miał być wdzieczny za to, że sam sobie na coś zarobiłem i potem to kupiłem :/ .

                      Właśnie tylko długofalowe plany rokują jakiekolwiek nadzieje. Jak masz dobry plan to życie jest proste – wystarczy się trzymać planu…

                      U mnie jedynym sposobem który działa, to po prostu przykrywanie złych wspomnień dobrymi. Tych pozytywnych po prostu musi być na tyle dużo i na tyle często i na tyle absorbujących, aby te przykre zwyczajnie nie mogły się „wepchnąć”. I mówię tu o po prostu przyjemnym spędzaniu czasu. To po prostu działa, kiedy nie muszę się niczym martwić, bo wszystko inne po prostu nie wymaga mojej stałej uwagi, kiedy po prostu mam luz.
                      I zwyczajnie nie jestem w stanie stworzyć sobie „takich warunków” do zdrowienia. A bez nich, nie mogę np znaleźć dobrej pracy, a bez pracy, nie ma jak tworzyć warunkó i kółeczko się zamyka. Zresztą, w aktualnym stanie psychicznym nie nadaję się do pracy. Bo kto zatrudni człowieka, który w każdej chwili może zacząć się trząść bez powodu, albo dostanie godzinnej biegunki? A każdego pracodawcę którego miałem, totalnie nie obchodziło to że ktoś może mieć problemy. Masz zapie****ć aż się połamiesz. Takie obozy pracy.

                      aktywny187
                      Uczestnik
                        Liczba postów: 87

                        Rafik Ty masz 28 lat i twierdzisz, że masz życie za sobą…(dobiłeś mnie) Jak chcesz to ja będę bardzo szczęśliwy  jak mi dasz te twoje 28 lat a dam Ci moje 40 🙂

                      Przeglądasz 10 wpisów - od 1 do 10 (z 15)
                      • Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na ten temat.